ZALEW KALININGRADZKI, CIEŚNINA PIŁAWSKA, BAŁTIJSK
z dnia: 2020-07-01


Co słychać? Zależy gdzie ucho przyłożyć. Mieczysław Krause, miłośnik i znawca Zalewu Wiślanego osłuchał

Tadeusza Karpowicza niekoronowanego (niestety dotąd) króla tego naszego ulubionego akwenu morskich wód

wewnętrznych na okoliczność praktyki żeglugi jachtowej za pławokołem granicznym. A więc poczytajcie sobie o

aktualnych procedurach umożliwiających sforsowanie Cieśniny Piławskiej. Przy okazji przyjrzyjcie się planikowi

Bałtijska – najbardziej wysuniętemu na zachód rosyjskiemu portowi wojennemu. Bałtijsk to miasto wielkości Pruszcza Gd..

Zauważcie, że ujście rzeki Pregoła (z Węgorapą ponad 200 km długości) o nazwie Kaliningradskij Morskoj Kanał

ma głębokość aż 13 metrów. Przebiega skrajem Zalewu Kalingradzkiego i jakoś się nie „zamula”. To uwaga dla

szczekających na Kanał Z-Z gazeciarzy. Mało tego – przy zachodniej głowicy falochronu Bałtijska osadnik rumowiska

ma głębokość ponad 20 metrów i też ma się dobrze.

/

s/y „MILAGRO IV” w porcie Swietłyj (35 lat temu).

.

Zyjcie wiecznie !

Don Jorge

---------------------------------------

CIEŚNINA PIŁAWSKA dla żeglarzy

 

Na wstępie – wprowadzenie historyczne (choć aktualne do dziś) w atmosferę pokonywania tego przejścia z Zalewu Wiślanego na morze, czyli Zatokę Gdańską, lub „na abarot”. Przy sprzyjającym kierunku wiatru, droga przez Cieśninę, choć dłuższa od przejścia na Zatokę Rzeką Szkarpawą do Wisły, z jej dwoma mostami i śluzą, potrafi być szybsza i przyjemniejsza, a i okraszona specyficzną egzotyką.

Autorem wprowadzenia jest Janek Waliszewski z Fromborka, żeglarz odwieczny i doświadczony, z którym przeżeglowałem nie jeden tysiąc mil, w tym, również „Szafirem”, po Sekwanie. Tekst stanowi fragment wywiadu jakiego, wraz z innymi, udzielił mi Janek do albumu „Żeglarze Zalewu Wiślanego”, a który, o ile wirus pozwoli, ukaże się we wrześniu br. 

.

 

W tamtym okresie (lato ‘1989) miewałem luzy czasowe i często się załapywałem na rejsy morskie „Szafira”. Po jednym z rejsów jacht został w Gdyni i trzeba go było przyprowadzić do Elbląga. Spotkał mnie kapitan Jurek Rutkowski „Rutek” – „chodź, sprowadzimy go”, ale ja mówię „nie mam siły zwalać masztu po drodze”, to Jurek „popłyniemy przez Bałtijsk”. No i dobra, pojechaliśmy do Gdyni, był koniec sierpnia, tego samego roku 1989, kiedy w czerwcu „Misia” dokonała historycznego przełamania blokady Cieśniny Pilawskiej.

Siedzimy na łódce, piątek, więc się nie wypływa, jakieś piwko, obok sporo rosyjskich jachtów. Wiadomo, my wszyscy bracia, zaczęliśmy ich wypytywać, jak jechać, żeby w Cieśninie nie podpaść, bo różne legendy krążyły. Oni mówią, by jechać w dzień, żeby wszyscy widzieli, nie robić żadnych dzikich manewrów, starać się płynąć zgodnie z przepisami, no i słuchać poleceń, bo Rosjanie są tam gospodarzami. Tak zrobiliśmy. Wypłynęliśmy po północy pierwszego września w sobotę, ale bardzo słabo wiało, to dopiero wieczorem byliśmy pod Bałtijskiem. Zdecydowaliśmy nocą nie wchodzić i poczekać do rana, więc zwrot w Zatokę i halsówka w jedną i drugą. Rano, skoro brzask jedziemy w Cieśninę, patrzymy, a na wieży obserwacyjnej na główce falochronu otwierają kopułę i spod niej wyłania się armata. Jurek mówię, po nas!  Ale kapitan: „polej, nie przejmuj się!”. Jedziemy dalej, obok nas po falochronie sunie służbowa Łada, ale nikt nic do nas, grzecznie, Jurek mówi: „płyniemy, a jak będą coś od nas chcieć, to podpłyną, albo zasygnalizują.” Tak minęliśmy kapitanat i nagle dup, stoimy na mieliźnie. Akurat w tym nieoznaczonym miejscu było płytko, a my tego przejścia jeszcze nie znaliśmy, nie wiedzieliśmy, że tam pogłębiarki wyrzucały urobek z pogłębiania portu. Jak zaczęliśmy się chybotać, żeby zejść z mielizny, to podjechała do nas wojskowa motorówka „sztuka” i każe płynąć do kapitanatu. To mówimy „ale my nie możemy zejść”, na to oni „a gówno nas to obchodzi”. Jakoś się wykaraskaliśmy, podeszliśmy do kapitanatu, ale tam mówią: „idźcie na drugą stronę się odprawiać, gdzie jest posiołek i miejsce odpraw rybaków oraz małych jednostek”. Weszliśmy do basenu odpraw z wystającymi z betonu w burty śrubami po zgniłych, drewnianych odbijaczach, stanęliśmy, przychodzi sołdat nas zawołać.

Czasy były śmieszne, bo w posiołku działał tylko jeden telefon – u pograniczników właśnie, w ich baraku. Mieli tam jakieś urządzenia z migającymi światełkami, można się tylko domyślać w jakim celu. Czekamy na odprawę, a to niedziela była właśnie, „macie tam jakieś dokumenty, zezwolenie?”. „A po co nam dokumenty?” Rutek na to, „my do domu płyniemy”. „A dlaczego tędy?”. „A bo u nas most zamknęli, mamy maszt i się nie zmieścimy, nie mamy którędy wrócić do Elbląga – sami widzicie, że jacht z Elbląga, załoga też”. No dobrze, czekamy, postawili przy nas wartownika i na pokładzie zaczęły się gadki „węgiel będziemy przerzucać, albo drewno rąbać”, jak za sowieckich czasów bywało, gdy jakiś jacht do nich zniosło. Przychodzi w końcu oficer: „gienierał skazał po telefonu, czto jesli jachta z Elbłonga, pust’ pajdiot”, tylko się trzeba odprawić.

Było nas sześciu, ale dajemy mu pięć paszportów. Szóstym był uczeń ze szkoły, jeszcze bez paszportu. Oficer je przejrzał, coś zapisał, ale skazał „ja tu widzę sześciu”. Rutek akurat stał w zejściówce i mówi: „a to uczeń”. Ale pogranicznik: „to gdzie ja mu mam postawić pieczątkę?”, a Rutek na to: „na czoło mu pierdolnij”. Ten postał, wreszcie machnął ręką „płyń”.

Ja na tym okręcie byłem najzdrowszy, czyli najtrzeźwiejszy, to pytam go, którędy można płynąć, żeby nie na mieliznę, a nie wiemy, czy można przez port. Na co on: ”ja nie wiem którędy, ale jak pozwolili, to płyńcie, którędy chcecie”. To poszliśmy, mijając port wojenny pełen okrętów, wycofanych z baz w byłych republikach „Pribałtyki”. Dopiero w Swietłym wyszliśmy na Zalew i przepłynęliśmy spokojnie, nikt już nam nie robił żadnych utrudnień. Jak wpływaliśmy do Fromborka, a wiała piątka – szóstka w plecy i była niska woda, to na drugiej boi rąbnęliśmy w dno. Jurek mówi, nie ryzykujemy, zwaliliśmy żagle i próbowaliśmy na silniku zejść z mielizny. Szło ciężko, bo weszliśmy na nią na pełnej szybkości. Ale w końcu się udało i popłynęliśmy do Krynicy. Zajście do Fromborka po przekroczeniu granicy rosyjskiej było obowiązkowe w celu odprawy granicznej, ale skoro tam nie mogliśmy wejść, to WOP nas ścigał. W Krynicy byliśmy wieczorem, a rano skoro świt, o czwartej wyszliśmy do Elbląga, żeby w poniedziałek zdążyć do pracy. Więc, kiedy krynicki WOP się zjawił, to nas już nie było, ale później szukali nas po mieszkaniach i przesłuchiwali, jeszcze kwitła komuna. W końcu nam to wszystko wybaczyli i obyło się bez żadnych kar.

To było, jak mi się wydaje, pierwsze po „Misi” przejście przez Bałtijsk bez uzgodnienia z władzami, bez papierków, w duchu traktatu pomiędzy Polską a Rosją z roku 1946 o swobodnym przepływie Cieśniną Pilawską, w praktyce przez Rosjan zablokowanego. Nawiasem mówiąc, „prawo swobodnego przepływu” po obcych wodach terytorialnych bez zachodzenia do portów i zatrzymywania się na wodzie jest podstawą cywilizowanego ruchu na morzu, ujętą w międzynarodowych konwencjach ratyfikowanych przez Rosję.

Tyle Janek.

.

WSKAZÓWKI PRAKTYCZNE dla przejścia Cieśniny Piławskiej

Moje aktualne konsultacje w elbląskiej Straży Granicznej potwierdziły, że przejście Cieśniną na zasadzie prawa swobodnego przepływu z Zalewu Wiślanego do portów polskich (i w drugą stronę) nie wymaga rosyjskich wiz. Warunek – bez zatrzymywania się na wodzie, kotwiczenia i kontaktu z lądem. Wystarczy odprawa Straży Granicznej w porcie Frombork, w sezonie urzędującej 24 h na dobę, 7 dni w tygodniu.

Nie mniej po rosyjskiej stronie granicy to, co dla nas jest oczywiste, tam takie być nie musi. Bo jeśli np. z powodu przepływu dużego statku tor wodny zostanie zamknięty dla innych jednostek i zostaną one skierowane do któregoś z basenów portowych Bałtijska, zajdzie kontakt z lądem i pytanie o wizy. Praktycy jednak, na czele z komandorem Morskiego Jacht Klubu DAL we Fromborku Tadeuszem Karpowiczem twierdzą, że idzie się wytłumaczyć i nie notuje się dawnych szykan. Trzeba podkreślić, że jest on autorem locji Zalewu i Cieśniny dla żeglarzy, co prawda sprzed 25 lat, jednak na bieżąco aktualizowanej.

Jako podstawową zasadę bezpiecznej i sprawnej żeglugi dla jachtów należy przyjąć przejście Cieśniny i pływanie po Zalewie Wiślanym / Kaliningradzkim wyłącznie w porze dziennej – z uwagi na warunki hydro-meteorologiczne, po części nieświecące oznakowanie nawigacyjne, oraz  przychylność bądź kłopoty ze strony władz.

Zalew jest płytki, nie należy więc zbliżać się do brzegu mniej, jak na 500 m., a na jego rosyjskiej części zabrania się schodzenia na ląd bez odprawy – najbliższa w Bałtijsku. Po morskiej stronie za Cieśniną zaleca się poruszanie przez min. 300 m od brzegu wyłącznie oznaczonym farwaterem, ze względu na płycizny z urobku pogłębiarskiego oraz podwodne wraki. Generalnie – trzeba jak najszybciej, prostą drogą oddalać się od brzegu i okolicznych poligonów marynarki wojennej. Na podejściu do Cieśniny od strony morza nie ma osłoniętych miejsc, lepiej więc unikać przechodzenia jej w warunkach sztormu i silnych prądów poprzecznych.


Przepływająca Cieśniną jednostka musi posiadać Kartę Bezpieczeństwa i UKF-kę, do kontaktu na kanałach 74 i 16 z oficerem dyżurnym portu w Bałtijsku i strażą graniczną, od której należy uzyskać pozwolenie na przejście, ważne 15 min. i kategorycznie egzekwowane.

Obowiązkowe są paszporty, a na wsiakij słuczaj kontaktu z lądem, warto mieć 3 Listy Załogi.

Nie wspomnę obowiązku noszenia bandery polskiej, oraz rosyjskiej pod prawym salingiem.

Nie miejsce tu na przytoczenie szczegółowych przepisów, zasad i oznakowania nawigacyjnego Cieśniny, stąd wskazane aby się z nimi zapoznać z dostępnych wydawnictw, a przynajmniej od żeglarzy zalewowych, zwłaszcza z Fromborka, którzy często tamtędy pływają. Najlepiej jednak – zwłaszcza przy pierwszym przejściu – mieć je na pokładzie, by się tego szlaku nauczyć.

A warto !

Mieczysław

 

 

 

 

 

 

 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3652