CZY WARTO MIEĆ JACHT – DOŁADOWANIE
z dnia: 2021-02-10


Temat kalkulacji przestał już się mieścić w komentarzach podnewsowych, zwłaszcza że do rozważań dołączają regatowcy.

Oczywiście nie  koniunkturaliści -sponsorowani, ale prawdziwi zapaleńcy. To znaczy ci, którzy ścigają się „na swoim i za swoje”.

Korespondencja Tomasza Konnaka otwiera drugi rozdział rozważań kalkulacyjnych. A ja tak sobie myślę że  gdybym tak

kalkulował to z pewnością nie miałbym żony, jachtu i psa. Oczywiście nie przekreślam sensu wszystkich kalkulacji.

Na przykład moi przyjaciele, małżeństwo Małgosi i Wojtka Kmitów budując swego Cartera „Temi” amputowali mu 40 cm

retroussowej rufy (długość KLW pozostała ta sama, a nową pawęż wlaminowano pionowo). To właśnie przykład rozsądnej

kalkulacji, bo przecież wiadomo, że w większości marin granicą stawki postojowej jest długość 9 metrów. Podczas czteroletniej

włóczęgi w rejsie dookoła świata (czytajcie „Cztery lata na huśtawce”) zaoszczędzili harmonię pieniędzy. To była kalkulacja !

My tu gadu gadu o jachtowych kalkulacjach, a tymczasem stara kanalia z Żoliborza przypuszcza kolejny atak.

Już najwyższy czas coś naprawdę ważnego sobie przekalkulować, bo powtarzam uparcie - nie ma drogi na skróty.

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

================================================

Jak to jest z własnym jachtem,  czyli uwagi o posiadaniu

 

Nie da się ukryć, że jestem armatorem. Dyskusje o sensie posiadania jachtu były nie raz. Temat gryziony od różnych stron. Uznawałem zawsze, że okoliczności mogą być tak różne, że w sumie każdy sam sobie musi na pytanie „czy warto” odpowiedzieć... Warunki rodzinne, finansowe, służbowe, rodzaj pływania, akweny ulubione, odległość do ulubionej wody, stałość w upodobaniach, zdolności techniczne i wiele innych są tak różne, że nie ma rozwiązań wspólnych i prawd jedynie słusznych.

Okazało się, że niechęć do omawiania tematu zatrzymuje się, gdy pojawiają się kwestie obiektywne.
Albo mogące za takie uchodzić.
Bo sama chęć posiadania mieści się w kategorii rozważań filozoficzno-egzystencjalnych.
Ale warunki tegoż posiadania - wcale nie.

Jak wspomniałem, temat chodził mi po głowie od dawna, ale impuls dał artykuł Andrzeja Remiszewskiego (Colonela) o sensie posiadania jachtu. Artykuł bardzo ciekawy, bo nie dający prawd objawionych, ale pokazujący kierunek myślenia i to, na co warto zwracać uwagę, zastanawiając się nad dylematem „mieć, czy nie mieć...”.

Skoro Andrzej napisał w zasadzie wszystko, to o czym jeszcze mówić? Po namyśle doszedłem do wniosku że brakuje uzupełnienia tekstu o aspekt posiadania jachty przez osobę, która lubi regaty. Andrzej w regatach nie pływa i ten punkt spojrzenia na „manie” jachtu jest mu obcy.

Druga rzecz to kwestia czysto techniczna, a dokładniej finansowa. Chodzi o niby drobiazg, czyli o ile rośnie koszt jachtu wraz ze wzrostem jego wielkości. Że rośnie, to wiemy. Wiemy że nie rośnie liniowo, ale bardziej. O ile bardziej? Tutaj pojawia się spór, który wcale nie jest nieistotny. Albo inaczej: jest bardziej istotny, niż się wydaje. Moje szacunki są inne niż szacunki Andrzeja i na tym w sumie można byłoby poprzestać. Co za różnica czy metr przyrostu długości zwiększa koszt utrzymania jachtu o 20% czy o 50%? Moim zdaniem różnica jest bardzo ważna i może to być wytłumaczenie, czemu tak często jachty nie są w tak dobrym stanie, jak powinny być. Czemu są sprzedawane i czemu nietrafiona inwestycja bywa tak czasami bolesna.
Innymi słowy chodzi o to, czemu jacht nie powinien być za duży.
Żeby było jasne: nie pretenduję do miana wyroczni, bo zmiennych jest bardzo dużo. Ktoś może mieć inne wyliczenia i każdy z nas zostanie przy swoim zdaniu.
Po tym dość długim wstępie można przejść do meritum.

Jacht używany także do regat. To w naszych zatokowych warunkach oznacza więcej pływania weekendowego i dobrą okazję do tegoż żeglowania. Oznacza także, że pływanie nudzi się mniej niż turystyczne wypady do kilku zatokowych portów. To wszystko pod warunkiem, że ktoś lubi regaty.
W takiej sytuacji kalkulacje warto/nie warto, zyskują spory argument za posiadaniem jachtu.
Z drugiej strony pojawia się minus - koszty przygotowania jachtu. Na ile one są większe niż gdy jacht jest tylko do turystyki, to można się długo spierać. Głównie dlatego, że sprawa jest bardzo płynna i wielostopniowa (np. żagiel średni, lepszy, „lepsiejszy”, najlepszy czy wyśmienity). To samo dotyczy osprzętu pokładowego, elektroniki, przygotowania dna albo wyposażenia ogólnie.
Tylko że jacht przygotowany do regat będzie także turystycznie pływał lepiej, szybciej i dając armatorowi więcej przyjemności. Jeżeli chodzi o wyposażenie, to sprawa jest także dyskusyjna. W regatach coś trzeba mieć, ale te wymagania zazwyczaj są rozsądne i podnoszą poziom tak fetyszyzowanego bezpieczeństwa. Przykładem niech będzie zapasowa antena radiowa, zapasowe światła nawigacyjne, wymagany w kokpicie nóż, latarki, szperacz, ręczna UKF-ka czy słynne kołki do zaślepiania zaworów. Także rzeczy już wyraźnie związane z bezpieczeństwem, jak np. koc gaśniczy, gaśnice, grab-bag lub odpowiedni stopreling na pokładzie dziobowym. Oraz, wyraźnie wymagane, żagle na gorszą pogodę, czy wręcz sztormowe. Żagle na kursy pełne mocno podnoszą jakość turystyki z wiatrem.
Chodzi mi o to, że część kosztów związanych z przygotowaniem jachtu do regat, warto (lub należy) ponieść pływając turystycznie. Regaty to tylko wymuszają.
Oczywiście są ewidentne różnice w kosztach, jak jakość żagli lub koszty pomiarów i świadectw.
Reasumując: pływanie w regatach jest silnym argumentem za posiadaniem własnego jachtu.

Teraz zupełnie inny temat, czyli koszty posiadania jachtu w ogóle.
Koszty mogą zupełnie zniszczyć radość z posiadania jachtu. Bardzo trudno jest nie przeinwestować podczas zakupu jachtu. O tym, że jacht większy jest droższy, już było. O nieliniowym wzroście kosztów także już było. Niby oczywiste. Ale tutaj pojawia się pierwsza pułapka. Koszt utrzymania (świadomie używam tego słowa, bo ma inny wydźwięk niż słowo eksploatacja) jachtu, przyrastają szybciej niż koszty zakupu. Jeżeli ktoś zastanawia się nad tym, czy kupić jacht 9-cio metrowy, czy 10 metrowy, to różnice w cenie zakup poznał dobrze. Ekstrapolacja tego na koszty utrzymania oznacza duże niedoszacowanie kosztów utrzymania.

Moja teza: jacht dłuższy o jeden metr (LOA) jest o 50% droższy w utrzymaniu.
Na obu naszych forach żeglarskich było już o to wiele sporów, ale będę się przy tym szacunku upierał. Może być 45 procent, może być 60, ale nie 20%!
Nie ma znaczenia, czy rozpatrujemy jachty o długości 8 i 9 metrów, czy jachty o LOA 12 i 13 metrów.
Warunek: mówimy o wszystkich kosztach utrzymania w perspektywie dobrych kilku lat. Im więcej tych lat, tym bardziej ten szacunek idzie w górę.
Drugi warunek: nie mówimy o jachtach nowych, ze stoczni. Chociaż...

W czym w ogóle jest problem? Chodzi o to, że wielkość jachtu jest wartością „twardą”, jest to coś, co widać. Stan jachtu jest cechą o wiele trudniejszą do wychwycenia. Zgodnie ze znaną z psychologii zasadą „czego nie widać, to nie istnieje”, jest to aspekt dość mocno pomijany (wbrew pozorom!) przy kupnie jachtu i później. Efekt po kilku latach jest oczywisty: niedoinwestowany jacht, na którego utrzymanie w dobrym stanie armatora po prostu nie stać. Co gorsza, nie bardzo wiadomo dlaczego.

Druga rzecz to ewentualne straty. Gdy po kilku latach okazuje się, że inwestycja była nietrafiona, to o wiele mniej żal armatorowi kosztów wielkości kosztów samochodu średniej klasy (dla małego jachtu) niż inwestycji życia (dla dużego). W tym pierwszym przypadku może uda się uniknąć rozwodu...
Oczywiście to wszystko zależy od możliwości finansowych, ale większość ludzi jednak ma gdzieś granicę kosztów, na przekroczenie której ich zwyczajnie nie stać.

Kupujmy jachty, pływajmy na nich, ale nie przesadzajmy z ich wielkością!
Ktoś może zapytać, z jakiego kapelusza wziąłem 50% z mojej tezy?
Znam bardzo dokładnie koszty utrzymania swojego jachtu, bo wszystkie absolutnie wydatki na jacht (z wyjątkiem kosztów samych rejsów i regat) zapisuję. Wiele wydatków porównałem z jachtem o niecały metr większym. Znam też dość dokładnie koszty utrzymania jachtów z dość licznej floty klubu Gryf.
Za to rozmowy z armatorami są dość trudne: bardzo wiele osób nie chce kosztów pełnych zdradzać, nie chce o nich nawet pamiętać... Co już świadczy o tym, że jest tego za dużo.

Tomek

 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3738