Z radością i satysfakcją przedstawiam Wam korespondencję Wiesława Krupskiego, którego już poznaliście przy okazji naszych największych regat morskich - UNITY LINE. Opis ciekawy, pouczajacy i zachęcający (do naśladowania). Fajne ciekawostki, na przykład czyli co Komisja Regatowa uznała za "nieakceptowalne". Wiesławowi bardzo dziękuję i polecam się na przyszłość. Co mogę obiecać? Wstępnę lektorium - 1000 osób.
Zestaw fotografii ograniczyłem do 5 :-( Zabrakło fotki portretowej Autora :-(
Wydobyłem je z ... Worda :-(
Zyjcie wiecznie!
Don Jorge
============================
Witam,
Powoli zaczynam chłonąć po ostanich dniach, więc czas na pierwszą relację.
Po półrocznych przygotowaniach, po spełnieniu wszelkich wymagań formalnych i kwalifikacyjnych dopływamy do ciesniny Solent, aby po wielu latach polski jacht znów wystartował w legendarnych regatach Fastnet Race.
Tam stajemy w gościnnej marinie Southsea, która opisana jest w "Redsie" jako kameralna przytulna marina. Chociaż według naszego pojęcia u nas nikt nie nazwałby raczej mariny na 600 jachtów kameralną. Tak właśnie wygląda skala angielskiego żeglarstwa.
Nasz wybór tej mariny jako miejsce ostatecznych przygotowań do startu miał czysto pragmatyczny powód - to właśnie w tej marinie ma siedzibe angielski dealer stoczni, która wyprodukowała nasze Tango i z góry wiedzielismy, ze możemy liczyć tam na wszelka pomoc.
Gdy już stwierdziliśmy, że jesteśmy gotowi obraliśmy kurs na Cowes, aby zgłosić się do biura organizacyjnego, pobrać wszelkie gadzety reklamowe i poddac sie komisji technicznej. )
Do Cowes wpłynelismy dokładnie w dzień zakończenia Cowes Week czyli najwiekszego swięta żeglarskiego - to co zobaczyliśmy ... nie da się tego po prostu opisać. Niestety Cowes Week odczuliśmy mocno po kieszeni, bo niestety oprócz tego ze cieżko znaleźc miejsce to i ceny są równie powalajace Za nasza 30 stopową łodke trzeba było zapłacić aż 50 funtów. Ale w zamian zobaczylismy to - te tysiące jachtów, genialne pokazy lotnicze, stuczne ognie i wielki festyn zeglarski pt. Sails. No i my tam na naszej małej łodeczce z bandera, która wzbudzała niesamowite zainteresowanie, bo wielokrotnie padały pytania z innych jachtów "Skad jesteście". Polski jacht tam niestety to egzotyka, a ja widząc to wszystko czułem się jakbym przybył z żeglarskiej pustyni.
(2)
Ale wracając do regat .... przegląd tehniczny niestety do poprawki, Anglicy dopatrzyli się paru rzeczy dla nich nie do zaakceptowania:
- relingi stalowe w oplocie plastkikowym - plastik poszedł pod nóż
- Jackstay czyli nasze lifeliny z liny - do wymiany na taśmę
- kalmki w sztorcklapach od zewnatrz - to było proste przełożenia akurat musza byc od wewnątrz
- nie zamocowane na stałe akumulatory
- brak numerka na traislu
- no i nasz koszmar ..... dryfkotwy do kół ratunkowych, oj nabiegaliśmy sie za tym.
Ogólnie ten nasz wymarzony angielski liberalizm niknie z momentem zgłoszenia się do regat, naprawde wiele wymagań było takich, które na szczęście w czasach obowiązkowych u nas przeglądów naszym inspektorom nawet się nie przysnił !
A na jaką kolwiek taryfe ulgowa naprawda nie ma tam co liczyć.
A potem juz droga na start, tu przeżywamy potęzne chwile stresu, bo nie chcą wchodzić biegi w naszym Yanmarze !!!
I pojawiło sie widmo, ze tyle przygotowań pójdzie na marne.
(3)
Ale w końcu po zdjęciu linki, z manetkowym pod pokładem ruszamy.
Na bramke startową wszyscy rprzypływają na żaglach sztormowych,
kolejny sprawdzian wyposazenia jachtu, czy aby ktoś nie przemycił na przegląd od żagli od sąsiada.
(4)
Start
A potem juz płyniemy trzysta jachtów i my małe 30 stopowe Tango.
Po drodze same legendarne miejsca, każdy kolejny punkt, do którego docieramy to spełnianie kolejnych marzeń zeglarskich.
No i pierwsza noc i olbrzymia radość, że wrescie stoimy ... tak można się z czegoś takiego cieszyć na regatch !!
Flauta, prąd wsteczny i walka aby sie zatrzymać, a przy tym obserwowanie innych jachtów co one robia .... i leci w dół ponad 240 metrów liny i w końcu wreszcie na gpsie 0.0 knotów. A juz zaczynaliśmy rozbierać talie od grota aby wydłuzyc jeszcze linę.
I cały czas obawa że w związku z tym, że to nasze pierwsze regaty na pływach pogubimy się i zostaniemy daleko daleko za wszystkimi.
A jednak sie udało i mimo, że ponad dobe płynelismy bez kontaktu z żadnym jachtem ( widoczność nie nalezała do najlepszych ) pod Fastnetem ulga wokół mnóstwo jachtów. A i wiele godzin jescze potem spotykamy kolejne jachty zmierzajace w strone latarni na fastnet Rock. I finisz, i wielka radośc na pokładzie ....... ZROBILISMY TO!!!!
Potem stojąc pod lasem masztów, dy zawisła nasza flaga a z głośników szło "We are the Champion" Queen
łezka sie zakręciła bo czułem, że to dla nas, bo atmosfera na mecie była taka, że nie ma zwycięzców, ani przegranych wszyscy na mecie byli zwyciezcami. Taki jest tez tytuł newsa podsumujacego regaty na stronie regat. I szczerze gdyby nie telefony z kraju tych rawdziwych wyników tez bysmy nie poznali.
A po zakonczeniu powrot do Southsee Marina i niesamowite przyjecie jakie zgotowali nam anglicy tam na tych regatach bylismy dla nch jachtem od Nich.
Kibicowali nam bardzo licznie, i okazywali wielka wdzięcznośc, że do nich wróciliśmy i nad jednym z masztów w ich marinie powiewa wielka flaga regat Fastnet Race tam to jest t poprostu wielki symbol.
serdecznie pozdrawiam
Wiesław Krupski
Dla formalności Reagty Fastnet Race przepłynelismy w składzie: Zbigniew Sikora, Piotr Keller, Michał Bozacki no i autor, ponadto wielki wkład w realizacje tego projektu wniósł Piotr Bujnowski startujacy w cyklu przygotowawczym oraz Marcin zwany "Jezusem" Bławat - czyli głowny serwismen Fourwindsa.
___________________________
Wiesław będzie porównywał licznik czytań z licznikiem kliknięć tu
-