JESZCZE RAZ O UBEZPIECZENIACH

News o ubezpieczeniach kpt. Wacława Sałabana (20 sierpnia) obsunął się już na piątą pozycję, czyli zamieszczone pod nim komentarze stały się mniej widoczne. A ja właśnie otrzymałem spóźniony, ale interesujacy komentarz "Jacentego". Dlatego postanowiłem ów komentarz zamieścić jako osobny news, tak aby nie umknął Waszej uwadze. A młodym chciałbym tylko wyjaśnić, że wymieniony nizej kpt. Prusinkiewicz od wieków pełni funkcję "Delegata Ministra" czyli oskarżyciela w Izbie Morskiej. Nie było by w tym niczego dziwnego, gdyby do tej funkcji nie został desygnowany przez organizację, która... ciągle opowiada bajki, że reprezentuje interesy żeglarzy.
Żyjcie wiecznie!
Don Jorge
_______________________________________


Drogi Jerzy
Przeczytałem list kpt. Sałabana. Cóż, "ubezpieczenie OC w życiu prywatnym" ma wielkie znaczenie i stosowane jest od dawna. Pozwoli pokryć szkody, kiedy nasz pies kogoś ugryzie, albo coś w tym rodzaju. Jednak w przypadku jachtingu istnieje wiele pułapek.

Pierwsza sprawa, kategoria "rażącego niedbalstwa". Niby rozumiemy, o co chodzi, ale polscy ubezpieczyciele są jedyni w swoim rodzaju. Radca prawny występujący w imieniu PZU w pewnej sprawie o odszkodowanie upierał się np., że rażącym niedbalstwem jest korzystanie z GPSa (zamiast innych form nawigacji, których notabene nie wymienił). Można się zlitować nad tym poglądem, powtarzał to tylko za delegatem Prusinkiewiczem, który znany jest z tego, że w każdym, prawie każdym wypadku morskim znajduje trzy przyczyny: korzystanie z GPS, nieregulaminowy podział wacht i niestaranne wpisy w dzienniku. Co zresztą Izba Morska równie konsekwentnie ignoruje...

Nie ulega wątpliwości w każdym razie, że prawnicy PZU dostają polecenie "iść w zaparte". Wbrew wszelkim przesłankom merytorycznym. Z drugiej strony nieco rozsądniej do tego podchodzi Warta. Ale tylko nieco. Z odszkodowania lubi wykreślić np. koszty sprowadzenia jachtu do kraju.

Warto zauważyć, że większość umów "ubezpieczenia OC w życiu prywatnym", a także umów związanych np. z kartami kredytowymi czy umowami zbiorowymi (jak OC dla radców prawnych obejmujące też "promocyjnie" życie prywatne)
wyłącza odpowiedzialność w przypadku "wynajmu rzeczy". Czyli czarter jachtu nie zmieści się w tej ochronie. Nie każda umowa - ale na to akurat trzeba zwrócić szczególną uwagę.

Kwestia likwidacji szkody: polskie ubezpieczalnie najczęściej stoją na stanowisku: "załatw, zapłać, a potem my ci powiemy, dlaczego się z tym nie zgadzamy i obetniemy wypłatę". A ta procedura nie jest opisywana w żadnych regulaminach. Za to szkodę powinien obejrzeć likwidator. W przypadku ubezpieczenia YC w PZU szkoda (powódź zabrała jacht z brzegu) wystąpiła w
listopadzie, likwidator pofatygował się w... marcu. Do czerwca PZU odmawiało wypłaty kwoty z faktury kwestionując najdrobniejsze szczegóły i każąc firmie realizującej ratowanie tego jachtu przedstawiać coraz bardziej drobiazgowe wyliczenia.

Kwestia zanieczyszczeń środowiska... miałem okazję przyglądać się sprawie rosyjskiego jachtu Baltica. Rozbił się w Łebie. Wypłynęła zawartość jachtowego zbiornika z dieslem. Bo ja wiem? 40 litrów? Właściciel jachtu został przez urzędników postraszony karą rzędu miliona złotych! Zapewne właściwa kara nie byłaby tak wielka i ktoś po prostu chciał odreagować
stresy służbowe, ale kary za jakiekolwiek paliwo w wodzie są surowe i UM nie ma taryf ulgowych. A przy poważnej awarii jachtu ten diesel w wodzie znajdzie się prawie na pewno.

Słowem - trzeba do takich umów podchodzić skrajnie nieufnie i nie wierzyć w żadną dobrą wolę ubezpieczalni. Wszystko, co może posłużyć odmowie wypłaty albo przeciąganiu jej w nieskończoność - posłuży.

Aby wnieść nieco pozytywu: jeden z jachtów złamał maszt. Na szczęście został ubezpieczony w polskim oddziale Pantaeniusa. Robiliśmy to z duszą na ramieniu, bo umowa po niemiecku i jak dochodzić potem szkód... No cóż, nie było takiej potrzeby. Załoga przesłała zdjęcia, na tej podstawie firma wypłaciła zaliczkę na nowy maszt. W oficjalnym przedstawicielstwie producenta masztów, a nie poskładany z czegoś. Wszystko załatwione emailami, szybko (w kilka dni) i uprzejmie. Jak pomyślę, że polskie
ubezpieczalnie zażądałyby wysłania (na własny koszt) inspektora z PRSu i UMu na koniec Europy... nie, przepraszam, nie zażądałyby. Gdybyśmy ich nie wysłali, odmówiliby wypłaty. Trzy lata później.

Dlatego - Pantaeniusem jestem pozytywnie zaskoczony. Oby inne firmy równały do tego poziomu

Pozdrawiam
Jacek

___________________________

poproszę o klik 

Komentarze
poprawia samopoczucie Bogdan Kiebzak z dnia: 2009-08-24 16:55:00