Kapitan Krzysztof Bieńkowski ma do mnie żal że nie tylko publikuję coraz bardziej radykalne opinie, ale co gorzej - że im przyklaskuję.
Hmm - co najmniej radykalnośc od zawsze jest moim hobby. Jeśli ktoś ma wątpliwość w tym względzie - proszę o zmuszenie się do lektury moich wynurzeń, które "ŻAGLE" odważnie opublikowały w numerze sierpniowym. I od razu się przyznam, że są to wynurzenia mocno samoocenzurowane. Przyznałem się w nich nie tylko do warcholstwa, anarchizmu, ale i do oszustw. Taki już jestem. Wydaje mi się, że masz o mnie nieuzasadnienie dobre mniemanie. A co do spraw czysto zeglarskich - poruszonych przez kpt. Wacława Sałabana, to przyklaskuję oczywiście idei żeglowania na swoim. Ja podziwiam i mam niesamowity szacunek, dla takich jak Henryk Widera, Edward Zając, Roman "Kwiat" Kwiatkowski...... bardzo długa lista od Ciska począwszy. To nie są przypadkowi ludzie na jachtach. To są ludzie którzy żeglarstwo kochają, którzy poświęcają mu cały swój zapał, trud, wszystkie pieniądze, każdą wolna chwilę - narażając się swym żonom (o ile jeszcze nie zostali porzuceni). To są ludzie, którzy zdali egzamin z nauki 24 zawodów niezbędnych do zbudowania jachtu. To są ludzie, którzy są żeglarzami 12 miesięcy w roku i to H24. A etykieta? Uważam, że wystarczy zachowywać się przyzwoicie.
Ja nikogo nie dyskryminuję. Nie potępiam ludzi odwiedzających przybytki uciech cielesnych. Tyle że ja takich upodobań, nie tylko nie mam (tzn. nie miałem), ale i ich nie rozumiem. A niech sobie odwiedzają. Podpadam wszystkim - Tobie i Waclawowi i ..... znowu długa lista. To jest tak, jak z bolącym zębem. Wiesz, że musisz pójśc do dentysty, ale co kilka minut sprawdzasz językiem - czy napewno nadal boli? Wiadomo, że boli i boleć będzie, aż dasz go sobie wyrwać. Jaka pointa? Ponura, przynajmniej dla mnie.
I na koniec pytanie - gdybym był inny, gdybym inaczej prowadził to okienko, gdybym nie zaczepiał, gdybym dokonywał selekcji autorów korespondencji, gdybym był "politycznie poprawny", to czy byś otwierał codziennie rano ISS?
Tu Cię mam!
Klikajcie, bo zostaliśmy wszyscy strasznie w tyle
Kamizelki!
Zyjcie wiecznie!
Don Jorge
=====================================
Drogi Jerzy,
zalaczam dluszy list. Mam nadzieje, ze nie obrazisz sie za jego dosc osobisty ton. W koncu jestem twoim "zeglarskim dzieckiem". W zyciu kazdego dziecka przychodzi taki dzien, ze czuje sie juz dorosle i przeciwstawia sie rodzicom...
Zyj wietrznie!
Krzysiek
______________________________________
List otwarty w obronie „jachtsmenów”
Drogi Jerzy,
piszę do Ciebie bo mi żal. Twoja witryna zawsze była dla mnie źródłem wielu ciekawych informacji od samego momentu jej powstania. Nawet dziś sięgam czasem do jej archiwum. Wskazywałeś nam, początkującym skiperom, na problemy, sprawy ważne i aktualne, pokazywałeś niekompetencje i niekonsekwencje urzędników. SSI było źródłem praktycznych porad uzupełniających twoje książki, które z kolei były drogowskazem na nowicjuszy na bałtyckich wodach. Z czasem ci, których zainspirowałeś, zaczęli przysyłać relacje ze swoich rejsów, chcąc pokazać, że twoja nauka i wysiłek nie poszły w las.
Żal mi, że moja ulubiona witryna staje się miejscem, gdzie coraz częściej można znaleźć reprymendy, zamiast dobrych rad. Żal mi, nie dlatego, że publikujesz coraz bardziej radykalne opinie, często warto poznać także zdanie innych, ale dlatego, że z taką ochotą im przyklaskujesz.
Lektura tekstu kpt. Wacława Sałabana pt.: „Znamiona jachtingu” skłania mnie do głębszej refleksji. Przedstawione w niej tezy są próbą kolejnego podziału wśród żeglarzy, tym razem na właścicieli jachtów i tych, którzy je wypożyczają „za pieniądze”. Nie byłoby w tym jeszcze nic złego, bo takie są fakty, że nie każdy może sobie pozwolić na luksus posiadania własnego jachtu i w konsekwencji wypożyczających jest więcej niż żeglarzy pływających na swoim. Problem widzę w próbie zaszufladkowania czarterujących jako tych gorszych, nie uprawiających żeglarstwa, lecz „jachting”.
Tu kpt. Sałaban popełnia błąd przypisując słowu jachting znaczenie, którego nie potwierdzają źródła. (Nie zmienia tego faktu późniejsze zapewnienie autora, że nie definiuje jachtingu. Opisywanie cech jest jednym ze sposobów definiowania). Według słownika Kopalińskiego, jachting, to sport albo turystyka uprawiane na jachtach. Słownik PWN natomiast, wręcz zrównuje żeglarstwo i jachting, określając je jako dziedzinę sportu, turystyki i rekreacji, polegającą na pływaniu na statkach o napędzie żaglowym. (Redaktorzy PWN zapomnieli o jachtach motorowych). Angielskie źródła są bliższe jednak Kopalińskiemu – “sailing or cruising in a yacht, large boat with sails or an engine, used for racing or pleasure cruising”. Nigdzie nie znalazłem pejoratywnego znaczenia słowa jachting, dlatego uważam tekst kpt. Sałabana, zwłaszcza w kontekście jego tytułu za wprowadzający w błąd czytelników.
Od lat uprawiam jachting zarówno w aspekcie sportowym, jak i turystycznym. Głównie na jachtach pożyczanych za pieniądze i wcale się tego nie wstydzę. Bardzo często prowadziłem wyścig z czasem, aby w dwóch lub trzech tygodniach rejsu zmieścić możliwie dużo wrażeń, odwiedzonych miejsc czy nawiniętych na licznik logu mil. Czasem spieszyłem się, by schronić się przed sztormem, czasem żeby zdać terminowo jacht. Zdarzało się, ze płynąłem non-stop przez pięć czy sześć dni.
Zabierałem także na pokład pasażerów. Na przykład moją córkę… Ale najciekawszym pasażerem okazał się pewien kolega, który pierwszy raz w ogóle postawił nogę na łódce. Zadzwonił, przyleciał na Islandię i wybrał się w swoją pierwszą w życiu przejażdżkę morską, w sześćset milowy przeskok przez północny Atlantyk, ku brzegom Grenlandii. Życzę kpt. Sałabanowi zawsze chociaż takich pasażerów.
Lubię żeglować boso. Czuję wtedy czy jacht jest dostatecznie czysty, czy też trzeba spłukać pokład, albo wyciągnąć ze schowka odkurzacz. W pewnym bałtyckim rejsie korzystając z pięknej pogody, nie używałem butów przez tydzień. Kiedy w końcu je założyłem, załoga poważnie się zmartwiła uznając, że nadciąga sztorm. Wiele podobnie zabawnych sytuacji zdarzyło mi się, gdy pływałem z młodymi niedoświadczonymi załogami. Wielokrotnie osoby ze stopniem żeglarza pełniły u mnie funkcje oficerskie.
Nie zwijam bandery o zachodzie słońca i nie stawiam jej o ósmej rano, choć zdążyło mi się pływać „okrętami” Marynarki Wojennej RP i dostałem za to nawet naganę od oficera służbowego. Kiedyś myślałem, że tak trzeba, że to wymóg etykiety, dopóki pewien Szwed nie spytał mnie wieczorem, skąd przypłynęliśmy. Spojrzałem po jachtach cumujących wokoło, na których powiewały narodowe banderki i palnąłem się w czoło! Spacerujący po kei ludzie chcieliby wiedzieć z jakiego kraju jesteśmy, także po zachodzie słońca.
Bardzo rzadko zakładam cumy nabiegowo. Właściwie jedynie do manewru odejścia przy dopychającym wietrze. Cuma pozostawiona na dłuższy czas nabiegowo, przeciera się w połowie długości. Poza tym trzeba zaknagować jej oba końce. Gdybym wykładał nabiegowo cumy i szpringi, zabrakłoby mi knag na pokładzie. Zawiązanie pętli na końcu liny nie jest chyba zbyt trudne, a przedłuża życie cumy. Armatorzy jachtów czarterowych są za to wdzięczni.
Spełniam zatem „sałabanowe znamiona jachtingu” i cieszę się z tego. W przeciwieństwie do kpt. Sałabana, wolę dobrze manewrować na bosaka, niż miewać manewrowe „przygody” w jedynie slusznym obuwiu. Nie uważam się jednak za „jachtsmena”, sądzę że takim mianem określa się raczej zamożnego właściciela luksusowego jachtu i członka ekskluzywnego jachtklubu. Zwykli żeglarze wolą określenie „sailor”.
Autor określa swój tekst mianem eseju. Jednak nie tylko teoretyk literatury, ale prosty inżynier elektryk, zauważy, że ów tekst nie wyczerpuje znamion eseju. Trudno znaleźć w nim bogactwo języka, plastyczne wizje, błyskotliwe skojarzenia, lekkość stylu połączoną z głębią analizy problemu czy zachętę do dalszych dociekań. Twórca prawdziwego eseju, nie moralizuje i nie poucza, lecz pokazuje nowy punkt widzenia, w połączeniu z artyzmem przekazu. Słowo esej pochodzi od francuskiego essai – próba, co można rozumieć dosłownie jako próbę podjęcia tematu, zarysowania problemu bez końcowych wniosków. Mniej osób zauważy, że francuskie słowo pochodzi od łacińskiego exagium oznaczającego także próbę wagi (np.: złota). Esej zatem można uznać za kawałek literatury najwyższej próby.
Pisanie esejów to domena mistrzów. Mogli sobie na to pozwolić Miłosz, Kołakowski, Herbert, Lem, Gombrowicz czy Jasienica. Zwykli zjadacze chleba preferowali łatwiejsze gatunki. Niestety te pięćset słów kpt. Sałabana nie jest także felietonem, nie jest nawet kiepskim esejem, ani nawet atrapą eseju. Jest notatką, nieuczesanym zapisem myśli do dalszej obróbki, listem napisanym na kolanie i wysłanym bez przeczytania.
Pięćset słów to za mało na esej, lecz wystarcza by zawrzeć w nich wiele niefortunnych myśli, dotknąć czy nawet obrazić wielu dobrych żeglarzy, którzy nie mogą sobie pozwolić na więcej niż dwa, trzy tygodnie morskiego żeglowania, lub też wolą wypożyczyć większy jacht, zamiast pływać na „ciasnym ale własnym”. Co ciekawsze dotknięci poczuli się także właściciele prywatnych jachtów, których trudno posądzić o to, że nie dbają o swoje łódki.
Czemu ma służyć lansowanie kolejnego podziału? Czy nie wystarczy święta wojna miedzy szmaciarzami a motopompiarzami, albo szuwarowo-bagiennymi a małosolnymi? Dzielenie ludzi na lepszych i gorszych, zwykle prowadzi do podziały na „naszych” i „tamtych”, a stąd już niedaleka droga do prób narzucenia „tamtym” jedynie słusznego „naszego” punktu widzenia. I niedaleko jesteśmy stąd od obowiązkowego obuwia, stroju, regulaminu…
Moim zdaniem, celu swego pisania autor raczej nie osiągnie. I choć odżegnuje się na końcu od marudzenia, tak właśnie odbieram tę notatkę. Być może lepszą drogą do poprawy znajomości tradycji żeglarskich i kultury byłby artykuł prezentujący pozytywne treści. Zapraszam kpt. Sałabana na łamy kwartalnika Dobra Praktyka Żeglarska. Pomagamy w edycji tekstów.
Kończę Drogi Jerzy, bo jeszcze kilka zdań i mój żałosny „utwór” wypełni znamiona grafomanii. Żal mi, jak wspomniałem na wstępie, jednak żywię nadzieję, że nie będę musiał czytać na mojej ulubionej witrynie, takich opinii czytelnikow: „Nie spodziewałem sie, że potępisz nas za jachting, nie pytając nawet jak było”…
Łączę jak zawsze serdeczne „Żyj wietrznie!”
Krzysztof Bieńkowski
WWW.DOBRAPRAKTYKAZEGLARSKA.PL