"TEQUILA" W DUŃSKICH PORTACH
Lata płyną, załogi polskich jachtów coraz zamożniejsze, jachty bardziej  wypasione, a z kulturą osobistą ... marnie. Kiedyś tłumaczyłem to sobie zaszłościami. Niesłusznie. Dlatego bardzo mnie bolą takie obserwacje jak kapitana Andrzeja Colonela Remiszewskiego. Tyle razy pisywałem o tym w locyjkach, zwłaszcza tych duńskich i szwedzkich. Nadaremnie :-(
Kamizelki!
Żyjcie wiecznie!
d'Jorge
===============================================
 
 
Drogi Don Jorge!
Tym razem wybrałem się „Tequilą” w Bełty. Mam za sobą połowę rejsu, więc czas na pierwsze refleksje.
Małym jachtem pływa się fajnie. Jeden warunek: korzystanie z prognoz pogody! Mam to szczęście, że nawet przy braku dostępu do internetu, dysponuję prognozami nadsyłanymi za pomocą sms-a. (Dzięki Tomku!). Minęły dwa tygodnie i prognozy z www.weatheronline.pl sprawdzają się co do kwadransa. Pozwala to planować trasę, tak by pływać możliwie z wiatrem ale, co najważniejsze, unikać wychodzenia z portu w cięższą pogodę. A dla małego jachtu halsowanie pod „piątkę” to już wyzwanie.
Odwiedziłem kilkanaście portów – od mariny Sud w Kolding na ponad 1000 jachtów, po maleńkie przystanie składające się z jednego pomostu. Można więc poczynić pewne obserwacje.
Cisza w portach duńskich, szczególnie wieczorem, jest wzorcowa. Oczywiście jeśli pominąć krzyk mew i innych tym podobnych.... Spotkałem dwa wyjątki. Jeden z nich to Svaneke – o pierwszej w nocy, gdy wchodząc do portu posługiwaliśmy się gestami, żeby nie gadać za głośno przy pracującym silniku, z miasteczka wyszła grupka rozbawionych żeglarzy. Słychać ich było na kilka minut, zanim się pojawili. Oczywiście Polacy. Nie będę ukrywał czasu i miejsca: Svaneke, noc z 18 na 19 sierpnia, jacht „Polski Len”.
Drugi przypadek miał miejsce dziś w nocy w Lyo (przekreślone o), około 2300 hałasy urządziła podpita załogantka duńskiej motorówki.

Od wejścia między wyspy duńskie polskich jachtów się nie spotyka. A ruch jest potężny, bywało, że naliczyłem ponad 50 żagli dookoła. Kto tu pływa? Oczywiście Duńczycy, Niemcy, zaskakująco dużo Holendrów i zaskakująco mało Szwedów. Ten ruch powoduje tłok w portach. I tu obserwacja natury socjologicznej. Jest, niby oczywisty, zwyczaj wykładania odbijaczy na zewnętrznej burcie. To komunikat: „zapraszam następnego”. Rewanżem jest przechodzenie przez dziób, a nie przez rufę, no i cichutko, bez tupania. To, że boso a jeśli w butach, to w czyściutkich, rozumie się samo przez się.
No i kolejny zwyczaj: na kei, pomoście, w prysznicu, wszyscy mówią sobie uprzejme „hej” albo „morgen”. I nikt potem nie ogląda się za witającym jak za rarogiem. Za to jeśli pojawi się manewrujący jacht, to zawsze znajdzie się ktoś, kto oderwie się od obiadu lub poobiedniego piwa na swojej łódce, żeby przyjąć od nas cumy. Taki drobiazg....

Na koniec refleksja. To, że polskie porty są mało bezpieczne i niezbyt dobrze zagospodarowane, to fakt znany i oczywisty. Ale tak się wydaje, że i sposób bycia wielu z nas, czasami jeszcze odbiega od zwyczajów powszechnie obowiązujących w „szerokim świecie”.
 
Żyj wiecznie!
Andrzej Colonel Remiszewski
Lyo, 1 sierpnia 2010
Komentarze
Brak komentarzy do artykułu