KAPITAN MARIUSZ PYCZ PYCZEWSKI
SSI to właściwe miejsce do przedstawiania różnych obserwacji i opini oraz stawiania diagnoz. Ja tylko zauważam, zgodnie z powszechnie znanym porzekadlem o punkcie widzenia jako funkcji miejsca siedzenia (i vice versa), że kpt. Andrzej Colonel Remiszewski żegluje na swoim własnym i to dość małym jachcie. No i że oczywiście nie lubi jak się go traktuje jako "pływający portfel". Obaj panowie są w podobnym wieku, więc nie można różnicy poglądów tłumaczyć, że to inna generacja.
Tak czy inaczej - kamizelki zawsze!
Żyjcie wiecznie!
d'Jorge
____________________
Drogi Jorge - Jurku - Przyjacielu!
Piszę, bo nasz wspólny Znajomy, miły i ciepły Człowiek, pisząc o „nieistnieniu” naszego żeglarstwa, popełnia, jak sądzę, nieco błędów. Piszę, nie aby wytykać czy wypominać, ale kilka spraw widzę inaczej.
Po pierwsze NIE można kupić używanego jachtu morskiego w krainie wierzb i malw za cenę używanego samochodu. Kilkuletnie jachty morskie (na morze) o długości kadłuba ok 8 m, to wydatek dwóch nowych samochodów szewrolet. Podstawowy model to wydatek 31.000 PLN sztuka. Jacht to 45-60 tyś, bez VAT. Ale ta uwaga to tylko dla ścisłości.
W Polsce będzie z tym naszym żeglowaniem źle dopóty, dopóki nie zaczniemy budować normalnego JACHTINGU. A to w kraju, który odwraca się od morza jak może, tradycje morskie ma niewielkie, ciągle chwali się jedną bitwą na Zatoce, która tak na zdrowy rozum nie była wygrana, i gdzie ciągle zdziwienie budzi fakt, że ktoś popłynął daleko i wysyła pocztówkę ze Stanów a potem wraca i TRAFIA do domu – nie będzie proste.
Piszę, bo nasz wspólny Znajomy, miły i ciepły Człowiek, pisząc o „nieistnieniu” naszego żeglarstwa, popełnia, jak sądzę, nieco błędów. Piszę, nie aby wytykać czy wypominać, ale kilka spraw widzę inaczej.
Po pierwsze NIE można kupić używanego jachtu morskiego w krainie wierzb i malw za cenę używanego samochodu. Kilkuletnie jachty morskie (na morze) o długości kadłuba ok 8 m, to wydatek dwóch nowych samochodów szewrolet. Podstawowy model to wydatek 31.000 PLN sztuka. Jacht to 45-60 tyś, bez VAT. Ale ta uwaga to tylko dla ścisłości.
W Polsce będzie z tym naszym żeglowaniem źle dopóty, dopóki nie zaczniemy budować normalnego JACHTINGU. A to w kraju, który odwraca się od morza jak może, tradycje morskie ma niewielkie, ciągle chwali się jedną bitwą na Zatoce, która tak na zdrowy rozum nie była wygrana, i gdzie ciągle zdziwienie budzi fakt, że ktoś popłynął daleko i wysyła pocztówkę ze Stanów a potem wraca i TRAFIA do domu – nie będzie proste.
Żeglarstwo, jak każda inna społeczna dziedzina, nie rodzi się i umiera tak ot sobie, jak samotna przypadkowa palma na bezdeszczowej pustyni. Rodzi się powodowana tym co z potrzeb, wysiłku, fantazji i radości ludzkiej przyroda wyzwoliła, umiera, gdy nałożono nań kagańce instytucjonalnej patologii.
Siłą więc rzeczy nieuniknionym staje się, że głos troski w sprawie żeglarstwa, łódki, jakiegoś żagla, koi czy linki, możliwości radowania się słoną wodą itd., to głos angażujący myślenie o państwie, dziwnej jego polityce i o ludziach z dziwnymi kompetencjami nim kierujących. Bez tej dygresji trudno zrozumieć dlaczego coś co kwitnie raptem bez uzasadnienia więdnie!!!. Jest morze, rozkwitało żeglarstwo, morze trwa, a z żeglarstwa i wspaniałych jachtów i morskiego życia pozostała "spruchniała organizacyjna trwatwa."
Żeglarstwo morskie w Polsce „eksplodowało” w końcu lat 70-tych, jako wentyl dla niezadowolenia młodych z ograniczeń i kagańców zakładanych na buzie, dla pokazania, że świat jest dla obywatela PRL dostępny, Zakład pracy pomoże wybudować, a po latach kupić pełnomorski jacht, luksusowo wykończony, dla ludzi pracy. Taki Klub ”zakładowy” który robił dobrą robotę, pływał, nierzadko daleko, szkolił i organizował wyprawy na trudne akweny, często pod przykrywką „żeglarstwa dla ludzi pracy miast i wsi” - woził zakładowych „czynowników”, a istnieje podejrzenie [uzasadnione!], że służył do przerzutu szpiegów na Zachód.
Dziwne były czasem te „zejścia z pokładu w obcych portach” - a to załoganta, a to kapitana. Zostawali zejmani nasi zagranicą ze względów politycznych, powikłań życiowych, pędziła ich chęć poznania dalekiego, wolnego świata. Czy tylko? To temat na habilitację, a na dyskusję - na pewno.
Siłą więc rzeczy nieuniknionym staje się, że głos troski w sprawie żeglarstwa, łódki, jakiegoś żagla, koi czy linki, możliwości radowania się słoną wodą itd., to głos angażujący myślenie o państwie, dziwnej jego polityce i o ludziach z dziwnymi kompetencjami nim kierujących. Bez tej dygresji trudno zrozumieć dlaczego coś co kwitnie raptem bez uzasadnienia więdnie!!!. Jest morze, rozkwitało żeglarstwo, morze trwa, a z żeglarstwa i wspaniałych jachtów i morskiego życia pozostała "spruchniała organizacyjna trwatwa."
Żeglarstwo morskie w Polsce „eksplodowało” w końcu lat 70-tych, jako wentyl dla niezadowolenia młodych z ograniczeń i kagańców zakładanych na buzie, dla pokazania, że świat jest dla obywatela PRL dostępny, Zakład pracy pomoże wybudować, a po latach kupić pełnomorski jacht, luksusowo wykończony, dla ludzi pracy. Taki Klub ”zakładowy” który robił dobrą robotę, pływał, nierzadko daleko, szkolił i organizował wyprawy na trudne akweny, często pod przykrywką „żeglarstwa dla ludzi pracy miast i wsi” - woził zakładowych „czynowników”, a istnieje podejrzenie [uzasadnione!], że służył do przerzutu szpiegów na Zachód.
Dziwne były czasem te „zejścia z pokładu w obcych portach” - a to załoganta, a to kapitana. Zostawali zejmani nasi zagranicą ze względów politycznych, powikłań życiowych, pędziła ich chęć poznania dalekiego, wolnego świata. Czy tylko? To temat na habilitację, a na dyskusję - na pewno.
Nie jest moją intencją obrażanie kogokolwiek podejrzeniem „zostania” w hańbiących zamiarach. O, nie!
Ale spora część „zostających” nagle przypominała sobie o niemieckich przodkach, koneksjach w RFN, i wielkiej „miłości” do dawnej, wymarzonej, markowo-wolfswagenowej ojczyzny spontanicznie, z nagła, nieoczekiwanie. I po latach, przypływając z „Ojczyzny” do Kraju, starała się, nierzadko w aureoli bohaterów pouczać „aborygenów” o cudownościach „wolnego„ świata. Ot, biedni folksdojcze!
Ale spora część „zostających” nagle przypominała sobie o niemieckich przodkach, koneksjach w RFN, i wielkiej „miłości” do dawnej, wymarzonej, markowo-wolfswagenowej ojczyzny spontanicznie, z nagła, nieoczekiwanie. I po latach, przypływając z „Ojczyzny” do Kraju, starała się, nierzadko w aureoli bohaterów pouczać „aborygenów” o cudownościach „wolnego„ świata. Ot, biedni folksdojcze!
I wychował taki Klub, taki Związek, roszczeniowo nastawionych członków, co to im teraz trudno zrozumieć, że pływamy za swoje i dla swojej przyjemności, To ma swoje odbicie w rozmowach z żeglarzami, wiem z autopsji..” Nie popłynę, bo mi nie dadzą urlopu, kiedyś było inaczej, jak płynęliśmy na regaty to Klub płacił, a w Firmie dali delegację,....”Ot, filozofia!
Zapomina taki wiking, że go wysyłali za ochłapy, niewielkie pieniądza, za które musiał zapłacić z własnej kieszeni, po ŁASKAWYM POZWOLENIU na pływanie! Klauzula! Obiekt marzeń. Zmora bezsennych nocy. Rzecz żeglarzowi bardziej potrzebna [w tamtych czasach ] niż wiatr!
I TU tkwi praprzyczyna tego, co teraz mamy. Zadufany, tępy urzędas, mający sporą władzę, zawistny a uparty, ZAWSZE interpretował decyzję [w sytuacjach „niby” niejasnych] o przyznaniu łaskawej zgody, byś popływał , na „nie”. Wiele trzeba się było nabiegać, by była inna! O sposobie spędzania wakacji [Twoich!] decydował Urząd, nazywany, o ironio - Bezpieczeństwa, poprzez swoje agendy w WKKF-ie, a wpis/pieczątka na ostatniej stronie „książeczki żeglarskiej”, gdzie już sama nazwa jest wielką kpiną z idei takiego dokumentu, rozpoczyna się słowami: „Zezwala się na pływania … w sezonie ….”
To „ZAZWALA SIĘ” to cała kwintesencja stosunków na styku Państwo - my! I tak jest do dzisiaj! Muszą być PZ Ż- ty, NFZ, IPN, „Zespoły poselskie dla...”, „Wspólne Komisje Majątkowe”- co to dzielą Rzeczpospolitą dla „swoich” i reszty. Zakazują i zezwalają. Wszyscy się o nas troszczą. Wszak jesteśmy sumiennymi podatnikami, gorliwymi płatnikami VAT, PIT i nie tylko. I żeby tylko nic się nam nie stało! No i jest tak, ze poważni, dorośli [bardzo!] ludzie, wg mnie autorytety w wielu sprawach, nierzadko fachowcy, wybitni, w swoich dyscyplinach, świetni żeglarze, cieszą się jak dzieci, że ZNALAZŁO się czworo rozsądnych posłów i opracowali ustawę o żeglarstwie, mniej restrykcyjną, ale nadal zawiłą, dającą furtkę różnym „departamentom'”, „działaczom”, „komisjom” czy „zespołom” do ingerencji w nasze żeglowanie! CZTERECH! Na 460 Wybrańców Narodu, którym wygodniej pleść koszałki-opałki o niczym w różnych, dziwnych, niezrozumiałych komisjach sejmowych. ZA NASZE PIENIĄDZE!
Ciągle pokutuje przekonanie, aby - broń Boże - nie atakować urzędasów/posłów/delegatów/ministrów, bo będzie tak jak było, czyli źle! A niby dlaczego? 2.000.000 [DWA MILIONY ] obywateli, mających pełnię praw obywatelskich, płatników podatków na utrzymanie Państwa musi wyegzekwować swoje prawa do SPĘDZANIA WOLNEGO CZASU, ZA SWOJE PIENIĄDZE, JAK CHCE! DO SWOBODNEGO PŁYWANIA GDZIE CHCE I KIEDY CHCE!
To nie jest żadna łaska, a ustawa o żeglarstwie powinna być jednozdaniowa: „Zezwala się obywatelowi RP na swobodne
pływanie pod żaglami WSZĘDZIE i ZAWSZE, pod warunkiem przestrzegania przepisów porządkowych i innych wynikających z umów międzynarodowych czy ubezpieczeniowych.” I TYLE!
Wtedy nauczymy właściwego zachowania na wodzie i w marinach, przyjdzie moda na klubowe spotkania, Związek Yacht Klubów Polski znowu będzie ŻYWYM autorytetem i nauczycielem jachtowej elegancji, łódki będą zadbane, a i przyjdzie czas na naukę żeglowania. Takiego, gdzie wypasiona elektroniką łódka nie będzie przedmiotem wzdychań, a ambicją skippera umiejętne wykorzystywanie wiatru i żagli. A łodzi przybywa, tylko jeszcze te nawyki...
I róbmy to szybko, bo mi mija trzy - czwarte wieku na grzbiecie, a jeszcze chciałbym pożeglować w normalnym otoczeniu, wśród przyjaznych, uśmiechniętych ludzi, pozdrawiających się na wodzie uniesieniem dłoni, schludnie ubranych, pachnących dobrym tytoniem i alkoholem [markowym, pitym w umiarze] i używających w mesie noża i widelca w towarzystwie pięknych, wytwornych kobiet.
I żeby każdy pierwszy toast na dużym bankiecie i małym przyjęciu na jachcie był wznoszony za zdrowie Pana Prezydenta i pomyślność Najjaśniejszej Rzeczpospolitej. Tak jak przed wielu, wielu laty.
I tyle tej pisaniny. Aż tyle.
Twój Mariusz „Master” Pyczewski, inaczej Stary Pycz.
Stopy wody pod kilem, kamizelki, zwroty przez rufę
W dzień Matki Boskiej Zielnej napisane.
I
Zapomina taki wiking, że go wysyłali za ochłapy, niewielkie pieniądza, za które musiał zapłacić z własnej kieszeni, po ŁASKAWYM POZWOLENIU na pływanie! Klauzula! Obiekt marzeń. Zmora bezsennych nocy. Rzecz żeglarzowi bardziej potrzebna [w tamtych czasach ] niż wiatr!
I TU tkwi praprzyczyna tego, co teraz mamy. Zadufany, tępy urzędas, mający sporą władzę, zawistny a uparty, ZAWSZE interpretował decyzję [w sytuacjach „niby” niejasnych] o przyznaniu łaskawej zgody, byś popływał , na „nie”. Wiele trzeba się było nabiegać, by była inna! O sposobie spędzania wakacji [Twoich!] decydował Urząd, nazywany, o ironio - Bezpieczeństwa, poprzez swoje agendy w WKKF-ie, a wpis/pieczątka na ostatniej stronie „książeczki żeglarskiej”, gdzie już sama nazwa jest wielką kpiną z idei takiego dokumentu, rozpoczyna się słowami: „Zezwala się na pływania … w sezonie ….”
To „ZAZWALA SIĘ” to cała kwintesencja stosunków na styku Państwo - my! I tak jest do dzisiaj! Muszą być PZ Ż- ty, NFZ, IPN, „Zespoły poselskie dla...”, „Wspólne Komisje Majątkowe”- co to dzielą Rzeczpospolitą dla „swoich” i reszty. Zakazują i zezwalają. Wszyscy się o nas troszczą. Wszak jesteśmy sumiennymi podatnikami, gorliwymi płatnikami VAT, PIT i nie tylko. I żeby tylko nic się nam nie stało! No i jest tak, ze poważni, dorośli [bardzo!] ludzie, wg mnie autorytety w wielu sprawach, nierzadko fachowcy, wybitni, w swoich dyscyplinach, świetni żeglarze, cieszą się jak dzieci, że ZNALAZŁO się czworo rozsądnych posłów i opracowali ustawę o żeglarstwie, mniej restrykcyjną, ale nadal zawiłą, dającą furtkę różnym „departamentom'”, „działaczom”, „komisjom” czy „zespołom” do ingerencji w nasze żeglowanie! CZTERECH! Na 460 Wybrańców Narodu, którym wygodniej pleść koszałki-opałki o niczym w różnych, dziwnych, niezrozumiałych komisjach sejmowych. ZA NASZE PIENIĄDZE!
Ciągle pokutuje przekonanie, aby - broń Boże - nie atakować urzędasów/posłów/delegatów/ministrów, bo będzie tak jak było, czyli źle! A niby dlaczego? 2.000.000 [DWA MILIONY ] obywateli, mających pełnię praw obywatelskich, płatników podatków na utrzymanie Państwa musi wyegzekwować swoje prawa do SPĘDZANIA WOLNEGO CZASU, ZA SWOJE PIENIĄDZE, JAK CHCE! DO SWOBODNEGO PŁYWANIA GDZIE CHCE I KIEDY CHCE!
To nie jest żadna łaska, a ustawa o żeglarstwie powinna być jednozdaniowa: „Zezwala się obywatelowi RP na swobodne
pływanie pod żaglami WSZĘDZIE i ZAWSZE, pod warunkiem przestrzegania przepisów porządkowych i innych wynikających z umów międzynarodowych czy ubezpieczeniowych.” I TYLE!
Wtedy nauczymy właściwego zachowania na wodzie i w marinach, przyjdzie moda na klubowe spotkania, Związek Yacht Klubów Polski znowu będzie ŻYWYM autorytetem i nauczycielem jachtowej elegancji, łódki będą zadbane, a i przyjdzie czas na naukę żeglowania. Takiego, gdzie wypasiona elektroniką łódka nie będzie przedmiotem wzdychań, a ambicją skippera umiejętne wykorzystywanie wiatru i żagli. A łodzi przybywa, tylko jeszcze te nawyki...
I róbmy to szybko, bo mi mija trzy - czwarte wieku na grzbiecie, a jeszcze chciałbym pożeglować w normalnym otoczeniu, wśród przyjaznych, uśmiechniętych ludzi, pozdrawiających się na wodzie uniesieniem dłoni, schludnie ubranych, pachnących dobrym tytoniem i alkoholem [markowym, pitym w umiarze] i używających w mesie noża i widelca w towarzystwie pięknych, wytwornych kobiet.
I żeby każdy pierwszy toast na dużym bankiecie i małym przyjęciu na jachcie był wznoszony za zdrowie Pana Prezydenta i pomyślność Najjaśniejszej Rzeczpospolitej. Tak jak przed wielu, wielu laty.
I tyle tej pisaniny. Aż tyle.
Twój Mariusz „Master” Pyczewski, inaczej Stary Pycz.
Stopy wody pod kilem, kamizelki, zwroty przez rufę
W dzień Matki Boskiej Zielnej napisane.
I
Drogi Don Jorge!
Krótki komentarz do tekstu Pycza:
1. Da się sprowadzic ze Szwecji jacht ośmiometrowy za okolo 30 tys. zł. To tyle, co 10 letnio merc albo kilkuletni Passat.
2. Dyskusja na temat "wysiadek" jest bezcelowa, to temat dla historyków albo ipeenów.
3. Tak, stawiam tezę, że to państwo wciąż zmiennego prawa, chcącego regulowac wszystko i za wszystkich, jest głównym hamulcowym jachtingu. Dlatego też ustawa o żeglarstwie jest ideoowo zbędna, jeśli ktoś na coś zezwala, to może i przestać zezwalać. To takie myślenie w stylu "dobry batiuszka car dał wolność picia wódki".
Andrzej Colonel niestety już bez kamizelki, bo po rejsie Remiszewski
Żyj wiecznie!
------------------
Andrzej Remiszewski
I na koniec do III RP odwróciła się od morza. Przekonaniu, że do stoczni nie można dokładać wiecznie nie towarzyszyło przekonanie, że turystyka morska to doskonały sposób na zarobek a przy "okazji" rozwój gospodarczy regionu.
I to się dzieje tu i teraz.
pozdrawiam
Zbigniew Klimczak