NIESZCZĘŚLIWI SĄ CI, KTÓRZY NIE MAJĄ "HOPLA"
Kapitan Jerzy Knabe prezentuje dziś takiego jednego. Moim zdaniem - nie ważne jakie to wariactwo, byle było, bo jego istnienie przesądza o osobistym zadowoleniu, spełnieniu. Jeżeli z jakiegoś "hopla" dodatkowo inni mają pożytek, to już możemy mówić o prawdziwym sukcesie. Chodzi tylko o to, aby nasz pobyt na tym globie nie sprowadzał się wyłącznie do przerabiania chleba na ekskrementa. Chyba tym stwierdzeniem znowu komuś podpadnę.
No to poczytajcie o Philipie Beale i jego żeglarskim "hoplu".
Żyjcie wiecznie!
d'Jorge
-----------------------------------------------------------------
Don Jorge,
Sześć lat temu z okładem pisałem na Twoich łamach o niezwykłej wyprawie odtwarzającej historyczne dokonania starożytnych żeglarzy. Organizował ją i przeprowadzil Philip BEALE, żeglarz i marynarz z angielskiej Royal Navy. Pamiętasz z pewnością hasła BOROBUDUR, SAMUDRARAKSA, powtórka indonezyjskiej wyprawy morskiej z 8 wieku p.n.e.... Kto ciekaw niech się cofnie do archiwum SIS z dnia 15 lutego 2004.

Philip Beale i jego żaglowiec
Sześć lat temu z okładem pisałem na Twoich łamach o niezwykłej wyprawie odtwarzającej historyczne dokonania starożytnych żeglarzy. Organizował ją i przeprowadzil Philip BEALE, żeglarz i marynarz z angielskiej Royal Navy. Pamiętasz z pewnością hasła BOROBUDUR, SAMUDRARAKSA, powtórka indonezyjskiej wyprawy morskiej z 8 wieku p.n.e.... Kto ciekaw niech się cofnie do archiwum SIS z dnia 15 lutego 2004.


Philip Beale i jego żaglowiec
.
Z dużą satysfakcją donoszę, że pan BEALE nie spoczął na laurach. Właśnie niedawno (dnia 12 października 2010) zakończyła się szczęśliwie w libańskim porcie Sidon podobna w założeniach wielka morska eskapada jego pomysłu i wykonania pod nazwą THE PHOENICIAN SHIP EXPEDITION. Ale zacznijmy ‘ab ovo’.
Historia europejska mówi, że Afrykę opłynął jako pierwszy Portugalczyk Bartholomeu Dias w 16 wieku n.e. Ale, jak wspomina grecki historyk Herodot, ponad dwa i pół tysiąca lat temu (około roku 600 p.n.e.) – podobno na zlecenie faraona Necho II - Fenicjanie dokonali już pierwszego opłynięcia kontynentu afrykańskiego. Startowali gdzieś z okolic obecnej Hurghady a zakończyli u siebie w Fenicji czyli na wschodnim wybrzeżu Morza Śródziemnego.
Żeglowanie śladami poprzedników w kontekście historycznym ma wielką tradycję w żeglarstwie. Najlepiej znany przykład to Thor Heyerdahl i jego tratwa KON-TIKI. Założeniem nowożytnej wyprawy fenickiej było powtórzenie tej podróży z przed ponad 2600 lat, powąchanie czym to pachnie i jakie historyczne lub domniemane osiągnięcia Fenicjan może ona potwierdzić. Oczekiwanie morskich przygód i przeżyć miało z pewnością nie mniejsze znaczenie.
Jak i poprzednim indonezyjskim razem, przedsięwzięcie zaczęło się od zbudowania statku. Na syryjskiej wyspie Arwad powstała replika statku handlowego Fenicjan. Konstrukcja wzorowała się na wszekich dostępnych historycznych przekazach i archeologicznych informacjach z fenickich wraków znajdowanych na Morzu Sródziemnym.
Stępkę położono w listopadzie 2007 a wodowanie nastąpiło już po ośmiu miesiącach. Całkowicie drewniany statek, długości 21,5 metra, o zanurzeniu 1,7 m, napędzany jednym rejowym o powierzchni około 100 m² i dziesięcioma parami wioseł, a sterowany dwoma specjalnymi wiosłami na rufie, otrzymał nazwę PHOENICIA. Został zbudowany głównie z dębu i cedru czyli słynnej libańskiej sosny, łączonych przy pomocy kołków z drzewa oliwnego i żelaznych gwoździ.
Po uprzednich morskich próbach i licznych niezbędnych poprawkach ekspedycja rozpoczęła się na holu z portu Tartus w Syrii na redę Port Saidu pod koniec sierpnia 2008. Przyjęcie holu było spowodowane przeważającymi zachodnimi wiatrami i niechęcią do oczekiwania przez dalszy miesiąc lub dwa na wiatry północne. Pierwsze mile pod własnym żaglem zawiodły ich do Port Fuad po azjatyckiej stronie wejścia do kanału Suezkiego.
Po jego przejściu, już na Morzu Czerwonym rozpoczęły się żeglarskie przygody oraz liczne awarie ujawniające słabości konstrukcyjne repliki – zbyt liczne by je tu przytaczać ale dostępne z bieżących raportów pozycji notowanych po angielsku na stronie http://www.phoenicia.org.uk/inspiring-blog.htm . Zresztą znajduje się tam dokładnie przekazany przebieg całej, pełnej wydarzeń i wrażeń, ponad dwuletniej wyprawy, której nie mogę tu całej dokładniej opisać.
Pierwsze doświadczenia pokazały jednak, że żeglarze z 21 wieku nie mogą już dorównać Fenicjanom – głównie we własnej wytrzymałości fizycznej i obywaniu się bez metalu i bez napędu mechanicznego. Zmieniająca się po drodze międzynarodowa załoga obojga płci była stosunkowo nieliczna gdyż liczyła czasem tylko 8-miu członków, co stawiało napęd wiosłowy pod wielkim znakiem zapytania. W efekcie nastąpiły liczne naprawy i adaptacje dokonane w egipskim porcie Port Berenice (Ras Bânâs). Tam dorobiony został stalowy ster gdyż rozwiązania oparte na drewnie ulegały nieustannym awariom. Uszczelniono pokład i wymieniono pompy zezowe.
Historia europejska mówi, że Afrykę opłynął jako pierwszy Portugalczyk Bartholomeu Dias w 16 wieku n.e. Ale, jak wspomina grecki historyk Herodot, ponad dwa i pół tysiąca lat temu (około roku 600 p.n.e.) – podobno na zlecenie faraona Necho II - Fenicjanie dokonali już pierwszego opłynięcia kontynentu afrykańskiego. Startowali gdzieś z okolic obecnej Hurghady a zakończyli u siebie w Fenicji czyli na wschodnim wybrzeżu Morza Śródziemnego.
Żeglowanie śladami poprzedników w kontekście historycznym ma wielką tradycję w żeglarstwie. Najlepiej znany przykład to Thor Heyerdahl i jego tratwa KON-TIKI. Założeniem nowożytnej wyprawy fenickiej było powtórzenie tej podróży z przed ponad 2600 lat, powąchanie czym to pachnie i jakie historyczne lub domniemane osiągnięcia Fenicjan może ona potwierdzić. Oczekiwanie morskich przygód i przeżyć miało z pewnością nie mniejsze znaczenie.
Jak i poprzednim indonezyjskim razem, przedsięwzięcie zaczęło się od zbudowania statku. Na syryjskiej wyspie Arwad powstała replika statku handlowego Fenicjan. Konstrukcja wzorowała się na wszekich dostępnych historycznych przekazach i archeologicznych informacjach z fenickich wraków znajdowanych na Morzu Sródziemnym.
Stępkę położono w listopadzie 2007 a wodowanie nastąpiło już po ośmiu miesiącach. Całkowicie drewniany statek, długości 21,5 metra, o zanurzeniu 1,7 m, napędzany jednym rejowym o powierzchni około 100 m² i dziesięcioma parami wioseł, a sterowany dwoma specjalnymi wiosłami na rufie, otrzymał nazwę PHOENICIA. Został zbudowany głównie z dębu i cedru czyli słynnej libańskiej sosny, łączonych przy pomocy kołków z drzewa oliwnego i żelaznych gwoździ.
Po uprzednich morskich próbach i licznych niezbędnych poprawkach ekspedycja rozpoczęła się na holu z portu Tartus w Syrii na redę Port Saidu pod koniec sierpnia 2008. Przyjęcie holu było spowodowane przeważającymi zachodnimi wiatrami i niechęcią do oczekiwania przez dalszy miesiąc lub dwa na wiatry północne. Pierwsze mile pod własnym żaglem zawiodły ich do Port Fuad po azjatyckiej stronie wejścia do kanału Suezkiego.
Po jego przejściu, już na Morzu Czerwonym rozpoczęły się żeglarskie przygody oraz liczne awarie ujawniające słabości konstrukcyjne repliki – zbyt liczne by je tu przytaczać ale dostępne z bieżących raportów pozycji notowanych po angielsku na stronie http://www.phoenicia.org.uk/inspiring-blog.htm . Zresztą znajduje się tam dokładnie przekazany przebieg całej, pełnej wydarzeń i wrażeń, ponad dwuletniej wyprawy, której nie mogę tu całej dokładniej opisać.
Pierwsze doświadczenia pokazały jednak, że żeglarze z 21 wieku nie mogą już dorównać Fenicjanom – głównie we własnej wytrzymałości fizycznej i obywaniu się bez metalu i bez napędu mechanicznego. Zmieniająca się po drodze międzynarodowa załoga obojga płci była stosunkowo nieliczna gdyż liczyła czasem tylko 8-miu członków, co stawiało napęd wiosłowy pod wielkim znakiem zapytania. W efekcie nastąpiły liczne naprawy i adaptacje dokonane w egipskim porcie Port Berenice (Ras Bânâs). Tam dorobiony został stalowy ster gdyż rozwiązania oparte na drewnie ulegały nieustannym awariom. Uszczelniono pokład i wymieniono pompy zezowe.
Dalsze ulepszenia dokonane zostały podczas ponad dwu i pół miesięcznego - a planowanego na 15 dni - postoju w Port Sudanie. PHOENICIA znalazła się w suchym doku, gdzie ostatecznie zainstalowano marynizowany 180-konny silnik z ciężarówki. Za takim rozwiązaniem przemawiały również, a poznane już z bieżącego doświadczenia, wygórowane koszty okazjonalnych holowań. Pozostaje więc podziwiać kunszt starożytnych żeglarzy, dla których wszelkie takie mechaniczne opcje były niedostępne. Wszystko udało się ale po wielu przekroczonych terminach i wielu zaklęciach typu ‘bukra’ (co tłumaczone dosłownie znaczy ‘jutro’, ale w praktyce to - ‘na pewno nie dzisiaj’)...
Kolejny, dłuższy postój nastąpił w Jemenie, w porcie Hodeida, który osiągnięto w styczniu 2009. Kumulujące się opóźnienia spowodowały, że tam PHOENICIA stała przez sześć miesięcy aby doczekać następnego korzystnego dla jej celów sezonu nawigacyjnego. W dalszą drogę wyprawa wyruszyła dopiero po roku od rozpoczęcia – w sierpniu 2009. Statek był już wreszcie do reszty sprawdzony i sprawny do dalszej żeglugi. Ale nadal mieli sezonowe ‘poślizgi’ czasowe. Po wizycie w Adenie wyruszali z Salalah w Omanie dopiero w końcu października, po rozpoczęciu się sezonu północno-wschodnich monsunów, a trasa do Dar es Salaam prowadziła daleko w ocean poprzez rejon Seszeli.
Zagrożenie ze strony somalijskich piratów wytyczyło im więc trochę okrężną drogę. Zostali zaopatrzeni w nowoczesny LRAD (long-range acoustic device) służący do odstraszania lub wręcz unieszkodliwiania piratów próbujących abordażu. Piraci się jednak nie pokazali z bliska chociaż uporczywa asysta jakiejs łodzi w oddali dostarczyła denerwujących wrażeń. Planowany postój w Tanzanii w Dar es Salaam został pominięty i długi etap przez Ocean Indyjski zakończył się na francuskiej wyspie Majotta archipelagu Komorów dnia 10 grudnia. Statek sprawował się dobrze i porafił utrzymywać prędkość 5 węzłów pod żaglami.
Dalsze postoje, jak zwykle związane z wymianami członków załogi, to Beira w Mozambiku oraz Richards Bay, Durban i East London w Południowej Afryce. Po zdradliwych wiatrach i prądach w Kanale Mozambickim Przylądek Dobrej Nadziei był kolejnym krytycznym punktem ekspedycji i nie zawiódł niespokojnych oczekiwań – musieli stawić czoła siedmiometrowym falom i silnym wiatrom, które spowodowały po raz kolejny pęknięcie zszywanego już kilka razy na brytach żagla. Przydał się więc posiadany żagiel sztormowy. Nie mniej dnia 4 marca b.r. pozostawili Przylądek za sobą i wkrótce dotarli do Cape Town.
W atlantyckiej drodze powrotnej na północ PHOENICIA zatrzymywała się na wyspie Świętej Heleny i Wyspie Wniebowstąpienia (Ascension). Jak można się było spodziewać, nie wszystko szło gładko i bez awarii. A to zerwał się sztag (nie był on stalowy), a to trzeba było uszczelniać znowu pokład, Na statku nie było kabestanów więc ciężki żagiel z reją stawiany był ręcznie.
Nie mogło też obyć się bez usuwania usterek sinika i agregatu Yanmar. Mieli też generator wiatrowy. Statek potrzebował elektyczności do oświetlenia oraz nowoczesnych elektronicznych przyrządów nawigacyjnych (włącznie z AIS) starannie zabezpieczonych przed wilgocią. To dalsze ustępstwo tych nowożytnych żeglarzy od rzeczywistości z jaką musieli spotykać się prawdziwi Fenicjanie...
Dalszy długi i powolny rejs wzdłuż Atlantyku trwał prawie trzy miesiące (87 dni). 21 kwietnia opuścili wyspę Ascension a dopiero 12 lipca zaoczyli pierwszy ląd na Azorach. Zatrzymywali się na Flores i w Horta by uzupełnić zapasy nadwątlone długą żeglugą. Głodu jednak nie doświadczyli, zawsze mieli dość mąki by piec własny chleb, połowy ryb też miały powodzenie. Gotowali na gazie a w razie jego braku działała multipaliwowa kuchenka MSR działająca zarówno na paliwie do diesela jak i na benzynie lub nafcie.
Dalej po zbliżeniu się do Europy popłynęli wzdłuż brzegów Portugalii w kierunku wejścia na Sródziemne czyli do starożytnych ‘Słupów Herkulesa’. Gibraltar powitał ich 29 sierpnia. Pod koniec podróży kapitan Beale przeżywał swoje niepokoje czy ich statek wytrzyma podróż do samego końca. Żelazne gwoździe były już po dwóch latach przebywania w morskiej wodzie trochę przerdzewiałe. Nic takiego jednak nie zagroziło aż do końca. Po wizytach w tunezyjskim Sidi Bou Said koło Cartaginy i na Malcie PHOENICIA szczęśliwie wykonała zadanie i dopłynęła do Fenicji.
Oryginalny historyczny rejs Fenicjan trwał dłużej - trzy lata. Mieli też długie przerwy, nawet tego typu, że mogli zasiać i zebrać własne płody rolne na dalszą podróż. Ich załoga była też prawdopodobnie znacznie liczniejsza. Współczesny rejs spełniał za to równiez liczne działania edukacyjne i popularyzatorskie przez specjalny program przygotowywany dla szkół, BBC2 emituje ich filmy w serii ‘The Ancient World’, malarka Danielle Eubanks znowu dołączyła do załogi, by jak na SAMUDRARAKSA, potraktować statek jako swoją pracownię.
Oprócz przygody żeglarskiej była to też przygoda intelektualna dla wielu członków załogi. Czy wiele osób wie na przykład, że to Fenicjanom przypisuje się odkrycie Gwiazdy Polarnej do celów nawigacyjnych, stworzenie podstaw wspóczesnego alfabetu jak również koncepcji ubezpieczeń?
Nie wiadomo jeszcze czy dojdzie do skutku ostatnia część przedsięwzięcia, którą miała być następna podróz PHOENICII do Wielkiej Brytanii celem wzięcia udziału w wystawie organizowanej przez British Museum. Czy statek ją wytrzyma? Tymczasem wiadomo, że 15 października szykuje się wielka uroczystość powitalna w Bejrucie.
Jerzy Knabe 15 października 2010
Komentarze
Brak komentarzy do artykułu