NIE, NIE - TO NIE BRUTUS
News ten dotarł do mnie w formie wordowego załącznika do maila. Zanim Word go otworzył (twało to jakieś 20 sekund) z niedowierzaniem wpatrywałem się w tytuł - "Regulamin". Zdązyłem się już najeżyć, bo należę do tej pierwszej grupki liberatorów, którzy zaraz po przełomie ustrojowym wymogli na panu Paszczyku unieważnienie między innymi osławionego Regulaminu Służby Morskiej. Czyżby Brutus obudził się w moim Przyjacielu?
W końcu Word się otworzył i ... odetchnąłem.

Kapitan Andrzej Remiszewski testuje moje nerwy.
A ja nadal upieram się przy zasadzie - skipper zawsze ma rację. Nawet jak jej nie ma.
Żyjcie wiecznie!
d'Jorge
__________________________________
Regulamin służby jachtowej
Kilka pokoleń polskich żeglarzy uczyło się trybu postępowania na jachcie w oparciu o coś, co najpierw nazywało się Regulamin Służby Jachtowej, a potem stało się ministerialnie zatwierdzonym Regulaminem Morskiej Służby Statku Sportowego. Był to długaśny dokument ustalający obowiązki poszczególnych osób znajdujących się na jachcie i organizację całego życia jachtowego. Jego praźródłem zapewne stały się „paramilitarne” korzenie pionierów polskiego żeglarstwa, jeszcze z czasów przed drugą wojną światową, twórczo rozwinięte przez państwową biurokrację peerelu. Oczywiście nie jest to tak, że ów regulamin był całkiem bez sensu, szczególnie na dużych jachtach z bardzo licznymi załogami, był też na pewno rodzajem alibi środowiska żeglarskiego wobec partyjnych urzędników, którym z trudnością mieściło się w głowie wypuszczanie kogokolwiek na morze po za zasięg ich bezpośredniej kontroli.
Zmieniły się jednak czasy, zmieniło się, nawet jeśli urzędnicy usiłowali tego nie dostrzegać - żeglarstwo. Dziś żeglujemy w coraz większym stopniu prywatnie, a nie w celu „wykuwania morskich kadr Rzeczpospolitej”, żeglujemy w małych, rodzinnych lub koleżeńskich załogach. Można powiedzieć, przywołując Klasyka, że:
1. Ma być bezpiecznie.
2. Ma być miło.
Koniec regulaminu.
Kilka pokoleń polskich żeglarzy uczyło się trybu postępowania na jachcie w oparciu o coś, co najpierw nazywało się Regulamin Służby Jachtowej, a potem stało się ministerialnie zatwierdzonym Regulaminem Morskiej Służby Statku Sportowego. Był to długaśny dokument ustalający obowiązki poszczególnych osób znajdujących się na jachcie i organizację całego życia jachtowego. Jego praźródłem zapewne stały się „paramilitarne” korzenie pionierów polskiego żeglarstwa, jeszcze z czasów przed drugą wojną światową, twórczo rozwinięte przez państwową biurokrację peerelu. Oczywiście nie jest to tak, że ów regulamin był całkiem bez sensu, szczególnie na dużych jachtach z bardzo licznymi załogami, był też na pewno rodzajem alibi środowiska żeglarskiego wobec partyjnych urzędników, którym z trudnością mieściło się w głowie wypuszczanie kogokolwiek na morze po za zasięg ich bezpośredniej kontroli.
Zmieniły się jednak czasy, zmieniło się, nawet jeśli urzędnicy usiłowali tego nie dostrzegać - żeglarstwo. Dziś żeglujemy w coraz większym stopniu prywatnie, a nie w celu „wykuwania morskich kadr Rzeczpospolitej”, żeglujemy w małych, rodzinnych lub koleżeńskich załogach. Można powiedzieć, przywołując Klasyka, że:
1. Ma być bezpiecznie.
2. Ma być miło.
Koniec regulaminu.
Punkt drugi z punktu widzenia urlopowicza jest najważniejszy, jego realizacji sprzyja oczywiście kultura osobista i właściwe dobranie się osób przebywających na jachcie. Aby mogło być miło musi być jednak także bezpiecznie, awarie, kontuzje lub co gorsza wypadek, mogą skutecznie pozbawić nas przyjemności żeglowania. Ale też przyjemności żeglowania pozbawi nas z pewnością „zabawa w wojsko”, kapralstwo, regulaminowy przerost formy nad treścią. Czy to znaczy, że każdy regulamin jest zły?
W latach osiemdziesiątych pływałem rokrocznie po Mazurach z dwójką małych dzieci. Były to dla nich cudowne wakacje, między innymi dlatego, że prawie wszystko im było wolno. Prawie wszystko. Nasz lokalny regulamin przewidywał bowiem:
- nie wolno wychodzić na pokład, nawet w porcie, bez kamizelki,
- nie wolno dotykać fału miecza,
- jak tata gotuje nie wolno przebywać wewnątrz (groźba poparzenia),
- nie nosimy skarpetek (od razu wyjaśniam – byłyby natychmiast przemoczone i ubłocone),
- po „dobranocce” mają siedzieć w forpiku i nie hałasować.
Te reguły wystarczały, by przez lata żeglować bezpiecznie i co więcej, by nie było powodów do awantur, a w konsekwencji karania dzieci i stresu ojca.
Ten przykład pokazuje, że dla skutecznego osiągnięcia bezpiecznego i przyjemnego żeglowania niezbędne jest posiadanie procedur regulujących najważniejsze kwestie. Biurokratyczny miniony ustrój procedury te ujął w postaci długiego, powszechnie obowiązującego dokumentu. Dziś taki dokument na małych jachtach nie jest nikomu potrzebny. Pewne reguły jednak wytwarzamy na własny użytek.
Pływając we dwójkę, czy trójkę, nie ustanawiamy systemu wacht, ale przecież nie jest tak, że jeden z członków załogi prowadzi jacht przez kilkanaście godzin non-stop, a potem schodzi spać pozostawiając łódkę samą sobie. Wytwarza się jakaś równowaga obciążenia poszczególnych osób, co więcej, bez osobnych papierowych zapisów wiadomo jest na przykład, że wachtujący osobnik musi prowadzić uważną obserwację i alarmować skippera, jeśli ma wątpliwości, czy sytuacja jest bezpieczna. Podział: „ja gotuję, ty myjesz” też jest formą regulaminu.
Z drugiej strony trudno sobie wyobrazić pływanie w wieloosobowej załodze bez podzielenia jej na wachty, ustalenia kolejności pracy w kambuzie i pór posiłków oraz osób odpowiedzialnych za przynajmniej niektóre czynności lub zakresy przygotowania jachtu. Oczywiście obszar tych ustaleń zależy i od liczebności i składu załogi i od charakteru rejsu, zawsze jednak jakieś ustalenia są czynione, nawet jeśli nie są nigdzie spisane.
Można ten tekst spuentować następująco: Obowiązkowy regulamin morskiej służby ludzie wolni i odpowiedzialni zastępują dobrowolnie przyjmowanymi regułami, by było:
1. BEZPIECZNIE
2. MIŁO.
Koniec tekstu.
Andrzej Colonel Remiszewski
W latach osiemdziesiątych pływałem rokrocznie po Mazurach z dwójką małych dzieci. Były to dla nich cudowne wakacje, między innymi dlatego, że prawie wszystko im było wolno. Prawie wszystko. Nasz lokalny regulamin przewidywał bowiem:
- nie wolno wychodzić na pokład, nawet w porcie, bez kamizelki,
- nie wolno dotykać fału miecza,
- jak tata gotuje nie wolno przebywać wewnątrz (groźba poparzenia),
- nie nosimy skarpetek (od razu wyjaśniam – byłyby natychmiast przemoczone i ubłocone),
- po „dobranocce” mają siedzieć w forpiku i nie hałasować.
Te reguły wystarczały, by przez lata żeglować bezpiecznie i co więcej, by nie było powodów do awantur, a w konsekwencji karania dzieci i stresu ojca.
Ten przykład pokazuje, że dla skutecznego osiągnięcia bezpiecznego i przyjemnego żeglowania niezbędne jest posiadanie procedur regulujących najważniejsze kwestie. Biurokratyczny miniony ustrój procedury te ujął w postaci długiego, powszechnie obowiązującego dokumentu. Dziś taki dokument na małych jachtach nie jest nikomu potrzebny. Pewne reguły jednak wytwarzamy na własny użytek.
Pływając we dwójkę, czy trójkę, nie ustanawiamy systemu wacht, ale przecież nie jest tak, że jeden z członków załogi prowadzi jacht przez kilkanaście godzin non-stop, a potem schodzi spać pozostawiając łódkę samą sobie. Wytwarza się jakaś równowaga obciążenia poszczególnych osób, co więcej, bez osobnych papierowych zapisów wiadomo jest na przykład, że wachtujący osobnik musi prowadzić uważną obserwację i alarmować skippera, jeśli ma wątpliwości, czy sytuacja jest bezpieczna. Podział: „ja gotuję, ty myjesz” też jest formą regulaminu.
Z drugiej strony trudno sobie wyobrazić pływanie w wieloosobowej załodze bez podzielenia jej na wachty, ustalenia kolejności pracy w kambuzie i pór posiłków oraz osób odpowiedzialnych za przynajmniej niektóre czynności lub zakresy przygotowania jachtu. Oczywiście obszar tych ustaleń zależy i od liczebności i składu załogi i od charakteru rejsu, zawsze jednak jakieś ustalenia są czynione, nawet jeśli nie są nigdzie spisane.
Można ten tekst spuentować następująco: Obowiązkowy regulamin morskiej służby ludzie wolni i odpowiedzialni zastępują dobrowolnie przyjmowanymi regułami, by było:
1. BEZPIECZNIE
2. MIŁO.
Koniec tekstu.
Andrzej Colonel Remiszewski
Absolutnie zgadzam się z Colonelem. Niepisany regulamin, to ważny element powodzenia rejsu.
Więcej tu: ://przewodnikzeglarski.pl/jak-nie-popsuc-rejsu.html
--