MONIIA NA SPITSBERGENIE, JAN MAYEN i ISLANDII
Ciągle czytam jak ta Arktyka błyskawicznie topnieje. Podobno nawet - "w oczach". Pewnie dlatego Monika Matis pożeglowała na północ - póki zimno.  Zarty - żartami, ale to rzeczywiście piękne okolice.
Jacht jak się patrzy, tylko nazwa jakoś dziwnie mi się kojarząca. A Wam ?
Rejs tenodbieram jako polarną rozgrzwkę Monika przed startem "Wiedźmy".
To dopiero będą pasjonujace korespondencje do SSI.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge.
_______________________ 
Witaj, drogi Jerzy,
Dopiero co wróciłam do londyńskiego zacisza (na te peryferie nie dochodzi olimpijski zgiełk, choć jemu zawdzięczam wracanie z najbliższego mi lotniska przez 3 godziny..) i oczywiście nie powstrzymałam się przed włączeniem komputera. A skoro włączyłam, to napiszę trochę o tym moim pływaniu. Ale nie chcę pisać o kłopotach technicznych, jakie zawsze są, były i będą, czasem mniejsze a czasem większe... Ot, garść refleksji w kilku kawałkach, pisane w notesiku na gorąco gdy jeden arktyczny ląd zniknął za rufą a drugi widać było tylko na oceanicznej generalce. Jeśli uznasz, że warte to publikowania, to proszę bardzo.. :)
Rejs po Spitsbergenie i stamtąd via Jan Mayen na Islandię. Jacht "SIFU" i Agnieszka, Maciek, Michał, Paweł i Wojtek (kolejność alfabetyczna). Jak się ogarnę, dodam jeszcze zdjęcia...
-----------------
19 lipca, wieczór
Choć wieczór to w tych szerokościach rzecz mocno umowna, jak obudzisz kogoś i powiesz, że rano, też uwierzy. Oleiste morze, nie ma śladu wiatru o czym przypomina nieustannie warkot diesla. Piąta godzina non-stop, wcześniej chodził dziewięć - cóż, kto się śpieszy, aby wulkany obejrzeć, nie może pozwolić sobie na luksus czekania na wiatr - ponoć będzie, wg gribów ściągniętych poprzedniego dnia już rano... Co i raz tą naszą silnikową sielankę przerywa okrzyk wachty: "Dmucha!" - nie, nie jesteśmy na wielorybniczym statku, ale też na nie polujemy. Aparatami, choć na to zbyt daleko. Wzrok nawet ledwo sięga.

s/y "SIFU" w Longyearbyen

.

 Nie dalej jak 20 minut temu wielkie stado - 25-30 stopni widnokręgu - dmuchało na sterburcie. Nie zmieniamy kursu, nie będziemy zakłócać ich spokoju - liczymy, że pokażą się też bliżej. A na razie karmimy oczy widokiem spektakularnych fontann pojawiających się jakby znikąd wokół nas. A we mnie kiełkuje nadzieja, że już wkrótce wezmę "Wiedźmę" w te strony, na te same polowania, z luksusem nieśpieszenia się nigdzie i bez warczących silników... Rację bowiem miał Moitessier, że silnik zakłóca ten cichy dialog morza, jachtu i człowieka. Nie mogę się wciąż odnaleźć po zamęcie i intensywności ostatnich dni.

Delfiny.

.

 Niecierpliwie czekam na ten wiatr, na ten oddech oceanu, który zapowiada i mapa pilotowa i prognozy, i te małe magiczne strzałeczki przyszłych wiatrów na ekranie komputera w gribie. Wystarczy jeden przycisk i już jest rano, i już jacht ma wiatr. Gdzieś tam jest, ta obietnica ciszy, harmonii i naturalnego dla żaglowca sposobu poruszania się. A tymczasem słońce złośliwie rzuca jasne promienie przez każdą szczelinę naszego zaciemnionego wnętrza. Paweł woła, że zaraz kolacja będzie - naleśniki i placki wykończa w kambuzie. Idę jeść, może wiatr nam przeszkodzi?
--
Kind regards, Monika Matis
People's Challenge Sailing Team
Komentarze
Brak komentarzy do artykułu