SZWECJA - RAJ DLA MAZURSKICH DEZERTERÓW

Przypominam - Marek żegluje samotnie na jachciku, jakich mnóstwo na jeziorach mazurskich. Te jego rejsy oceniam jako czytelną zachętę do dezercji. Ambicja mile widziana.
Popatrzcie na fotografie - gdzie tam polskim jeziorkom do piękna i uroku szwedzkiego wybrzeża?
Fińskim brzegom też niczego nie brakuje.

Ogólne wrażenie z rejsu to szóstka nawet z plusem, pogoda to cztery z plusem a jacht to pięć. Wszędzie spotkałem się z uprzejmością i pomocą zwłaszcza, że nie znam ani szwedzkiego ani angielskiego. To nie było aż tak dużą przeszkodą na dogadanie się, jakieś słówka się zna. Każdy każdego traktuje jak kumpla, zawsze przy mijaniu pozdrawiają się, ja też tak czyniłem, fajna sprawa. Zazdroszczę Szwedom tak pięknego o bardzo bogatej linii brzegowej wybrzeża, jest gdzie pływać, a przede wszystkim zawsze znajdzie się miejsce do zacumowania czy też rzucenia kotwicy gdzie nikt nie będzie przeszkadzał. Namawiam wszystkich do odwiedzania Szwecji i nie tylko, Bałtyk to piękne morze, a przede wszystkim nasze.
Pozdrawiam:
Marek Kaczorowski
Pasłęk 31.08.2012
Markowi gratuluję dokonania i ... przykładu.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
_____________________________________________
Don Jorge - witam bardzo serdecznie:
W ostatnim zdaniu relacji z zeszłorocznego bornholmskiego rejsu napisałem cyt: "Właśnie kombinuję, jak w następnym roku popłynąć do Tore, do tej żółtej bojki." http://kulinski.navsim.pl/art.php?id=1822&page=210 i ( "Żagle"04/2012).
W ostatnim zdaniu relacji z zeszłorocznego bornholmskiego rejsu napisałem cyt: "Właśnie kombinuję, jak w następnym roku popłynąć do Tore, do tej żółtej bojki." http://kulinski.navsim.pl/art.php?id=1822&page=210 i ( "Żagle"04/2012).
Właśnie z Tore wróciłem.
Tore, wieś położona w północno-zachodniej części Zatoki Botnickiej nic nadzwyczajnego, wieś jak szwedzka wieś, tylko, że jest to północny kraniec Bałtyku (Nord Punkt), oznaczony żółtą boją z wypisaną pozycją: N 65.54,07 i E 022.39,00.
Tore, wieś położona w północno-zachodniej części Zatoki Botnickiej nic nadzwyczajnego, wieś jak szwedzka wieś, tylko, że jest to północny kraniec Bałtyku (Nord Punkt), oznaczony żółtą boją z wypisaną pozycją: N 65.54,07 i E 022.39,00.
.
Rejs a właściwie wyprawę rozpocząłem w środę 6 czerwca 2012 po południu, stałą trasą z Elbląga do Górek Zachodnich. Po pokonaniu wszystkich mostów i śluz w czwartek wieczorem zacumować w Jacht Klubie im. Conrada. Niestety niesprawność mostu zwodzonego w Przegalinie zmusiła mnie do lekkiego pochylenia masztu. Następnego dnia rano ruszyłem, drugi raz w życiu znalazłem się na otwartych wodach Bałtyku. Jacht "Mr.Orkan" przygotowany był na tip-top, wszystko grało jak w zegarku, u mnie też. Przez pierwsze mile musiałem się odnależć w nowym "domu" przynajmniej na dwa miesiące. Płynę. W planie rejsu portem wyjściowym miało być Władysławowo, ale z powodu zamknięcia stref przy Helu postanowiłem płynąć bezpośrednio na Gotlandię. Dzień i noc minęła spokojnie, wiatr sprzyjający, trochę popadało. Na drugi dzień siła wiatru trochę osłabła, ale za to wieczorem wzrosła i dochodziła do 5-6B, fala również i osiągnęła ok. 1,5 m wysokości.
.
Do małego portu w Vandburg na południowo-wschodnim wybrzeżu dotarłem chwilę przed północą 9 czerwca, licznik GPS pokazał przepłynięte 169 Mm. W porcie pusto, tylko jeden jacht pod niemiecką banderą. W niedzielę popłynąłem do Herrvik również pusto, by w poniedziałek 11 czerwca ruszyć do Gotska Sandon. Gotska Sandon rezerwat przyrody, nocleg możliwy tylko na kotwicy. Do północno-zachodniego krańca wyspy dotarłem o 0305 pokonując ostatnie 12 mil na silniku z powodu braku wiatru. Krótki sen na kotwicy i o godz. 1010 ruszyłem dalej lecz po przepłynięciu ok. 7 mil wiatr ucichł, morze zrobiło się płaskie jak lustro i na dodatek od rufy nadciągnęła powoli mgła, obrazek jak z amerykańskiego horroru. Nie było wyjścia tylko wracać, jeszcze na dodatek w oddali słychać było syrenę przepływającego statku. I tak z braku wiatru i mgły kiwałem się przy wyspie na martwej fali jeszcze prawie dwie doby, by w czwartek 14 czerwca ruszyć w kierunku Morza Alandzkiego. Po dwudziestu czterech godzinach spokojnego żeglugi i po przepłynięciu 112 Mm. dotarłem do mariny Simpnas nad M.Alandzkim (N 59.52,2 E019.04,6). W przysrani również pusto, parę tubylczych jachtów, motorówek i kilka małych kutrów, właściwie kuterków do wypraw wędkarskich. Opłata za postój 50 koron płatne Caffe-barze. Następnego dnia 16 czerwca rano ruszam na Morze Botnickie, po minięciu latarni Understen prawą i Grundkallen lewą burtą obrałem kurs na wyspę Storjungfrun (N61.10,0 E017.20,0) i po przebyciu 141 Mm. dotarłem o 1415, 17 czerwca do małej mariny na wyspie, jest ciasno. Opłata 40 koron wrzucana do urny, w kopercie z datą, nazwą jachtu i z jakiego miasta lub kraju jacht pochodzi, jak na wyborach- samoobsługa. Jak na razie pogoda dopisuje, jest słonecznie ale dość chłodno, dobrze że nie pada. 18 czerwca w słoneczny dzień płynę do wcześniej wybranej mariny w Mellanfjarden (N61.57,4 E017.20,4). Mała miejscowość typowo turystyczna, opłata również do urny 130 koron, robię skromne zakupy w sklepiku, uzupełniam wodę. Niestety po zapoznaniu się z prognozą pogody muszę zostać na jeszcze jedną noc, zapowiadany deszcz i wiatr 7-8 B. Dopiero 20 czerwca wypływam z Mellanfjarden. Przy wietrze 4-5 B W-SW o godz.2330 docieram do małej zatoczki i letniskowego porciku Berghamn (N62.48,4 E018.13,8). Mały pomost na płytkiej wodzie nie pozwolił mi na zacumowanie, ale jest dość dużo miejsca na rzucenie kotwicy, i tak też uczyniłem.
.
.
.
.
Noc spokojna prawie bezwietrzna, ale nad ranem wiatr wzrósł,a ja bez śniadania ruszyłem skoro świt bo o 0530, przygotuję coś do zjedzenia w trakcie płynięcia, przecież nie pierwszy i nie ostatni raz. Do następnego noclegu dotarłem wczesnym wieczorem na półwyspie Jarnas, do klubowej mariny w Jarnashamn (N63.26,3 E019.40,2). W Szwecji na sezon chyba za wcześnie bo i tu również pusto, tylko kilka tubylczych łódek. Po zacumowaniu podpłyną do mnie starszy pan pytając jaka to bandera, odpowiedziałem, że Polen pomyślał i po chwili aaa, załapał. Chyba na tych wodach Polska bandera to rzadkość, przeważnie nasze jachty kierują się tranzytem do Kermi. 22 czerwca godz.0930 ruszam na wyspę Holmon do mariny Farjehamn , do której wpływam o 2110. Z początku wiatr sprzyjał, ale ostatnie 6 mil musiałem płynąć na silniku. W marinie pełno jachtów, zacumowałem na ostatnim "ogryzku" pomostu i to uszkodzonego. O północy prawie wszyscy wdrapali się na pirs, już trochę podpici i wpatrywali się w horyzont, nie wiedziałem o co chodzi, aż póżniej dowiedziałem się, że co roku przypływają tu i obserwują zachód i wschód słońca w najkrótszy dzień w roku przy okazji bawiąc się do rana. Opłata jak zwykle do urny 100 koron lub 10 euro, dużo przypływa tu Finów. 23 czerwca wiatr N-NE wypływam z mariny i niestety czeka mnie halsówka przy ok. 4B. ale idzie dość sprawnie. Do mariny w Lovselehamn (N64.18,3 E021.15,0) dotarłem o 2305, zacumowałem na końcu starego i niezbyt sprawnego pomostu.Nie ma żywego ducha. Rano 24 czerwca dopiero ok.1000 wypływam na otwarte morze i znowu halsówka, również idzie sprawnie. Wyprzedzają mnie dwa jachty idące pod wiatr na silniku z postawionym grotem- jak się ma diesla to czemu nie. Do mariny Bjuroklubb (N64.28,7 E021.34,3) dotarłem o 2000, marina a właściwie mini porcik znajduje się na terenie rezerwatu przyrody i pobyt tam jest darmowy, jest wc- drewniany wychodek ,bieżąca woda i nawet sauna z przygotowanym drewnem tylko trzeba sobie rozpalić. Następnego dnia z Bjuroklubb ruszyłem do Ronnskar (N65.02,2 E021.33,4) i znowu mini porcik dobrze, że Asterek się zmieścił. Opłatę na jachty nie przewidziano, ale za motorówkę 50 koron, zapłaciłem jak zwykle.
.
.
.
.
Z Ronnskar popłynąłem do Stenskar (N65.08,1 E021.43,2), również rezerwat, bardzo przyjemne miejsce. Również jest sauna co prawda porąbanego drewna nie było, ale była siekiera. 27 czerwca ruszam też pod wiatr, ale nie idzie dobrze, wieje 5-6B a i fala daje się we znaki. Płynąc prawym halsem jest dobrze, ale lewym dostaję falę prosto w dziób. Postanowiłem schronić się w zatoczce wyspy Vargon (N65.15,0 E021.50,5). Dopływając do zatoczki zobaczyłem czerwoną boję do, której zacumowałem, stałem przy niej aż do 1620 następnego dnia, kiedy to zapowiadany w meteo wiatr zmienił się na S-SW. Z Vargon płynąc z wiatrem w większości baksztagiem, spokojny odcinek, słonecznie, prawdziwie sielankowe pływanie jak na Mazurach. W nocy dopłynąłem do dogodnego miejsca na rzucenie kotwicy (N65.35,7 E022.29,6) , zakotwiczyłem o godz.0130. Morze bez żadnej nawet najmniejszej fali, cichutko i jasno, gazetę można czytać. Do celu zostało ok.60Mm. Jest 29 czerwca godz.0930 ruszam, wiatr S-SE, 4B okresami lekkie 5B. Płynę między wyspami oznakowanym torem, póżniej wyznaczyłem skrót, którym popłynąłem przeciskając się wąskimi przejściami, aż znalazłem się na wodach Siknasfjarden a następnie Torefjarden. Płynąc już torem z daleka widać było tą żółtą boję, cel mojej wyprawy ,cieszyłem się jak gówniarz z otrzymanego cukierka :-) . Do mariny w Tore wpłynąłem o godz.1425, 29 czerwca. Już na spokojnie podłączyłem się do prądu, i poszedłem do baru-recepcji opłacić pobyt na dwie doby (100 koron/doba) . Pod wieczór przyszedł do mnie właściciel baru i zarazem bosman jak i zarządca pola kempingowego mówiąc coś o certyfikacie. Po chwili dogadaliśmy się, że mam się zgłosić na drugi dzień o 1400 po jego odbiór.
No i przyszedł ten drugi dzień, od nocy leje jak z cebra, a ja jak obiecałem odebrałem certyfikat, póżniej zdecydowałem się pójść do Tore. Musiałem kupić coś świeżego do jedzenia zwłaszcza warzywa i owoce. W niedzielę przestało padać, w południe zrobiłem dwa piesze kursy po benzynę razem trzydzieści litrów, póżniej przegląd jachtu, uzupełnienie wody i ogólne porządki.
No i przyszedł ten drugi dzień, od nocy leje jak z cebra, a ja jak obiecałem odebrałem certyfikat, póżniej zdecydowałem się pójść do Tore. Musiałem kupić coś świeżego do jedzenia zwłaszcza warzywa i owoce. W niedzielę przestało padać, w południe zrobiłem dwa piesze kursy po benzynę razem trzydzieści litrów, póżniej przegląd jachtu, uzupełnienie wody i ogólne porządki.
.
.
.
.
Poniedziałek 2 lipca szykuję się do wypłynięcia jeszcze piesza wycieczka do sklepu i pozostało mi tylko czekać na zapowiadaną zmianę kierunku wiatru na SW. O 1610 start w drogę powrotną. Wiatr sprzyja, z początku wieje 4-5B ale pod wieczór 5-6B, wracam tą samą drogą. W wąskich przejściach gdzie trzeba iść ostrym bajdewindem lub pod wiatr roluję foka i idę na silniku. W nocy wieje bez zmian i dopiero po południu 3 lipca ucichł. Jak zwykle ok.11 mil płynę na silniku do Bjuroklubb. Dopływając do mini porciku widzę kilkanaście masztów jachtów, zastanawiałem się jak oni pomieścili się na tak małej przestrzeni, aaa... przecież to lipiec- sezon urlopowy. Ponieważ byłem przygotowany na taką ewentualność popłynąłem dalej na wcześniej zaznaczone na mapie miejsce na rzucenie kotwicy. Licznik GPS 105Mm. Z Bjuroklubb płynę na już wcześniej odwiedzoną wyspę Holmon, tym razem miejsce znalazłem bez problemu. 5 lipca przy wietrze 4B z kierunku NE płynę z Holmon do Jarnashamn, też już odwiedzone. Z Jarnashamn 6 lipca wypłynąłem dopiero o 1120, brak wiatru, póżniej zaczął wiać ale z S, halsówka. Po przepłynięciu 26 mil zakotwiczyłem w zatoczce Bergofjarden (N63.14,3 E019.04,7), noc spokojna. Z Bergofjarden ruszyłem o 1000 przy słabym wietrze z E, prędkość 2,5 - 3 węzłów. Około godziny 1600 chciałem zacumować w Ulvohamn (N63.01,3 E018.39,0), ale to typowo rozrywkowa marina (sezon) więc popłynąłem dalej. Po opuszczeniu przejścia między wyspami Ulvon ok. 1810 wiatr trochę wzrósł co pozwoliło mi spokojnie dopłynąć do mariny Bonhamn (N62.52,8 E018.27,0). Cumowanie w marinie, rufa do bojki lub kotwicy, dziób do pomostu. Opłata 130 koron z prądem, wszystko jest na miejscu. Do następnego etapu start 8 lipca o godz. 0950, wiatr N-NE z początku 5B póżniej 6 okresami 7B prosto w plecy, idę na samym foku ze spinakerbomem. Prędkość początkowo 5-6 kn. póżniej 6-8 kn. natomiast fala wzrasta z 1m do 1,5- 2m. Płynąc na wysokości wyspy Harnon widzę wychodzący zza niej jacht, który płynie ok. 1 mili za mną i bardzo powoli zbliża się. Płyniemy razem przez ok. 30 mil, jest to fiński jacht, po minięciu mnie skręcił z zatokę, a ja idę do mariny w Mellanfjarden do, której wpływam o 2230, przy okazji załapując się na ulewę. W Mellanfjarden przymusowo cumuję na trzy dni z powodu deszczu, dopiero 11 lipca mogę płynąć dalej. Niestety słaby wiatr i to czasami w dziób nie pozwolił na przepłynięcie jakiejś znacznej odległości, tylko 20Mm. Na noc rzuciłem kotwicę w małej zatoczce Holickviken (N61.38,4 E017.24,8).
12 lipca z Holickviken wypłynąłem o 1345 jak zaczęło wiać co prawda z S-SE ale na tyle, że halsówka dała dobre rezultaty, póżniej wiatr wzrósł do 5B i zmienił kierunek na SW-W. Do małej wysepki dotarłem o godz. 2215 gdzie tradycyjnie rzuciłem kotwicę (N61.20,7 E017.19,1). Noc spokojna tylko ptaszyska miały coś do powiedzenia. Następnego dnia pogoda była niepewna ale ruszyłem dalej. Niestety po ok. czterech godzinach żeglugi nadciągały od lądu granatowe chmury więc postanowiłem jak najszybciej dopłynąć do wyspy Storjungfrun. Na całe szczęście chmury poszły nad stałym lądem, a tu tylko lekko popadało. Zacumowałem na wyspie o 1310 chcę poczekać aż ciemne chmury przejdą, chmury przeszły a wiatr przyszedł. Pod wieczór i całą noc wiało nawet do dobrej siódemki. Rano 14 lipca wypływam i obieram kurs w kierunku M.Alandzkiego, co prawda wiatr południowy ale 4-5B, halsowanie idzie bardzo dobrze. Zamiast na M.Alandzkim znalazłem się na wodach zatoki Lovstaviken, dopływając do brzegu o godz.0115 rzuciłem kotwicę przy małej marinie Sikhjalma (N60.34,4 E017.48,6). Marina była nieoświetlona, a było ciemno to nawet nie próbowałem wejść. Z Sikhjalma 15 lipca popłynąłem w kierunku zatoki Oregrundsgrepen dopływając do mariny Angskarsklubb (N60.29,8 E018.04,0). Marina przyjemna wszystko jest, nawet bosman oferuje rower dla tych, którzy chcą zrobić zakupy w pobliskim kiosku-sklepiku oddalonym o ok 1 km. Wybrałem się tam, ale pieszo, wąska droga asfaltowa prowadzi przez piękny las przypominający naszą Puszczę Białowieską, tylko z tą różnicą, że tu są jeszcze wystające skały. Godzina 1000 16-go lipca płynę zatoką w kierunku Oregrundu, wiatr od rufy, od czasu do czasu pokropi deszcz, ale bardzo mało. Mijam dużą marinę prawą burtą, oraz przepuszczam prom . Płynę wąskim, oznakowanym torem wodnym aż do wyspy Singo gdzie w małej zatoczce (N60.10,9 E018.47,5) zagospodarowanej przez letników zauważyłem czerwoną boję do, której zacumowałem. Po spokojnej nocy o 0900 ruszam na M.Alandzkie, płynę lewym baksztagiem z prędkością 5-6 kn. ale po wpłynięciu w tor wodny przed wyspą Arholma, który między innymi prowadzi do Sztokholmu, siła wiatru zmalała. Płynąc 2,5-3 kn. omijam wyspy i wysepki archipelagu aż o godz.1905 zakotwiczyłem przy wysepce (N59.41,6 E019.07,9), skąd było widać przepływające promy. Drugi dzień również pływanie między wyspami, ale tym razem halsując przy wietrz ok.4B. Piękna pogoda, mnóstwo jachtów podobnie jak na J. Mikołajskim i to w szczycie sezonu. Pod wieczór znowu rzucam kotwicę i też przy wysepce Vindelskar (N59.31,4 E019.04,0). I tu niespodzianka, po kilkunastu minutach przypływa dwóch turystów i to na kajaku, rozstawiają namiot i rozpalają małe ognisko, też nocują. Jest 19 lipca godz. 1115 startuję, wiatr SE, 3-4B dobry wiatr, płynąc bajdewindem mogłem trochę nadrobić mil. Do następnej wyspy Hallskar (N59.10,0 E018.49,7) przepłynąłem ok.41 mil. Płynąc między wysepkami szukałem miejsca a tam zlot jachtów, było ich ponad trzydzieści, część na kotwicy, część cumuje do skał. Następnego dnia o 1000 wychylam się zza zewnętrzne wysepki archipelagu, niestety słabo wieje, wracam ok 1 Mm gdzie na płytkiej wodzi rzucam kotwicę czekając na spodziewany wiatr. Około 1220 zaczęło wiać, ruszam idę lewym baksztagiem. Siła wiatru z minuty na minutę wzrasta osiągając 4-5B. super, kurs Gotska Sandon. Rzut kotwicą o 0115 i spać. O godz. 0710 start na Gotlandię, wiatr 4-5B wieje z W, wreszcie zacna prędkość a i kierunek super. Herrvik osiągnąłem o godz. 1920 po przepłynięciu 69 Mm. W marinie ciasno nie było gdzie zacumować, znalazłem trochę miejsca przy małych łódkach, wystarczyło. Z Herrvik płynąłem niestety pod wiatr przy sile początkowo 5B, póżniej powoli wzrastał i osiągnął 6B , czasami dmuchnął słabą siódemką. Do mariny w Vandburg nie dopłynąłem, postanowiłem rzucić kotwicę w zatoce (N57.01,0 E018.21,2) 5 mil przed Vandburg. Niestety 23 lipca rano siła wiatru została bez zmian a nawet lekko wzrosła, sprawdziłem prognozy i skucha, będzie duło około dwie doby. Sprawdzam wiatromierzem a jak 6B w zatoce przy kierunku od lądu. Dopiero 24 lipca o 1430 przy wietrze 5B do słabej szóstki i z kierunku SW ruszyłem w kierunku Gdańska. Początkowo jeszcze fala daje się we znaki, ale gdy póżnym wieczorem wiatr zelżał do słabej piątki było już OK. Noc minęła spokojnie tylko płynące statki, a było ich sporo zmusiły mnie do bacznej uwagi. Około 0300 wiatr zmienił "orientację polityczną" i zaczął wiać z SE póżniej z E, zmieniłem hals i teraz mogę płynąć prosto do Gdańska. W ciągu następnego dnia siła wiatru zmalała do 3-4B, a ja zrolowałem foka i postawiłem genuę i tak do nocy. No i się stało ok. 0200 "wyłączyli" wiatr, pewnie dwudziesty stopień zasilania, pozostałe 14 mil zrobiłem na silniku i to do Władysławowa, gdzie ok. 0600 zgłosiłem wejście do portu. Na liczniku 161Mm. Pierwsze kroki po zacumowaniu zrobiłem do sklepu spragniony świeżych owoców i warzyw o chlebie, bułkach nie wspomnę, a i jakąś czekoladkę czy batonik też by się zjadło. Z Władysławowa do Górek Zachodnich już na luzaku przy słonecznej pięknej pogodzie. Noc w Jacht Klubie im.Conrada. Dzień 28 lipca ruszam do ostatniego etapu, do Elbląga gdzie cumuję w HOW póżnym wieczorem. Ogółem przepłynąłem 2077 Mm w czasie 52 dni na luzie, prawdziwa turystyka. Jeżeli chodzi o łódkę to od bornholmskiego rejsu do wyposażenia doszedł bukszpryt z forsztagiem do ewentualnego postawienia dziewiętnastometrowej genui lub foka sztormowego oraz zamiast jednego dwa achtersztagi, a z elektroniki to doszedł ploter Garmin 421S z mapą południowo-wschodniego wybrzeża Szwecji i odbiornik Navtex Target, oraz wiele innych pomocy w tym mapy papierowe
12 lipca z Holickviken wypłynąłem o 1345 jak zaczęło wiać co prawda z S-SE ale na tyle, że halsówka dała dobre rezultaty, póżniej wiatr wzrósł do 5B i zmienił kierunek na SW-W. Do małej wysepki dotarłem o godz. 2215 gdzie tradycyjnie rzuciłem kotwicę (N61.20,7 E017.19,1). Noc spokojna tylko ptaszyska miały coś do powiedzenia. Następnego dnia pogoda była niepewna ale ruszyłem dalej. Niestety po ok. czterech godzinach żeglugi nadciągały od lądu granatowe chmury więc postanowiłem jak najszybciej dopłynąć do wyspy Storjungfrun. Na całe szczęście chmury poszły nad stałym lądem, a tu tylko lekko popadało. Zacumowałem na wyspie o 1310 chcę poczekać aż ciemne chmury przejdą, chmury przeszły a wiatr przyszedł. Pod wieczór i całą noc wiało nawet do dobrej siódemki. Rano 14 lipca wypływam i obieram kurs w kierunku M.Alandzkiego, co prawda wiatr południowy ale 4-5B, halsowanie idzie bardzo dobrze. Zamiast na M.Alandzkim znalazłem się na wodach zatoki Lovstaviken, dopływając do brzegu o godz.0115 rzuciłem kotwicę przy małej marinie Sikhjalma (N60.34,4 E017.48,6). Marina była nieoświetlona, a było ciemno to nawet nie próbowałem wejść. Z Sikhjalma 15 lipca popłynąłem w kierunku zatoki Oregrundsgrepen dopływając do mariny Angskarsklubb (N60.29,8 E018.04,0). Marina przyjemna wszystko jest, nawet bosman oferuje rower dla tych, którzy chcą zrobić zakupy w pobliskim kiosku-sklepiku oddalonym o ok 1 km. Wybrałem się tam, ale pieszo, wąska droga asfaltowa prowadzi przez piękny las przypominający naszą Puszczę Białowieską, tylko z tą różnicą, że tu są jeszcze wystające skały. Godzina 1000 16-go lipca płynę zatoką w kierunku Oregrundu, wiatr od rufy, od czasu do czasu pokropi deszcz, ale bardzo mało. Mijam dużą marinę prawą burtą, oraz przepuszczam prom . Płynę wąskim, oznakowanym torem wodnym aż do wyspy Singo gdzie w małej zatoczce (N60.10,9 E018.47,5) zagospodarowanej przez letników zauważyłem czerwoną boję do, której zacumowałem. Po spokojnej nocy o 0900 ruszam na M.Alandzkie, płynę lewym baksztagiem z prędkością 5-6 kn. ale po wpłynięciu w tor wodny przed wyspą Arholma, który między innymi prowadzi do Sztokholmu, siła wiatru zmalała. Płynąc 2,5-3 kn. omijam wyspy i wysepki archipelagu aż o godz.1905 zakotwiczyłem przy wysepce (N59.41,6 E019.07,9), skąd było widać przepływające promy. Drugi dzień również pływanie między wyspami, ale tym razem halsując przy wietrz ok.4B. Piękna pogoda, mnóstwo jachtów podobnie jak na J. Mikołajskim i to w szczycie sezonu. Pod wieczór znowu rzucam kotwicę i też przy wysepce Vindelskar (N59.31,4 E019.04,0). I tu niespodzianka, po kilkunastu minutach przypływa dwóch turystów i to na kajaku, rozstawiają namiot i rozpalają małe ognisko, też nocują. Jest 19 lipca godz. 1115 startuję, wiatr SE, 3-4B dobry wiatr, płynąc bajdewindem mogłem trochę nadrobić mil. Do następnej wyspy Hallskar (N59.10,0 E018.49,7) przepłynąłem ok.41 mil. Płynąc między wysepkami szukałem miejsca a tam zlot jachtów, było ich ponad trzydzieści, część na kotwicy, część cumuje do skał. Następnego dnia o 1000 wychylam się zza zewnętrzne wysepki archipelagu, niestety słabo wieje, wracam ok 1 Mm gdzie na płytkiej wodzi rzucam kotwicę czekając na spodziewany wiatr. Około 1220 zaczęło wiać, ruszam idę lewym baksztagiem. Siła wiatru z minuty na minutę wzrasta osiągając 4-5B. super, kurs Gotska Sandon. Rzut kotwicą o 0115 i spać. O godz. 0710 start na Gotlandię, wiatr 4-5B wieje z W, wreszcie zacna prędkość a i kierunek super. Herrvik osiągnąłem o godz. 1920 po przepłynięciu 69 Mm. W marinie ciasno nie było gdzie zacumować, znalazłem trochę miejsca przy małych łódkach, wystarczyło. Z Herrvik płynąłem niestety pod wiatr przy sile początkowo 5B, póżniej powoli wzrastał i osiągnął 6B , czasami dmuchnął słabą siódemką. Do mariny w Vandburg nie dopłynąłem, postanowiłem rzucić kotwicę w zatoce (N57.01,0 E018.21,2) 5 mil przed Vandburg. Niestety 23 lipca rano siła wiatru została bez zmian a nawet lekko wzrosła, sprawdziłem prognozy i skucha, będzie duło około dwie doby. Sprawdzam wiatromierzem a jak 6B w zatoce przy kierunku od lądu. Dopiero 24 lipca o 1430 przy wietrze 5B do słabej szóstki i z kierunku SW ruszyłem w kierunku Gdańska. Początkowo jeszcze fala daje się we znaki, ale gdy póżnym wieczorem wiatr zelżał do słabej piątki było już OK. Noc minęła spokojnie tylko płynące statki, a było ich sporo zmusiły mnie do bacznej uwagi. Około 0300 wiatr zmienił "orientację polityczną" i zaczął wiać z SE póżniej z E, zmieniłem hals i teraz mogę płynąć prosto do Gdańska. W ciągu następnego dnia siła wiatru zmalała do 3-4B, a ja zrolowałem foka i postawiłem genuę i tak do nocy. No i się stało ok. 0200 "wyłączyli" wiatr, pewnie dwudziesty stopień zasilania, pozostałe 14 mil zrobiłem na silniku i to do Władysławowa, gdzie ok. 0600 zgłosiłem wejście do portu. Na liczniku 161Mm. Pierwsze kroki po zacumowaniu zrobiłem do sklepu spragniony świeżych owoców i warzyw o chlebie, bułkach nie wspomnę, a i jakąś czekoladkę czy batonik też by się zjadło. Z Władysławowa do Górek Zachodnich już na luzaku przy słonecznej pięknej pogodzie. Noc w Jacht Klubie im.Conrada. Dzień 28 lipca ruszam do ostatniego etapu, do Elbląga gdzie cumuję w HOW póżnym wieczorem. Ogółem przepłynąłem 2077 Mm w czasie 52 dni na luzie, prawdziwa turystyka. Jeżeli chodzi o łódkę to od bornholmskiego rejsu do wyposażenia doszedł bukszpryt z forsztagiem do ewentualnego postawienia dziewiętnastometrowej genui lub foka sztormowego oraz zamiast jednego dwa achtersztagi, a z elektroniki to doszedł ploter Garmin 421S z mapą południowo-wschodniego wybrzeża Szwecji i odbiornik Navtex Target, oraz wiele innych pomocy w tym mapy papierowe

Ogólne wrażenie z rejsu to szóstka nawet z plusem, pogoda to cztery z plusem a jacht to pięć. Wszędzie spotkałem się z uprzejmością i pomocą zwłaszcza, że nie znam ani szwedzkiego ani angielskiego. To nie było aż tak dużą przeszkodą na dogadanie się, jakieś słówka się zna. Każdy każdego traktuje jak kumpla, zawsze przy mijaniu pozdrawiają się, ja też tak czyniłem, fajna sprawa. Zazdroszczę Szwedom tak pięknego o bardzo bogatej linii brzegowej wybrzeża, jest gdzie pływać, a przede wszystkim zawsze znajdzie się miejsce do zacumowania czy też rzucenia kotwicy gdzie nikt nie będzie przeszkadzał. Namawiam wszystkich do odwiedzania Szwecji i nie tylko, Bałtyk to piękne morze, a przede wszystkim nasze.
Pozdrawiam:
Marek Kaczorowski
Pasłęk 31.08.2012
---------------------------------------------------------------------
Ilustracje do komentarza Agnieszki i Włodka Bilińskich


.
stoimy w Oregrundzie, u wrót do/z Zatoki Botnickiej. Za oknem leje,
w porcie Wi-fi w cenie, więc siedzimy w Internecie przeglądając Twoją
witrynę. I czego się dowiadujemy? Kolejny, a może pierwszy w tym
sezonie jacht z Polski żeglował po Botnickiej. Według naszej wiedzy
co najmniej cztery polskie jachty ( w tym nasz Safran) dotarły w tym
roku do Tore i zdobyły dyplom potwierdzający osiągnięcie najdalej na
północ wysuniętego portu Bałtyku. :-) Większość portów opisanych w
niusie poznaliśmy wracając, ponieważ my po "zdobyciu" Gotlandii,
Gotska Sandon i dotarciu na Alandy, spenetrowaliśmy w miarę dokładnie
najpierw fińskie wybrzeże, z Archipelagiem Kvarken, a dopiero w drodze
powrotnej szwedzką część Botnickiej. Opłynięcie całej Zatoki zajęło
nam dwa i pół miesiąca i WARTO BYŁO! Przyłączamy się zatem do głosu
Marka Kaczorowskiego, że Zatoka Botnicka, w tym też jej fińska część,
to raj dla mazurskich dezerterów. Dwie z cudownych fińskich wysepek
Botnickiej opisaliśmy już na naszym żeglarskim fotoblogu.
Gratulujemy Markowi rejsu!
Załączamy trzy fotki z fińskich wysp: Yttergrund, Gashallan i Kylmapihlaja
Pozdrawiamy serdecznie jeszcze z Zatoki Botnickiej,
Agnieszka i Włodek Bilińscy
www.photovoyage.pl
Drogi Jerzy
Znaczy, czytam wszystko na bieżąco.Kupilem książkę o psach jachtowych i jest naprawdę swietna.
Mielismy kiedyś labradorkę o imieniu Cuma i oczywiscie na każdym pomoscie robiła popis chwytania liny w pysk.Psy tej rasy uwielbiaja aportowac,a do tego
woda to ich żywioł.Szkoda że psi żywot taki krótki,jej następca Rumpel zginął tragicznie pod kołami i od tego czasu nie mamy juz pieska.
A rejs po północnym Bałtyku to świetna wyprawa ale jeszcze do emerytury trzeba dosłużyć , może wtedy.
Na razie sie kręcimy po zakamarkach zachodnich.
Program nazywa się "Wyspy Bałtycke" i zaplanowany jest na 10 lat ,a potem zobaczymy.
Witalis
Witam Jurku,
w drugiej połowie sierpnia powrócił szczęśliwie z Zatoki Botnickiej
"Marco Polo" z COS AZS.
Rejs bez pośpiechu.
Około trzech miesięcy.
To tak ku powszechnej wiadomości :)
Pozdrawiam
Mariusz Pilecki
sp2hfh
s/y "Presk"
…przejmowanie się jego bezpieczeństwem przez nieprzyjemniaczków ze związunia, to trzask-prask i go zaraz go wiatr wyniesie na duże jezioro nazywane Bałtykiem – skąd i fascynujące opisy wracają, które innych kuszą, o jak kuszą!
Nie ma rady - ponieważ tego wspaniałego certyfikatu chyba nie da się załatwić korespondencyjnie, trzeba będzie popłynąć.
Panowie na koń (morski)!
Tadeusz
Jako elblążanin, którym ciągle jestem, gratuluję Panu Markowi wspaniałej trasy.
Nie rezygnujący z Mazur, zacumowany w Mielcu,
sternik morski
Bogdan Kiebzak
Gratulacje osiągnięcia zamierzonego celu!
Ale czemu sam?
Jakaś kara czy co?
Pozdrawiam
Witold Pawłowski
P.S. Jest coś Jerzy, czym jeziora mazurskie biją wszystkie wody Bałtyku a szczególnie północne-temperatura wody umożliwiająca kąpiel o każdej porze dnia czy nocy.
prosta i jakże jasna refleksja: żadne regulacje przepisowe nie są
potrzebne w sprawach dostępności morza do pływania dawkowanych nam
wcześniej przez "Chocimską". Żeglarze dbają o swoje bezpieczeństwo
wystarczająco bez ich udziału.
Żyj zdrowo i jak najdłużej!
Szanowny Jerzy, gospodarzu strony!
To, że Marek, któremu jeszcze raz gratuluję, mimo, że gratulacje złożyłem osobiście, mógł dokonać tego czego dokonał, to przede wszystkim jego pieniądze, marzenia, upór i przyjazne nastawienie rodziny do realizacji jego zamiarów.
Nie byłoby zapewne takich wypraw i podobnych, bo na mniejszą skalę, gdyby nie możliwość zdobycia cennych informacji, zachęt i przykładów zawartych w Twoich locyjkach i SSI.
Myślę, że w wielu przypadkach możesz czuć się inspiratorem takich właśnie rejsów.
Pozdrawiam i zdrowia życzę:
Józef Kwaśniewicz
s/y "Marzenie J".
www.marzeniej.pl
Drogi Don Jorge!
Bałtyk, Zatoka to dla wytrwałych. Żeglarze szuwarowo bagienni – czy jak to ty ich ładnie nazywasz Bracia Mniejsi tłuką te „mazurskie mile” pomiędzy Kątem Rajcocha, a Zimnym Kątem i zatoką z Tarpanami. Po kilku, kilkunastu latach przestaje im to wystarczać. Wtedy (tak jak ja) wychylają czułki na większą wodę. W 80% przypadków pada na Bałtyk. Dzisiaj wiem że moimi klubowymi Sasankami 660 SN, wyposażając je w odpowiednie przyrządy można pływać po Zatoce, czy Zalewie Wiślanym.
M.
Drogi Jorge,
Po rejsie na Elbę, lipcowym rejsie po Mazurach, udało mi się wyskoczyć na kilka dni znowu na Mazury. Zdrowe wiatry pozwoliły na regatową żeglugę. Widoczny koniec sezonu, wiele ciszy. Rozkosznie jest stanąć w osłoniętej zatoczce na kotwicy i nacieszyć się ciszą.
Pływający bar (który jakoś uniknął ostrzału) zakotwiczył już przy brzegu. W słynnych marinach natomiast bez zmian. Sztynorckie koncerty szantowe to wielkie pijaństwo i czasem burdy. Potem rano smutno jest popatrzeć na stojące w porcie łódki. Na większości kokpity pełne flaszek po napojach alkoholowych, petów itd.
Dlatego mam uczulenie na lubiących śpiewy i szanty.
Do takich miejsc jednak nie trzeba zawijać. Mazury ciągle są piękne.
Pozdrowienia po zarzuceniu na nowo kotwicy w Mielcu,
Bogdan Kiebzak
w słynnych mazurskich marinach bez zmianBogdan Kiebzak z dnia: 2012-09-10 00:00:00
Drogi Jorge,
Po rejsie na Elbę, lipcowym rejsie po Mazurach, udało mi się wyskoczyć na kilka dni znowu na Mazury. Zdrowe wiatry pozwoliły na regatową żeglugę. Widoczny koniec sezonu, wiele ciszy. Rozkosznie jest stanąć w osłoniętej zatoczce na kotwicy i nacieszyć się ciszą.
Pływający bar (który jakoś uniknął ostrzału) zakotwiczył już przy brzegu. W słynnych marinach natomiast bez zmian. Sztynorckie koncerty szantowe to wielkie pijaństwo i czasem burdy. Potem rano smutno jest popatrzeć na stojące w porcie łódki. Na większości kokpity pełne flaszek po napojach alkoholowych, petów itd.
Dlatego mam uczulenie na lubiących śpiewy i szanty.
Do takich miejsc jednak nie trzeba zawijać. Mazury ciągle są piękne.
Pozdrowienia po zarzuceniu na nowo kotwicy w Mielcu,
Bogdan Kiebzak
Tak mi się wydaję , że kotwicę się rzuca ,a nie zarzuca, ale to drobiazg ,bo z komentarza Kolegi Bogdana wynika jednoznacznie , że trza zlikwidować śpiew na wodzie, szanty BO ON LUBI CISZĘ!!!
Ja tych co lubią , a nawet więcej - preferują ciszę nigdy w czambuł nie będę potępiał.
Są różne szkoły, gusta , czy schorzenia.
W sanatoriach jest często spotykany napis - „Cisza leczy”.
Tzn. właśnie, co to znaczy – że trza coś leczyć!
Tak samo samotne pływanie- trzeba otwarcie powiedzieć , że trochu się ma dość wszystkich innych ludzi i świata, hałasu, wyścigu szczurów, prawa dżungli i tego ,że człowiek miało brzmieć dumnie ,a przecież w życiu czasami brzmi parszywie. Ale to trzeba powiedzieć , że to jest przyczyną samotnego pływania ,a nie rżnąć głupa.
Pozdrawiam
Witold Pawłowski
Witaj Drogi Don Jorge!
Bogdan lubi śpiewanie. Lubi koncerty szantowe, tylko nie lubi wydzierstwa pod pozorem śpiewania szant.
Powyższe wiadomości mam sprawdzone. Kupując bilet na koncert w tawernie dokonuję świadomego wyboru. Będzie głośno i piwnie w przypadku koncertu szntowego jest to bardziej niż pewnie. Kupując bilety wiem na co się decyduję.
Jadąc na wakacje chcąc mieć troszkę ciszy chce odsapnąć, a wydzierstwo burta w burtę nie bardzo służy.
Niestety Sztynort jest taki jak pisze o nim Bogdan, byłem w tym roku nie dość że drogo to jeszcze głośno, choć mnie to nie przeszkadza bo na mazurskiej łajbie śpię, bez odbierania sygnałów dźwiękowych z zewnątrz.
Co do pana Pawłowskiego, o tym zarzucaniu kotwicy. Licencia poetica – nie zna pan takiego określenia?
Mariusz - Polska południowo wschodnia 21 km od najbliższej żeglownej wody.
Szanowny Panie Witoldzie,
chcę wyjasnić, że nigdy nie miałem, nie mam i chyba nie będę miał dość innych ludzi, świata itd.... Natomiast moje samotne pływanie wcale nie jest podyktowane ucieczką od świata tylko po prostu braku załogantów. Nie każdego stać na tak długi urlop, a inni nie czują żeglarstwa. Mówiąc w ten sposó o samotnikach obraża Pan naszych Wielkich oceanicznych i nie tylko żeglarzy. Co do ciszy, to z wiekiem rośnie zapotrzebowanie na na nią, ale to nie znaczy, że aż tak. Lubię dobrą muzykę. Jak usłyszę dobrego rock'a, to sam podkręcam potencjometr. Wszystko ma granicę przyzwoitości, zwłaszcza w portach czy marinach.
Dla żeglarza marina to raczej swego rodzaju pokój odpoczynku.
Pozdrawiam:
M. Kaczorowski.
Szanowny Panie Marku,
Nie chciałem nikogo obrazić. Jak się zagalopowałem to przepraszam.
Sam nie lubię skrajności i nigdy nie jestem jakimś radykałem.
Staram się każdego zrozumieć i szanować jego wybory.
Pozdrawiam
Witold Pawłowski