ROZSĄDEK JEST NAJWAŻNIEJSZY

Jednak jedno mnie martwi - jak to się przerzedzają szeregi najaktywniejszych kiedyś "liberatorów". Co z Mazurkiem, Pawlickim, Klockiem, Wróblewskim i innymi ?
Z tych weteranów chyba już tylko Remiszewski, Makieła i Kapłan w obiegu.
A młodzi ?
Młodzi znaleźli sobie dziury w płotach.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
PS. Zawsze stawałem się spokojny, dopiero kiedy ląd ginął za horyzontem
_____________________________________________________
Drogi Jerzy,
Zapewne zdziwisz się, że się odzywam. Nie, nie "zamilkłem na wieki", acz życiowych komplikacji i zajęć natłok spowodował, że okazji i
nastroju do pisania jakby nie było. Ubiegły rok zamknięty bilansem jakiś 300 sterników i starszych sterników motorowodnych, żeglarzy i
sterników jachtowych, potem 5 miesięcy na jachcie, o którym Porębski by zaśpiewał swoją słynną piosenkę, zajmowanie się rzeczami przez
"przyjemniaczków" źle postrzeganymi, tj. pływaniem za pieniądze, zajęciami sportowymi, zarządzaniem jachtami komercyjnymi czy
podnoszeniem obowiązkowych kwalifikacji. Ano, kwalifikacji, obecnie jak zbiorę wszystkie OBOWIĄZKOWE papiery, to ledwo mieszczą się w
limicie ryanairowego bagażu podręcznego. Dość, że w tym roku do kolekcji doszedł instruktor sportu, instruktor żeglarstwa, operator
radaru, licencjonowany ciągacz obiektów pływających i czort wie, co jeszcze. A, przedłużone ITRy. Skądinąd zadziwia mnie ten świat, bo
"robi reformy pani minister, przygotowała ich całą listę", więc jak się p. Jabłonowska z p. Wypych-Namiotko za tworzenie przepisów wzięły,
tak wymyśliły, że na byle łupinkę należy mieć kurs STCW, na jachcie raczej (z powodu różnicy tematu, o czym p. Jabłonowska, jako kapitan
bądź co bądź jachtowy wiedzieć powinna) nieprzydatny. Natomiast do szkolenia sportowego dzieci i młodzieży (czyli w wieku, gdzie można
seryjnie kaleki produkować) nie trzeba będzie mieć nic. Ot, średnie wykształcenie i nie dać się ukarać (co, jak pokazuje przykład firmy na
A i G jest w Polsce dość proste).
Tak więc na nowo powstające przepisy ministry Muchy patrzę z rozbawieniem. Ja już "mam wszystko" i "mi nie robi", a młodzież -
niech sama się stara o liberalizację. Cokolwiek będzie, i tak będzie łamane (wierz mi, jako człowiekowi "zanurzonemu" w szkoleniach,
niejedno jest wiadome) i nieprzestrzegane. Tylko się rząd i prawo ośmieszy. Poza tym, jak mawiał Lejzorek Rojtszwanc, "zwalniają, znaczy
będą przyjmować", czyli "zaostrzają, znaczy komuś się złagodzi".
Ale ja nie o tym. Odkopawszy się trochę z różnych spraw zajrzałem na Okienko. I co widzę - Doświadczony Kapitan przedstawia okoliczności
utraty "Portowca Gdańskiego". Co mi uruchomiło procesy pamięciowe - a pamięć mam pojemną, tak pojemną, że po latach mieszam fakty i osoby,
więc bez personaliów, bo one tu najmniejszego znaczenia nie mają. Po prostu morska opowieść z gatunku tych, zanim rum zaszumi, i z góry
przepraszam, jeżeli plączę czas, miejsce i zdarzenia:
Otóż, jak mówi prastara pieśń żeglarska, "50 lat temu, a może i więcej, nie zawsze drobiazgi pamiętasz, pływała fregata, a na tej
fregacie, same przecudne dziewczęta". To dość, żeby podrdzewiałe trybiki w głowie zaczęły ze zgrzytem się poruszać i pojawia się wizja:
nie fregata, a szkuner, nie 50 lat temu, ale kto by drobiazgi pamiętał, i nie same, bo jeden kapitan, a reszta to faktycznie
16-letnie harcerki, które na "Warszawskiej Nike" zdobyły jakąś nagrodę w słynnych i uwielbianych regatach sponsorowanych przez producenta
napitków, którego reklamować przed 22-gą nie wolno, a i tak już nie istniejącego (a szkoda, bo napitki były przednie, nie te ohydztwa,
które "następca" pod tymi samymi nazwami usiłuje wciskać). Taki widok, zwłaszcza po tygodniu w morzu, pamięta się. Za tym widokiem przyszły
kolejne obrazki.
Zakończenie regat, sala, o ile pamiętam, ratusza? a może Dworu Artusa? Rozpoczęcie też pamiętam, gdyż organizator nie utrzymał się mikrofonu
i wyłożył jak długi na oczach oficjeli. Cóż, w onych latach taki styl bycia był wśród żeglarzy często spotykany i wzbudzał szacunek. Wtedy
"kręciłem kabestanem, i to bez handszpaka" na "Copernicusie", a może na "Rodle"? Wówczas jeszcze warunkiem udziału w regatach było posiadanie
dwóch patyków (swoją drogą, jak mnie niedawno w Tallinie miejscowi mariacy pytali "how many masts", mogłem odpowiadać z dumą "two!", a
nie "only one". Coraz mniej będzie osób, które będą mogły powiedzieć z dumą że na dwupatyku pływali. Szkoda.).
Regaty byly wtedy daleko w morze, okrążenie czegoś i powrót. Korzystać z elektroniki wolno było, więc jachty zazwyczaj dysponowały
znakomitą, pancerną, MORSowską elektroniką (no ba, "Copernicus" miał Brooksa, kto dziś pamięta Brooksa?), radionamiernikami, co który nawet
Deccę miał. Odbiornik GPS był w onych regatach nagrodą, został przyznany zresztą 11-mu jachtowi i załogi z miejsc od 1 do 10 mało nie
Zapewne zdziwisz się, że się odzywam. Nie, nie "zamilkłem na wieki", acz życiowych komplikacji i zajęć natłok spowodował, że okazji i
nastroju do pisania jakby nie było. Ubiegły rok zamknięty bilansem jakiś 300 sterników i starszych sterników motorowodnych, żeglarzy i
sterników jachtowych, potem 5 miesięcy na jachcie, o którym Porębski by zaśpiewał swoją słynną piosenkę, zajmowanie się rzeczami przez
"przyjemniaczków" źle postrzeganymi, tj. pływaniem za pieniądze, zajęciami sportowymi, zarządzaniem jachtami komercyjnymi czy
podnoszeniem obowiązkowych kwalifikacji. Ano, kwalifikacji, obecnie jak zbiorę wszystkie OBOWIĄZKOWE papiery, to ledwo mieszczą się w
limicie ryanairowego bagażu podręcznego. Dość, że w tym roku do kolekcji doszedł instruktor sportu, instruktor żeglarstwa, operator
radaru, licencjonowany ciągacz obiektów pływających i czort wie, co jeszcze. A, przedłużone ITRy. Skądinąd zadziwia mnie ten świat, bo
"robi reformy pani minister, przygotowała ich całą listę", więc jak się p. Jabłonowska z p. Wypych-Namiotko za tworzenie przepisów wzięły,
tak wymyśliły, że na byle łupinkę należy mieć kurs STCW, na jachcie raczej (z powodu różnicy tematu, o czym p. Jabłonowska, jako kapitan
bądź co bądź jachtowy wiedzieć powinna) nieprzydatny. Natomiast do szkolenia sportowego dzieci i młodzieży (czyli w wieku, gdzie można
seryjnie kaleki produkować) nie trzeba będzie mieć nic. Ot, średnie wykształcenie i nie dać się ukarać (co, jak pokazuje przykład firmy na
A i G jest w Polsce dość proste).
Tak więc na nowo powstające przepisy ministry Muchy patrzę z rozbawieniem. Ja już "mam wszystko" i "mi nie robi", a młodzież -
niech sama się stara o liberalizację. Cokolwiek będzie, i tak będzie łamane (wierz mi, jako człowiekowi "zanurzonemu" w szkoleniach,
niejedno jest wiadome) i nieprzestrzegane. Tylko się rząd i prawo ośmieszy. Poza tym, jak mawiał Lejzorek Rojtszwanc, "zwalniają, znaczy
będą przyjmować", czyli "zaostrzają, znaczy komuś się złagodzi".
Ale ja nie o tym. Odkopawszy się trochę z różnych spraw zajrzałem na Okienko. I co widzę - Doświadczony Kapitan przedstawia okoliczności
utraty "Portowca Gdańskiego". Co mi uruchomiło procesy pamięciowe - a pamięć mam pojemną, tak pojemną, że po latach mieszam fakty i osoby,
więc bez personaliów, bo one tu najmniejszego znaczenia nie mają. Po prostu morska opowieść z gatunku tych, zanim rum zaszumi, i z góry
przepraszam, jeżeli plączę czas, miejsce i zdarzenia:
Otóż, jak mówi prastara pieśń żeglarska, "50 lat temu, a może i więcej, nie zawsze drobiazgi pamiętasz, pływała fregata, a na tej
fregacie, same przecudne dziewczęta". To dość, żeby podrdzewiałe trybiki w głowie zaczęły ze zgrzytem się poruszać i pojawia się wizja:
nie fregata, a szkuner, nie 50 lat temu, ale kto by drobiazgi pamiętał, i nie same, bo jeden kapitan, a reszta to faktycznie
16-letnie harcerki, które na "Warszawskiej Nike" zdobyły jakąś nagrodę w słynnych i uwielbianych regatach sponsorowanych przez producenta
napitków, którego reklamować przed 22-gą nie wolno, a i tak już nie istniejącego (a szkoda, bo napitki były przednie, nie te ohydztwa,
które "następca" pod tymi samymi nazwami usiłuje wciskać). Taki widok, zwłaszcza po tygodniu w morzu, pamięta się. Za tym widokiem przyszły
kolejne obrazki.
Zakończenie regat, sala, o ile pamiętam, ratusza? a może Dworu Artusa? Rozpoczęcie też pamiętam, gdyż organizator nie utrzymał się mikrofonu
i wyłożył jak długi na oczach oficjeli. Cóż, w onych latach taki styl bycia był wśród żeglarzy często spotykany i wzbudzał szacunek. Wtedy
"kręciłem kabestanem, i to bez handszpaka" na "Copernicusie", a może na "Rodle"? Wówczas jeszcze warunkiem udziału w regatach było posiadanie
dwóch patyków (swoją drogą, jak mnie niedawno w Tallinie miejscowi mariacy pytali "how many masts", mogłem odpowiadać z dumą "two!", a
nie "only one". Coraz mniej będzie osób, które będą mogły powiedzieć z dumą że na dwupatyku pływali. Szkoda.).
Regaty byly wtedy daleko w morze, okrążenie czegoś i powrót. Korzystać z elektroniki wolno było, więc jachty zazwyczaj dysponowały
znakomitą, pancerną, MORSowską elektroniką (no ba, "Copernicus" miał Brooksa, kto dziś pamięta Brooksa?), radionamiernikami, co który nawet
Deccę miał. Odbiornik GPS był w onych regatach nagrodą, został przyznany zresztą 11-mu jachtowi i załogi z miejsc od 1 do 10 mało nie
zlinczowały tak organizatora, jak i "zwycięzcę". Dziś, kupując ręczniaka za 50 euro, nie rozumiemy tamtych klimatów. Sam pamiętam
spory kawałek rejsu spędzony w czołgowych słuchawkach z tropieniem "łańcuchów" (dziś młodzież nie wie, co to, ale może popełnię kiedyś
tekst o tym), a potem kapitan przychodził i tłumaczył, że jacht na tej pozycji nigdy nie był i nieprędko będzie. Nie był to stopień trudności
jak na regatach SKŻ Classic Cup (gdzie rozbił się "Portowiec"), gdzie wolno było korzystać tylko z kompasu i logu burtowego, nie. Mieliśmy
jak na tamte czasy dość dobre wyposażenie. Pogoda też nie była tragiczna, no może lekka mgiełka tu i ówdzie, dość, że można było się
skupić na stawianiu jak najwięcej żagli, trymowaniu spinakera i w ogóle.
Jednak jeden z kapitanów mimo wszystko wbił się w mieliznę pod Łebą (a może i gdzie indziej, "nie zawsze drobiazgi pamiętasz"). Co więcej, do
dziś jego załoga przysięga, że był trzeźwy, co z niedowierzaniem, ale przyjąć trzeba, bo czasem żeglarz tak ma, że jest trzeźwy. Ławice
Słupskie to nie Oland, piasek, nie skały, morze łagodne, to i jakieś holowniki w jednym kawałku ściągnęły. Potem jakiś remont na koszt
państwa i jacht jeszcze długo pływał (istnieje zresztą do dziś, ale wymaga poważnych nakładów, więc i stoi w hangarze. Mam nadzieję, że
kiedyś go zobaczę na morzach, bo Opale śliczne są).
Przyznam, że próbowałem odświeżyć zawodną pamięć orzecznictwem Izby Morskiej, ale ani na stronie WWW, ani w "Prawo i orzecznictwo morskie"
nie znalazłem. Może źle szukałem... a może jakoś sprawa się prześlizgała.
Cóż, dlatego w całości muszę przyznać rację Doświadczonemu Kapitanowi, że "Sprawcy zatonięcia jachtu zrobili niedźwiedzią przysługę tym,
którzy od lat walczą o zniesienie rygorów w jachtingu, niepotrzebnej, wydawało się, hierarchizacji i nadmiernej interwencji w nasze
żeglowanie. przez administrację, jakże chętną do wsadzania każdej działalności obywateli w ramy, nawiasy i kagańce. Teraz zwolennicy
"porządków" w jachtingu dostali argument, niech Was..." - Drogi Jerzy, lepiej pamiętasz czasy "notatki słupskiej", czy wówczas wypadek
tego jachtu w jakiś szczególny sposób blokował naradę?
W każdym razie, co racja, to racja, morze nie jest po kolana, i dobrze, bo byśmy częściej na mieliznach lądowali. Oby nie.
Faktem też jest, że pływanie blisko brzegu jest złe. Zawsze kursantom tłumaczę, że obowiązujący sternika jachtowego zakaz odpływania na 20
mil od brzegu na wodach pływowych jest próbą zamordowania załogi przez urzędników i żeby posługiwali się rozsądkiem, a nie przepisem. W
każdym razie, w czasach, gdy taki zakaz obejmował mnie - nieszczególnie się nim przejmowałem.
Pozdrawiam
Jacek
spory kawałek rejsu spędzony w czołgowych słuchawkach z tropieniem "łańcuchów" (dziś młodzież nie wie, co to, ale może popełnię kiedyś
tekst o tym), a potem kapitan przychodził i tłumaczył, że jacht na tej pozycji nigdy nie był i nieprędko będzie. Nie był to stopień trudności
jak na regatach SKŻ Classic Cup (gdzie rozbił się "Portowiec"), gdzie wolno było korzystać tylko z kompasu i logu burtowego, nie. Mieliśmy
jak na tamte czasy dość dobre wyposażenie. Pogoda też nie była tragiczna, no może lekka mgiełka tu i ówdzie, dość, że można było się
skupić na stawianiu jak najwięcej żagli, trymowaniu spinakera i w ogóle.
Jednak jeden z kapitanów mimo wszystko wbił się w mieliznę pod Łebą (a może i gdzie indziej, "nie zawsze drobiazgi pamiętasz"). Co więcej, do
dziś jego załoga przysięga, że był trzeźwy, co z niedowierzaniem, ale przyjąć trzeba, bo czasem żeglarz tak ma, że jest trzeźwy. Ławice
Słupskie to nie Oland, piasek, nie skały, morze łagodne, to i jakieś holowniki w jednym kawałku ściągnęły. Potem jakiś remont na koszt
państwa i jacht jeszcze długo pływał (istnieje zresztą do dziś, ale wymaga poważnych nakładów, więc i stoi w hangarze. Mam nadzieję, że
kiedyś go zobaczę na morzach, bo Opale śliczne są).
Przyznam, że próbowałem odświeżyć zawodną pamięć orzecznictwem Izby Morskiej, ale ani na stronie WWW, ani w "Prawo i orzecznictwo morskie"
nie znalazłem. Może źle szukałem... a może jakoś sprawa się prześlizgała.
Cóż, dlatego w całości muszę przyznać rację Doświadczonemu Kapitanowi, że "Sprawcy zatonięcia jachtu zrobili niedźwiedzią przysługę tym,
którzy od lat walczą o zniesienie rygorów w jachtingu, niepotrzebnej, wydawało się, hierarchizacji i nadmiernej interwencji w nasze
żeglowanie. przez administrację, jakże chętną do wsadzania każdej działalności obywateli w ramy, nawiasy i kagańce. Teraz zwolennicy
"porządków" w jachtingu dostali argument, niech Was..." - Drogi Jerzy, lepiej pamiętasz czasy "notatki słupskiej", czy wówczas wypadek
tego jachtu w jakiś szczególny sposób blokował naradę?
W każdym razie, co racja, to racja, morze nie jest po kolana, i dobrze, bo byśmy częściej na mieliznach lądowali. Oby nie.
Faktem też jest, że pływanie blisko brzegu jest złe. Zawsze kursantom tłumaczę, że obowiązujący sternika jachtowego zakaz odpływania na 20
mil od brzegu na wodach pływowych jest próbą zamordowania załogi przez urzędników i żeby posługiwali się rozsądkiem, a nie przepisem. W
każdym razie, w czasach, gdy taki zakaz obejmował mnie - nieszczególnie się nim przejmowałem.
Pozdrawiam
Jacek
Komentarze
Brak komentarzy do artykułu