JAK TO WYGLĄDAŁO Z KONKURENCYJNEGO KOKPITU
"Bitwa o Gotland", przez purystów językowych - :"Bitwa o Gotlandię" - według mnie tytuł nieco jajcarski. Bo tak naprawdę i po prostu dwóch dzielnych, ambitnych młodzieńców postanowiło się zabawić w "niedzwiedzie mięso". To coś więcej niż kultowe gonitwy Jaworskiego i Siudego dookoła Bornholmu. Jak widac na kadłubie s/y "Sunrise" chodziło chyba o trening i kwalifikacje do "OSTAR 2013". Treningowi nadano forme sparingu i bardzo dobrze.
Dobrze, że taka imprezą zainteresowano (bo zainteresowano!) innych, którzy nie dysponują niebotycznie drogimi maszynami do wygrywania, lwią częśc wydatków pokrywają z własnych kieszeni. I nie ma co wybrzydzać, że trasy nie były takie same, ze jachty nie są tej samej długości, mają absolutnie inne zanurzenia, róznią się też wiekiem i ....
Po mojemu - tu zupełnie co innego się liczy.
A liczy się drodzy Czytelnicy to, że tym młodzieńcom się chce.
Tym razem pisze do SSI Krystian Szypka - skipper jachtu  o sympatycznej, ale nie jednoznacznej nazwie "Sunrise" (nie wiem które znaczenie wybrał Krystian).
Dziękuję !
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
______________________________________
Don Jorge,
W szale przygotowań do Wielkiej Żeglarskiej Bitwy o Gotland nie miałem czasu na stresowanie się samym startem. Szczerze mówiąc poczułem wręcz ulgę kiedy wypłynąłem z główek świnoujskiego portu (linia startu) i nastała cisza zakłócona jedynie padającym rzęsiście deszczem i szumem pracującego na słabym wietrze spinakera. Ostatnie dni i godziny były nieustanną gonitwą organizacyjno-medialną a teraz wreszcie Bitwa rozpoczęła się…
Krótka wymiana serdeczności z rywalem (póki zasięg zwykłej komórki jest) – też się boi.. trudno żeby nie skoro widział te same prognozy co ja. I jeszcze słowa wsparcia mojego meteo-speca „nie widzę niczego co mogłoby cię zabić pod warunkiem, że szybko miniesz wysokość Bornholmu”. Dobre.. biorąc pod uwagę, że w strugach deszczu wlokę się ledwo 3węzły ku północy (a z zachodu zbliża się sztorm o sile do 12B, który ma przetoczyć się po polskim wybrzeżu).


Zaledwie 2 godziny później wyścig nabiera tempa i tak już zostaje do mety w Gdańsku. Najpierw uderzenie pierwszego sztormu (na szczęście instynkt nie zawiódł i byłem już sklarowany) – z okrutnym gwizdem z ciemności wyłonił się wiatr o sile szkwałów do 50 węzłów – skuteczna walka i 3 ref na grocie pozwala na opanowanie sytuacji i obranie bardzo korzystnego i szybkiego kursu ku Gotlandii. Jacht zasuwa w sporym przechyle chwilami 10węzlów w ostrym bajdwindzie. To pozwala zacząć odrabiać straty do Jacka. Co 12 godzin łączę się ze sztabem zachodnim przez Inmarsat i dostaję info pogodowe oraz sugestie routingowe. Dowiaduję się, że w dzień po starcie zniknąłem z monitoringu on-line, niestety pomimo wszelkich prób reanimacji urządzenia nie udaje mi się spowodować by migająca czerwona dioda defektu zmieniała kolor na zielony informując świat o moim położeniu… szkoda.
Kolejne godziny to ustabilizowany wiatr z kierunków zachodnich na poziomie 7-8B, niezwykle ciemna i deszczowa noc, bardzo intensywny ruch statków wzdłuż Olandii. Nie chce mi się jeść ani spać, choć wiem że powinienem się utrzymywać w formie nie mogę się póki co zmusić (jakiś kabanos i ciepły kubek tak pro forma). Rankiem widzę już wyraźnie zachodnie wybrzeże Gotlandii, wiatr trochę słabnie do 20-25w. i z daleka światła wskazują na Visby, które mijam trawersem kilka godzin później. Wysoka fala buja baksztagowo, pomimo to postanawiam postawić spinakera – w końcu to wyścig, a nie wiem jak daleko jest Jacek. Prędkość pięknie rośnie… na krótko, kolejna ponad 2-metrowa fala mocno przechyla jacht na burtę, żagiel zahacza o kosz i z przeciągłym trzaskiem oznajmia mi koniec swojej pracy. Wściekły zbieram go do wora i stawiam genuę na wytyku (spin-bomie). Ale po chwili radość – słyszę Jacka na UKF-ce, a to znaczy że jest nie więcej niż 10-15mil przede mną.
Stresujące północne przejście wokół wyspy i po „chwili” zaczynam bieg na południe.. ku mecie w Gdańsku. Wyspa osłania skutecznie od fali, kurs bajdewindowy, wiatr 25-30 węzlów – idealnie dla "Sunrise"’a. Prędkość 8 węzłów, w miarę dobry kierunek – dotąd nie było zbyt wiele halsowania i zapowiada się, że nadal tak będzie. "Quick" w zasięgu radia, a nawet wzroku.. jest pięknie. Dojrzałem do ciepłego, porządnego posiłku, syczy radośnie puszka piwka (zasłużyłem na nią ;-) no i w końcu są warunki do półgodzinnej drzemki.. Niestety budzik mnie nie docenił, po ok. 2h snu zrywam się na równe nogi i niemalże panicznie sprawdzam sytuację – wszystko OK tylko "Quick" zniknął. Aha, wykorzystał moją dekoncentrację i czmychnął do przodu, niech to szlag! Zwiększam żagle i rozpędzam się do maksymalnych ale rozsądnych granic. Poranna tele-narada nie napawa optymizmem: wiatr co prawda nie przekroczy 35-40w. ale czeka nas wysoka fala po wyjściu zza osłony Gotlandii.
Fala jest naprawdę okropna. Tak naprawdę to kotłowisko fal o różnej charakterystyce i zmiennych kierunkach. Standardowo ok.4 metrów, ale co kilkanaście minut trafia się „nakładka” która chwilami osiąga wg moich szacunków nawet do 6 metrów załamując się czasem obok a czasem niestety nad jachtem (kilka takich sytuacji pozostawiło mi sporo siniaków). Moczenie nóg w kokpicie, coraz bardziej obolałe od rumpla ręce i oczy zmęczone od wypatrywania polskiego wybrzeża. Światło rozewskiej latarni (robi się zmierzch) napawa ogromnym optymizmem. Wiatr nie słabnie, ale jest szansa na osłonę od tej cholernie męczącej fali. Przy platformie wchodzę w zasięg AIS i dowiaduję się, że prowadzę! Nieco później jestem już prawie przy Helu i prowadzę – taniec radości na pokładzie przerywa trzask przedniego żagla. W świetle szperacza dostrzegam możne rozdarcie po liku tylnym i mniejsze w dolnej części. Na dodatek zapominam włączyć autopilota (dekoncentracja kosztuje..) i kiedy jestem przy żaglu jacht robi „rufkę”, na szczęście bom przeleciał tylko trochę (kontraszot zadziałał), ale w efekcie i tam ma zerwany jeden baksztag. Wściekły biorę się najpierw za szybką naprawę baksztagu. Zmiana żagla na razie nie wchodzi w grę (mam tylko druga dużą genuę na roler więc w tych warunkach jest to niewykonalne). Wiatr zmienia kierunek i wieje dokładnie od mety z siłą 30-35w. Próbuję halsówki na samym grocie ale jest do bani.
Po kilku zwrotach mijam trawersem Gdynię a Jacek, któremu wieści o moich kłopotach dodały skrzydeł wchodzi już na Zatokę.
Trudno.. rozwijam podartą genuę do ok. 30% i "Sunrise" żwawo ostrzy i przyśpiesza. Kolejnym halsem osiągam tor podejściowy do Gdańska – oglądam się za siebie i widzę światło "Quick"’a.. Jeszcze dwa zwroty i tym razem już zmieszczę się pomiędzy boje N7  i N8, czyli linię mety – odwracam się i widzę już wyraźny kształt jachtu Jacka który zdeterminowany zasuwa na pełnych żaglach. Jego przewaga prędkości to 2-3węzły.

W okolicy mety pojawia się motorówka z komitetem powitalno-sędziowskim. Meta zbliża się, "Quick Livener" także… w końcu obaj przechodzimy pomiędzy bojami przy okrzykach dopingu z motorówki. 536 mil na zapisie mojej trasy, ciężkie warunki, wiele chwil słabości i nagle spotykamy się by rozstrzygnąć tej pojedynek tuż przed metą.. Nie, nie będziemy analizować co do metra sytuacji z mety, nie będziemy analizować „foto-finiszu” i kłócić się o ile stóp kto kogo wyprzedził. Przystępując do wyścigu przyświecał nam jasny cel – piękno żeglarskiej rywalizacji ponad spory, waśnie, protesty i dochodzenia. Po zacumowaniu w Marinie OSIR Gdańsk, w męskim uścisku dłoni gratulujemy sobie nawzajem zwycięstwa – remis, piękny i sprawiedliwy remis…
kpt. Krystian Szypka s/y Sunrise
Komentarze
Dobry wyścig, dobry koniec, fair play, więcej takich Wojtek Wejer z dnia: 2012-10-18 01:22:00