KALISZANIE W PORTACH BLEKINGE
Jeszcze jedna załoga skuszona urokami szwedzkiego brzegu - cały czas odhaczam. To prawdziwa radość, że komuś się te moje locyjki przydają. Kalisz, Mielec, Gniezno, Jadwisin i ta vis, a vis przystań, której nazwa mi w tej chwili z głowy wyleciała - dają krzepiące przykłady. 
Ci, którzy się jeszcze nie zdecydowali - niech ostrza sobie na tej relacji apetyty.
Naprawdę warto.
Markowi dziękuje, Darka i Rafała pozdrawiam.
Nie zapominajcie o kamizelkach !
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
.
PS. W kolejce czeka interesujący news od Leszka Koska i Jurka Knabe
----------------------------------------------  


Witam Gospodarza i Czytelników tego zacnego okienka.
Ponieważ sezon już w pełni, wiele rejsów odbytych, spieszę donieść co wydarzyło się u Twojej wiernej grupy "szuwarowców" z Kalisza.
Żeglowanie rozpocząłem w tym roku wcześnie, bo w połowie kwietnia. Z kapitanem Markiem Tereszewskim i kilkoma żeglarzami z Wrocka, wzięliśmy
udział w przygotowaniach s/y "Kate" do tegorocznego sezonu. Prace, zwiedzanie i kawałek przesympatycznego żeglowania miały miejsce na
Wyspach Kanaryjskich... Ale to już zupełnie inna historia.
----------------------

Na ten rok, w własnym gronie zaplanowaliśmy oczywiście Bałtyk, trasami wiedzionymi zółto-niebieskimi  locyjkami.  Tak aby sprawdzić czy czasem autor
tych opracowań zbytnio nie koloryzuje :) i czy w opisywanych miejscach zaszły jakieś zmiany, no i te Szwedki...
Wybór padł na południowe wybrzeże Szwecji a dokładnie Blekinge z kilku powodów. Po pierwsze mam  locyjkę z Twoją, stosowną dedykacją, po drugie dwóch członków
załogi,  jest zapalonymi wędkarzami i ostrzyli sobie zęby na łowne akweny archipelagu Karlskrony. Natomiast ja nigdy nie nawigowałem w szkierach i uważałem,
że będzie to dobre przetarcie przed dalszymi wyprawami na północ Szwecji.
Wystartowaliśmy 1 lipca ze Świnoujścia w składzie trzyosobowym na uwielbianej przez nas Izie, o przepraszam na jachcie "Easy" czyli klasycznym Halcyon 27.
Jednym susem doszliśmy do Nexo na Bornholmie, by tam przeczekać niekorzystny duj. Troszkę przesadziliśmy z tym przeczekiwaniem ponieważ w drodze do Karlskrony
gnębiły nas flauty.  Atrakcją odcinka była wizyta foczki, która  wyraznie czegoś od nas oczekiwała.  Od wędkarzy otrzymała kawałki złowionych ryb i po godzinie
zniknęła gdzieś... jak to foczki mają w zwyczaju.
Karlskrona przywitała nas... zmianą oznakowania toru podejściowego.  Radzę uaktualnić mapy wg oficjalnych publikacji. Można również rzucić okiem na www.eniro.se.
Spora marina z sanitariatami w kontenerach, sympatyczne miasto i port w którym akurat odbywał sie zlot żaglowców i oldtimerów, sprawia dobre wrażenie. 
Nas jednak pociągał archipelag wysp o urzekającej urodzie i spokoju. Na dwa dni zatrzymaliśmy się w przystaniach wyspy Senoren, wokół których załoga na pontonie dokonywała swych łowów.
Następnie wyjście na otwarte morze i najpiękniejsze według nas odwiedzone miejsce to fiordzik z miejscowością Jarnavik.  Co prawda Szwedom nie mieściło się w głowie że chcemy zatrzymywać się w takich przystaniach i delikatnie wskazywali nam najbliższy Gasthamn.  Ale w większości przypadków udaje się przekonać gospodarzy, że nie będziemy dla nich ciężarem, a wygody są dla nas wystarczające.
Z Jarnawik do niedalekiego Karlshamn płyniemy "śródlądziem" czyli krętą drogą wokół przybrzeżnych wysp.  Ruch jachtów spory, ale przecież na morzu i tak panuje flauta a tu taakie widoki.
Nim wejdziemy do portu miejskiego odwiedzamy pozostałe mariny na obrzeżach miasta. Tak żeby jeszcze coś zobaczyć, poniewaz już trzeba planować powrót do domu.
W Karlshamn korzystamy z hotelowego internetu, wchodzę na Twoją stronę i znajduję przerażającą wiadomość o Edku.  Nie możemy zrozumieć i uwierzyć. Podświadomie traktowaliśmy Go jak kogoś niezniszczalnego.
W trakcie powrotu do kraju nasze rozmowy i myśli często będą wracały do Edwarda. Mamy jeszcze jeden dzień na zwiedzanie miasta ale nastroje są takie jak pogoda, ponure. Prognozy straszą końcówką sztormu na Bałtyku południowo-wschodnim ale griby i Icm wskazuje że w tej części powinno być OK.   W końcu startujemy.
Wiatr jest właściwy tylko ta wysoka fala z przeciwnego kierunku powoduje, że w środku wszystko nabiera własnej energii a jacht skrzypi, chrzęści i dudni.
Za Bornholmem wszystko się uspokaja, wychodzi słońce, gaśnie fala a chłopaki korzystają z ostatniej okazji i łapią dorsze. Ha, będzie obiad.
Rejs kończymy przy rosnącym wietrze i fali.  Najpierw zjeżdża genua, później zakładamy jeden ref na grocie, w końcu stawiamy foka nr 2.
Mimo tego nasza prędkość oscyluje wokół 6 węzłów. Wchodzimy półwiatrem w główki i już za zasłoną drzew zrzucamy żagle.
W przystani "4 Wiarty" meldujemy sie 13 lipca o 0545.
Mimo że był to bardzo zwyczajny rejs, taki jakich wiele w sezonie, dla nas ludzi z jezior ma on specjalny smak i znaczenie.   Smak marzeń, często snutych przy ognisku nieopodal trzcin lub w ciepłym pokoju z Jurkową książką w dłoni.
Ponieważ jestem zwolennikiem rozwoju metodą drobnych kroczków, szczerze namawiam "szuwarowców" do drogi którą wyznaczają locyjki
Don Jorge i jaką sami idziemy od kilku lat. Czyli zalew, zatoki, wypady do polskich portów otwartego morza, Bornholm i dalej, dalej.
W rejsie wzięli udział Darek Trenkler, Rafał Machlański
i Marek Konieczny
pozdrawiamy
------------------
P.S. oprócz zdjęć, przesyłam zrzut ekranu naszego laptopa z przejścia ruty pod Szwecją. Dane i pozycje statków uzyskane są za pomocą maleńkiego odbiornika AIS
i podwieszonej pod salingiem anteny. A widoczność optyczna była wtedy nieszczególna... Może i gadżet, ale przydatny
Komentarze
Brak komentarzy do artykułu