W LONGER KLINIKA JACHTÓW
Proza dnia powszedniego na dalekiej Północy. Dziś kolejna relacja Jarosława Czyszka, który (według gdyńskich pomówień) z synkiem ponoć zbijają  tam kokosy.
Ci, którzy żeglują w tamte strony czytają te opowiadanka z zainteresowaniem. Ci, którzy do czegoś takiego dopiero się przymierzają - czytają z wypiekami.
Tak mi się zwierzają.
Wszyscy natomiast pamiętają o kamizelkach.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
-------------------------------------------
Jurku,
Siedzimy sobie  na zacumowanym w Longer ELTANINie. Wieje ciepły (jak na tutejsze stosunki oczywiście) wiatr z południa, który szarpie jachtem niespokojnie kołyszącycm się na krótkiej, fiordowej fali.
 Prostownik buczą, Radek zwiniety w kłebek w swoim biało czerwonym śpiworze śpi snem sprawiedliwego, spod wody dochodzi wibrujacy dżwięk sterów srumieniopwych big shipa dobijającego do ByKeji. Przez świetliki sączy się bure światło polarnego, wymieszanego z deszczem dnia.
 Obok jeszcze kilka łódek; francuska, holenderska i brytyjska, pod białą, marynarki wojennej, banderą z napisem Royal Yacht Squadron na rufie. Royal nie Royal, dławica wału sie odkręciła i Brytol musiał zamówić dźwig i miejscowych robotników by jacht podnieść częścią rufową chociaż troszeczkę nad wodę. Potem, ponieważ w czasie operacji ustawiania dźwigu, zakładania dodatkowych ciężarów na maszynę by się nie przeciążyła w jedną stronę (trwało to tak długo, że ta mała ciekawska Francuzka zmarzła na kość) wiatr wzrósł niepomiernie, z miną bohaterską, za pomocą liny i pozostawionego na pokładzie towarzysza przyszło mu z zalewanego bryzgami wybudowanej w międzyczasie fali pontonu dokręcać oporną, brązową a rozkreconą tuleję za pomocą poręcznego ścisku stolarskiego. Gość się zachował jak prawdziwy Brytol i sam uprzednio zdejmując buty przed każdym wejściem na swoją łodkę słowa nie powiedział ciężkim norweskim buciorom portowych robotników. Jeszcze im papierosy przypalał porozumiewając się za pomoca gardłowego języka - ho, ho, ho ho...

Wszystkie łódki przy kei, piękne takie naprawdę, cierpia na rózne przypadłości. Starszej holenderskiej parze silnik się grzeje bardzo i po próbie wyjścia na szersze wody wrócili na holu Polar Girl, która tutaj codziennie wozi swój kontyngent ciekawskich turystów. Francuzi obok (ci od tej ciekawskiej) mają spalony elektryczny system sterowania silnikiem, którego w związku z tym nie mogą uruchomić. Ściągnęli miejscowego elektryka, który z zaaferowaną  biegał wczoraj po chybotliwym mostku pomiedzy swoją furgonetką a francuskim jachtem. Brytol z odkręconą dławicą i my tylko, złomem największym, w porządku, z grubsza jeżeli nie liczyć kłopotów z olejem silnikowym i niskim ciśnieniem w układzie smarowania silnika głównego.
 No oczywiście kłopotów ze startowaniem agregatu, który po nocnej przerwie odpalał dopiero za piatym czy szóstym razem, do ogółu usterek nie licze bo to leberko, chociaz kosztowne niestety. A wszystko na własne, durne życzenie z powodu  beztroski właściwej szczęściarzom, czyli nam tutaj z Radkiem razem. Na moja prosbę o olej, którego agregat wyremontowany zimą pożera wielie ilosci dostałęm w Polish Polar Station szczodrą ręką bańkę, celem wspomożenia żeglarzy. O tym, że olej syntetyczny, którego nie wolno mieszać z mineralnym, najwłaściwszym przeciez dla starych silników diesla i dla tych remontowanych zimą w Wejherowie też, jakoś się nie dogadaliśmy. Stąd podczas ostatniej horsundzkiej podróży strzałka manometru olejowego stała niebezpiecznie blisko czerwonego pola zwiastującego zatarcie maszynerii. Nie znając jeszcze przyczyny i ilości oleju zawartego regulaminowo w Eltaninowym Listerze jak zbawienia czekałem Isbjornhamny by znowu dobrać oleju i znowu go dolać. Jak myslałem tak zrobiłem. Wypompowałem cztery litry mazi czarnej jak smoła i dolałem cztery złocistego syntetyka.
 Droga powrotna ze strzałka znowu ponizej normalnie wymaganej wartości, tym razem jednak trochę wyżej. Na tyle wyżej, że mogłem manewrować na małych obrotach by swobodnie podejść do boi tej pomarańczowej, w połowie zniszczonej przez jakiegoś innego, pełnego fantazji, manewranta. Do boi bo miejsce nasze stałe przy nabrzeżu załoniete big shipem, które teraz regularnie Longyearbyen nawiedzają wysypując na jedyne dwie ulice mrowie żądnych pamiątek turystów i swoimi długimi cumami blokujacymi ruch w jachtowej marinie. Normalnie kiedy taki statek ma przypłynąć już poprzedniego dnia Harbour Master przychodzi i snuje czarne wizje na temat ilości miejsca do manewrowania, cum, które nas zablokują i w ogóle, najlepiej gdybysmy odpłyneli na czas big shipa. Zatem widzac takiego i bardzo mało miejsca za jego rufą do dobicia do pomostu pływającego, który zresztą i tak zajety - trzeba by stawać longside do "Stiga" naszego tutaj wprost konkurenta, norweskiego aluminiowego jachtu za trzy miliony koron, jak obiegowa wieść gminna niesie, zatem staję do boi, która samotnie się buja w okolicy dawnej coal keii.
Podpływa doktor Sebastian, który teraz w Unisie na technicznym etacie trzepie kasę norweskiego podatnika, z inteligentnym pytaniem;
- Jak było? Nikt nie umarł?
Ma sto pięćdziesiąt koni na tej motoróweczce i to go ratuje. Także skrucha wyrażona zaraz potem, że moze Radka i pania psycholog, tą cośmy ją wieźli z Hornsundu, po okolicy przewieźć. Sebastian to zwornik tutejszej Polonii.  Seba udziela się towarzysko, raz to przy butelce Johny Walker'a, raz to wożąc nas samochodem tą jedyną, jak sie teraz okazuje pięciokilometrową longerską drogą. Raz to wyciągnie nas na kiełbaski smażone na ognisku przez grupę polskich robotników w malowniczym kanionie pośrodku prawie rzeki polodowcowej, raz to zawiezie do wraku focke wulfa od dziesięcioleci spoczywającego w mule Adventdaalen, czyli miejscowej doliny nadrzecznej.
Zatem dzieląc czas pomiedzy miejscową Polonię, Angola bez śruby napędowej, Francuzów bez silnika i Holendrów z silnikiem się przegrzewającym i narzekającym na Francuzów, że za dużo prądu pobierają i korki przeciążeniowe pozbawiają Holendrów światła, ciepła i ciepłej wody w bojlerze, nic nie pisząc o alkoholizujacych sie Norwegach, którym z trudem tylko udało nam się wymknąć o trzeciej nad ranem, leję do silnika dwanaście i pół litrów oleju mineralnego w najwyżym, bo innego w Longyearbyen nie sprzedają, standarcie osiagając w końcu niewzruszona pozycję press oil manometru na koncu zielonego pola. Odżałowuję jeszcze dwa i pół litra najlepszego gatunku i napełniam nim nasz generator prądu, który tym samym zostaje cudownie uzdrowiony i odpala już przy drugiej próbie, w zasadzie bez problemu. Zatem "Eltanin" jedyny tutaj sprawny, nie licząc Angola, który już naprawiony i Francuza, który się naprawia, Holendrzy, zdaje się, rozbijają tutaj obóz na dłuzej.
Cholernie wietrzna okolica. Wczoraj fiord gładki jak lustro, na moją propozycję by zrzucić ponton i popłynąć na drugą strone Adwentfiordu bo to tam podobno było pierwsze miasto tutejsze - Advent City, Radek nie dał sie wyciagnąć tylko na spacer do resztek keii węglowej, która teraz przy pomocy szczelnych ścianek Larsena jest odbudowywana. Krajobraz kopalniany, jakaś firma odzyskuje resztki węgla po dawnym placu składowym teraz powoli zamienianym w złomowisko części rozmaitych, rowerów, samochodów, takze i jachtów, które stoją tutaj niektóre wrośnięte saniami w skałę, zaniedbane i opuszczone na tym wywietrzysku. Spacerujemy pomiędzy fiordami, wracamy szosą lotniskową, coraz bardziej utwardzaną, coraz bardziej asfaltową, coraz bardziej wygładzaną.

Pozdrowienia - Jarek Czyszek

foto wszystkie moje
Komentarze
proszę o więcej ! Krzysztof Andruszkiewicz z dnia: 2013-08-08 18:20:00
Angol, Brytol - mało sympatyczne określenia Adam Kłoskowski z dnia: 2013-08-08 838:59:59