WIELKI REJS PRZYBRZEŻNY MALUTKIEGO JACHTU
Krakus Krzysztof Kulka pokochał morze i żegluje po przybrzeżnych wodach Bałtyku równie odważnie co rozważnie. Ma za nic to, że jego 22-stopowa łódeczka nawet w Mikołajkach uważana by była za malutką. Trzeba mieć ambicję i cel przed oczyma. Podejrzewam, że już dzisiaj Krzysztof przymierza się do czegoś większego. Pełniejszą foto-relację z tego rejsu znajdziecie na http://syjulia.pl/wielka_wyprawa_2013.html
Kamizelki docenia.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
----------------------------
Witaj Jerzy!
Nie wiem czy pamiętasz moją zeszłoroczną relację z wędrówki po Zalewie Wiślanym na s/y Julia. Duża woda nas zauroczyła, więc postanowiliśmy w tym roku wyruszyć trochę dalej. Poniżej link do relacji z Wielkiej Wyprawy 2013 - Szlakiem polskiego wybrzeża. Rejs odbył się w pierwsze dwa tygodnie lipca, zawędrowaliśmy ze Stepnicy aż do Gdańska odwiedzając prawie wszystkie porty otwartego morza. Wyprawa spokojna, turystyczna. Łódka to oczywiście krakowska "Julia" wożona na lawecie za 30-letnim Volvem. Opisałem ogólny stan naszych nowych i starych marin/portów - ostatnio dużo się zmienia na lepsze.
Obecnie jacht jest już na jeziorze w Małopolsce i cieszy mnie w ciepłe weekendy. Do końca sezonu jeszcze dużo czasu, jednak już myślę o przyszłorocznej eskapadzie.
Pozdrawiam Cię serdecznie,
Krzysztof Kulka
------------------------------------------------------------------------------                                                                                                                       
 Wielka Wyprawa 2013: Szlakiem polskiego wybrzeża
Prolog
Po pozytywnych doświadczeniach w pływaniu po wodach zatokowych w poprzednim roku postanowiłem spróbować żeglugi po większej wodzie. Tym razem wybrałem Zalew Szczeciński jako miejsce rozpoczęcia wyprawy. Początkowo planowaliśmy przejście na niemiecką stronę i zwiedzenie portów Rugii, jednak później stwierdziliśmy że warto byłoby odwiedzić nasze rodzime plaże. Wymyśliliśmy sobie nawet że dotrzemy w 5 dni do Gdańska na Baltic Sail.   Zajęło nam to trochę dłużej. Podróż była przygotowywana od miesięcy, a sprzęt odpowiednio zmodernizowany według moich doświadczeń z zeszłorocznej wodnej włóczęgi. Załoga opływana ale większej wody dotąd nie widzieli. Jak zwykle postaram się opisać nasze przypadki w zwięzłych słowach omijając nudne szczegóły, a skupiając się na meritum: żegludze i przygodzie. Mam zwyczaj opisywać rzeczy takie jakimi są - chamstwo i dziadostwo ganię, a kulturę i klasę chwalę. Zapraszam do lektury.
--------------------------------------------------------------

Wielka Wyprawa "Julii" 2013: Stepnica-Wapnica-Świnoujście-Dziwnów-Mrzeżyno-Kołobrzeg-Darłowo-Ustka-Łeba -Władysławowo -Hel-Górki Zachodnie.
Wyprawa odbyła się w dniach 30.06-14.07 R.P.2013. Podróż w Krakowa z nową lawetą trwała ok. 9 godzin z przerwami, ale bez guzdrania. Decyduję się na rozpoczęcie wyprawy w Stepnicy ze względu na niską cenę postoju ciągnika z przyczepą i że trochę bliżej do morza. Wakacje zaczynają się pięknie, 10 minut po dojechaniu na miejsce jesteśmy już w pełnych sztormiakach. Slipowanie przebiega z lekkimi komplikacjami, okazuje się że slip jest kiepski - jest wąski i urywa się po kilku metrach. Przez chwilę przyczepa ciągnie samochód do wody co powoduje u mnie lekki stres.
Jedziemy!

Pierwszy dzień rejsu - niedziela, jest piękne słońce, ptaki spiewają. Po przygotowaniu jachtu wyruszamy w drogę ku Roztoce Odrzańskiej. Od razu polecam przygotować kamizelki, bo właściwie nie wiem co tam się dzieje na wodzie. Okazuje się że wiaterek wieje srogo, a falka wesoło buja naszą łódką w górę i w dół. Po wejściu w okolicę toru decyduje postawić małego foczka i grot na I refie. Po Roztoce "Julia" tnie fale jeszcze z klasą, jednak po wyjściu na Zalew zaczyna się szaleństwo. Łódka wyskakuje jak Małysz w górę i wali o wodę, po chwili przejmuję ster i zaczyna się mozolna walka z wściekłą falą w bejdewindzie. Łódkę przechyla się konkretnie, załoga siedzi cicho, nie daje po sobie poznać strachu. Robią co każę, wszyscy pracują. Marynarka Wojenna nie odpowiada na salut pomimo że jesteśmy blisko. Co jakiś czas mijamy grupki rybackich tyczek, kręcimy się między nimi jak się da jednocześnie walcząc z falą. Prujemy jak perszing na wysokości lamperii i oczywiście gapy wjeżdżamy w tyczki rybolskie. Jest już po ptokach, zawrócic się nie da, lawirujemy między patykami. Jakimś cudem o nic nie zaczepiamy, sieci całe, rybole nas nie przeklną. Po kilku godzinach żeglugi w szumiącym wietrze i pełnym słońcu podchodzimy pod północny brzeg po pławach podejściowych do Wapnicy. Równocześnie z nami podchodzi inny trochę większy jacht. Mijamy kolejne nieszczęsne tyczki i mielizny. Woda jest już spokojniejsza, wchodzimy na jezioro Wicko. Na mapie widać skrót Hfn Wapnica -  płyniemy za jachcikiem który płynął koło nas. Na jeziorze pławy są już wystawione i prowadzą do pięknej mariny Wapnica.

W Wapnicy porcik jest uroczy, wszystko świeże i nowe, przyjaźni żeglarze i bosman. Okolica cicha i zielona, mimo wieczoru smażalnia ryb działa. Okazuje się że jacht za którym podążaliśmy (Antila 26) płynął z Wolina, a to co działo się w przekopie na podejściu do Wolina przerosło moją wyobraźnię. Ponoć ich silnik zaburtowy regularnie wynurzał się i wchodził w całości pod wodę, a wc chemiczne w kabinie łazienkowej odwróciło się do góry nogami podczas żeglugi. Wieczorem wznosimy z wykończoną załogą Antlii do góry kielich za cudowne ocalenie.

Kolejnego dnia rozglądam się po okolicy za świeżymi rybami i odwiedzam w Lubinie Zbyszka Kowala, armatora Jaguara 22. Zbyszek w tym sezonie remontuje swoją łódź, przygotowując ją na wyprawę do córki mieszkającej w Londynie. Okazuje się że poprzedniego dnia wiało w porywach do 8B, jedna wydaje mi się to zawyżeniem faktycznych warunków. Wyruszamy w drogę do Świnoujścia Starą Świną, praktycznie nieuczęszczaną przez jachty ze względu na mielizny i most w Karsiborze. Faktycznie okazuje się że mielizny 0,5m są tak rozległe że ciężko się przecisnąć. Bierzemy kurs za płaskodennym tramwajem wodnym i idziemy dalej. Po drodze most i czekanie przed promami w Karsiborze. Jeszcze kawałek i jesteśmy w Świnoujściu. Po drodze mijamy dość spore i dziwaczne jednostki które budzą zaniepokojenie mojej mazursko-szuwarowej załogi.

W Świnoujściu bawimy chwilkę i decydujemy że płyniemy jeszcze dziś do Dziwnowa. Witamy Bałtyk, a on nas minimalną falką i zachodnim wiaterkiem. W takich idealnych warunkach, ciesząc się wieczornym słońcem płyniemy do Dziwnowa. Załoga narzeka na kamizelki, jednak widząc co się działo poprzedniego dnia nie pozwalam na ich ściąganie już do końca rejsu. Na podejściu wołam Dziwnów, jednak nikt nie odpowiada. Za falochronami gwizdkiem zatrzymuje nas urzędnik w mundurze Marynarki Handlowej i pyta czemu wzywaliśmy Dziwnów, a nie Kapitanat Dziwnów, przecież jest jeszcze bosmanat Dziwnów, most Dziwnów, statek Dziwnów. Po tej nauce pokornie ustawiamy się w basenie zimowym, cumujemy longside do najładniejszej jednostki w porcie która przycumowana jest do najbrzydszej jednostki w porcie. Właścicielem cacka okazuje się być pułkownik WP, a jacht to Bostrom 31.. Kutry stojące w Dziwnowie wyglądają jakby wypłynęły ze złomowiska, a naprawiane były wyłącznie za pomocą drutu i taśmy klejącej. Z pułkownikiem gawędzimy do późna przy smażonym sandaczu i Kasztelanie.
Następnego dnia zapada decyzja o wyruszeniu w dalszą drogę na wschód. Niestety wiatru nihuhu, więc stajemy na kotwicy przy plaży w Dziwnówku. Leżakujemy na plaży, widać ciekawskie spojrzenia turystów na łódkę. Po południu spada ulewa, wracamy we flaucie do Dziwnowa. Decyduje na eksploracje wody za mostem, a zdarza się ku temu okazja - za chwile ma przepływać pogłębiarka "Hegemann", więc most będzie otwarty pozaprogramowo. Tuż przed mostem okazuje się jednak że "Hegemann" trałuje sieci z dorszem i trzeba trochę poczekać aż się z tego wyplączą. Wszystko podsłuchane przez UKFkę. Po pokonaniu mostu poszukujemy nowej mariny. Po chwili dopływamy do nowiutkich Y-greków, jednak pracownik mariny szybko nas przegania tłumacząc się że nie możemy tu stać ze względu na brak odbioru technicznego i zaprasza jutro od 7rano. Chwilę dyskutuję z facetem, bo widzę że obok stoją dwa Cartery i coś większego. Pracownik bredzi coś że to jachty regatowe i że nie może nas tu wpuścić itp. Pokornie cumuję dalej, koło opon przy jakichś krypach. Oczywiście ciekawość nie daje mi spokoju i idę do biura mariny wyjaśnić czemu ktoś może a ktoś inny nie. Pracownik kieruje mnie do pani dyrektor, która informuje mnie że te jachty nie mogą odpłynąć (?) i że nie może nas wpuścić. Nie odpuszczam, dopytuję i znowu słyszę jakieś bajanie. Widać wszędzie są równi i równiejsi.

Kolejny dzień kierunek Kołobrzeg. Po drodze trafia się burza, a wokół robi się bielutko. Był to praktycznie ostatni deszcz do końca naszych wakacji. Z uwagi na słabiutki wiatr zatrzymujemy się na nocleg w Mrzeżynie. Radia tam nikt nie słucha, bo bosman pracuje tylko do 16, a dowiaduje się tego od kapitanatu w Kołobrzegu. W Mrzeżynie jest nowe nabrzeże, jednak nie wiem komu się ono przydaje, ponieważ stoi tam tylko jeden statek żaglowy - niemiecki katamaran, a rybakom chyba do szczęścia nowe bruki nie są potrzebne.

Przyjemna podróż do Kołobrzegu. Na wejściu huczy pogłębiarka "Inż. Łęgowski". Kapitanat nie pozwala na wejście na żaglach. Marina Solna robi miłe wrażenie, obsługa miła i pomocna, czysto, wszystko działa. W marinie spotykam samotnego żeglarza z Ustki na malutkim, ale balastowym jachciku "Agona". Całe miasto robi na nas bardzo pozytywne wrażenie, jest zadbane i ładnie przygotowane pod turystów. Z mola widać łunę świateł  Bornholmu - nie tak daleko jak się wydaje ta Dania. 

Następny dzień kierunek Darłowo. Wychodzimy z Kołobrzegu dosyć późno, toteż w okolicach Darłowa zjawiamy się dopiero o 2300. Światła portowe z początku trochę mnie mylą, jednak szybko odnajduję właściwą drogę. Wejście jest bardzo wąskie, i robi się bardzo ruchliwa fala tuż przed główkami. O godz. 0000 most się rozsuwa i zmierzamy ku marinie. Bosman wita nas ciepłym prysznicem i bezproblemowym traktowaniem. Marina w Darłowie zrobiła na nas najlepsze wrażenie, cena 30zł w tym prąd, WiFi i prysznice - taniocha. Ponadto blisko nad morze i pomocni bosmani. Akurat w okolicy trwa zlot pojazdów militarnych, na pobliskim poligonie różne zabytkowe wozy wypalają tony ropy. Rozumiem odtwórstwo historyczne ale trochę mnie denerwuje gdy po ulicach chodzi Wermacht i Kriegsmarine, nad głową lata Luftwaffe, a ciężarówki jeżdżą z flagami z sierpem i młotem. Trzebaby postudiować ustawę o symbolach komunistycznych i nazistowskich. 

Z Darłowa do Ustki jest już blisko, płyniemy ok. 5 godzin. Na miejscu cumujemy w kanale portowym koło łodzi dla wędkarzy. Przechodnie już nie kukają do łódek tak jak to to było około 8 lat temu gdy tu byłem jako dzieciak, dostępu do łódek broni barierka. Z zaciekawieniem rozglądam się za "Holly" i "Holly II", jednak ich tutaj nie widzę. Kapitanat informuje mnie że opłat za postój nie ma ze względu na brak infrastruktury. Jednak na drugi dzień przychodzi urzędnik w białej czapce i prosi o papiery jachtu. Daję mu rejestrację śródlądową, urzędnik dłuższą chwilę czyta, fuka, chrząka że dowód wypisany długopisem. Potem mówi: "nie możecie tym pływać po morzu". Ja na to że dwie mile od brzegu mogę. Potem jeszcze wypytywał o środki ratunkowe , radio i inne drobiazgi, ale już chyba raczej z troski. W kanale w nocy straszliwie buja, a impreza na galeonie dudni do rana. Nam to nie przeszkadza w śnie, ale przypuszczam że starsze osoby ciężej to znoszą. 

Do Łeby płyniemy w pięknym słońcu i wysokiej temperaturze. W większości pływamy baksztagami - relaksacyjnie i spokojnie. Na środku morza gdzie mapa pokazuje 15 metrów coś wali w płetwę sterową i podnosi ją do góry. Nie mam pojęcia co to mogło być, może jakaś foka chciała sie pobawić? Ścinam drogę przed główkami Łeby, potem sobie przypominam o mieliznach które tam się ponoć znajdują. Kapitanat ostrzega przed wypływającym "galeonem" - turystyczną densbudą. W Łebie spotykam Gosię Zalecińską, moją znajomą ze studiów, armatorką s/y "Ibber" - szybkiego jachtu o klasycznych liniach. Wieczorem dowiaduję się o śmierci Edwarda Zająca, żeglarza samotnika, armatora "Holly" i "Holly II". Wiadomość mnie szokuje ponieważ warunki w tej części Bałtyku w tym dniu były świetne.
Stwierdzam że pływanie po morzu jest absolutnie wspaniałe.

Kolejnym celem jest Władysławowo, niestety podróż się dłuży ze względu na przeciwny wiatr. W okolicy Rozewia jest już zupełnie ciemno. Jakieś dwie mile przed pławą podejściową mijamy o metr po prawej burcie tyczkę-zjawę. Dwie czarne chorągiewki wyłoniły się z ciemności jak mroczy jeździec. Szybka reakcja na sterze zapobiegła rozpoczęciu trałowania 100 kilo dorsza. We Władysławowskim porcie nędza i rozpacz. W basenie cumujemy do zapyziałego obłożonego oponami pirsu - nie ma już miejsca na jachty. Trzeba jeszcze poszukać gdzie jest wmurowana zardzewiała drabina bo do góry trzeba się wdrapywać 3 metry. 10 minut szukam bosmanatu w którym dowiaduje się że wc i prysznice są płatne, ale już.... nieczynne. Za ten uroczy pobyt płacę 31zł. Rano dudnią młotki i trzeszczą spawarki. Stan sanitariatów nie zachęca do kąpieli. Syf, malaria i korniki. Zmykamy stamtąd czem prędzej w stronę Helu.

Na Hel podróż przebiega przyjemnie, jednak wiatr stężał. Bałtyk chyba nigdy nie przestanie mnie zadziwiać: koło Władka fala niska i krótka, koło Jastarni długa i wysoka do dwóch metrów, przed końcem półwyspu woda gładka jak stół, a przed Helem morze chyba się wściekło. Cóż, muszę jeszcze sporo poczytać na ten temat. O dziwo od początku rejsu nikt się nie pochorował.


Przed wejściem Kapitanat wypytuje o różne drobiazgi, ciekawe czemu w jednych portach jest to istotne, a w innych to bagatelizują? W marinie ładnie i szeroko, po chwili przychodzi pani, informuje i inkasuje opłatę - bardzo wygodne. Przy południowym pirsie stoi "Holly II", w kokpicie wystrzelone rakiety, grot w bezładzie. Wieczorem ok. północy cumuje koło nas duży jacht jednej ze szkół żeglarstwa. Podpytuje skippera o kardynała stojącego przy podejściu i skąd płyną. Instruktor odpowiada że z Gdyni, nocne pływanie w ramach szkolenia. Idą na piwko (!) do miasta, a potem z powrotem. Po dwóch godzinach wracają, z ciekawości pytam skippera czy pływają w kamizelkach, mówi że nie, pytam więc co zrobi jak po ciemku wypadnie mu kursant za burtę, odpowiada zły żebym mu nie zawracał głowy bo są w trakcie manewrów... Moja załoga, początkowo sceptyczna jeśli chodzi o kamizelki po dwóch tygodniach pływania, uznała tego skippera za delikatnie mówiąc bezmyślnego typa.


Rano połowa załogi spieszy się już do domu, więc wsadzamy ich na prom do Gdańska. Do Górek Zachodnich płyniemy już we dwójkę z panią Pierwszą. Na torach ruch jak w Rzymie, trzeba uważać . Do Górek wchodzimy pod wieczór, wybieram przystań NCŻ ze względu na pozytywne doświadczenia z zeszłego roku. Następnego dnia jadę do Stepnicy po samochód z lawetą. Wracam dopiero kolejnego dnia ok. 0500. Mam cały dzień na załatwienie spraw w Gdańsku i odwiedzenie mojej ulubionej świątyni - Bazyliki Mariackiej. Jeszcze tylko skandaliczny incydent z jednym z bosmanów który blokuje lawetę i wulgarnie wykrzykuje do mnie później przez telefon. Na szczęście udaje się wytargać przyczepę, drugi bosman profesjonalnie układa jacht na wózku. Do zrobienia zostało ok. 600km, wracam do Krakowa w poniedziałek ok. 0100. Wielka Wyprawa zakończona.

Epilog
Pewnie takie banalne zadanie przepłynięcia wybrzeża to betka dla wielu morskich żeglarzy, jednak Wielka Wyprawa 2013 była naszym małym Northwest Passage - pewne granice pokonane, teraz czas na kolejne wyzwania. Wyzwania nas rajcują, w głowie snuję już szalone pomysły na przyszłoroczna Wielką Wyprawę. Wiemy jedno - chcemy pływać, pływać pod żaglem - większym lub mniejszym, po większej lub mniejszej wodzie. Ponadto Polska obfituje w rzeki, jeziora i morze - miejsc do odwiedzenia jest ogrom - korzystajcie z tego! Tegoroczne pływanie praktycznie obeszło się bez żadnych problemów i komplikacji, a to za sprawą doświadczenia zdobytego podczas zeszłorocznej wędrówki. Dobre przygotowanie trasy i pewny sprzęt to podstawa. Pływając nie zapominajcie o kamizelkach, a toasty wznoście zawsze po szczęśliwym powrocie do portu. Pamiętajcie że bierzecie odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale za każdego załoganta nawzajem. Pływajcie rozsądnie, a na pewno wszystko będzie OK!
Spełniajcie swoje marzenia!

Krzysztof Kulka 

zdjęcia: Jan Kocieniewski, Krzysztof Kulka.. Copyright © 2012 Micro Civil Engineering         
Komentarze
Brak komentarzy do artykułu