HOLENDERSKI REJS

To rejs wzorcowy, rodzinny, dobrze i starannie przygotowany, poznawczy - po prostu modelowy. Do tego - zróznicowany, bo pierwsza połowa ciekawymi wodami sródlądowym, druga - w duzej części morzem pływowym (osuchy, aż miło) i Kanałem Kilońskim. Ewa Dziduszko i Waldemar Ufnalski to znana Wam juz para wytrawnych, warszawskich  żeglarzy. Laureaci Nagrody "ŻAGLI" w  konkursie "Rejs Roku 2010" (http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=1630&page=0 ).


Po przeczytaniu poniższego tekstu zapraszam do obejrzenia albumu fotografii z rejsu: https://picasaweb.google.com/lh/sredir?uname=ewa.dziduszko&target=ALBUM&id=5913531633536825585&authkey=Gv1sRgCI3f8N79kYXyRA&feat=email 

Dopiero wtedy zakrzykniecie - "my też tam popłyniemy!"

Nie zapominając w domu kamizelek.

Zyjcie wiecznie !

Don Jorge

----------------------------------------------------------------------------------

Mały wstęp

W terminie 16 maja – 10 lipca 2013 zrealizowaliśmy rejs do Holandii Ewą3 (Antila 22 opi­sana w sprawozdaniach z wcześniejszych rejsów). Biorąc sobie do serca zalecenia dla kapitanów kaphornerów idących z Atlantyku na Pacyfik aby „za wszelką cenę zdobywać przybliżenie zachodnie” etap Gorzów Wielkopolski – Amsterdam (Haarlem) pokonaliśmy wodami śródlądowymi ("Ewa3" z położonym masztem emulowała dychawiczną motorówkę) a następnie „przerobiliśmy Ewę3 na żaglówkę” i pożeglowaliśmy po wodach wewnętrznych Holandii (Markermeer i IJselmeer). Potem przepłynęliśmy Morzem Wattów (niderl. Waddenzee, niem. Wattenmeer) od wyspy Texel do wyspy Wangerooge (odwiedzając licznie wyspy Zachodnio...  i Wschodniofryzyjskie) po czym wróciliśmy na kontynent i dalej kanałem łączącym ujścia rzek Wezery i Łaby (Elbe – Weser Schifffahrtsweg z Bremerhaven do Otterndorfu) a następnie Kanałem Kilońskim (niem. Nordsee – Ostsee Kanal czyli NOK) z Brünsbittel do Holtenau i dalej na wschód brzegami Bałtyku przez wyspę Fehmarn, Warnemünde, Stralsund, wyspę Rugię, Wolgast dotarliśmy do Szczecina.  Wariant „wodny” łączono z krajoznawstwem i turystyką rowe­rową (dwa pełnowymiarowe składaki wozimy w specjalnie zaprojektowanej bakiście).


Sumaryczne koszty całej imprezy (żywność, paliwo, opłaty portowe, bilety wstępu do muzeów, ...) nie przekroczyły 10 000 PLN (55 dni, dwie osoby, wliczono zakup map, przegląd silnika i wszystkie „drobne zakupy dla łódki” związane z rejsem ale o charakterze trwałym). Nie wliczono natomiast kosztów transportu łódki przez zawodowego przewoźnika na trasie Warszawa – Gorzów Wielkopolski oraz Szczecin – Warszawa. Nasze wrażenia z rejsu są zdecydowanie pozytywne; dotyczy to zarówno akwenu, portów (infrastruktury i atmosfery) oraz przyjęcia przez „tambylców”. Tradycyjnie zachęcamy „bardziej ambitnych szuwarowców” do podobnych rejsów bez obaw o sprzęt i życie. Szczególnie Waddenzee (bardzo płytkie morze ze skokiem pływu rzędu 3 m, osłonięte od Morza Północnego łańcuchem Wysp  Fryzyjskich) zostało niejako stworzone do żeglugi płaskodenną mieczówką co Holendrzy odkryli już 1000 lat temu. W tym roku jedyny „zgrzyt” - ograniczenie możliwości żeglowania oraz zwiększone ryzyko, spowodowała naprawdę fatalna pogoda, która towarzyszyła nam przez większą część rejsu; temperatura w południe wynosiła 11 – 150 C; lał lodowaty deszcz; mieliśmy silne szkwały przedburzowe a rzeczywista pogoda często znacznie różniła się od prognozowanej.

Płynęliśmy jak zwykle w dwójkę (Waldemar Ufnalski i Ewa „Ryba” Dziduszko; sternicy jach­to­wi od czasów „przedpotopowych”  z pewną praktyką morską jako załoga). Rejs prowadził przez wiele zabytkowych miast oraz interesujących obiektów; zawsze przed rejsem przygotowywana jest szczegółowa dokumentacja „którędy płynąć i co zobaczyć ?” 

Rejs składał się z dwóch etapów o różnym charakterze

·        Gorzów Wielkopolski (Warta – Odra – kanały w Niemczech – Ren – Dolny Ren – Kanał Ren – Amsterdam – Nordzeekanal – rzeka Spaarne - Haarlem  (emulacja dychawicznej motorówki napędzanej uciągową yamahą 8 KM) – łącznie około 1060 km.

·        Haarlem – Markermeer – IJselmeer – Morze Wattów -.....Kanał Kiloński -.... – Szczecin Dąbie (nareszcie z masztem w pozycji pionowej oraz zasadniczym napędem żaglowym) - łącznie około 750 Mm (nie licząc oczywiście halsowania).

 

Oto wybrane wrażenia z rejsu na podstawie dziennika jachtowego

16 maja wieczorem docieramy do portu rzecznego w Gorzowie Wielkopolskim; witamy się z poznanym w zeszłym roku bosmanem i Ewa3 woduje z trawiastego slipu. Podczas powitalno – pożegnalnej kolacji na Ewie3 słuchamy opowieści o losach lodołamacza „Kuna” (obecnie remontowanego i stojącego „w tle” na brzegu oraz stalowego jachtu „Polonium” należącego do polonusa (fizyka lub chemika ?) z USA, który dotarł tu ze Stanów na własnej stępce. Po kolacji idziemy wreszcie spać ok. 2200. To był raczej niezbyt wypoczynkowy pierwszy naprawdę baaardzo dłuuugi dzień urlopu wypoczynkowego Ewy. Jutro rozpczynamy pierwszy etap – przepłynięcie wodami śródlądowymi do Renu czyli pokonanie „w poprzek” Niemiec.

Oto zwięzły opis szlaku wodnego „Gorzów Wkp.(Warta) – Wesel (Ren)”; liczy on 736 km, 17 śluz i ponad 200 mostów (możliwa wyłącznie jazda „na silniku” z wyjętym z cęgów masztem). Oto lista kolejnych akwenów (w nawiasie podano długość odcinka).

1.      Warta (57 km)

2.      Odra (49 km); dla mieczówki przy średnim stanie wody na obu rzekach jest dostatecznie głęboko i szeroko; brak śluz. Na 618 km Odry (LB) – wejście na Oder – Havel - Kanal (OHK) zamknięty śluzą Hohensaten Ost.

3.      Oder – Havel - Kanal (OHK; 84 km); podnośnia Niederfinow (36 m do góry w wannie) i śluza Lehnitz.

4.      Havelkanal (HvK, 35 km); śluza Schönewalde. Kanał zbudowano w latach 1951 – 1952 w dawnym NRD jako „obwodnicę Berlina”. wykorzystując do umocnienia brzegów i uszczelnienia dna – gruzy Berlina (!).

5.      Untere Havel – Wasserstrasse (UHW, 34 km) jest drogą wodną łączącą Berlin (rzekę Sprewę) z Łabą (ujściem Haveli do Łaby na jej 423 km) o długości 148 km, utworzoną w drugiej połowie XIX w przez skanalizowanie rzeki Haveli oraz pogłębienie i poszerzenie istniejących wcześniej niewielkich kanałów łączących jeziora położone na płn. – zach. od Berlina.

6.      Elbe (pol. Łaba) – Havel – Kanal (EHK, 56 km); dwie śluzy: Wusterwitz oraz Zerben.

7.      Mittellandkanal (MLK, pol. Kanał Śródlądowy, 326 km ). W roku 1905 cesarz Wilhelm II zatwierdził plan połączenia Odry z Renem (z wykorzystaniem istniejących już lokalnych dróg wodnych) i w latach 1906 – 1942 połączono Łabę z Renem; dalsze prace przerwała II Wojna Światowa; po jej zakończeniu na Łabie przebiegała granica NRD – RFN. Prace nad Magdeburskim Węzłem Wodnym kontynuowano po zjednoczeniu Niemiec ( 1990) i zostały one zakończone w roku 2003. Jest to „dwupoziomowe skrzyżowanie” MLK z Łabą; kanał jest przeprowadzony akweduktem nad rzeką a obie drogi wodne łączy system śluz i podnośnia statków Rothensee. Na MLK są tylko trzy śluzy(Hohenwarthe (19 m), Sülfeld i Anderten) oraz dwa akwedukty którymi MLK pokonuje rzeki: Łabę (koło Magdeburga) oraz Wezerę (koło Minden).

8.      Dortmund – Ems – Kanal (DEK, 89 km); jedna śluza w Münster i akwedukt nad rzeką Ems.

9.      Wesel – Datteln – Kanal (WDK, 60 km); sześć śluz (Datteln, Ahsen, Fläsheim, Dorstein, Hünxe i Friedrichsfeld); WDK kończy się jeszcze w Niemczech na rzece Ren (niem. Rhein) na jej 813 km.

 

Oto kilka wrażeń i wskazówek dotyczących tego etapu. Korzystanie z „państwowych” śródlądowych dróg wodnych w Niemczech (i Holandii też)  jest bezpłatne dla jednostek „sportowych” czyli „nie zawodowych” niezależnie od bandery. Po podejściu do śluzy cumujemy do „specjalnego” (oznaczonego „Sport...”) pomostu; meldujemy się przez interkom (lub ukaefkę) i czekamy na polecenia przekazywane (na ogół przez głośnik) przez obsługę,. Na kanałach panuje spory ruch zawodowy – szczególnie w części zachodniej; musimy się liczyć ze śluzowaniem „w towarzystwie barki np. 1000 – tonowej a nawet dwóch” ; nas zaproszą na końcu. Bywało, że do rufy barki było mniej niż 10 m a top masztu od wrót śluzy był odległy o 2 m; ruszająca barka robi w komorze niezłą sokowirówkę; za pierwszym razem było to nieco stresujące potem popadliśmy w rutynę. Na akweduktach obowiązuje ruch wahadłowy; należy uzyskać (przez ukaefkę) zgodę obsługi lub lepiej płynąć, nie pytając nikogo, „w konwoju” za jednostką zawodową. Na kanałach dopuszczona jest tylko „żegluga dzienna”. Co 20 – 25 km przygotowane są stanowiska (nadbrzeża, dalby) cumowania dla barek; na ich końcach wydzielone są odcinki dla „sportbootów” – tu można zacumować na noc bezpłatnie (brak jakiejkolwiek infrastruktury).  Nocować można natomiast wygodnie na licznych przystaniach klubowych, miejskich i prywatnych (średnio płaciliśmy 8 -10 euro) z dostępem „do wszystkiego”. Przyjmowano nas bardzo miło; interesowano się rejsem (na zachód od Magdeburga byliśmy na ogół pierwszą jednostką pod tak „egzotyczną” banderą); pytano o szczegóły, udzielano porad i proponowano pomoc (dwukrotnie bosmani „zaniepokojeni” zbyt małym zapasem paliwa wieźli mnie kilka kilometrów, całkowicie gratis, na stację benzynową); na przystaniach klubowych wieczorem zostawaliśmy sami i rano opuszczając klub wrzucaliśmy klucze (zgodnie z ustaleniami) do skrzynki na listy – takie zaufanie odbudowuje wiarę w solidarność i uczciwość ludzką.  

Do Renu dotarliśmy 25 maja przed południem. Mając „na celowniku” Holandię płynęliśmy średnio po 100 km dziennie bez „krajoznawczych skoków w bok”; etap do Brandenburga poznaliśmy w zeszłym roku (płynąc do Danii przez Lubekę); w planie mieliśmy jedynie zwiedzenie Münster oraz Schleusenpark Waltrop. Oto kilka informacji.

Münster zostało założone przez Karola Wielkiego w roku 793; warte zwiedzenia są  przede wszystkim: starówka, ratusz (XIV w), katedra św. Pawła (1225) oraz kościół św. Lamberta (1375). Historycznym wydarzeniem było podpisanie (w ratuszu) Pokoju Westfalskiego (24.10.1648) kończącego Wojnę Trzydziestoletnią (1618 – 1648), która spustoszyła niemal połowę Europy i spowodowała istotne zmiany w układzie sił między Niderlandami, Szwecją, Hiszpanią, Francją i Cesarstwem Narodu Niemieckiego; na ratuszu zachowała się Sala Pokoju, w której podpisano traktat, z oryginalnym wystrojem i galerią portretów wszystkich negocjatorów. Jednym z punktów traktatu było uznanie przez Hiszpanię niepodległości Republiki Zjednoczonych Prowincji czyli zalążka Holandii. Pomimo zimnej mżawki zwiedzamy wszystko systematycznie.

Schleusenpark Waltrop (16 km DEK) to zespół zabytkowych i współczesnych obiektów budownictwa wodnego (dwie śluzy i dwie podnośnie). DEK jest drogą wodną łączącą Dortmund (położonym w Westfalii – zagłębiu przemysłowym) z Emden (portem położonym przy ujściu rzeki Ems do Morza Północnego) otwartą 11.08.1899 przez cesarza Wilhelma II. Port rzeczny w Dortmundzie leży 14 m powyżej kanału prowadzącego do Renu; wobec niedostatku wody zbudowano podnośnię statków w Henrichenburgu. Jest to ciekawa konstrukcja; stalowa wanna (wypełniona wodą) o łącznej masie 3100 t, mogąca pomieścić barkę o wymiarach 67 x 8,2 m i zanurzeniu 2 m spoczywa na pięciu pływakach umieszczonych w studniach (33 m głębokości); całość jest zrównoważona i podniesienie wanny wymaga niewielkiego zużycia wody oraz wykonania pracy niezbędnej na pokonanie oporów tarcia (silnik o mocy tylko 110 kW obraca „nakrętkę” umieszczoną na pionowej „śrubie” o długości 14 m). Rosnące obciążenie DEK zmusiło do zbudowania (1914), obok podnośni, śluzy „oszczędnościowej” z dziesięcioma zbiornikami buforowymi; do zbiorników tych („stawów” umieszczonych na pięciu poziomach) wypuszczana jest woda z komory śluzowej (lub z nich pobierana) co umożliwia jej istotną oszczędność (pomimo to ubytek wody na górnym poziomie musiał być uzupełniany przez pompowanie). Obiekty te pracowały odpowiednio do roku 1968 (podnośnia) oraz 1989 (śluza), kiedy to zostały zastąpione przez nowe, zbudowane na identycznych zasadach, aktualnie obsługujące DEK.

Korzystając z wyjątkowo dobrej pogody zwiedzamy systematycznie i „smakujemy detale”.

 

25.05 punktualnie „w samo południe” wypływamy na Ren na jego 813 km. To całkiem inna bajka raczej w stylu Braci Grimm (czyli lekutki horror); potężna rzeka; dużo barek (5 -10 w zasięgu wzroku) – niektóre koszmarnych rozmiarów (250 x 30 m; „tratwy” złożone z 6 barek plus potężny pchacz); bardzo wysoka woda przewala się przez ostrogi regulacyjne; wiatr tężejący do 5 B z NW (czyli pod prąd) podnosi stromą falę. Śruba silnika wychodzi z wody i musimy mocno zredukować jego obroty; mimo to robimy 15 - 18 km/h względem brzegu czyli prąd rzeki „dodaje” nam co najmniej 10 km/h (!). Jest to mocno stresujący „taniec z barkami” wyprzedzającymi nas i „robiącymi” bardzo duże fale; na szczęście mamy do pokonania „z prądem” tylko 54 km głównego nurtu Renu; na 858 km wpływamy do Holandii; na 868 km Ren dzieli się na dwie „odnogi”: my wybieramy prawą (znacznie mniejszą od lewej, niewielki ruch zawodowy, nieco słabszy prąd) czyli Dolny Ren, którym docieramy do Arnhem – naszego pierwszego „celu w Holandii”.  Miasto wiąże się z  II Wojną Światową i tragicznymi losami I Samodzielnej Brygady Spadochronowej (SBS), dowodzonej przez gen. Stanisława Sosabowskiego, uczestniczącej w operacji „Market - Garden”, której epizod związany z Arnhem stał się tematem filmu „O jeden most za daleko”. Przypomnijmy te wydarzenia.
       Po desancie Aliantów na kontynencie (operacja „Overlord”, Normandia, 6.06.1944) i przełamaniu obrony niemieckiej (bitwa pod Falaise, 7 – 27.08, w której istotny udział miała polska I Dywizja Pancerna dowodzona przez gen. Stanisława Maczka), dwa zgrupowania alianckie (21 Grupa Armii dowodzona przez marszałka Montgomerego oraz 3 Armia Amerykańska dowodzona przez gen. Pattona) konkurowały ze sobą mając jako cel opanowanie Zagłębia Ruhry – centrum przemysłowego Niemiec. Montgomery przekonał głównodowodzącego gen. Eisenhowera do operacji „Market - Garden” - ataku przez Holandię z wykonaniem największego w tej wojnie desantu spadochronowego w celu opanowanie mostów w dolnym biegu Renu a następnie natarcia lądowego z udziałem wojsk pancernych. SBS została utworzona, 9.10.1941 w Szkocji, rozkazem gen. Sikorskiego; jej dewizą było „Najkrótszą drogą” – miała zostać użyta do wsparcia planowanego powszechnego powstania w okupowanej Polsce; jako jedyna jednostka polska nie podlegała wówczas dowództwu brytyjskiemu. Wskutek nacisku Brytyjczyków została 6.06.1944 włączona do I Brytyjskiej Dywizji Powietrzno - desantowej i po intensywnym szkoleniu skierowana do udziału w operacji „Market - Garden”. Operację desantową rozpoczęto 17.09.1944;  wskutek kiepskiego rozpoznania sił i rozmieszczenia Niemców, błędnej prognozy pogody (wielodniowa gęsta mgła) oraz błędów logistycznych (brak dostatecznej liczby samolotów transportowych) lądujący partiami Brytyjczycy uwikłali się w ciężkie walki; zasadnicze siły desantu dowodzonego przez gen. Briana Urquharta przeszły do obrony okrężnej w Oosterbeek; do mostu w Arnhem (ok. 5 km dalej, położonego „o jeden za daleko”) dotarł tylko batalion spadochroniarzy dowodzony przez płk. Johna Frosta, gdzie toczył kilka dni heroiczną walkę o jego utrzymanie.  Polska SBS desantowała dopiero 21.09. na polach w rejonie osady Driel (7 km na płn. – zach. od Arnhem) położonej na lewym brzegu Dolnego Renu, naprzeciwko Oosterbeek); wskutek braku rozpoznania zrzucono ich na stanowiska niemieckie i wielu spadochroniarzy zginęło już w powietrzu. Po ciężkich walkach osłaniali odwrót Brytyjczyków z Oosterbeek (25 – 26.09); straty SBS wyniosły 23 % stanu osobowego. Sumaryczne straty Aliantów wyniosły 15 000 – 17 000 żołnierzy; kompletne fiasko operacji opóźniło bardzo zajęcie Niemiec. Była to też tragedia gen. Sosabowskiego; za ostrą krytykę Brytyjczyków został pozbawiony dowódctwa SBS i skierowany do zadań drugorzędnych a po zakończeniu wojny musiał zarabiać na życie jako robotnik w Londynie.
       Teraz losy mostu. Nienaruszony przetrwał operację „Market – Garden” ale 7.10.1944 został skutecznie zbombardowany przez  Aliantów aby utrudnić przeciwnatarcie niemieckie. W roku 1948 został odbudowany w identycznej postaci; 17.12.1977 nadano mu nazwę „John Frostbrug” (niderl. brug = most) aby upamiętnić bohaterskiego dowódcę (ranny, dostał się do niewoli, przeżył wojnę, zmarł w roku 1993). Film „A Bridge Too Far”  (1977) kręcono w Deventer położonego nad IJsel filmując Wilhelminabrug identycznej konstrukcji, gdyż w odbudowanym i intensywnie rozwijającym się Arnhem nie można było zbudować odpowiednich dekoracji.
        26.05 rankiem zaczynamy od mostu (1 km od portu); przejeżdżamy nim na LB Dolnego Renu i jedziemy 10 km do Driel; jest niedziela – niemal brak przechodniów; odnajdujemy Sosabowskiplein (niderl. plein = plac) a następnie Polenplein – punkt centralny Driel. Stoi na nim pomnika spadochroniarzy polskich (z listą 93 poległych) oraz pomnik gen. Sosabowskiego; ufundowany przez weteranów brytyjskich z inicjatywy gen. Urquharta. Tablice w językach: niderlandzkim, angielskim i polskim wyjaśniają „o co chodzi” (urządzona jest ścieżka rowerowa Arnhem – Driel – Oosterbeek z licznymi tablicami edukacyjnymi, fotografiami uczestników operacji i obszernymi tekstami w języku niderlandzkim; jest w nich wielokrotnie wymieniany gen. Sosabowski i polscy spadochroniarze – szczegółów to raczej nie jesteśmy w stanie zrozumieć).  Pod pomnikiem gen. Sosabowskiego leżą dwa wieńce ze sztucznych kwiatów, złożone przez uczniów szkoły jego imienia w Kaliszu (chyba tegoroczne); my ozdabiamy je polską banderą, używaną w zeszłym roku na Ewie3 i zabraną w tym celu. Opuszczamy Driel i przeprawiamy się elektrycznym promem (tylko dla pieszych i rowerzystów) na prawy brzeg Dolnego Renu. Niejako „w biegu” oglądamy ciekawy obiekt hydrotechniczny – ruchomą zaporę zatrzymującą wodę spiętrzaną sztormami z N. Za przeprawą stwierdzamy, że gen. Sosabowskiego upamiętniono jeszcze nadając jego imię terenowi na PB rzeki (Sosabowskiwaard). Jedziemy do Oosterbeek; odnajdujemy muzeum operacji (sporo zwiedzających); robimy w deszczu kilka zdjęć pomników i tablic pamiątkowych po czym jedziemy (2 km) na cmentarz wojenny na którym spoczywa 1754 alianckich żołnierzy (w tym 93 Polaków) poległych w okolicy Arnhem. Ewa zapala na kilku polskich grobach znicze przywiezione z Polski; wpisujemy się do księgi pamiątkowej i około 1700 powracamy do portu. Jadę jeszcze po paliwo i nareszcie jemy zasłużony obiad. Jesteśmy w nastroju raczej refleksyjnym ale zachwyceni ścieżkami rowerowymi w Holandii; są pięknie i logicznie prowadzone.

27.05 wypływamy na Dolny Ren; prąd jest jednak solidny; mimo 4 – 5 B „w mordę” na „pół gazu” robimy 15 km/godz. Na wysokości Driel mijamy zaporę przeciwsztormową; są to dwa ruchome półkoliste wrota podnoszone tak aby mogły pod nimi przepływać nawet duże jednostki; w razie silnego sztormu z N spiętrzającego wodę nawet na wysokość kilku metrów (!) wrota są zamykane; 25 km niżej miniemy kolejną tego typu zaporę; wrota obu zapór były podniesione. Warto wiedzieć, że w wyniku sztormu na przełomie stycznia i lutego w roku 1953 spiętrzone wody Morza Północnego wdarły się na 75 km w głąb lądu; utonęło blisko 2000 ludzi i ponad 30000 sztuk bydła; 10 miesięcy zajęło osuszanie zalanych terenów. Było to motywacją do realizacji Planu Delta – zamknięcia ruchomymi zaporami ujść do Morza Północnego wszystkich odnóg Renu, Mozy i Skaldy; ich budowę zakończono w roku 1997; są one uznawane za jeden z siedmiu współczesnych cudów świata; mijane przez nas zapory są zaledwie ich miniaturkami. W Wijk  - bij – Duurstede śluzujemy się do kanału Ren – Amsterdam; to szeroka droga wodna; spory ale nieuciążliwy ruch zawodowy; docieramy nią do Utrechtu i stajemy w jego centrum w XVII – wiecznym kanale. Utrecht „mamy w planie”; to kolebka państwowości Holandii a więc kilka słów o nim i historia Holandii w małej pigułce.
       Utrecht założyli legioniści rzymscy (około 47 r.n.e) jako warownię broniącą przeprawy przez Ren; wokół niej powstało miasto; ciągłość osadnicza pozwala ją uznać za zalążek współczesnego Utrechtu. Średniowieczny Utrecht był własnością biskupią a od roku 1559 - arcybiskupią; w XII – XIV wieku stał się głównym miastem Niderlandów. Najważniejszym zabytkiem jest katedra św. Marcina zbudowana w latach 1254 – 1515 w stylu gotyku francuskiego; w roku 1674 zawaliła się nawa główna; pozostało prezbiterium i wieża wysokości 112 m (najwyższa w Holandii). Obecnie jest to 300 – tysięczne miasto przemysłowe; pozostała jednak urokliwa, zabytkowa starówka położona nad XVII – wiecznymi kanałami.
        Po szybkim obiedzie robimy „na zmianę” spacery po starówce; w kanale stoi tylko jeden niemiecki jacht motorowy a my mamy ograniczone zaufanie do licznych „tambylców” nie będących raczej jasnymi blondynami; wieża katedry robi duże wrażenie; nieliczne samochody z trudem znajdują drogę w tłumie rowerzystów.
        Historia Holandii w pigułce (homeopatycznej). Dorzecze Dolnego Renu, Mozy i Skaldy, zamieszkałe przez plemiona celtycko – germańskie zostało opanowane przez legiony rzymskie po wodzą Juliusza Cezara (51 r. p.n.e) i za czasów Oktawiana Augusta (27 r. p.n.e – 14 r. n.e) weszło w skład prowincji: Galli Belgijskiej i Germanii Dolnej. Po upadku Cesarstwa Rzymskiego (479 r. n.e) powstało tu 50 hrabstw i księstw – lenników Francji lub Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego. W latach 1384 – 1477 zostały one zdobyte przez książąt burgundzkich a następnie na mocy układów dynastycznych przekazane (1477) Habsburgom Austriackim. W wyniku małżeństw między - dynastycznych powstała linia Habsburgów Hiszpańskich (1496) i na mocy układów przekazano te ziemie Hiszpanii (1556) tworząc Niderlandy Hiszpańskie. W epoce Reformacji (czyli po roku1517) „luteranie” zdominowali księstwa niemieckie natomiast Niderlandy Hiszpańskie podzieliły się na południowe (katolickie) oraz północne (kalwińskie). W prowincjach północnych, jako odpowiedź na represje ultrakatolickich Habsburgów, wybuchały lokalnie kolejne powstania, tłumione krwawo przez wojska hiszpańskie. W roku1579 prowincje południowe zawarły unię w Arras godząc się ze zwierzchnictwem Habsburgów, natomiast 7 prowincji północnych zawarło unię w Utrechcie i proklamowało (1581) powstanie Republiki (siedmiu) Zjednoczonych Prowincji, która rozpoczęła krwawą wojnę „osiemdziesięcioletnią” z Hiszpanią; za jej początek przyjęto rok 1568 – wybuch dużego powstania anty - habsburskiego. Niepodległość  Republiki została uznana na mocy Pokoju Westfalskiego (1648Münster).  W epoce napoleońskiej (1795 – 1815) całe Niderlandy (również „południowe”) i niezależne dotychczas Biskupstwo Liège dostały się praktycznie „we władanie” Francji jako kilka kolejnych „tworów państwowych”. Po upadku Napoleona, w Traktacie Wiedeńskim (1815) uznano niepodległość Królestwa Zjednoczonych Niderlandów (terytorium dzisiejszej Holandii, Belgii i Luksemburga). W roku 1830 w prowincjach „katolickich” wybuchło powstanie (tym razem przeciwko dominacji „kalwinistów”), w wyniku którego powstała Belgia; z kolei oderwało się Wielkie Księstwo Luksemburg (1867); pozostało Królestwo Niderlandów obejmujące aktualne terytorium europejskie Holandii. W czasie II Wojny Światowej kraj był okupowany przez Niemcy  (1940 – 1945); w Londynie działał Rząd Emigracyjny; w oswobadzaniu Holandii brały udział jednostki polskie pod dowództwem brytyjskim (I Dywizja Pancerna gen. Maczka oraz I Samodzielna Brygada Spadochronowa gen. Sosabowskiego). Dzisiejsza Holandia ma powierzchnię 41 500 km2 (13 % Polski), z czego połowa leży poniżej poziomu morza a 18 % zajmują wody wewnętrzne (słodkie). Wydzieranie lądu z morza (przez sypanie grobli i wypompowywanie wody powstają poldery – tereny położone poniżej poziomu morza) ma 1200 – letnią tradycję i jest nadal kontynuowane; w latach 1960 – 1992 „sucha” powierzchnia kraju wzrosła o 8 000 km2 (23 % woj. mazowieckiego).  Jest to monarchia konstytucyjna (w roku 2013 królem został Willem – Alexander syn królowej Beatrix) z dwoma stolicami: konstytucyjną (Amsterdam) i administracyjną (Haga); kraj liczący ok. 17 mln. mieszkańców o świetnie rozwiniętym przemyśle i rolnictwie oraz znakomitej sieci komunikacyjnej lądowej i wodnej.          

Następnego dnia zwiedzamy Utrecht „od strony wody” płynąc przez jego centrum Starym Kanałem (niderl. Oude Graacht)  przecinającym w kierunku NS centrum miasta; liczne kamienne i ceglane sklepione mosty; prześwit minimalny 3,25 m pozwala nam na swobodne przechodzenie pod nimi; wąsko; spory ruch lokalny (nawet śmieci odbierane są na barki); taka Mała Wenecja – ciekawe doświadczenie. Dalej płyniemy rzeką Vechte a potem XVII – wiecznym kanałem w kierunku Amsterdamu. To prawdziwa Holandia z bliska; zielono i kwieciście; wiatraki; domy na barkach; urocze kolorowe miasteczka i ponad 25 podnoszonych mostów nawet dla nas zbyt niskich. Na ogół „otwieracz” podnosi most na widok łódki; bywa, że obsługuje on dwa, położone blisko mosty, i goni nas na rowerze; czasem trzeba się „pokręcić” 10 min; czasem telefonować ale jakoś posuwamy się do przodu. Wieczorem cumujemy w porcie jachtowym na Nieuve Dieep, 6 km na południe od centrum Amsterdamu.

Trzy kolejne dni zwiedzamy miasto; zaczynamy od Muzeum van Gogha gdyż do Rijksmuseum stoi koszmarna kolejka po bilety; wychodzimy usatysfakcjonowani – było co oglądać.

Warto wiedzieć, że niepowtarzalnym w historii Europy jest Złoty Wiek Niderlandów – okres świetności w latach 1584 – 1702, proklamowanej w Utrechcie (1579) Republiki Zjednoczonych Prowincji (będzie ona nazywana umownie Holandią). Kraj – zlepek prowincji liczący mniej niż 2 mln. mieszkańców, toczący (na szczęście z przerwami) „80 – letnią” wojnę z Hiszpanią stał się w ciągu 30 – 50 lat pierwszą potęgą morską, kolonialną i handlową a w konsekwencji również ekonomiczną i kulturalną – ten „cud gospodarczy” stanowi nadal obiekt badań historyków.

Rzecz jasna dobrobyt zamożność Holandii budziła zawiść Anglii i Francji. W latach 1652 – 1654, 1665 – 1667  oraz 1672 – 1674 Anglia i Holandia toczyły ze sobą, głównie na morzu, ze zmiennym szczęściem, trzy wojny. W latach 1672-1679 toczyła się, również ze zmiennym szczęściem,  wojna francusko – holenderska.  W ich wyniku Anglia stała się potęgą morską i kolonialną a upadek ekonomiczny Holandii i niespójna polityka wewnętrzna zakończyły „złoty wiek”.
     Handel i odkrycia geograficzne w okresie Złotego Wieku były w dużej mierze wynikiem działalności Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej (skrót niderl. VOC), założonego w roku 1602, pierwszego na świecie przedsiębiorstwa akcyjnego. VOC miała monopol na handel z Azją Wschodnią drogą wokół Przylądka Dobrej Nadziei i założyła tam liczne faktorie;  główną w Batawii (dzisiejsza Dżakarta – stolica Indonezji); w połowie XVII w posiadała 150 statków handlowych, 40 okrętów wojennych, 150 000 pracowników oraz własną 10 – tysięczną armię (!).

Żeglarze holenderscy (po roku 1602 w służbie VOC) odkryli nowe trasy żeglugowe, złamali monopol handlowy Portugalii, zapoczątkowany (1498) przez Vasco da Gamę dotarciem do Indii drogą wokół Przylądka Dobrej Nadziei i dokonali wielu odkryć geograficznych; oto kilka z nich. Jan Huygen van Linschoten z Haarlemu (1563 – 1611) został protegowanym sekretarzem arcybiskupa w kolonii portugalskiej w Goa (Indie); przebywał tam w latach 1583 – 1592 i skopiował tajne mapy oraz rozpoznał warunki żeglugi (monsuny i prądy). Bracia Cornelis (1565 – 1599) oraz Jacob (1567 – 1627) de Houtman  z Goudy wykonali kilka podróży do Indii rozpoznając trasę i nawiązując kontakty handlowe, Ich wiedza otworzyła statkom VOC drogę do Wysp Korzennych (Molluków). Podróż szlakiem Vasco da Gamy z Europy do Indonezji trwała wówczas 16 - 18 miesięcy (!).  Hendrik Brouver (1581 – 1643) skrócił ten czas do 6 – 7 miesięcy (!) płynąc od Przylądka Dobrej Nadziei na wschód w strefie „ryczących czterdziestek” niemal aż do brzegów Australii a następnie kierując się na północ; tą „szybką ale bardzo ryzykowną” drogą pływały potem statki VOC.
       Willem Janszoon (1570 – 1630)  był pierwszym Europejczykiem, który stanął na kontynencie australijskim (1605). Abel Tasman (1603 – 1659) odkrył Tasmanię i Nową Zelandię (1642), dowodził wyprawami VOC oraz wykreślił mapy tych rejonów. Jan Pietrerszon Coen (1587 – 1626) założył Batawię (1619) – główną siedzibę VOC w  Holenderskich Indiach Wschodnich. Jan van Riebeeck (1619 – 1677) założył Kapsztad (1651) jako „port pośredni” dla statków VOC, kierując pierwszą wyprawą osadniczą w Afryce Południowej; koloniści dali początek Burom, zamieszkującym do dziś w RPA; używany nadal język „afrikaans” powstał jako „mieszanka” języka niderlandzkiego, portugalskiego, malajskiego i dialektów miejscowych. Jacob Roggeveen (1659 – 1729) odkrył Wyspę Wielkanocną (1722). Brytyjski żeglarz Henry Hudson (1565 – 1611) w służbie VOC szukał bezskutecznie Przejścia Północno – Zachodniego – drogi na Daleki Wschód z okrążeniem od północy kontynentu amerykańskiego; jego odkrycia zapoczątkowały powstanie kolonii Nowe Niderlandy na wschodnim wybrzeżu Ameryki Północnej. Lista ta jest znacznie dłuższa ale na nim ją zakończymy; o Willemie van Schoutenie i Willemie Barentsie napiszemy później. 
     Holenderska Kompania Zachodnioindyjska (skrót niderl. VIC), założona w roku 1621 uzyskała monopol na handel z Zachodnią Afryką i Ameryką. Jej najbardziej ambitnym przedsięwzięciem było założenie w roku 1626 na wyspie Manhattan ufortyfikowanych osad Nowy Amsterdam oraz Haarlem i sprowadzanie osadników z Europy; Świetnie prosperującą kolonię utracono po kilku latach walk z Brytyjczykami; w roku 1674 i Nowy Amsterdam stał się Nowym Jorkiem a Haarlem stracił jedno „a” i stał się jego dzielnicą. VIC kolonizowało też Karaiby (Antyle Holenderskie) i wschodnie wybrzeża Ameryki Południowej (Gujana Holenderska).

Z tą wiedzą zwiedzamy Muzeum Morskie i podziwiamy jego bogate zbiory: malarstwo marynistyczne, mapy, globusy, przybory nawigacyjne, ozdoby statków,...itd. od XVI do czasów współczesnych, kilka prezentacji multimedialnych i zaskakująca symulacja jazdy we wnętrzu kontenera od statku do supermarketu. Osobną atrakcją jest zacumowana w porcie obok muzeum replika east indiamanaAmsterdam”.
        East Indiaman był dużym (1000 – 1400 ton), solidnie zbudowanym  i dobrze uzbrojonym (ok. 30 dział) statkiem handlowym budowanym w XVII – XVIII wieku dla potrzeb Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej oraz VOC. Był obsługiwany przez ok. 70 żeglarzy; o obrony zabierał ok. 150 żołnierzy (głównie artylerzystów); oraz nawet 100 pasażerów; wartość ładunku (oszacowana dla obecnej siły nabywczej pieniądza) była  rzędu 10 mln. euro . Nie zachował się niestety żaden egzemplarz oryginalny, gdyż wyeksploatowane jednostki „rozbierano na części” (wykorzystywano uzbrojenie, metale i elementy takielunku); zbudowano natomiast kilka replik – W Holandii „Amsterdam” oraz „Batawię”. Oryginalny „Amsterdam” zbudowany (1748) w Amsterdamie dla VOC; załadowany towarami miał płynąć do Holenderskich Indii Wschodnich; dwie nieudane próby (15.11 oraz 21.11.1748) zakończyły się powrotem na wyspę Texel wskutek silnych przeciwnych wiatrów. Trzecia próba (8.01.1749) zakończyła się tragicznie; podczas sztormu w Kanale La Manche statek utracił ster i osiadł na mieliźnie, próby uratowania statku podjęte przez VOC nie powiodły się; statek pogrążył się w piasku i mule. W latach 1985 – 1990 z inicjatywy fundacji „Stichting Amsterdam Bouwt Oostindiëvaarder (SABO)” zbudowano jego replikę siłami 400 wolontariuszy, stosując wyłącznie metody i repliki XVIII – wiecznych narzędzi. Zwiedzamy długo i drobiazgowo replikę statku zachwyceni dbałością o szczegóły.

Ostatni dzień (przy zupełnie dobrej pogodzie) zwiedzamy dosyć szczegółowo  centrum miasta; pokrywa je gęsta sieć (160) kanałów w kształcie pajęczyny; wzdłuż których stoją całe dzielnice XVII – wiecznych domów i liczne większe budowle zabytkowe; uroku kanałom dodają liczne mosty (stałe i podnoszone). Wszędzie widać rowery, rowery, rowery i jeszcze raz rowery jeżdżące lub zaparkowane w każdym wolnym miejscu; pełna dyskryminacja samochodów nieśmiało przeciskających się między pędzącymi we wszystkich kierunkach rowerami; w tym towarzystwie czujemy się bardzo dobrze.

Komentarze
dokończenie newsa Jerzy Kuliński z dnia: 2013-08-19 19:15:00
czy zanurzenie 1,05 m to nie za dużo ? Tadeusz Lis z dnia: 2013-08-21 07:01:00