ALANDY JAK NARKOTYK

Nadszedł czas wskazywania atrakcyjnych celów, propagowania dobrych przykładów.
Korespondencja Michała "Kuszy" Kuszewskiego jest właśnie czyms takim.
Dziękuję w imieniu Czytelników SSI.
Kamizelki świadectwem rozwagi !
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
---------------------------------
s/y "Cejka" na Alandach (po raz kolejny)
Szanowny Jerzy,
o tym, że Alandy to miejsce wyjątkowe (nie tylko wg bałtyckich kryteriów), chyba nie trzeba nikogo przekonywać. W tym roku "Cejka" (wraz z załogą) wybrała się tam po raz kolejny. Tym razem jednak załoga była nieco liczniejsza niż ostatnio (http://kulinski.navsim.pl/art.php?id=1526&page=0 ). Bałtyk w tym roku, też był inny, co pozwoliło nam już po czterech dniach (z międzylądowaniem na Gotlandii) od wyruszenia z Darłowa (tym, którzy na razie nie planują podróży na Alandy, polecam przytulny porcik w Darłówku – ceny Polskie, standardy światowe) zawitaliśmy na Kokar – wyspie na której odkryto ślady bytności osadników z Kaszub sprzed 3000 lat... Na Kokar zawitaliśmy w w tym samym porcie co 3 lata wcześniej (Sandvik)... Porcik relatywnie niedrogi (jak na realia fińskie), cichy, przytulny z niezwykle sympatyczną ekipą „bosmanek”.
Pobyt na wyspie wydłużyliśmy sobie do dwóch dni, zwiedzając na wypożyczonych rowerach okoliczne wyspy (te, na które poprowadzono mosty), no i oczywiście ciesząc się urokiem fińskiej sauny, po której chłodzi się bezpośrednio w morzu...

Po nacieszeniu ducha i ciała urokami lądu, pożeglowaliśmy pomiędzy skałkami i wysepkami do kotwicowiska, rekomendowanego przez niezwykle gościnnych Alandersów... Tam "Cejka" przycumowała bezpośrednio do skały, spełniając tym samym jedno z mych żeglarskich marzeń...
Następne dni to odwiedziny w porcikach, których do tej pory (był to mój trzeci pobyt w tamtym rejonie) nie miałem okazji spenetrować...
Mam wrażenie, że każda alandzka marina ma swój„ znak szczególny” coś co jest jej niepowtarzalnym urokiem... zatem, byliśmy w marinie, gdzie mimo kameralnego wydźwięku (miejsc postojowych starcza dla 10-12 łódek) zainstalowano parkiet i stanowisko DJ... (nie mogłem uwierzyć, że Alandersi i Finowie, którzy w moim odczuciu są odludkami, szukającymi ciszy spokoju i uciekającymi od towarzystwa, zdecydowali się na budowanie takiej instalacji w przytulnym małym porcie), były mariny, w które zapamiętaliśmy jako miejsca występowania wyjątkowo urodziwych Finek ;), w Kastelholm z kolei można podziwiać zamek oraz zapoznać się (w tamtejszym skansenie) z wyglądem dawnej fińskiej wioski...
Jako, że do trzech razy sztuka, podczas tego wyjazdu w końcu dowiedziałem się gdzie kończą się Alandy, a zaczyna Archipelag Turku, choć wciąż nie rozumiem kryterium wg którego dokonywano tego rozgraniczenia (nie był mi w stanie tego wytłumaczyć nawet autochton)...
Żeglując po Archipelagu Turku, kontynuowaliśmy pływanie wg naszego klucza (raz spokojna, kameralna marina, raz kotwicowisko, raz „duże miasto”...) tak w końcu udało się dotrzeć do Turku, gdzie natknęliśmy się na pierwsze (widziane podczas tego rejsu) polskie jachty (w drodze do Turku spotkaliśmy jacht "Mae Regina", a w Turku s/y "Junga", oraz s/y "Tesia").
Turku niestety nie wypiękniało przez te kilka lat... i nadal jest ponure i jakieś takie radzieckie... do tego wszystkiego poczuliśmy się jak przybysze z trzeciego świata... o ile bowiem, do tej pory, w każdej marinie widok polskiej bandery (na było nie było) małym jachcie (9m) budził uznanie i był przyczynkiem do rozmów z miejscowymi żeglarzami... o tyle w Turku, gdzie na maszcie wywieszane są bandery krajów, których jachty wizytują to portowe miasto, polska bandera pojawiła się dopiero trzeciego dnia naszego pobytu ("Junga" stał tam znacznie dłużej) i to dopiero po moim pytaniu o przyczynę tego faktu...
Niemniej jednak zachęcam do żeglugi w tamten rejon, gdzie można zakosztować żeglugi, raczej nieznanej żeglarzom południowego wybrzeża Bałtyku... pływanie wśród tysięcy wysp, setki spotykanych jachtów, miłe ciche mariny, no i praktycznie gwarantowane spotkanie z fokami, których żyje tam mnóstwo (na Kokar mają swoje kolonie lęgowe)... O urokach i korzyściach zdrowotnych, wizyt w saunie - pisać chyba nie trzeba...
Szanowny Jerzy,
o tym, że Alandy to miejsce wyjątkowe (nie tylko wg bałtyckich kryteriów), chyba nie trzeba nikogo przekonywać. W tym roku "Cejka" (wraz z załogą) wybrała się tam po raz kolejny. Tym razem jednak załoga była nieco liczniejsza niż ostatnio (http://kulinski.navsim.pl/art.php?id=1526&page=0 ). Bałtyk w tym roku, też był inny, co pozwoliło nam już po czterech dniach (z międzylądowaniem na Gotlandii) od wyruszenia z Darłowa (tym, którzy na razie nie planują podróży na Alandy, polecam przytulny porcik w Darłówku – ceny Polskie, standardy światowe) zawitaliśmy na Kokar – wyspie na której odkryto ślady bytności osadników z Kaszub sprzed 3000 lat... Na Kokar zawitaliśmy w w tym samym porcie co 3 lata wcześniej (Sandvik)... Porcik relatywnie niedrogi (jak na realia fińskie), cichy, przytulny z niezwykle sympatyczną ekipą „bosmanek”.
Pobyt na wyspie wydłużyliśmy sobie do dwóch dni, zwiedzając na wypożyczonych rowerach okoliczne wyspy (te, na które poprowadzono mosty), no i oczywiście ciesząc się urokiem fińskiej sauny, po której chłodzi się bezpośrednio w morzu...

Po nacieszeniu ducha i ciała urokami lądu, pożeglowaliśmy pomiędzy skałkami i wysepkami do kotwicowiska, rekomendowanego przez niezwykle gościnnych Alandersów... Tam "Cejka" przycumowała bezpośrednio do skały, spełniając tym samym jedno z mych żeglarskich marzeń...
Następne dni to odwiedziny w porcikach, których do tej pory (był to mój trzeci pobyt w tamtym rejonie) nie miałem okazji spenetrować...
Mam wrażenie, że każda alandzka marina ma swój„ znak szczególny” coś co jest jej niepowtarzalnym urokiem... zatem, byliśmy w marinie, gdzie mimo kameralnego wydźwięku (miejsc postojowych starcza dla 10-12 łódek) zainstalowano parkiet i stanowisko DJ... (nie mogłem uwierzyć, że Alandersi i Finowie, którzy w moim odczuciu są odludkami, szukającymi ciszy spokoju i uciekającymi od towarzystwa, zdecydowali się na budowanie takiej instalacji w przytulnym małym porcie), były mariny, w które zapamiętaliśmy jako miejsca występowania wyjątkowo urodziwych Finek ;), w Kastelholm z kolei można podziwiać zamek oraz zapoznać się (w tamtejszym skansenie) z wyglądem dawnej fińskiej wioski...
Jako, że do trzech razy sztuka, podczas tego wyjazdu w końcu dowiedziałem się gdzie kończą się Alandy, a zaczyna Archipelag Turku, choć wciąż nie rozumiem kryterium wg którego dokonywano tego rozgraniczenia (nie był mi w stanie tego wytłumaczyć nawet autochton)...
Żeglując po Archipelagu Turku, kontynuowaliśmy pływanie wg naszego klucza (raz spokojna, kameralna marina, raz kotwicowisko, raz „duże miasto”...) tak w końcu udało się dotrzeć do Turku, gdzie natknęliśmy się na pierwsze (widziane podczas tego rejsu) polskie jachty (w drodze do Turku spotkaliśmy jacht "Mae Regina", a w Turku s/y "Junga", oraz s/y "Tesia").
Turku niestety nie wypiękniało przez te kilka lat... i nadal jest ponure i jakieś takie radzieckie... do tego wszystkiego poczuliśmy się jak przybysze z trzeciego świata... o ile bowiem, do tej pory, w każdej marinie widok polskiej bandery (na było nie było) małym jachcie (9m) budził uznanie i był przyczynkiem do rozmów z miejscowymi żeglarzami... o tyle w Turku, gdzie na maszcie wywieszane są bandery krajów, których jachty wizytują to portowe miasto, polska bandera pojawiła się dopiero trzeciego dnia naszego pobytu ("Junga" stał tam znacznie dłużej) i to dopiero po moim pytaniu o przyczynę tego faktu...
Niemniej jednak zachęcam do żeglugi w tamten rejon, gdzie można zakosztować żeglugi, raczej nieznanej żeglarzom południowego wybrzeża Bałtyku... pływanie wśród tysięcy wysp, setki spotykanych jachtów, miłe ciche mariny, no i praktycznie gwarantowane spotkanie z fokami, których żyje tam mnóstwo (na Kokar mają swoje kolonie lęgowe)... O urokach i korzyściach zdrowotnych, wizyt w saunie - pisać chyba nie trzeba...
z wyrazami szacunku
Michał „Kusza” Kuszewski
Komentarze
Brak komentarzy do artykułu