O ALEKSANDRZE ZIMNOCHU, ZBIGNIEWIE MISIĄGU i JACHCIE „CZECZENA”

Od lat podziwiam afekt elbląskich żeglarzy do tego

niewielkiego skrawka wód małosolnych, praktycznie

był od końca II wojny światowej odcięty od morza

Zalew Wiślany. Wreszcie elbląscy zapaleńcy się

doczekali. Czekam na news z relacją jak to się

teraz wydostają na morze przez Kanał Zatoka – Zalew.

Póki czas warto przeczytać wspomnienia nieżyjącego

już niestety Aleksandra Zimnocha o dawnych

zalewowych rejsach. To historyczne opowiadanie

zawdzięczacie uczynności innemu elbląskiemu seniorowi 

- Mieczysławowi Krause

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

PS. Przy okazji  – Sławek Dylerwski zaprasza do obejrzenia filmu o ostatnich flisakach na Kanale Elbląskim -

 file:///C:/Users/user/AppData/Local/Microsoft/Windows/INetCache/Content.Outlook/3JJY28J0/dla%20medi%C3%B3w.pdf      

==========================================================

Don Jorge,

Przedstawiam (w skrócie) tekst elbląskiego, nieżyjącego już niestety żeglarza Aleksandra Zimnocha, zamieszczony w moim niedawno wydanym albumie „Żeglarze Zalewu Wiślanego”. Odczuwam go jako sól zalewowej, żeglarskiej legendy. Opisuje realia, oraz radości i smutki pływań w siermiężnych latach 50-tych XX w., na poniemieckich, ocalałych z wojennej pożogi jachtach, pieczołowicie łatanych i restaurowanych. Tekst pełen prawdy, prostoty i literackiego talentu, powstał w r. 2007. Żeglarski przewodnik Olka – Zbyszek Misiąg, to ten co stoi na bukszprycie „Czeczeny”.

Mieczysław Krause

-----------------------------------------------------------------------------------------

A L E K S A N D E R    Z I M N O C H

moje wspomnienia o jachcie „CZECZENA” w latach 1957 – 1961

.

Z żeglarstwem związałem się w 1957, kiedy to poznałem Kapitana Żeglugi Morskiej Zbigniewa Misiąga, który był inicjatorem powstania klubu żeglarskiego przy Klubie Garnizonowym w Elblągu. Komandorem Klubu został Dowódca Garnizonu Elbląskiego. Pomysł usytuowania klubu żeglarskiego przy wojsku był bardzo dobry, bo w tamtych czasach dawało siłę przebicia.

.

W roku 1957 Klub dysponował jachtem „Jutrzenka”. Odbyłem na nim 2 rejsy po Zalewie Wiślanym – na jesieni 1957 wyleciałem w garniturze o 2300 za burtę. Wszyscy na jachcie przygotowywali się na dancing w Krynicy Morskiej, a jacht płynął pełnym wiatrem na „motyla" i mnie przypadło zdjąć bosak, zluzować foka. Małe bujnięcie dziobem jachtu spowodowało moje wypadnięcie za burtę. Po tym, jak wydobyli mnie z wody, przebrałem się w dres Zbyszka i po przybyciu do Krynicy Morskiej wszyscy poszliśmy na dancing.

Pod koniec 1957 Zbyszek Misiąg wytropił, że w kanale leży przytopiony stalowy kadłub jakiegoś jachtu. Przeciągnięto go w wycinanej w lodzie rynnie do basenu Kapitanatu Portu, gdzie wyciągnięto z wody i przetransportowano do spółdzielni przy ul. Warszawskiej, gdzie poddano go remontowi – koszty pokrywała spółdzielnia. Zarząd klubu postanowił, że wyremontowany jacht będzie miał ożaglowanie gaflowe i będzie nosił miano  „Czeczena”, czyli powracająca fala. Do kilu włożono 2 tony blachy stalowej o grubości 40 mm i to zalano betonem.

/

s/y "CZECZENA"

.

Pierwszy rejs na s/y „Czeczena” odbył się w maju 1959. W czasie tej wyprawy była nerwówka, bo grota stawiano za pomocą segarsów, które na maszcie się zacinały i w niektórych momentach nie można było zmienić pozycji grota i trzeba było po wantach włazić na salingi i bosakiem wciągać lub opuszczać grota. Tragizmu jeszcze dodawało niezgranie załogi i to, że po raz pierwszy obsługiwano ten typ ożaglowania. Nawet kapitan tracił głowę. Mnie powołano na bosmana tego jachtu, a ja byłem zielony – miałem mało stażu.

.

Zbigniew Misiąg "na oku"

.

Dalsze rejsy były coraz piękniejsze. Już w sierpniu 1959 pływaliśmy po Zatoce Gdańskiej i tam za to, że spóźniliśmy się z Helu do Gdyni o 2 godziny na jacht został nałożony dwutygodniowy areszt. W tamtych czasach nikogo nie obchodziło, że mieliśmy flautę i żagle wisiały jak szmaty – była kara i trzeba było pokornie to znieść. Ale okazało się później, że dzięki przynależności do wojska i opatrznościowej opiece Komandora Michalskiego jacht i kapitan uniknęli poważniejszych konsekwencji tego zdarzenia.

.

W czasie rejsu po Zatoce Gdańskiej zdarzył się wypadek, a mianowicie gdy zaszła potrzeba zrzucenia topsla. Ale, aby go zrzucić, trzeba było włazić na salingi i to zadanie przypadło mi. Gdy byłem na salingu, bujnęło jachtem i zostałem wyrzucony do wody jak z katapulty, bo nie byłem zabezpieczony. Wszyscy na pokładzie struchleli, ale wszystko skończyło się szczęśliwie.

.

Częste rejsy na Zalew Wiślany wyrobiły w załodze hart ducha i fizyczną sprawność, bo cały czas byliśmy szkoleni. Odbywały się ćwiczenia „Człowiek za burtą" i zawsze jeden z członków załogi skakał za burtę. Jeśli się odbywały w nocy, to wszystkim się skóra jeżyła. Wtedy pływanie w nocy po Zalewie to była normalna rzecz. Powroty do bazy w Elblągu kończyły się przeważnie burłaczeniem jachtu.

.

Na s/y „Czeczena” nie mieliśmy silnika i za pomocą liny przywiązanej do kadłuba holowano jacht po kanale, na trasie Batorowo – Elbląg, idąc brzegiem po chaszczach – przeważnie nocą. Wolnych sobót nie mieliśmy, niejednokrotnie nasze powroty kończyły się o 4 rano, a na 6 do pracy. Nasze nocne postoje z soboty na niedzielę w portach w Krynicy Morskiej i Kątach Rybackich były często przerywane kontrolami WOP-istów – budzenie załogi i wychodzenie na pokład, sprawdzanie listy załogi, było to bardzo denerwujące, ale w końcu się przyzwyczailiśmy.

.

Kapitan obsrwuje

.

Spotkania żeglarzy w portach Zalewu Wiślanego były piękne, a  na wodzie jeden drugiemu służył pomocą. Któregoś razu zabrałem na rejs po Zalewie swego młodszego brata Waldemara – siedział na rufie i obsługiwał 2 szoty latacza, przerażała go bliskość wody, bo z rufy do wody można było sięgnąć ręką. Rejsem tym najbardziej martwiła się nasza Mama, był paniczny strach, że „a może” itd... Ale nic się nie stało, zyskaliśmy nowego żeglarza, który teraz jest Komandorem Jachtklubu Elbląg.

.

W karnawale 1959 Klub zorganizował Bal Żeglarski w Klubie Garnizonowym – to było duże wydarzenie, zaproszono 150 par. Członkowie klubu obsługujący Bal byli ubrani w mundury marynarskie, było pięknie, ja zapoznałem swą przyszłą żonę Helenę. Dzięki pasji Zbyszka Misiąga pływanie jachtem „Czeczena” zakończyło się w połowie listopada 1959, kiedy to ostatni raz w tym roku ubrani w fufajki przy padającym śniegu odbyliśmy rejs po Zalewie. Jacht został wyciągnięty na zimę z wody na początku grudnia i okres do kwietnia 1960 należał do intensywnych prac remontowych.

.

W karnawale 1960 został ponownie zorganizowany Bal Żeglarski, wszyscy zaproszeni byli zachwyceni. Przygrywały dwie orkiestry wojskowe. Bal trwał do rana – odbyło się szereg konkursów, do wygrania było 6 zajęcy, 2 gęsi, 3 kaczki i jeden prosiak żywy i szereg innych nagród. O tym Balu napisano nawet w „Głosie Wybrzeża".

.

Rok 1960 rozpoczął się pomyślnie, bo Klub dostał motorówkę o nazwie „Lidka” z silnikiem diesla o mocy 240 KM i nareszcie zaświtała nadzieja szybkiego pokonywania trasy kanału do Zalewu Wiślanego. Zarząd za namową Zbyszka Misiąga kazał przemalować kadłub jachtu „Czeczena” z koloru kości słoniowej na czarny. Pojawiły się złe przepowiednie.

.

W 1960 z inicjatywy naszego Komandora Michalskiego zaczął powstawać wojskowy ośrodek wypoczynkowy w Nabrzeżu. Rozpoczęto budowę pomostu, do którego miały cumować jachty z Zalewu, bo w tym czasie na akwenie, szczególnie w niedzielę, było biało od żagli. Pływały też barkasy na czerwonych lub pomarańczowych żaglach, ciągnąc za sobą sieci.

.

Zbigniew Misiąg na maszt

.

16 lipca musiałem odprowadzić swoją żonę Helenę na porodówkę, a Zbyszek Misiąg organizował rejs z inżynierami i lekarzami na Zalew Wiślany. Prosiłem Zbyszka, żeby wziął ze sobą chociaż dwóch członków stałej załogi, ale on nie posłuchał mojej rady i popłynął ze swymi gośćmi jako jedyny znający się na rzemiośle żeglarskim. Będąc już na Zalewie, Zbyszek chciał się pochwalić przed gośćmi jachtem w pełnym ożaglowaniu. Postawił topsla, wieczorem trochę dmuchnęło i musiał topsla zrzucić, a to wymagało wejścia po wantach na saling i zejścia na pokład. Manewr ten wykonał sam, co przyczyniło się do jego zmęczenia. O godzinie 23 wypadł za burtę jachtu i wtedy wystarczyłoby wyrzucić koło ratunkowe z bojką świetlną – uratowano by człowieka, ale jacht niesterowany przez nikogo popłynął pod żaglami do granicy radzieckiej i osiadł na mieliźnie około 2 km za Piaskami. Został ściągnięty z mielizny dopiero rano 17 lipca przez rybaków z Piasków. Poszukiwania Zbyszka Misiąga prawdopodobnie rozpoczęto też dopiero rano tego dnia. Zbyszek Misiąg utonął, a jego ciało odnaleziono po 3 dniach. Po wydaniu ciała przez Prokuraturę został zabrany do Jarosławia – jego miejsca urodzenia i tam pochowany.

.

I tak ze śmiercią Zbyszka Misiąga umarła działalność Yacht Klubu Polski w Elblągu. Członkowie załogi jachtu „Czeczena” przez długi okres mieli wyrzuty z powodu śmierci Zbyszka. Każdy się obwiniał tym, że nie wziął udziału w tym rejsie, bo może by zapobiegł tragedii. Cześć pamięci Zbyszka Misiąga!

Już do końca roku „Czeczena” nie odbyła żadnego rejsu i została przekazana Komendzie Hufca ZHP w Elblągu. Mimo śmierci Zbyszka mój kontakt z żeglarstwem pozostał przyjazny i dobry. To zasługa pasji Zbyszka, bo to jest dyscyplina sportu zmuszająca ludzi do rozwagi i poszanowania natury i sił przyrody oraz do hartu ducha i tężyzny fizycznej.

.

O dalszych losach jachtu „Czeczena” wiem niewiele. Kapitan „Czeczeny” z ZHP posadził jacht na kamieniach latarni „Piotruś" na środku Zalewu Wiślanego, co było przyczyną rozprucia dużej części dna i wycofania jachtu z eksploatacji. Maszt „Czeczeny” leży w hangarze Jachtklubu Elbląg do dziś. W zabobony nie wierzę, ale coś w tym jest, że przemalowanie kadłuba „Czeczeny” na kolor czarny spowodowało nie tylko śmierć Zbyszka, ale i jachtu. Wielu tych, którzy ze mną pływali, już nigdy nie powróciło do uprawiania żeglarstwa. A szkoda, bo może właśnie my byliśmy tymi ludźmi, którzy przyczynili się do rozwoju żeglarstwa w przymorskim Elblągu.