NAGRODA WE WŁASCIWE RĘCE
Nagrodę portalu „nowezagle.pl” w gdańskim Dworze Artusa

odbierze Piotr Homa, ojciec rodziny, skipper/owner małego

bałtyckiego jachtu  „Tinos”, którego meldunki publikowane

były w SSI. A podsumowanie możecie przeczytać tu:

https://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3980&page=0

Ja tylko konstatuję: to rejs wzorcowy, przykład do

naśladowania. To kwintesencja przesłania – taka przyszłość

jakie dzieci wychowywanie. To także przyszłość polskiego

żeglowania.

Chylę czoło !

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

========================================

Don Jorge,

Nagroda zobowiązuje - śpieszę zatem z zaległą, trzecią częścią relacji z naszego rejsu.

 

Podczas naszego postoju w Arkösund pogoda nieco się zepsuła, przechodziły burze z silnymi szkwałami. W końcu jednak, następnego dnia pod wieczór, niebo rozjaśniało i zdecydowaliśmy, że ruszamy do Oxelösund. Na otwartej

wodzie fala była spora, a na domiar złego przyplątała się kolejna burza. Szybko przygotowaliśmy się do sztormowania, zredukowaliśmy żagle i czekaliśmy na uderzenie. A tu niespodzianka! Po krótkiej ulewie, olbrzymia chmura burzowa

przesunęła się na północ i wyładowania oglądaliśmy z bezpiecznej odległości.

.

Oxelösund, z powodu swojego przemysłowego charakteru, nie należy do najpiękniejszych miejsc. Ale ma sporo zalet. Po pierwsze w marinie 

nie brakuje miejsc, nawet wieczorem. Po drugie w mieście jest ogromny market (i to z całym regałem polskich produktów). Po trzecie na południowym 

cyplu, niedaleko portu, są fantastyczne tereny spacerowe - rezerwat przyrody i ciekawe fortyfikacje do zwiedzania. Bardzo malownicze miejsce.

.

Postój przeznaczyliśmy na ostateczną diagnozę problemów z silnikiem. Od początku rejsu co pewien czas, zupełnie losowo, nie odpalał. Początkowo przypuszczałem, że winne są kable, niestety często zalane w zęzie. Później podejrzenie padło na (niedawno wymieniony) akumulator.

.

Kiedy w końcu i to wykluczyliśmy, na placu boju pozostał jedyny możliwy winowajca - rozrusznik. Umówiłem się na diagnostykę w serwisie. Pozostał problem demontażu. I tutaj znowu muszę pochwalić Oxelösund - w nieźle zaopatrzonym sklepie metalowym udało się dokupić odpowiednią przedłużkę klucza imbusowego.

.

Podjęliśmy też decyzję o małym "urlopie" od pływania. Przeskoczyliśmy do Nyköping (do którego prowadzi 4-milowy, wąski tor podejściowy), gdzie wypożyczyliśmy samochód i ruszyliśmy do Norwegii, po drodze zahaczając o wspomniany serwis. Nie byłem przekonany co do diagnozy (uszkodzony przekaźnik) i wobec braku możliwości naprawy rozrusznika na poczekaniu, zdecydowałem o zakupie nowego, co okazało się później dobrym posunięciem.

.


Zmiana otoczenia po dwóch miesiącach tułaczki jachtem, bardzo dobrze wpłynęła na załogę. W Oslo powróciły moje wspomnienia z rejsu na „Zawiasie” sprzed lat, a w górach na zachodnim wybrzeżu spędziliśmy parę dni nad Sognefjordem. Może kiedyś tu pożeglujemy?

.

Przerwa od żeglowania pozwoliła też przemyśleć dobrze dalsze plany. Zdecydowaliśmy, że nie nabijamy mil na siłę. Rezygnujemy z Zatoki Botnickiej
oraz wymarzonego Höga Kusten i niespiesznie, jak dotąd, podążamy na południe delektując się pięknem południowo-wschodniego wybrzeża Szwecji.

.

Tak też zrobiliśmy. Odcinek do Västervik należał chyba do jednych z najbardziej urodziwych. Szczególnie miło zapamiętamy wysepki archipelagu Świętej Anny. Jest tam niezliczona ilość naturalnych portów, otoczonych rezerwatami przyrody.

Warto jednak zaznaczyć, że w szczycie sezonu, przy ładnej pogodzie wyścig o dogodne miejsca rozpoczyna się dość wcześnie. Dla spóźnialskich pozostaje z reguły kotwica na środku zatoczki - a na ląd dinghy lub kajakiem.

.

W portach naturalnych stawaliśmy dziobem do skał (trzeba dobrze przestudiować przewodniki) i kotwicą z rufy. Wybieraliśmy miejsce optymalne pod względem wiatru (idealnie, gdy wiatr jest odpychający). Oko na dziobie meldowało o ewentualnych skałach pod wodą. Pomagała też echosonda. Kiedy miejsce okazywało się się dogodne cofaliśmy, rzucaliśmy kotwicę i powolutku dobijaliśmy do brzegu. Desant przytrzymywał dziób, podczas gdy druga osoba wbijała dwa lub więcej haków w skalne szczeliny - do nich cumowaliśmy.

.

Noclegi w tego typu miejscach nie mają sobie równych. Cisza, spokój i ewentualne towarzystwo tylko innych, zawsze kulturalnych żeglarzy - wspaniała okazja do rozmów, ale też spacerów wyznaczonymi szlakami. W Västervik początkowo popłynęliśmy do portu  w centrum. Odstraszyły nas jednak toalety w kontenerach i następnego dnia przenieśliśmy się do sympatycznej mariny klubowej na południowy wschód od miasta. Do sklepu był stąd spory kawałek - jeździliśmy na rowerze, za to na pobliskim campingu, ku uciesze dzieci, korzystaliśmy z basenu.

.

W drodze do Kalmarsundu minęliśmy elektrownię atomową i dwie mile na południe od niej spędziliśmy noc w naturalnym porcie, zastanawiając się czy to aby bezpieczne. Wieczorem obok stanęli Szwedzi. Zaraz po zacumowaniu zanurkowali w pobliżu jachtu, a godzinę później konsumowali wyłowione raki.

.

W Oskarshamn uziemił nas silny południowy wiatr, a że spod mariny wypływają promy na Gotlandię, skorzystaliśmy z okazji. Nie żałowaliśmy tej decyzji szczególnie, kiedy po drodze zobaczyliśmy dużo większy od naszego jacht, miotany falami na wszystkie strony. 

.
W marinie w Visby panował tłok - wszyscy schowani przed wiatrem, a my mogliśmy bez nerwów zanurzyć się w tym, przepełnionym historią, pięknym mieście. Po drodze do Kalmaru odwiedziliśmy jeszcze Borgholm na Olandii skuszeni zasłyszanymi w Oskarshamn żeglarskimi opowieściami nie o słynnym zamku, a o "najlepszej pizzy na północy" (pizzeria „Rosmarino”, potwierdzamy - smaczna
J

.
Marinę w Kalmarze zgodnie oceniliśmy jako jedną z najlepszych miejskich marin jakie odwiedziliśmy, ale naprawdę zauroczeni byliśmy położonym na południowym krańcu Cieśniny Kalmarskiej Kristianopelem z pięknym kościołem, ruinami twierdzy i.. krowami pasącymi się na płaskich wysepkach wokół.

 

W Karlskronie spędziliśmy wieczór z przemiłą polską rodziną z trójką dzieci. Orali Bałtyk czarterową Bavarią w trudnych warunkach tam i z powrotem do Gdyni.

Muszę zdradzić, że po powrocie stwierdzili jednak, że dołączają też do grona żeglarzy "na swoim i za swoje"  - plan ten już zrealizowali J

.

Powoli, zmierzając w stronę Polski odwiedziliśmy między innymi  wysepkę Hanö. W przystani niezwykle usłużna pani bosman wskazała dogodne miejsce do cumowania. Po południu marina zapełniła się jachtami i o miejsce było już trudno. A my wybraliśmy się na długi spacer - mieszka tutaj kilkaset danieli. Wieczorem 

- sauna nad samym brzegiem z panoramicznym widokiem na morze. Gorąco polecamy odwiedzenie tego miejsca, jeśli będziecie w okolicy.

.

Wracaliśmy przez Bornholm - to już prawie w domu. Znamy wyspę z poprzednich rejsów i za każdym razem tak samo się nią zachwycamy. Nie omieszkaliśmy wstąpić do Hammerhavn i po raz kolejny zaliczyć wędrówkę po otaczających port wzgórzach.

.

Na koniec jeszcze parę słów podsumowania. Być może wielu z Czytelników SSI uważa, że mając do dyspozycji tyle czasu powinniśmy dopłynąć na Karaiby

lub przynajmniej domykać pętlę wokół Europy... Na długo przed oddaniem cum określiliśmy jednak cele tego rejsu. Muszę przyznać, że te stricte żeglarskie

nie były najważniejsze. Rejs z dziećmi rządzi się swoimi prawami i czasem trzeba odpuścić żeglarskie ambicje, aby zrealizować inne zamierzenia, na przykład wychowawcze. Myślę, że kluczem do sukcesu tego typu przedsięwzięć jest także brak pośpiechu. Żółwie tempo pozwoliło nam nie podejmować nadmiernego ryzyka kiedy pogoda nie dopisywała, ale przede wszystkim utrzymać dobrą atmosferę w załodze.

 

Czytelników SSI pozdrawiam serdecznie,

Piotr

 

 

 

 

 

Komentarze
nagroda trafiła w ręce świetnej załogi Krzysztof Wozniak z dnia: 2023-01-09 12:36:00
uznanie, gratulacje, lajki Miron Puchalski z dnia: 2023-01-09 15:12:00
jedoczysz środoiwisko wolnych, odważnych i ciekawych Barbara Szwankowska z dnia: 2023-01-11 14:42:00
Homa na Hrad ! Adam Narloch z dnia: 2023-01-12 09:47:00