ŻEGLARZE GRZECHY WYZNAJĄ,

Kiedyś (dawno) otrzymałem mail, w którym nasz Czytelnik

narzeka, że SSI to taka ponuracka, przemądrzała,

nadęta witryna, mało luzu, a o wyznaniu skruchy za

błędy  Autorów próżno szukać.. Mam jednak nadzieję że

nie jest to opinia zbyt powszechna. Dlatego z zadowoleniem

witam przyjazną recenzją książki „Muszę coś wyznać” – tekst

naszego stałego Korespondenta Damiana Swięsa.

240 stron za  49,90 zł.

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

==================================

Szanowny Don Jorge,

Oglądając z niedowierzaniem straszliwe rzeczy, które dzieją się w naszym kraju postanowiłem trochę się oderwać i zafundować sobie w ramach rozrywki książkę „Muszę coś wyznać” wydaną przez nieocenione wydawnictwo „Nautica”. Jest to zbiór prawdziwych wyznań swoich błędów, grzechów i grzeszków popełnionych przez żeglarzy i publikowanych na przestrzeni lat 1967/1984 w rubryce „Konfesjonał”, ukazującej się w poczytnym miesięczniku „Yachting Monthly”, a rolę spowiednika pełni Paul Gelder. Nie zawiodłem się choć początkowo szło mi opornie, bo niektóre historie zawierały poziom żartu z ”prasy kobiecej” typu: „Rozsypała mi się mąka i zrozpaczona mówię do męża: dzisiaj nie będzie ciasta a on na to – będzie, przecież możemy zamówić gotowe. Śmiejemy się z tego do dziś”, oprócz tego sporo jest wyczynów po pijaku, a panowie najchętniej dzielili się swoimi „wyczynami” skutkującymi, czy to przez nieprzemyślenie sytuacji czy chwilowy atak paniki - pokazaniem się ich pań całemu światu z gołymi pupami, a bywało, że nawet w świetle reflektorów.

Po przeczytaniu paru wyznań jednak się zreflektowałem i stwierdziłem: chłopie, toż to zapis różnych przygód żeglarskich z czasów gdzie silniki były rzadkością, a o GPSach nikt nawet nie marzył. Zachwyciło mnie również to, że akcja większości tych opowieści toczy się na mocno pływowych wodach po angielskiej i francuskiej stronie Kanału La Manche, z przewagą tej ostatniej, a traf chciał, że rok temu miałem ogromną przyjemność żeglować po Bretanii, w której się z żoną zakochaliśmy w znacznym stopniu (wybacz Bałtyku, to tylko romans). 


.

/

Saint Malo

.


Zresztą najbardziej spodobało mi się opowiadanie, w którym żeglarz przyznaje się do tak niefortunnego stanięcia na osuchu, że maszt znalazł się równolegle do powierzchni wody natomiast jego top sięgał do brzegu, na którego łące pasły się zwierzęta. Najpierw takiej gratki nie przepuściła krowa i jak to krowa zaczęła się czochrać o maszt, ale najgorsze dopiero nadeszło: po chwili dołączyła do niej koza i z totalną bezwzględnością zżarła proporczyk klubu żeglarskiego noszony z dumą przez niefortunnego skippera. I to nie byle jakiego, bo elitarnego londyńskiego Royal Cruising Club, którego niedawno upieczonym członkiem był nasz bohater. Trzeba mu oddać szacunek, że tylko kilkanaście lat zajęło mu przyznanie się do tego wydarzenia. Ja też się przyznam, że mam wielką chętkę tak sobie osuchnąć kiedyś na jakim osuchu, choć mam nadzieję na bardziej fortunne okoliczności.

.

Ta postać kogoś mi przypomina.   St. Helier - Muzeum Morskie

.

Ostatnią i chyba najważniejszą moją konstatacją było stwierdzenie, jak bardzo zmieniło się podejście do poszanowania przyrody w ciągu tych kilkudziesięciu lat. To co kiedyś wydawało się normalne: buch za burtę zużytą pieluchę czy nawet plastikową miskę, kiedyś akceptowane, dziś jest na szczęście jedynie wąskim marginesem.

A książkę polecam.

Żyj wiecznie!

Damian

 

Komentarze
Brak komentarzy do artykułu