JESIEŃ NA MORZU JOŃSKIM

Porejsową relację Marka „Białego Wieloryba” Popiela

potraktujcie nie tylko jako zachętę, nie tylko jako pokusę,

ale jako  tekst instruktażowy przeznaczony dla ambitniejszych 

„mazurantów”. Morze Jońskie to rzeczywiście odpowiednia

pora i rejon na jesienny rejs.

Pozdrawiam „białych ludzi”, radości z półmorskiego żeglowania

życzę.

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

----------------------------------

Jesień na Jońskim

.

Pażdziernik jest stosowną porą dla białego człowieka by odwiedzić Grecję. Nieznośny skwar już nie występuje, ale nadal jest wystarczająco ciepło by się kąpać w morzu, a tłok w portach nieco zelżał. W każdym razie takiego zdania są moi przyjaciele, którzy od lat wiernie mi towarzyszą w morskich podróżach. Tym razem padło na Morze Jońskie, które przed laty zaledwie liznąłem. Plany były ambitne: od Korfu po Zakyntos z koniecznym skokiem w bok by odwiedzić Nafpaktos, znane z pamiętnej ostatniej bitwy galer wiosłowych w której wziął udział znany twórca postaci Don Kichota z Manchy - Miguel de Cervantes. Ale zacznijmy ab ovo.


Jacht

.

W bazie firmy Dream Yacht Czarter w Gouvii koło Korfu wyczarterowaliśmy pięciokabinowego Oceanisa. Zwyczajowo ubezpieczyliśmy kaucję, nauczeni wiosennymi przygodami sprzed roku na Azorach. Ostatecznie, kombinując swoją dziadowską kartą kredytową i debetową wpłaciliśmy 3,5 tysiąca euro. Łódka w przyzwoitym stanie, biorąc pod uwagę, że to koniec sezonu. Szef teamu – pan Tanasis, wprowadził nas w tajniki urządzeń łódki włącznie z klimatyzacją i agregatem prądotwórczym. Sympatycznie.

.

Z Gouvii wyszliśmy rano w niedzielę - pośpiechem się brzydząc. Wiatr generalnie południowy około 10 węzłów zmusił nas do zamaszystego halsowania. Ostatecznie o zmroku przeprosiliśmy się z motorkiem ponieważ wiatr zdecydowanie zastrajkował i skierowaliśmy się wprost do Lakki na północy cyplu Paxos. Nie próbujemy po ciemku szukać miejsca w porcie i walimy kotwice w zatoce, wśród grupy innych jachtów. Na marginesie, nie ma tu już darmowych portów, czasem ograniczających się do opłaty za prąd i wodę. Ceny są umiarkowane, ale są zawsze. Od 40 do 60 euro za dobę. Wyjątkiem jest marina w Lefkas, która wraz z mediami kosztowała nieomal 100.


Skipper, co-skipper & crew

.

Penetrując jaskinię na zachodnim brzegu Paxos okazuje się, że przyczepny motorek nie ma chłodzenia. Telefon do armatora i umawiamy się, że przyśle nam zamienny silnik promem do Gaios, ukrytego w długiej cieśninie po wschodniej stronie wyspy. Noc zatem spędzamy w porcie i odbieramy zastępczy silnik z porannego promu.

.

Następnym celem jest Vathi na Itace, jednakże ponieważ załoga serwuje sobie kąpiele w różnych malowniczych zatoczkach na Antipaxos - noc nas dogania, a wraz z nią regularna burza z piorunami i ulewnym deszczem. Kokpit jest dobrze okryty owiewką i bimini więc wataha specjalnie nie ucierpiała, ale kilkoro daninę Posejdonowi oddała.

.

Utrzymuje się kilkunastowęzłowy wiatr z południa więc następny etap to żabi skok dookoła pd przylądka Italki do Agia Euphimia na wschodnim brzegu Kefalonii. Port pustawy i przyjazny. Tu musimy podjąć decyzję co do dalszych losów rejsu. Czy przebijać się przez jęzor dość silnego wiatru do zatoki Korynckiej (by odwiedzić Cervantesa) czy popłynąć z wiatrem. W myśl zasady że zmiany decyzji dowodzą ciągłości dowodzenia, przychylam się do życzenia załogi - stając dwa razy w zatoczkach wschodniego brzegu Itaki w celach obiadowych i kąpielowych. Docieramy do Fiskardo przy północno – wschodnim narożniku Kefalonii. Tu także miejsce dla nas się znajduje. Zniknął tylko na wpół zatopiony, pływający pomost przy którym stałem przed paru laty. Tu wyjątkowo stajemy na mooringu.

.

W Fiskardo jest trochę zabytków: rzymski cmentarz, ruiny wczesnochrześcijańskiej bazyliki i latarni morskiej z czasów panowania weneckiego. Jest również współczesna latarnia na północno-wschodnim  cyplu wyspy. Dobry pretekst do przypomnienia sobie do czego służą nogi.


Kronika rejsu

.

Utrzymuje się umiarkowany wiatr z południa. Mój co-skipper wyszukuje jeszcze jedna kąpielową zatokę, ale ostatecznie płyniemy na Meganisi do kolejnego portu o znajomej nazwie Vathi. Tu stajemy po grecku, czyli na kotwicy z dziobu. Udaje się dopiero za drugim razem, bo za pierwszym kotwica się wlokła. Wyspa ma niezliczoną ilość głębokich, otoczonych wysokimi brzegami zatok, ale jednak kierujemy się do Lefkas.

.

Po drodze zaglądamy do głębokiej zatoki Vlohas oddzielonej od morza wąską cieśniną. Zatoka stanowi miejsce licznych jachtowych portów, zimowisk na lądzie, a także kilku na wpół zatopionych jachtów. Po krótkim postoju zmierzamy do kanału oddzielającego Lefkas od lądu. Zgłaszamy się do marinero w porcie telefonicznie, ponieważ opisanego w locji kanału VHF nikt nie słucha. Na powitanie stajemy przy stacji paliwowej gdzie uzupełniamy paliwo. Elektroniczny wskaźnik paliwa, podobnie jak wody nie działa. Marinero wskazuje kolejnym jachtom miejsce do zacumowania i podaje mooring. Tym razem, ze względu na spory przeciąg w porcie, osobiście dokonuję cumowania jachtu.

.

Marina w Lefkas jest bogato wyposażona we wszelkie cywilizowane instytucje. Nawet udaje mi się wyprać cokolwiek już używaną bieliznę. Miasto malownicze i gwarne mimo drugiej połowy października.

.

Wychodzimy po 1200. Płynie się najpierw torem oznaczonym zielono – czerwonymi bramkami, a na dodatek otoczony groblami z których ta lewoburtowa, prowadzi ruchliwą szosę z Lefkas na ląd. Ten kanał zamknięty jest niezwykłym zwodzonym mostem. Jego centralną część stanowi wielki ponton, połączony z przyczółkami krótkimi, podnoszonymi mostkami. Otwierany jest w ciągu dnia co godzinę. Po krótkim oczekiwaniu mostki się podnoszą i masywny ponton obraca się by dać drogę czekającym z obu stron jachtom.

.

Stawiamy żagle i płyniemy z lekkim wiatrem w stronę leżącej na lądzie Prevezy. Tu znowu wybagrowanym przez płycizną kanałem wpływamy na rozlewiska Amvrakikos. Tu, za półwyspem Panagias znajdujemy zatoke Vonitza a w niej głęboką zatoczkę w której rzucamy kotwicę. Niskie zalesione brzegi przypominają mazurskie krajobrazy. Zatoka nie jest bezludna – nocują tu jeszcze dwa jachty, ale panuje cisza i spokój.


.

Rankiem ruszamy w stronę Paxi by odwiedzić pominiętą na początku Lakkę. Ostrożnie wchodzimy do zatoki. Nadal stoi tu sporo jachtów na kotwicach, a w porcie nie da się wcisnąć szpilki. Na dodatek - część nabrzeży znika pod wodą. Decyduję  (pamiętacie – zmiany decyzji... ) by odwiedzić za wyspami położoną na lądzie Sivotę. Są tam port jachtowy i miejski, Jachtowy wyraźnie dla rezydentów. Prąd i woda na kei. Trochę senne miasteczko, rano kawa w kafejce dla lokalsów.. Przytulnie.

.

Rano powrót na Korfu, ale najpierw sesja zdjęciowa. Lekki wiatr pozwala bez obaw wysadzić w pontonie Lucjana, a my krążymy wokół pod żaglami pozwalając mu zrobić serię zdjęć jachtu z profilu i anface. Kontaktujemy się z mariną Mandraki, ale odpowiadają, że miejsca u nich nie ma. Sugerują klubową marinę NOA. Tam, proszę bardzo. Miejsca pod dostatkiem, ale bez prądu i wody. Nie jesteśmy w potrzebie więc nie jest to gardłowe ograniczenie. Port leży po południowej, nawietrznej stronie cypla z twierdzą Korfu więc fala jednak wchodzi za falochron co sprawia, że przejście po trapie staje się lekkim wyzwaniem sprawnociowym, ale jakoś wszyscy to przeżyli. Jeszcze wycieczka do miasta, pełnego knajpek w ciasnych uliczkach i gwaru ludzi.

.

Rano jeszcze wycieczka do twierdzy, oddzielonej od miasta głęboka fosą. Jeszcze oczekiwanie na rozproszoną załogę i ruszamy do Guvii. Tam, najpierw tankowanie i wchodzimy do mariny. Tym razem mój co-skipper, świeżo upieczony sternik morski parkuje bezbłędnie w miejscu wskazanym przez Tanakisa. Jeszcze check-out. Meldujemy o wywrotce pontonu po której silnik nie dał się już uruchomić. Po sprawdzeniu, że silnik nie jest mechaniczne uszkodzony odpuszcza nam. Na marginesie – wszystko poza wspomnianym - manewry portowe wykonywali kolejno oficerowie wachtowi, więc można uznać, że program praktykowania został spełniony.

Marek

 

Komentarze
Brak komentarzy do artykułu