I o to chodzi ! O nic więcej nie dobijają się znienawidzeni przez Chocimska „liberatorzy” jak o to, aby takich rejsów było jak najwięcej. Rodzinne, koleżeńskie, bez bezwartościowych, ale kosztownych i kłoptliwych kwitów. Z przyjemnoscia odnotowuję, ze zaraza swobodnego żeglowania przeradza się w epidemię, której już żadna „korporacja ssaczy” nie zatrzyma. A więc tak trzymać.! Gratuluję Wojtkowi Matzowi i Przyjaciołom.
Kamizelki i żyjcie wiecznie !
Tu klik rankingowy
Don Jorge
PS - sprawdziłem - ani ojca, ani Wojtka nie znalazłem na liscie członków SAJ. Odsyłam Was na www.saj.org.pl Tam Statut, Deklaracje i numer konta, aby zapłacić składki (5 zł/m-c). Zameldujecie mi mailem, ze już wszystko załatwiliście.
__________________________________
Witaj Don Jorge!
Mam 22 lata i żegluję z rodzicami na jachtach budowanych przez mojego ojca od...21 lat. Początkowo po Mazurach, potem po innych ciekawych akwenach. Jako stały czytelnik Twojej strony doskonale wiem, że popierasz żeglowanie po Bałtyku na mniejszych jachtach i chętnie publikujesz opisy takich rejsów. Dlatego pomyślałem, że opiszę nasz tegoroczny, rodzinny rejs jachtem balastowo-mieczowym- być może kogoś on zainteresuje. Załączam (prócz opisu) kilka zdjęć- niestety skanowanych, stąd nienajlepsza jakość.
Pozdrawiam, Wojtek Matz, s/y Gem, Warszawa
__________________________________________
Rejs rozpoczęliśmy 29 lipca w Łebie. To do tamtejszej mariny przywieźliśmy łódkę z Warszawy z zamierzeniem, aby popłynąć do Szczecina na „The Tall Ships Races 2007”, a może i dalej. Dodatkowym bodźcem do rozpoczęcia rejsu w jednym z polskich portów była liberalizacja żeglarstwa morskiego, o której czytaliśmy na grupie dyskusyjnej pl.rec.zeglarstwo i na stronie www.kulinski.gdanskmarinecenter.com.
jacht Brzeg koło Rodvig
Nasz jacht to łódka balastowo-mieczowa, niecałe 8m x 2.5m, dwa miecze obrotowe (dziobowy i rufowy), 26m2 żagla i mały silnik stacjonarny Farymann Diesel (7.1 KM).
Jacht został zaprojektowany i zbudowany przez armatora i skippera, czyli mojego ojca. Łódź przez kilka lat pływała po WJM. Nigdy nie miała Karty Bezpieczeństwa, ale od 1998 roku pływamy nią po zagranicznych akwenach. Zwiedziliśmy holenderskie jeziora Ijsselmeer i Markermeer, Adriatyk (6 sezonów) i mały fragment Bałtyku (w 2002 roku pojechaliśmy z łodzią do Laboe i pływaliśmy w Danii). Bliźniacza łódka cały czas żegluje po Wielkich Jeziorach Mazurskich.
Z elektroniki posiadamy stację pogodową z wiatromierzem, barometrem i termometrem, stacjonarne radio UKF, przenośne CB-Radio, echosondę z logiem i dwa ręczne GPS. Dodatkowo laptop z mapami, mapy papierowe, różne przewodniki żeglarskie i nie tylko, dwa kompasy, lornetka i ponton z małym silnikiem. Przed sezonem zmieniliśmy płetwę sterową na stalową, bo poprzednia (sklejka oblaminowana) złamała się w 2006 roku na Adriatyku. Zmieniliśmy także kotwicę główną na 15kg Bruce'a.
Nasze wyposażenie uzupełniały wydrukowane z internetu Zarządzenia Porządkowe wszystkich trzech DUM-ów, na szczęście ani razu nie były potrzebne- nikt nas nie pytał o WWRJ, czy Kartę Bezpieczeństwa.
W Łebie wodujemy łódkę zamówionym dźwigiem, taklujemy i...czekamy, bo za mocno wieje. Na szczęście w marinie funkcjonuje sieć bezprzewodowego internetu, dlatego nie jesteśmy „uzależnieni” od prognozy wywieszanej przy bosmanacie. Zwiedzamy okolice, oglądamy jeziora Łebsko i Sarbsko, jedziemy samochodem do Gdyni po komplet map BHMW nr. 3021, ponieważ w sklepie „Bakisty” w Łebie ich nie ma.
Po trzech dniach postoju wychodzimy do Darłowa, gdzie wpływamy wieczorem, po ominięciu akwenów 6, 6a i 6b. Zaraz za rozsuwaną kładką jest przystań jachtowa: toalety, prąd, woda i bezprzewodowy internet. O hasło do sieci i klucz do WC trzeba poprosić bosmana. Przy nabrzeżu przeważają jachty niemieckie, ale to pewnie dlatego, że wszystkie polskie są już w Szczecinie na TTSR :)
Następnego dnia, po sprawdzeniu prognozy pogody na kilku serwisach internetowych (wiatr do 4B), wychodzimy do Kołobrzegu. Po kilku godzinach wiatr gwałtownie tężeje i zaczyna lać. Pod zarefowanym grotem i silnikiem pchamy się na zachód, w stronę Kołobrzegu. Wiatromierz wskazuje 80km/h (9B), potem się urywa. Fale sięgają trochę poniżej naszych salingów! Raz mocno tłuczemy dnem spadając z fali, by zaraz potem wbić się dziobem w inną falę, która przelewa się przez pokład i wpada z impetem do kokpitu.
Pomysł powrotu do Darłowa szybko upada, ponieważ przy tej sile i kierunku wiatru wejście między falochrony byłoby niebezpieczne.
Przez kilka godzin ciężko halsujemy, na szczęście gdy mijamy molo w Kołobrzegu siła wiatru trochę spada, a my zaczynamy wypatrywać główek portu. Przy pomocy lornetki lokalizujemy wejście między falochrony, widać wychodzące statki wycieczkowe. Ustawiamy się rufą do fali, silnik cała naprzód i z wiatrem wchodzimy do portu. Szczęśliwie wejście jest już poszerzone. Cumujemy alongside do nabrzeża w Basenie Jachtowym, przed „Baltic Starem”. W porcie oceniamy straty- połamany wiatromierz, wyrwana z dna blacha mocująca wiatraczek logu i jedna utopiona zawleczka szelki- nie jest źle!
W Kołobrzegu stoimy dwa dni i zaczynamy się przyzwyczajać do internetu. To już kolejny polski port, w którym bez problemu możemy oglądać prognozę pogody i sprawdzać co się dzieje na świecie nie ruszając się z mesy.
Już przy pięknej, słonecznej pogodzie płyniemy przez Dziwnów do Wolina. Nawet na 40min stajemy w Marinie Polmax, w oczekiwaniu na otwarcie mostu. Szkoda że musimy płynąć dalej, bo to fantastyczne miejsce, rodzinna atmosfera, cisza i spokój. Przechodzimy Jezioro Wrzosowskie, Zalew Kamieński, a potem płyniemy Dziwną, wśród łąk i pól. Mija nas tylko jeden jacht, płynący w przeciwną stronę... Pod wieczór docieramy do Wolina, przechodzimy pod mostami stałymi z zapasem 0,5-1m, ale zatrzymuje nas most podnoszony. Dopiero rano następnego dnia wychodzimy na Zalew Szczeciński i przez Roztokę Odrzańską, Odrę i Jezioro Dąbie docieramy do Szczecina, gdzie cumujemy w Marinie Pogoń. Stamtąd mamy już blisko na Wały Chrobrego, gdzie docieramy autobusem i tramwajem, aby obejrzeć żaglowce.
Następnego dnia płyniemy do centrum Szczecina. Fotografujemy odchodzące od nabrzeża m.in. „Fryderyka Chopina”, „Dar Młodzieży”, a na Zalew Szczeciński wychodzimy razem z meksykańskim „Cuauhtemockiem” i zatrzymujemy się w basenie jachtowym w Trzebieży. Tam bezprzewodowy internet jest tylko w budynku COŻ.
Następnego dnia przepływamy do portu rybackiego, aby się odprawić do Niemiec. Niestety SG nie chce nas odprawić. Na pokładzie mamy bowiem rakietnicę, skipper ma pozwolenie na broń, ale nie mamy...POZWOLENIA NA WYWÓZ BRONI Z KRAJU! Nie udaje się wytłumaczyć, że od tej „broni” może przecież zależeć nasze bezpieczeństwo. Nie i już.
W Nowym Warpnie pozbywamy się rakietnicy z pokładu i już bez przeszkód możemy płynąć do Karnin, niestety bez broni sygnalizacyjnej. Tuż przed Karnin podpływa do nas motorówka Policji, proszą o paszporty lub dowody osobiste i pozwalają nam płynąć do portu. Po 15-20 minutach przywozi nam dokumenty i podstemplowaną listę załogi jeden z Policjantów pontonem...
Nocujemy w małym porcie jachtowym (bosman w przyczepie-barze, kasuje za postój i podaje kod do toalet), stosunkowo pustym, ale bardzo sympatycznym, a rano wypływamy do Peenemunde. „Z marszu” przechodzimy przez most w Zecherin, potem po drodze mijamy dwie kołobrzeskie DZ-ty i stajemy w Wolgaście w oczekiwaniu na otwarcie mostu. Spotykamy tam mieczowego Tesa 678 ze Szczecina. Wieczorem cumujemy w Peenemunde, gdzie stoją już trzy jachty ze szczecińskiej firmy Skagen (wszystkie trzy to jachty mieczowe: Sasanki 660 i Solina 800). Jeden dzień stoimy w porcie z uwagi na gęstą mgłę i zwiedzamy muzeum rakiet V1 i V2.
Następnego dnia ruszamy do Stralsundu. Szybko przecinamy Zatokę Greifswaldzką i wchodzimy w Strelasund. Po drodze tankujemy paliwo w Neuhof, a potem już w Stralsundzie przycumowani do betonowej dalby czekamy na otwarcie szlaku (kolejny niski most). Po podniesieniu mostu, otwieranego tylko kilka razy na dobę, zaczyna się prawdziwy wyścig o miejsce w Nordmole Yachthafen. Na szczęście mniejsze łódki mają łatwiej i cumujemy w towarzystwie pięknych, drewnianych folkboatów. Zwiedzamy miasto, na co mamy dwa dni, ponieważ czekamy na korzystną prognozę pogody. Bezprzewodowy dostęp do internetu kosztuje tu 7 Euro za dobę, lub 3 Euro za godzinę.
Następnym naszym portem jest duńskie Stubbekobing. Ze Stralsundu wychodzimy wyjściem głównym i przy mało korzystnym wietrze płyniemy do Danii. Tuż przed portem, po zrzuceniu żagli, psuje się nam manetka silnika i do portu wchodzimy ciągnąc za linki od gazu i biegów. Szybki klar, mały remont manetki i zrywa się burza. Po niej zwiedzamy miasteczko, a wieczorem przyjmujemy cumy od jachtu s/y „Mojito” ze Szczecina.
Następny skok do Rodvig zaczynamy dość wcześnie, ale słoneczna pogoda i widok morświnów na wysokości Stege rekompensują niewyspanie. W zasadzie żagle udaje się nam postawić dopiero na Fakse Bucht, bo słaby wiatr i wąskie farwatery skutecznie utrudniają halsowanie między wyspami.
I tutaj dygresja: w Rodvig mieliśmy cztery dni paskudnej pogody, jachty wpływały do portu jeden za drugim. Dla wszystkich miejsca się znalazły, jachty stawały w dwóch, trzech rzędach, burtami do rufowych dalb, blokując inne jachty. Jakież to inne od znanej nam Chorwacji, gdzie jednego dnia nie wpuszczono nas do trzech marin, twierdząc, że już nie ma miejsc, a było przed trzynastą... Jednak kraje zachodniobałtyckie to prawdziwe kraje żeglarskie, gdzie ludzie wiedzą, że port jest miejscem schronienia dla żeglarzy, czego nie można powiedzieć o np. Chorwacji.
Zwiedzamy muzeum silników, objeżdżamy na rowerach okolice i jedziemy pociągiem do Kopenhagi odwieźć naszego „kuka” (tzn. moją mamę) na prom powrotny do Polski, bo kończy się jej urlop. Przy okazji zwiedzamy miasto i następnego dnia płyniemy do Ystad, przecinając Sund trochę z duszą na ramieniu- w zasięgu wzroku ciągle 4-5 statków, a my już szybciej nie możemy...
W Szwecji robimy szybkie zakupy i idziemy do sklepu żeglarskiego, opisanego w jednym z popularnych przewodników żeglarskich o niebiesko-żółtej okładce :), jednak niestety jest już zamknięty i dalej zostajemy bez środka wzywania pomocy.
Wcześnie rano ruszamy do Ronne na Bornholmie, mając oczy dookoła głowy, uważając na statki na Bornholmsgate i na „high speed ferry” kursujący na trasie Ystad-Ronne.
Niestety 7-8B zmusza nas do turystyki pieszej przez kolejne trzy dni. Kupujemy race odpalane z ręki, lepsze to niż nic. Uzupełniamy także zapas paliwa do naszej kuchenki spirytusowej.
Codziennie wpatrujemy się w ekran laptopa, mając nadzieję, że WindGuru pokaże w końcu korzystną prognozę.
W przeddzień planowanego wyjścia do Ustki dostajemy informację o nawałnicy na Mazurach, co nie działa najlepiej na nasze morale...
Wbrew obawom, następnego dnia pogoda jest piękna, a po południu nawet...zbyt piękna. Flauta zmusza nas do płynięcia na silniku, temperatury w południe iście chorwackie.
Do Ustki docieramy około 22 i cumujemy przy nabrzeżu wschodnim, na prawym brzegu rzeki Słupi. Szybki klar, kolacja i idziemy spać.
Wypływamy następnego dnia raniutko i po 5 godzinach żeglugi z wiatrem wzdłuż pięknych, białych plaż naszego wybrzeża zawijamy do Łeby. Przez cały dzień roztaklowujemy jacht w marinie i przygotowujemy się do powrotu do domu. Rano wyciągamy zamówionym z Lęborka dźwigiem łódkę na przyczepę i wracamy do Warszawy.
W ciągu czterech tygodni przepłynęliśmy 620 Mm, częściowo na żaglach, częściowo na silniku. Odwiedziliśmy Niemcy, Szwecję i Danię, byliśmy na Bornholmie... Rejs bardzo udany, mimo raczej niekorzystnej pogody.
Na odcinku wybrzeża między Łebą a Dziwnowem ani razu nikt nie pytał nas o jakiekolwiek dokumenty, nie licząc paszportów/dowodów przy przekraczaniu granicy państwowej. Podobnie na Zalewie Szczecińskim. Przy wchodzeniu do portów raczej się nie meldowaliśmy przez UKF, tylko przy powrocie do Łeby daliśmy znać przez radio, że „jacht Gem z Ustki, dwie osoby na pokładzie, płyniemy prosto do Mariny” i...dostaliśmy burę, że powinniśmy zgłosić się jeszcze przed główkami...
Zalew Szczeciński, Kleine Haff, Peenestrom i Greifswalder Bucht są akwenami idealnymi dla jachtów balastowo-mieczowych. Płytko, da się podejść do brzegu, ciche i przyjazne porty. Niewielkie zanurzenie sprzyja tylko eksploracji płytkich zakątków i kotwicowisk. A w razie załamania pogody można po prostu rzucić kotwicę i przeczekać...
Ale i tak w przyszłym roku chcielibyśmy zobaczyć szkiery, a te najbliższe to chyba Kalmarsund i Oland- jeśli pogoda (i nasza administracja morska) pozwoli, tam właśnie wyruszymy w lato 2008
Wojtek Matz, .
Witaj Wojtku
Znamy się czas jakis (tak z czasów WKW) i jestem pod wrażeniem Twego rejsu.
Naprawde gratuluje Ci serdecznie ...
Oby takich rejsów więcej.
Pzdr serd.
Kocur
Ciekawy rejs i oby takich więcej było ... Im więcej nas, tym trudniej będzie "zawrócić Wisłę kijem" - jak pisał don Jorge. Może nawet łatwiej będzie wprowadzić dalszą liberalizację...
Jestem pod wrażeniem dzielności jachtu i załogi. Przy wietrze ponad 9 B. halsować i płynąć do przodu jachtem balastowo - mieczowym to sukces ... szczególnie gdy fale sięgają prawie salingu. Ile to - sześć, siedem metrów? Niesamowite ... gdy jacht jest w dolinie, to już 2-metrowe fale mogą zasłonić horyzont ...
I te statki wycieczkowe wypływające przy podobnej pogodzie z portu kołobrzeskiego ... Z Ustki już przy 6 B. Kapitanat by ich nie wypuścił. Zresztą załogi by miały za dużo sprzątania na pokładzie po takim rejsie ...
Pamiętam swój pierwszy bałtycki rejs i ówczesne emocje, gdy złapał nas "sztorm". Trochę nas, nowicjuszy, ochłodził kapitan: jaki sztorm, to dopiero szóstka. Zanim będzie sztorm, to zdążymy schować się w Kołobrzegu. I tak rzeczywiście było.
Gratuluję ciekawego rejsu (naprawdę!). Co do uwag: przepraszam, ale nie chciałbym, aby czytający opis żeglarze śródlądowi odnieśli wrażenie, że na Bałtyku nie stanowi większego problemu pływanie nawet przy ponad 9 B. i falach opisywanej wielkości. Ja wolałbym taką pogodę oglądać zza falochronu ... nawet gdy jacht ma 8 metrów długości.
Edward Zając
Uwaga doświadczonego żeglarza jak najbardziej na miejscu! Myślę jednak, że bardziej doświadczeni "szuwarowcy", którzy przeżywali już swoje sztormy na śródlądziu potrafią sobie wyobrazić (przynajmniej częściowo) swój jachcik i siebie samych*) w trudnych warunkach na morzu - w szuwary zwiać nie można!
Również gratuluję ... i zazdrość mnie zżera ;-)))
Robert
*) Ja widzę swój wielki strach i niepokój, że coś w takielunku walnie, albo, że jednak łódka się wywróci, albo... w końcu jestem tylko słonawym "szuwarowcem".
Wolał bym być na brzegu :-)
W tym roku w czasie pływania w sierpniu na "Słoni" , obserwując grozę fal zastanawiałem się jak to opisać przyjaciołom "szuwarowcom" , którzy tego nigdy nie widzieli .
Jedyne co mi się nasunęło to opisać to co widziałem.
Widziałem , że w czasie zjazdu z fali ( początku ślizgu ) falę którą doganiałem widziałem ponad salingami.
Fale może nie były za wysokie ( nie potrafię określić ich wysokości ) ale były strome i widziałem tak jak napisałem.
Te ślizgi i te fale to było coś wspaniałego a zarazem przerażającego no i było to jak 9B się przewaliło w nocy i rankiem wiało koło 8B.
Gratuluję wspaniałego rejsu
Andrzej Jankowski
Jeszcze raz piszę, że to był ciekawy rejs i nie chciałbym aby powstało wrażenie, że krytykuję. Sam też w zeszłym roku płynąłem na HOLLY prawie identyczną trasą, przynajmniej jeśli idzie o część duńsko - szwedzko - polską (Fechmarn, Falster, Mon, Ystad, Bornholm, Ustka) i mile wspominam ten rejs.
Natomiast ze SŁONI w sierpniu spotkałem się w Świnoujściu na regatach UNITY LINE. Miałem pecha - gdy w czwartek wy staliście w porcie, mnie po niemieckiej stronie Uznamu złapał paskudny szkwał. Następnego dnia na spinakerach pognaliście do Kołobrzegu i zdążyliście tam na obiad. HOLLY pod zwykłmi żaglami płynęła dużo wolniej i przed Kołobrzegiem znowu dorwał mnie podobny szkwał. Znowu krótki, najwyżej z pół godziny. Wiatromierza nie miałem, ale foczek był do naprawy, gródź podmasztowa nie wytrzymała i wokół mocowania masztu na nadbudówce pojawiły się pęknięcia. Zwarcie w instalacji pozbawiło mnie prądu...
Gdy w niedzielę, znowu na spinakerach, popłynęliście do Świnkowa, ja musiałem wracać do Ustki, oczywiście samotnie i pod wiatr. Szkoda, bo plany miałem podobne do Waszych - po regatach chciałem wyruszyć na trasę Świnoujście - Gdańsk; HOLLY ma długość poniżej 6,5 metra.
Gratuluję załodze SŁONI tego rejsu. Pogoda była trudna, ale jednocześnie pozwoliła na uzyskanie dobrego czasu. Coś za coś - gdyby była wczasowa pogoda, to rejs trwałby "trochę" dłużej.
Pozdrowienia dla obu załóg.
Edward Zając
No tak - starość nie radość - skleroza - niestety postępuje.
A tak powaznie - pisząc zasugerowałem się jachtem a nie osobą - przepraszam serdecznie - Znam oczywiście Ojca Twego jeszcze z początku lat 80. - Ciebie jeszcze chyba wtedy Andrzej miał jedynie w planach - Pozdrów Go ode mnie ale rejsu Wam Obu i tak gratuluję.
Pzdr
Kocur
Mam wrażenie, że widziałem Was w Ronne :) Staliście tam przy środkowej kei :)
Pozdrawiam, Krzysiek
A gdzie można przeczytać coś więcej o jachcie?
Pozdrawiam,
Marcin Palacz