Wiecie co jest spleen ? W taki stan (kiedy nic już człowieka nie bawi, wszystko nudzi) wchodzi się, gdy sukcesy czy przyjemności przychodzą za łatwo. Stąd między innymi tyle rozwodów. Lech Lep był już na Nord Cap, był na Cabo de los Hornos, był ..... no i co by go jeszcze mogło zafascynować ? Hmmm ?
Jeden z naszych młodych przyjaciół uświetnił swój morski debiut samotnym rejsem małą łódką z Zatoki Gdańskiej aż na Morze Białe. Dostał wielkie nagrody (zasłużenie !), błyskawicznie został kapitanem i ... no własnie - wszedł w stan spleenu. Nasz Stały Korespondent Lech Lep jest teraz na najkrótszej ścieżce do tego stanu. Gratuluję, ale... nie zazdroszczę.
Tu się klika rankinika
Kamizelki i zyjcie wiecznie !
Don Jorge
-----------------------
Mocny początek sezonu (do wszystkich czekających na ciepłe dni)
Witaj Jerzy – to znów Twój „stały korespondent” (który to tytuł – nadany przez Ciebie - poczytuję sobie za zaszczyt).
Wszystkich tęskniących do żagli informuję: ja w tym roku zacząłem swój sezon 01.01.2008 – szybciej się chyba nie da.
Dzięki inicjatywie naszego prezesa Czarka Bartosiewicza 6 żeglarzy z Toruńskiego Stowarzyszenia Żeglarzy Morskich rozpoczęło sezon właśnie w tym dniu.
Po długim locie w tym dniu wylądowaliśmy w Argentynie. W mieście Ushuaia (położone na krańcach ziemi – miasto leżące najbardziej na południe na kuli ziemskiej) zaokrętowaliśmy się na jachcie polskiej bandery „Selma”. Po drobnych pracach bosmańskich, zaopatrzeniu i odprawie wyruszamy do chilijskiego Puerto Williams – najbardziej na południe położonej osady. Po drodze – uchatki, pingwinów – jak u nas wróbli! W Puerto Williams załatwiamy „zarpę” (zezwolenie na pływanie po wodach chilijskich). Trochę to trwa – tam powszechnie obowiązuje przysłowie „pośpiech poniża”. Czas skracamy sobie popijając „pisco sauer” (doskonałe!) na dawnym statku amunicyjnym, zamienionym na bar – jak utrzymuje właścicielka - bez koncesji. Po 2 dniach oczekiwań (i wielu pisco) jest zarpa. Wyruszamy raniutko, po sprawdzeniu różnych prognoz (także z Polski – ech te telefony satelitarne!). Cel – Wielki Nieprzejednany – Przylądek Horn. Mamy nadzieję na spotkanie z Tomkiem Lewandowskim z Iławy, który w tym czasie przepływa koło Hornu w samotnym rejsie dookoła świata. Niestety – nagły sztorm sprawia, że jest to niemożliwe, kończy się na rozmowie przez telefon satelitarny i wzajemnych życzeniach powodzenia.
06.01.2008 o świcie ruszamy ponownie! Po drodze wszelkie możliwe atrakcje: albatrosy, pingwiny, uchatki, delfiny, a nawet wieloryb. No i wraki statków. To uczy pokory i przypomina o ostrożności. Pogoda typowa: słońce, deszcz, mgły, a nawet grad – na zmianę. Zmiany pogody – błyskawiczne. Celujemy na Horn.
Wieczorem wyszliśmy na otwarty Pacyfik i stopniowo skierowaliśmy się na wschód. Żeglujemy pod fokiem i bezanem. Wzrósł wiatr, fala też, ale się wydłużyła. Po kilku dniach żeglugi nie robi już to na nikim wrażenia – dopóki nie zaczyna wyrzucać z koi. Pokład zaludnia się – zbliżamy się do Hornu.
O godz. 0505 w dniu 07.01.2008 mijamy pod żaglami trawers Przylądka Horn! Rozjaśnia się, więc obowiązkowa sesja zdjęciowa, szampan, nabranie wody z dwóch Oceanów itd. Radość na pokładzie wielka – osiągnęliśmy nasz cel!
Wiatr wyraźnie siada – i godzinę po trawersie jest na tyle spokojnie, że Kapitan pozwala załodze pontonem odwiedzić latarnię na Hornie! Ja zostaję, krążąc po zatoce jachtem na silniku – dno i pogoda nie pozwalają ryzykować stawania na kotwicy.
Wycieczka do latarnika, kapliczki i pomnika albatrosa, pieczątki w książeczkach, kilka kamieni z plaży na pamiątkę – wszystko w błyskawicznym tempie – i na żaglach ruszamy w dalszą drogę. Po uspokojeniu nastrojów zaczynają się dyskusje, że udało się bez sztormu, że w ładnej stosunkowo pogodzie itd. Chyba nas Neptun usłyszał.
Po południu prawdziwy sztorm, który dał nam nieźle w kość: grot porwany, jeden z kolegów ma złamane dwa żebra, drugi rozbitą głowę. Płyniemy pod sztormowym fokiem, zarefowanym bezanem – i ledwo przebijamy się pod fale.
Rano wiatr uspokaja się, pod żaglami zmierzamy do Kanału Beagle. W Kanale napotykamy orki. Widowisko wspaniałe, pozwalają podejść blisko. W pewnym momencie orientujemy się, że mają fokę i bawią się nią – bądź uczą młode polowania. Sceny jak z filmów National Geographic.
Dalej Puerto Williams. Wita nas i przyjmuje do burty Christophe Auguin – znany żeglarz francuski, który na jachcie „Geodis” w regatach Vendee Globe w 1997 roku ustanowił rekord przejścia 22.500 nm (w tym Hornu) w czasie 105 dni. Gratulacje od takiego Mistrza – to się liczy! Ten człowiek niewątpliwie wie, co znaczy żeglowanie w tamtych rejonach.
Dalej oczekiwanie na certyfikat zdobycia Przylądka Horn od Marynarki Chile. „Pośpiech poniża” - ale w towarzystwie „pisco sauer” czas płynie szybciej. Po otrzymaniu certyfikatu (Bardzo Oficjalny Dokument!) – swobodna żegluga po zakątkach Kanału Beagle. Jest co oglądać.
W końcu 10.01.2008 w nocy, po 10 dniach wspaniałej żeglugi zmęczeni, ale zadowoleni lądujemy znowu w Ushuaia. Następnego dnia pakowanie – i powrót. Wrażeń, filmów i zdjęć – masa. Do wakacji trzeba to uporządkować.
Sezon rozpoczęty mocno - co dalej? Po takim początku trzeba dobrze przemyśleć plany na przyszłość. Byłem już na Nord Cap, byłem na Cabo de Hornos, może czas znów na Mazury i Jeziorak?
Stopy wody
Leszek Lep
Nie wiem od czego zacząć, ale chyba od tego, że Don Jorge niewłaściwie odebrał korespondencję Lecha z rejsu na Horn. Niewłaściwie, bo znając Lecha wiem, że pisze „z jajem” tzn na wesoło (przypomnij sobie wcześniejszą „sekretarka prezesa patrzy w niebo”).
Lechu jest wielkim pasjonatem żeglarstwa ( wiedzą o tym wszyscy, którzy Go poznali) i każdą wolną chwilę spędza na jachcie, niezależnie czy jest to jego sasanka na Jeziorku, czy nasze „Województwo Toruńskie”, a każdy następny rejs czy to po Zatoce Gdańskiej, czy na Bornholm (na którym był już chyba ponad sto razy) sprawia mu zawsze wielką radość.
O żeglarską przyszłość (czytaj: aktywność) Lecha jestem spokojny.
Lechu w swojej szczerości i naiwności napisał o tym rejsie tylko to, że się odbył.
Ani słowem nie wspomniał o zmianie terminu z marca na styczeń, a co za tym idzie krótszym czasie na organizację i wynikających z tego problemów urlopowych. O drożejących z dnia na dzień biletach lotniczych, co nie było bez znaczenia dla naszych kolegów itd, itd...
Lech miał nadzieję, że może służyć pomocą za pośrednictwem Twojej Don Jorge strony, innym żeglarzom, którzy wybierają się w tamte rejony świata.
Radosny kontekst tej korespondencji zebrał żniwo już w pierwszym komentarzu, który jest (niestety) typowo polski, bo nie trzeba być wirtuozem internetu, żeby znaleźć (co udowodnił Piotr) jacht, na którym płynęli członkowie TSŻM. Zresztą jacht bardzo dzielny, a atmosfera mimo trudnych warunków pogodowych (patrz strona Tomka Lewandowskiego) była typowo żeglarska czytaj wspaniała!!!
I nie zepsują nam humoru nawet takie komentarze jak ten pierwszy. Bo słysząc z ust wspomnianego wyżej Ch.Auguina (na zdjęciu) „witajcie w klubie Kaphornowców” nikt nie jest w stanie zepsuć nam dobrego humoru.
Krzysztof Woźniak napisał: "Które biuro organizuje takie WYCIECZKI?"
Czy można się oburzać na takie zdanie? HORN dla większości polskich żeglarzy, tych starszych wiekiem, był celem niemal legendarnym. Jego osiągnięcie było czymś nadzwyczajnym, nobilitującym, świadczącym o najwyższych kwalifikacjach. Dodatkowo w Polsce dochodziły również trudności polityczne w organizacji takiego rejsu.
Tymczasem upłynęło kilkadziesiąt lat i okazuje się, że sława HORNU jakby rozmywa się. Okazuje się, że do Bractwa Kaphornowców można zaliczyć nie tylko wytrawnych żeglarzy, ale nawet zupełnych neofitów, którzy pierwszy raz stanęli na pokładzie jachtu. Wystarczy, że dysponują odpowiednią pulą pieniędzy na wykupienie udziału w takim rejsie.
Kłania się zwykła komercja: ktoś zauważył, że na sławie HORNU też można robić kasę; postawił w pobliżu jacht i w kilkudniowych rejsach ułatwia zdobycie certyfikatu opłynięcia Przylądka. Inni organizują loty nad Nim, ktoś postawi szybką motorówkę, aby w parę godzin opłynąć HORN, może nawet zaczną organizować wyprawy kajakowe - przecież można opracować trasę długości paru mil.
Na wiele wysokich gór można dostać się kolejką czy helikopterem - i też zaliczyć ich zdobycie, otrzymać dyplom. Może kiedyś ktoś w podobny sposób ułatwi zdobycie Everestu - i zacznie robić kasę na wydawaniu dyplomów...? Podobno na tym polega postęp - to, co było udziałem nielicznych, staje się dostępne dla każdego posiadacza odpowiedniego konta.
Pan LL, sądząc z wypowiedzi, jest świetnym żeglarzem i ten rejs potraktował, być może, jako jeszcze jedno doświadczenie. Jednak przedstawił to w sposób trudny do zaakceptowania przez żeglarzy "starej daty". Nam trudno przyzwyczaić się do pewnych sytuacji. Nam, dla których sukcesem bywało wypłynięcie w rejs krajowy, którzy emocjonowali się każdym wypłynięciem polskiego jachtu poza Bałtyk.
Świat skurczył się; mając "kasę" można polecieć w dowolny kraniec Ziemi, wykupić tam rejs i po paru dniach opowiadać: żeglowałem po Kanarach, Karaibach czy wokół Hornu ...
Wydaje mi się więc, że rozumię p. Woźniaka - nam chyba żal tamtego, owianego legendami HORNU ...
Edward Zając
Drogi Edwardzie,
zapewniam Cię, że można się oburzyć na takie pytanie, zwłaszcza po tym ile pracy i w jakim szalonym tempie trzeba było wykonać!
Horn był również dla nas starszych i niektórych „mało sprawnych” wielkim, nieosiągalnym wręcz celem. Spotykamy się co jakiś czas z kolegami z „Eurosa”, Olkiem Kaszowskim, Hubertem Latosiem, czy Heniem Lewandowskim, wcześniej ze Zbyszkiem Urbanyim i zazdrościliśmy im szczerze tego czego dokonali.
Jesteśmy żeglarzami którzy wcześniej nie mogli wypłynąć na morze (czytaj nie otrzymali klauzuli morskiej) to a propos Twojej uwagi o sytuacji politycznej, ale to nas nie zraziło do żeglarstwa morskiego. Co więcej założyliśmy w Toruniu (mieście nadmorskim) Toruńskie Stowarzyszenie Żeglarzy Morskich i własnymi siłami wybudowaliśmy jacht pełnomorski „Województwo Toruńskie”.
W czasie prac przy WT po sezonie 2006 poznaliśmy żeglarzy, którzy wzięli sprawy w swoje ręce, zainwestowali w żeglarstwo i zakupili „Selmę”. W czasie tych prac poznaliśmy ich plany na najbliższe dwa lata. Islandia, Grenlandia, Spitsbergen.. robiły wrażenie na każdym z nas. W planach był też rejs na Antarktydę. Nieśmiało poprosiliśmy, aby o nas nie zapomnieli jeśli znajdą lukę w swoim terminarzu w okolicach Hornu.
Nie będę tutaj wymieniał całej trasy, którą jacht „Selma” przemierzył, ale zainteresowanych odsyłam na stronę, którą wskazał Piotr.
Sławę Hornu rozmywają takie właśnie opinie o nim jak Krzysztofa, które to biuro? itd..
My czytaj żeglarze z TSŻM odbyliśmy swój wymarzony rejs wokół Przylądka Horn na jachcie pod polską banderą (i tutaj przestroga dla tych, którzy planują kiedyś tam żeglować – można być blisko, nawet bardzo blisko i nie opłynąć Hornu) wiedzą to Ci, którzy tam byli. Horn był, jest i będzie wraz z panującymi tam warunkami pogodowymi. I tego nikt nie zmieni. (Czytaj relację Tomka Lewandowskiego)
Słów o szybkich motorówkach i kajakach na tamtych wodach, umówmy się nie zauważyłem..
Całą trudnością tego przedsięwzięcia był bardzo krótki czas i niemała kwota, którą musieli pozyskać nasi żeglarze, ale i to się udało! A tak przy okazji… Jeśli ktoś zna klub żeglarski, który ma na utrzymaniu własny jacht pełnomorski ( nie komercyjny) i ma jeszcze dużą kasę na koncie w rezerwie to proszę o kontakt bo jestem zainteresowany jak się to robi. U nas w (TSŻM) stale mamy na styk.
Na postęp my (czytaj żeglarze z TSŻM ) nie mamy wielkiego wpływu, ale się na niego nie obrażamy. Ponieważ większość z nas pracuje (na umowę o pracę) nie mamy szans na wielotygodniowe rejsy jak to drzewiej bywało, dlatego cenimy to, co udało nam się osiągnąć.
Z samolotów korzystamy w czasie wymiany załóg na naszym jachcie (WT) już od jakiegoś czasu. Bilety zamawiane w styczniu i lutym są tańsze od przejazdu samochodem czy to do Sztokholmu, Kopenhagi itd. i nie czujemy się z tego powodu gorszymi żeglarzami, że rejs nie zaczął się w Gdańsku, czy Gdyni.
A przy okazji rozmów o odpowiednim (czytaj zasobnym) stanie konta, to właśnie dwóch właścicieli takich kont (zresztą doświadczeni żeglarze) nie popłynęło z nami, bo żony ich nie puściły…
Teraz pozwolę sobie zadowolić kolegę Krzysztofa i innych zainteresowanych żeglarskim rejsem, otóż jest możliwość skorzystania z tego „biura” i ruszyć z Ushuaia do Buenos Aires (jeśli warunki pozwolą w okolicy jest Horn! ) przewidywany czas to cztery tygodnie.
Jak zapewnia Jurek Kosz po kosztach!!! Czyli taniej już nie można! Proszę bardzo.
PS Certyfikat przejścia Przylądka Nieprzejednanego traktujemy jako miłą pamiątkę, ale uznanie naszego wyczynu z ust człowieka (Ch. Auguin), który dokonał w żeglarstwie morskim (światowym) tak wiele, jest najlepszym komentarzem naszego rejsu, a my nigdzie nie aspirujemy. Przecież spełniliśmy swoje marzenia!!!
I korzystając z okazji chciałbym przypomnieć wszystkim, że w roku 2007 (jak podaje Don Jorge) „Nagrodą Grotmaszta Bractwa Kaphornowców – uznawaną przez żeglarzy za bardzo zaszczytną, gdyż przyznawaną za dobrą robotę żeglarską w wyjątkowo trudnych warunkach, postanowiono uhonorować kpt. Janusza Słowińskiego za rejs na zimne i burzliwe wody Antarktyki na jachcie „Bona Terra”- a Grotmaszt wie co robi!!!
Nie burzcie sami legendy Hornu, bo życzę Wam abyście kiedyś tam popłynęli i również mieli tyle radości co my, a że sześciu członków TSŻM było tam przed Wami to jest naprawdę drobiazg, przed nami było ponad 500 osób z Polski i to nie miało wpływu na naszą radość i wzruszenie!!!I to by było na tyle w sprawie naszego rejsu. (a miały być trzy zdania...)
C.Bartosiewicz
Zajrzałem na tę stronę - jest tam oferta następnych rejsów wokół Hornu, po 8 tys. od osoby. Jest też mapka z przepłyniętą trasą, w tym trwający dwie czy trzy doby rejs wokół Przylądka. Tak więc ilość zdobywców Hornu będzie przybywać w szybkim tempie ...
Uwagi o opływaniu Hornu szybką motorówką czy kajakiem traktowałem poważnie; wszak Wy dobiliście do wyspy pontonem, więc dlaczego inni mają mieć mniej szczęścia? Czy ten pomnik postawiono by, gdyby tam docierało parę osób rocznie?
Parę miesięcy temu miałem ofertę od polskiego podróżnika, który spędził w Patagonii kilka miesięcy wspinając się na tamtejsze szczyty. Jakiś jego kumpel zwiedza tamte rejony kajakiem, więc on chciał przetransportować mały jacht i docierać na nim w miejsca trudno dostępne od strony lądu. Dla ścisłości - nie pisał mi o zdobywaniu HORNU, lecz o poznawaniu ciekawych miejsc.
To wspaniałe, że w Toruniu istnieje zgrana grupa żeglarzy morskich, że potraficie utrzymać jacht. Jak raz wiemy, co to za wysiłek. Wiemy, bo wypowiadam się również w imieniu Romka z "Romusia", który siedzi obok. Tak, tego Romka od nagrody "Żagli" za ubiegły rok. Mamy podobne zdanie: gdyby nam ktoś wręczył bilety lotnicze i zafundował taki rejs za darmo, to nie skorzystalibyśmy z takiej okazji. Może to z szacunku dla Hornu, dla swoich marzeń i dla tych żeglarzy, którzy przepływając w tamtym rejonie i opisując swoje rejsy, dostarczyli nam tematów do marzeń. Również z szacunku dla tych, którym się nie udało i musieli zawrócić lub tam zginęli.
Wyobraźnia nasunęła mi porównanie, może dość wulgarne: zakochany mężczyzna wpatruje się w obiekt swoich westchnień. idealizuje go - a podchodzi inny i mówi: to dziwka, ja jej płacę i mam ją kiedy chcę!
Jak napisał Jurek, nie zazdroszczę tego rejsu.
Edward Zając
Przepraszam, ale nie będę kontynuował tej dyskusji o wyższości świąt Wielkiej Nocy nad świętami Bożego Narodzenia. Szkoda czasu.
Na stronie Selmy jest tylko przykładowa oferta. My płynęliśmy inaczej, ale Ty oczywiście wiesz lepiej!
Nie gniewaj się, Twoja opinia niewiele dla mnie znaczy przy przepełnionych łzami wzruszenia oczach Lecha w chwili przejścia Hornu! Jego też nie znasz. W swojej naiwności napisał, że spełnił swoje marzenia i tyle! Gdybyś Go znał wiedziałbyś dlaczego! Ten naiwny człowiek pisząc o tym wierzył, że może pomóc innym, którzy chcieliby pożeglować w tamtych okolicach i mieli jakieś pytania, ale cóż czysta bezinteresowna polska zawiść wzięła górę. Uprzedzałem Go, trudno.
Dlaczego wielki żeglarz ( chyba w to nie wątpisz, choć też tam był) Auguin przywitał nas z szerokim uśmiechem, wyściskał, i pogratulował?
Czy tylko dlatego, że jest Francuzem? To jest dla nas wszystkich wielkie wyróżnienie, niezależnie od tego co Ty myślisz o naszym rejsie.
W poprzedniej odpowiedzi napisałem, że kto ma ochotę, także Wy z Romanem (tak, tym od Romusia) też możecie spełnić swoje marzenia. Selma po kilku rejsach po Cieśninie Drake’a ( do Antarktydy) wraca na północ.
Po kosztach!!! Taniej się nie da!!! Nie za 8000 zł (choć z czegoś trzeba ten jacht utrzymać), rejs „pełnowymiarowy” 4 tygodnie!!!
Życzę, aby Wam się udało popłynąć i opłynąć Horn! Tylko proszę przyślijcie choć kartkę nawet do „Żagli”. My też mieliśmy niewiele czasu na decyzje, bez kasy, błyskawiczne urlopy, ale były chęci. Nam się udało. Musisz z tym jakoś żyć!
Wszystko w Waszych rękach, chyba, że dalej wolicie tylko marzyć i dewaluować osiągnięcia innych.
Porównane żeglarstwa (nawet tego, którym się tak brzydzisz) do miłość za pieniądze? To jest nie tylko wulgarne, ale i niesmaczne. Nie słyszałem o darmowych czarterach.
PS. Twojemu koledze, Romkowi gratuluję tego co robi, bo robi to co lubi. Bez względu na mój stosunek do tego miesięcznika.
Ja wraz z moimi kolegami byłem już wyróżniony przez „Głos Wybrzeża”, ale to był tylko dziennik i było to już dawno temu.
Pozdrawiam i życzę zawsze stopy wody pod kilem!
Jurek Kuliński zaznacza, że jest to strona SUBIEKTYWNA. Piszę więc, jakie było moje subiektywne odczucie po przeczytaniu opisu tego rejsu. Po prostu czytając od pół wieku opisy wielkich rejsów, nigdy nawet nie pomyślałem, że HORN można opłynąć w ten sposób.
Sir Edmund zdobywając najwyższą górę nie przypuszczał, że po latach największym problemem staną się tony śmieci zostawianych przez dziesiątki czy setki osób, które dzięki udogodnieniom też staną na szczycie świata.
Czytając opis Waszego rejsu i oglądając wskazaną stronę, widziałem sytuację za kilka lat gdy, być może, stanie tam cała flotylla różnych jachtów rywalizujących ze sobą cenami i luksusowym wyposażeniem. To kwestia czasu - jeśli jest klient chcący za to zapłacić ...
Zdaję sobie sprawę z tego, że spora ilość żeglarzy, tych pływających w czarterach, przyjęła pozytywnie możliwość opłynięcia Hornu w czasie krótkiego urlopu. Skoro można samolotem dolecieć do Grecji czy na Karaiby, to dlaczego nie na Horn?
Dlaczego nie HORN, jeśli na jeszcze niedawno "egzotycznych" wyspach pobudowano luksusowe mariny i lotniska? Co zostało z opisów rejsów odbywanych kilkadziesiąt lat temu?
Odbyliście ciekawy i trudny rejs za który należy Wam się uznanie. Z przyjemnością czytałem opis Waszego rejsu na Bornholm. Z satysfakcją czytam opisy działań żeglarzy, którym coś się udaje. W miarę swoich możliwości włączyłem się też w działania, które mają ułatwić życie żeglarzom, zliberalizować przepisy dotyczące żeglarstwa morskiego. Czy jest moją winą, że nad tym uznaniem wzięło górę moje SUBIEKTYWNE odczucie, że komercja zniszczy legendę HORNU?
Edward Zając
Bardzo wzrusza mnie Twoja Czarku opowieść o marzeniach o przejściu Hornu tylko czemu w Toruniu na wszystkich spotkaniach, które organizujesz z okazji zdobycia Tego przylądka opowiadasz jak rybak, który złapoł "taaaaaaką rybę" o 20 metrowych falach, o przejściu zimą ( z tego co mi sie wydaje to na półkuli Południowej jest teraz lato!)
Po drugie zadaj sobie odrobinę trudu i sprawdź, kto jest (był) organizatorem spotkań z uczestnikami tego rejsu, bo ja do dzisiaj nie przypominam sobie, abym to ja był gospodarzem choćby jednego z nich!
Proszę wymień choć dwa jeśli używasz liczby mnogiej ("wszystkich spotkaniach").
Zupełnie nie wiem skąd wziąłeś to zimowe przejście? Podaj proszę źródło. Bo dobrze się Tobie wydaje, tam naprawdę jest lato, i ja to wiem!
Jeśli chcesz naprawdę posłuchać jak tam było to, 06.03.2008r w Instytucie Biologii UMK o godz. 17.00 Fundacja Ducha na Rzecz Rehabilitacji Naturalnej Ludzi Niepełnosprawnych ( ci sami ludzie, z którymi co roku pływamy po naszym morzu) organizuje spotkanie, na które przyjęliśmy zaproszenie.
Jeśli będziesz, a szczerze zapraszam, zresztą nie tylko Ciebie, ale wszystkich zainteresowanych żeglarzy, to usłyszysz na własne uszy to co mamy do powiedzenia w tej sprawie.
Te spotkania nie służą lansowaniu się na bohaterów, ale mają na celu przede wszystkim podzielenie sie wrażeniami i doświadczeniem w organizowaniu takich rejsów. Rejsów, o których kiedyś można było tylko pomarzyć, a teraz stają się bardziej realne. Tak proszę odbieraj te spotkania.
Nie wiem co (czy może kto) Ciebie zainspirował do napisania tego komentarza, bo przecież wystarczyłoby gdybyś do mnie zadzwonił (przecież się znamy) i wyjaśniłbyś wszystko u źródła.
PS. O panujących tam warunkach atmosferycznych najlepiej przeczytasz na stronie Tomka Lewandowskiego, żeglarza z Iławy, który na jachcie "Luca" płynie samotnie dookoła świata bez zawijania do portu (to dopiero jest wyczyn!!!!), a my na "Selmie" mieliśmy przyjemność z nim rozmawiać telefonicznie (bo niestety warunki nie pozwoliły nam się spotkać).
I gdybyś zadzwonił, właśnie to bym Tobie powiedział: sprawdź w relacji Tomka termin 03-07.01.2008 On tam był.
Pozdrawiam i życzę zawsze stopy wody pod kilem (mieczem) Twojej omegi (chyba, że się coś zmieniło?)
Witaj Czarku!
Ok. po przeczytaniu Twojego postu żeczywiscie stwierdzam że może mnie trochę poniosło ale zrobiłem to pod wpływem Twoich wypowiedzi, które tak jak zauwazyłeś przeczytałem w prasie! ale powiem szczerze że w chwili kiedy uslyszałem o 20 metrowych (a nie miałem powodu żeby podejrzewać że to jest jakaś fikcja literacka) stwierdziłem że uprawiasz za mocna autopromocję swojego wyczynu. Od kilku lat, po zakończeniu kariery regatowca rozpoczełem mocniej angażować się w pływanie morskie i zirytowało mnie czytanie takich informacji, o których tutaj piszę.O przjściu zimowym też przeczytałem w jakiejs gazecie (nie pamietam w której) no i utwierdziło mnie to w przekonaniu że teraz to już przesadzasz! ale wyjaśniłeś mi to i jest w tej kwestii ok! ale mam żal do Ciebie o jeszcze jedną rzecz nad którą nie chcę się rozwodzić tutaj na forum publicznym.
PS. z większością wypowiedzi Twoich oponentów jednak się zgadzam, szczególnie jeśli chodzi o sposób zdobycia Hornu aczkolwiek jeżeli sam bym miał taką możliwość jak TY zaistnieć w tamtym miejscu bez chwili zawachania bym to uczynił (rozumiem że rozgłos jaki nadajesz swojemu przejściu przylądka Horn podyktowane jest sprawami sponsorskimi).
Nie zadzwoniłem do Ciebi z prostej przyczyny nie posiadam nr telefonu.
mój mail:
domfran@wp.pl
Zostawmy te dywagacje prasowe. Tak naprawdę to myślę, że niewiele wiesz (również ci oponenci) jak był organizowany rejs na Horn, ale z urzędu trzeba zabrać głos na nie, że co to za wyczyn.
Żebyś miał jasność (może przeczytają to również moi oponenci) wcale nie robiliśmy z tego wielkiej afery, zwłaszcza, że mieliśmy dużo czasu na organizację (był koniec listopada, a rejs na Selmie planowany był
w marcu).
I to wszystko. Mogłem popłynąć sam (byłbym tam pierwszym i jedynym mieszkańcem Torunia), ale na spotkaniu naszego Stowarzyszenia podzieliłem się tą informacją z pozostałymi kolegami. W tak zwanym międzyczasie wypadła armatorowi jedna ekipa z początku stycznia. Zadzwonił do mnie Kapitan i zapytał czy my nie moglibyśmy zmienić terminu, co byłoby im na rękę. Ponieważ byliśmy już zorganizowani, podjęliśmy rękawicę.
Część członków Stowarzyszenia po przeanalizowaniu kosztów i możliwości pozyskania środków, (była połowa grudnia- a wylot w Sylwestra) poddała się. Część nie uzyskała zgody swojej połowicy. A ci, którzy chcieli po prostu się zorganizowali i popłynęli. Nie będę tutaj pisał ile to biegania i pisania próśb bo to sam znasz najlepiej z czasów Twojej kariery zawodniczej.
Jak wiesz też płynęliśmy z flagą naszego Miasta i to właśnie z urzędu dziennikarze dowiedzieli się o naszym rejsie. Zaraz były telefony i prośby o spotkanie, rozmowę ,a to wcale nie pomagało (mieliśmy zbyt mało czasu na organizację). Poza tym ja znam trochę nasze środowisko żeglarskie i wierz mi chcieliśmy to zrobić po cichu, wiedząc o tym, że może nam się to po prostu nie udać (zbyt krótki czas organizacji i duża kwota do zapłaty, oraz panujące tam warunki pogodowe i krótki termin-10 dni).
My (czytaj załoga TSŻM) popłynęliśmy w kolejny rejs. Byliśmy tam, zobaczyliśmy i to wszystko.
Nie rozumiem tylko o jaki sposób zdobycia Hornu Wam tzn Tobie i oponentom chodzi? Jaki to jest sposób dobry, a jaki zły?
Dla Twojej wiedzy, podaję stronę, na której przeczytasz o falach wyższych nawet niż 20 metrów - w relacji bydgoskiej załogi z roku 1973 na jachcie Euros. www.kapitanowie.org.pl w zakładce nasze rejsy- Horn, czy coś takiego, znajdziesz na pewno.
Dominiku podam Tobie oczywiście mój telefon, abyś miał bezpośredni kontakt do mnie, ale i ja do Ciebie mam prośbę. Buduj własną opinię w oparciu o swoje doświadczenia, a miej odrobinę dystansu do tego co wyczytasz w prasie lub doniosą Ci "życzliwi".
Możesz mi wierzyć, że otrzymaliśmy (załoga) wiele sms-ów i telefonów z gratulacjami przejścia (żeby nie pisać zdobycia ) Hornu!!! Naprawdę wiele. I to cieszy.
PS. O swojej promocji wcale nie myślę, bo jak zauważyłeś dbają o nią inni.
My w TSŻM robimy po prostu swoje. Ja również.
Odpowiedziałem Tobie na komentarz tylko dlatego, aby oni (oponenci) mogli to przeczytać i mieli choć tyle wiedzy, bo liczę na Twój kontakt telefoniczny.
Jeszcze raz pozdrawiam i życzę zawsze stopy wody pod kilem (skoro pływasz po morzu)!
Pomimo zaprzeczenia, dyskutujecie Panowie jednak nad wyższością Świąt Bożego Narodzenia nad Wielkiej Nocy (ja przechylam się w stronę Wielkiej Nocy)
Żeglarstwo rekreacyjne ma to do siebie, że jest żglarstwem rekreacyjnym. Normalnie na tych stronach to nic zdrożnego; weekend pomiędzy Gdynią a Władysławowem uchodzi za wzór tego sposobu uprawiania żeglarstwa i dorobił się już potężnego, ideologicznego zaplecza w postaci różnych organizacji i długich wywodów o zdrowym rozsądku. Ten zdrowy rozsądek, jak widać upada przy okazji opływania przylądka Horn, zresztą nie po raz pierwszy w ostatniej historii polskiego żeglarstwa. Tymczasem jest oczywiste, że żeglowanie ma dla każdego inny wymiar. Z tego punktu widzenia dla pływających właścicieli SELMY żeglarstwo jest sposobem na życie, a dla ich pasażerów sposobem na spędzenie udanego, lub nie, urlopu.
W krainach odległych i tajemniczych najmniejszą jednostką miary czasu jest tydzień, tak samo jak najmnieszą jednostką pojemności, liter. Na tak zwanej "wyprawie", zeglarskiej czy polarnej nie pojedyńcze przeciwności przyrody są jej kwintesencją tylko zabijająca wszystko monotonia wśród przeciwności przyrody w ogóle. To właśnie leży u źródła legendu o Hornie; długie tygodnie i miesiące żeglugi wśród sztormów i minięcie przylądka jako zapowiedzi lepszych czasów, gładszych i cieplejszych wód. To samo tyczy wypraw polarnych. Jak się gdzieś pojedzie na tydzień czy miesiąc nawet to się było na wycieczce, bardzo pięknej zresztą, jak chce się posmakować wyprawy, to po pierwsze trzeba na ten czas zwinąć wszystkie życiowe sprawy, po drugie trzeba mieć jasno na oku cel i powód dla którego się tę wyprawę podjęło, sama chęć przygody na ogół nie wystarcza. Czy chcemy czy też nie, wyprawy przeszły w ręce zawodowców, dla amatorów, z wielu różnych przyczyn, nic nikomu nie ujmując, pozostają wycieczki.
Oczywiście ludzie jak to ludzie, przyjmują postawy skrajne, z jednej strony mam przyjaciela, który wożąc niewielkim żaglowcem żeglarzy turystów zwykł mawiać przy wymianie, że ładuje nowe cargo a ze sposobów obsługi łądunku wymieniał najważniejszy; załadować pod pokład, zamknąć wszystkie luki, uprzednio wrzucić do środka dwie półlitrówki... Z drugiej strony rzesze przyjemniaczków reagują alergicznie na jakąkolwiek wzmiankę o zapłacie za żeglowanie. Należy jednak IMHO dążyć do wyważenia i złotego środka, niech każdy ma satysfakcję, która go zadowala.
Pozdrowienia - Jarek Czyszek
Cieszę się Krzysztof, że się odezwałeś, bez Twojego komentarza i Twoja wypowiedź mogła być opacznie rozumiana (co widzisz po innych postach).
Całą odpowiedzialność za formę wypowiedzi biorę na siebie: to ja tak niefortunnie (i - jak widać - mało czytelnie) chciałem nadać swojej wypowiedzi wymiar lekki - a wyszło jak wyszło. Trudno, będę ostrożniejszy.
Niezależnie od wszystkiego: ja też jestem człowiekiem starej daty i Horn darzyłem i darzę wielkim szacunkiem. Cieszę się, że zdobyłem go na jachcie, pod żaglami, jako członek załogi - nie turysta!, co podkreślam z całą mocą.
Oczywiście wiele osób - ja też - chciałoby, by był to rejs z Polski, dookoła świata, samotnie, bez zawijania do portów, pod prądy i wiatry. To byłby naprawdę Wyczyn! Mnie jednak na taki rejs nie stać (z wielu względów), stąd moje marzenie było skromniejsze.
Ale też ja do niczego nie pretendowałem tym rejsem, nie przedstawiałem go jako Wielki Wyczyn Żeglarski, nie pisałem o tym książki. Pisałem do Kolegów, z których część zna mnie osobiście, niektórzy z korespondencji. Stąd lekki ton, odczytany jako spleen czy brak szacunku dla tych, którzy zdobyli Horn w naprawdę trudnych warunkach bądź którym się wręcz nie udało).
Ja tylko chciałem podzielić się moją radością, że mnie się udało w warunkach, jakie opisałem i ewentualnie podzielić się doświadczeniami gdyby ktoś był zainteresowany. Nie piętrzyłem ani fal, ani wiatru, ani warunków (choć kto wie, co będę wnukom opowiadał za lat kilka ;)). Czy przez szacunek dla marzeń innych miałem nie płynąć? Czy też nie pisać, że opłynąłem Horn? Czy też zmyślać, jak było ciężko i ile masztów nam złamało? Po wypowiedziach już wiem, że należało zaniechać tonu lekkiego i pisać z większą powagą. Trudno - stało się. Tych, których uraziłem zbyt frywolnym tonem - przepraszam, naprawdę nie to było moim zamiarem. Nie chciałem dewaluować niczyich marzeń - to także moje marzenia.
Wierz mi Krzysztofie - mam duży dystans do swojej osoby i do swoich osiągnięć żeglarskich. Wyrazem tego dystansu był też niefortunnie lekki ton mojej korespondencji: nie Wielki Wyczyn (choć z pewnych względów dla mnie osobiście był to wyczyn szczególny), ale skromniej: ciekawy rejs na początek sezonu - i spełnienie moich marzeń osobistych.
Daleki też jestem od jakiegokolwiek spleenu żeglarskiego - cieszę się każdym rejsem, także tymi, które mnie jeszcze czekają. Kocham Mazury (moje rodzinne strony) i Jeziorak, co potwierdzą wszyscy, którzy mnie znają. Jestem przede wszystkim szuwarowcem, którego dopiero niedawno (ok. 10 lat temu) Don Jorge wygonił na morze.
Dzięki, że się odezwałeś, namiary zapisałem - odezwę się jak będę w pobliżu. Ja zadbam o pełną szklaneczkę, Ty zadbaj o ognisko. Pozdrowienia przekażę kolegom.
Stopy wody
Leszek Lep
Trudno mi znaleźć właściwe słowa po Twojej odpowiedzi dla Krzysztofa; różni się ona znacznie od wypowiedzi Czarka. Być może wynika to z tego, że on jest Komandorem Waszego klubu - a więc osobą odpowiedzialną również za marketing, zdobywanie sponsorów. To mogłoby wiele wyjaśnić.
Mimo tego czuję, jakbyśmy żeglarstwo odczuwali inaczej. Dawno zostawiliśmy za sobą, Romek i ja, okres żeglarstwa zespołowego, klubowego. Proponowanie nam wejścia w skład załogi odbywającej jakiś rejs nas nie interesuje, niezależnie gdzie ten rejs się odbywa. Dlaczego - chyba najdobitniej ujął to gospodarz tej witryny pisząc, że nie po to budował pięć swoich jachtów ... Myślę, że Jurek rozumiał intencje naszych komentarzy do tego tematu.
Każdy z nas żeglujących ma już za sobą swój HORN, lub kiedyś na niego trafi. Romek miał go pod Rozewiem i na Zatoce Greiswaldzkiej, Waldek "3 sztagi" gdy płynął swoim maleńkim "Wodnym Ptakiem" z Rugii do Ustki, ja kiedyś na Mazurach i w paru miejscach na Bałtyku.
Przypomnij sobie Lechu, ile razy Ty byłeś w sytuacji trudniejszej, niż ta z prawdziwego HORNU? Czy tamte przeżycia zbladły, stały się mniej ważne? Dla mnie sztormowa noc, gdy płynąc samotnie w prezencie dla Neptuna wyrzuciłem za burtę niezłe kapcie, nie straciła ważności tylko dlatego, że było to na Ławicy Słupskiej a nie pod HORNEM.
Może gdzieś - kiedyś, spotkamy się i porozmawiamy na ten i inne tematy. Teraz mogę pogratulować interesującego rejsu po wodach trudnych dla żeglowania, ale ciekawych. Może nawet kiedyś, jeśli bym otrzymał parę zdjęć i krótki tekst, zamieszczę w swojej "Ziemi Usteckiej" wzmiankę o Waszym rejsie?
Dyskusja na tym Forum nie zmienia faktu, że w rozmowach wielokrotnie przytaczałem "WT" i jego zdjęcie z "herbowym" spinakerem jako przykład działan promocyjnych; niewiele miast czy regionów decyduje się na ten sposób reklamy ...
Edward Zając