Prezentacje "Who is who" nie pomijają żeglarzy mieszkajacych poza Polską. Mam jednak w tym zakresie zaległości. Z waszą pomocą spróbujemy je nadrobić. Dzis prezentuję Ludwika Zienkiewicza - prawdziwego żeglarskiego giganta i bohatera "słynnej ucieczeki". To żeglarz, który absolutnie wszystko postawili na jedna kartę. Ogromne ryzyko. To nie była wysiadka w Holtenau, to nie była "krajówka", którą sztorm wywiał do wrażego portu, to nie było oddalenie się od grupy wycieczki orbisowej. To była klasyczna ucieczka przez "zieloną granicę". Do zbiegów poprostu strzelano bez ostrzeżenia. Pomyślcie - Ludwik "dał dęba" w okresie kiedy WOP plaże bronował. Czapkę z głowy zdejmuję przed jego odwagą, dzielnością, uporem, pracowitością i .... sympatycznością.
Kamizelki i żyjcie wiecznie !
Tu wszyscy klikają Ludwikowi
Don Jorge
___________________________________________
Ludwik Zienkiewicz
Urodzil sie 8 lutego 1933 roku w Wilnie, inżynierem budowy okrętów został w Szwecji. Zapalony żeglarz, jeszcze z polskim patentem "morsa" (nr. 299, wydany przez PZŻ 20 grudnia 57 lat temu !).
Rok 1953 - skipper porwanego jachtu Rok 2008 - Polski Szwed pod banderą porwanego jachtu
Pierwsze kroki żeglarskie stawia w 1947 roku w klubie żeglarskim YMCA, poźniej w PKM w Twierdzy Wisloujscie. Żeglował wówczas na jachcie "Jantar" w załodze kapitana. Wojewodki. Jesienią 30 wrzesnia 1953 roku w towarzystwie 3 kolegów klubowych wypływa na Zatokę Gdańską tymże jachtem "Jantar" (który w międzyczasie decyzją władz zostaje przemianowany na "Architekt"). Jest to ostatni w sezonie zatokowy rejs "stażowo-szkoleniowy". Pełna konspiracja: o zamiarze ucieczki wie tylko skipper Ludwik Zienkiewicz i Jan Preuss. Jerzy Krasiński czegoś się domyśla, ale upewnia się dopiero w trakcie rejsu. Trzeci załogant Leszek na jachcie znalazł sie przypadkowo i co naprawdę jest grane dowiedział się, kiedy jacht był już na kursie "nord".
Trasa ucieczki Załoganci Ludwika
Wcześniej Ludwik postarał się o "generalkę" Bałtyku i ukrył ją pod materacem w forpiku. Podczas wopikowej odprawy przed Bosmanatem Portu Jastarnia Ludwik ma serce na ramieniu. Gdyby WOPik znalazł mapę - byłby to koronny dowód rzeczowy świadczący o zamiarze popełnienia najpoważniejszego wówczas przestępstwa kryminalnego. Pogranicznicy mapy nie znajduja, ale zaczynają interesować się zapasem .... wody słodkiej. Chłopaki jakoś się wykręcają, a może w głowie cerbera podejrzenie zamiaru ucieczki wydaje się absurdalne. Nie znajdują też o dziwo 2 litrów gorzały przygotowanej na ewentualność koniecznośc podjęcia próby i skorumpowania funkcjonariuszy. Odprawa przeciąga się, a żeglarze udanie imituja brak zainteresowania finałem odprawy. Robi się późno, co jest im na rękę.
Rodzinny jacht Ludwika - typ Lotus Europa, nazwa własna "JANTAR XI"
Wreszcie jacht wychodzi z Jastarni. Kurs na Gdańsk, ale po zapadnieciu ciemności, "Jantar" robi zwrot w kierunku latarni Krynica Morska, i .... odważnie przekracza linię "patrolową", a następnie "prostą" *). Po pewnym czasie kolejny, zdecydowany zwrot i kurs na północ. Rozsadnie - nie na Karlskronę, nie na Kalmar, ale na Gotland. Wiatr tężeje, wybudowuje się wysoka fala, a WOP... traci kontrolę nad jednostką. No a uciekinierzy mają już regularny sztorm. Jacht ciężko pracuje, bierze fale na pokład, ale uparcie podąża na północ.
Uciekinierzy mają tylko kompas. "Log burtowy" działa na zasadzie głosnego odliczania sekund jak podczas knockdownu w boksie. Po prostu nie mają stopera. Na "generalce" Bałtyku nie ma charakterystyk świateł. W tamtych latach posiadanie zegarka z sekundnikiem było luksusem. Oczywiście nie maja też Spisu Świateł. Prowadzą jednak skrupulatnie jakąś tam "zliczenówkę", na mapie nanoszone są kolejne domniemane pozycje. W przypadku halsówki pomyłka w prawo lub lewo o kilkadziesiąt mil jest możliwa. Całe szczescie, ze wiało z bagsztagu, Chwile grozy przeżywają uciekinierzy, gdy na horyzoncie pojawiają się światła kutrów wracajacych z połowu. Całe szczęście - "Jantar" nie zostaje zauważony. Sztorm nieco łagodnieje. Mijają godziny, godziny. Wreszcie jakaś latarnia - Ludwik przyjmuje, że to "musi być Hoburg". Czyli Gotland ! Hurrra !!! I rzeczywiście była to właśnie ta latarnia. Łagodne wejście na mieliznę i skuteczne wyrwanie się z pułapki przy pomocy szwedzkich rybaków.. Po 60 godzinach niesłychanie uciążliwej żeglugi s/y "Jantar" wchodzi do porciku Burgsvik na Gotlandzie. Później do Visby na policyjnym holu. Ocalenie, wybawienie, radość, wymarzona wolność. Nie skorzystał z niej tylko Leszek. Szwecja okazała się gościnna i życzliwa. I tak jest do dzisiaj. Jacht wrócił na pokładzie statku handlowego.
Dalsze losy to nauka i praca w różnych zawodach. Ludwik (teraz) się śmieje "od łopaty do ołówka". W latach1957-1971 nareszcie praca techniczna - kolejno na stanowiskach kreślarz-konstruktor, kontroler techniczny, szef oddzialu kadlubowego w stoczniach Norrköpings Varv, Oskarshamn Varv, Uddevalla Varvet. Od maja 1971 prowadzi firme Technika Okrętowa w Uddevalli.
Ludwik - żeglarz, inzynier, konstruktor - człowiek sukcesu, z jajami, któremu sukcesy w głowie nie przewróciły
Nie zaniedbuje żeglowania po wodach północnych na jachcie "Jantar II", a następnie "Jantar III". W roku 1964 projektuje i zamawia budowę jachtu morskiego "Jantar IV" . Jego opis możecie znaleźc w roczniku 1965 szwedzkiego X Klubu.
W roku 1972 zaprojektował, nowoczesny szkierowiec LOTUS 40, model Scandinavia i rozpoczął jego seryjną produkcję we własnej stoczni. Później powstały kolejne jachty - model Racing, SX30 i Europa, ktorych plywa już okolo stu. A sam nadal żegluje na swym rodzinnym jachcie LOTUS Europa „Jantar XI”
Kiedy bywa w Polsce - urządzamy w moim ogrodzie luzackie "garden-party".
__________________________
*) "Prosta" - za peerelu - linia łącząca cypel helski z ujściem Przekopu Wisły (Mikoszewo). "Patrolową" była wówczas linia łączaca cypel helski z wschodnią głowica falochronu portu gdańskiego. Do Górek się wtedy nie pływało.
Drogi Ludwiczku,
News wieszam w Dniu Twoich Urodzin. Najserdeczniejsze życzenia zdrowia i radosci z żeglowania. Żyj wiecznie !
Don Jorge
Dzielny żeglarz i wspaniała historia, mało znana. Ile podobnych zdarzeń umyka, bo odchodzą ich uczestnicy? Może warto, aby odezwali się ci niepokorni, którzy w tamtych latach nie poddali się. Chyba wirtyna "przyjemniaczków" jest najwłaściwszym miejscem na takie wspomnienia. Może kiedyś ktoś wyda książkę na ten temat?
W latach osiemdziesiątych koło Ustki było polowe lotnisko z którego startował rolniczy ANTEK. Jednak pewnej nocy wystartował nielegalnie i dotarł na Bornholm. Wysłano pilota i sprowadzono maszynę, która nadal latała nad polami - do czasu gdy następna załoga, już z licznymi rodzinami, poleciała na Wyspę. Śmieliśmy się, że Ustka ma międzynarodowe lotnisko, bo podobno i trzecia załoga wybrała wolność - i to był koniec tego lotniska. W jakieś dziesięć lat później jeden z tych uciekinierów przypłynął do Ustki jachtem - z Kanady.
Zastanawiałem się, jakim cudem powolny ANTEK mógł bez przeszkód dolecieć na Bornholm? Z chwilą przekroczenia linii brzegu samolot był widoczny na radarze. W odległości ok. 20 km było lotnisko wojskowe, na którym para pościgowa startowała w 3 czy 5 minut od alarmu. Dalsze kilka minut i byli u celu.
Rozmawiałe z jednym ze służących tam wówczas pilotów i on wyjaśnił mi ów fenomen. Otóż faktycznie startowali i byli nakierowywani na cel. Nawet widzieli samolot i rozpoznawali ANTKA. Gdyby zameldowali, że go widzą, to następny rozkaz dotyczyłby zmuszenia "przeciwnika" do zawrócenia na ląd. Gdyby nie posłuchał - mógł paść rozkaz zestrzelenia. Piloci wojskowi o tym wiedzieli, więc meldowali, że nic nie widzą i po pewnym czasie wracali na lotnisko; po prostu nie chcieli ryzykować, że będą musieli strzelać do cywilów ...
Ile jest w tym prawdy - nie wiem. Jest faktem, że ANTKOM jakimś cudem się udawało ...
Dziękuję Jurkowi za zamieszczony fragment historii naszego żeglarstwa.
Edward Zając
W "Bałtyckich Podróżach" (miesięcznik darmowy dostępny m.in. na promach Polferries) nr 13/2007 był artykuł o ucieczkach na Bornholm - no kilka było ciekawych. Ciekawa jest ucieczka Pana Jerzego Szymczaka - w 1962 przepłynął kajakiem z Kołobrzegu.
Podziwiam tych ludzi za odwagę. Dziś tego typu rejsy są powszednie, ale jeśli się weźmie poprawkę na okoliczności ucieczek - to była walka o życie. O ilu nie wiemy, bo im się nie udało...?
Hasip
Może warto byłoby przeglądnąć archiwalne miesięczniki - pewnie nie tylko o ucieczkach tam było... Jak będziesz płynął następnym razem zapytaj czy i gdzie można zdobyć poprzednie numery :-)
Lotus to kategoria jednostek w których jestem zakochany. O mały włos nie zanabyłem kiedyś lotusa w Danii :) nawet nie przypuszczałem, że to Polak konstruował, w dodatku osoba tak znamienita.
Pozdrawiam.
Andrzej Hasip Mazurek
viTAM!
To jest moja prośba do p. Sychuta z tej prostej przyczyny, że dane techniczne napisane po szwedzku jako tako da się ze-zrozumieć :)), natomiast historii konstrukcji LOTUS-a to już ani w ząb, oprócz danych technicznych. Znalazłem http://www.lotus40.dk/home/historik/historik.htm . Niestety, strona nie ma wersji anglojęzycznej. Czy podjął by się Pan przetłumaczenia? Thanks In Advance!
Jacek Przepióra
A jak by tak wszyscy uciekli to kto zgasiłby światło?
Ostatni!
lukasz
Tak, Piotrusiu!
Przez cale życie w tamtym "obozie postępu" tak właśnie na to patrzyłem. Ci, co "wybierali wolność" nie byli moimi idolami... Szczególnie w sytuacji, gdy np. kapitam schodzila z jachtu tuż przed powrotem do kraju, po dlugim i głosnym, całkiem ne prywatnym, rejsie...
Ale dziś może warto przypominać także i te karty z historii!
Smutne, co piszesz.
"Schodzila"? Literowka pewnie, a moze piszesz o Tomku Zydlerze? Bylo takich zreszto sporo. Oczywiscie, nic wspolnego z heroizmem, fantazja i determinacja bohatera news'a: On i jego zaloga narazali zycie, bo i kule wopistow i sztorm. Ci wszyscy, ktorzy zeszli po cichu....przeciez nie narazili zalogi i jachtow na niebezpieczenstwo. Zaplacila za to zeglarska brac? Pewnie tak, ale nie dlatego, ze niektorzy "schodzili", tylko dlatego, ze taki byl nasz nieludzki i potworny system.
"może warto przypominać także i te karty z historii!" - moim zdaniem, tak! Te karty sa ponure, szare - odpowiedzialnosc zbiorowa, odpowiedzialnosc rodzinna...ale i motyw do dzialania dla innych, powod do niepokoju wladz, swiadectwo, ze nie wszyscy sie poddali. Niewiele nas wtedy cieszylo....
Lukasz Zasmucony
NIeważne o kim pisalem imiennie, wyszloby że kogoś potepiam, a to nieprawda. Chodzi mi o to, że odczuwałem wtedy dyskomfort: z jednej strony oni wybierali, czasem ryzykując poważnie, wolnośc, a z drugie, czułem się "zdradzony".
A co mnie cieszylo? A choćby żeglowanie! Morze było takie samo, jak dziś, trochę bardziej cenne, bo trudniej osiagalne. Zresztą młodych ludzi wiele cieszy, zapewne stad dzisiejsze gloryfikowanie czasów gierkowskich.
Ci, co zostali, nie mieli najmniejszych szans na walkę o wolność żeglowania. Musieli być bardzo pokorni, aby móc załapać się na jakikolwiek rejs morski. Gdyby ktoś otwarcie zaczął opowiadać się za zmianą przepisów, pozytywnie mówił o przepisach żeglarskich w wolnych krajach, to miałby nie tylko zamkniętą drogę na morze, ale i sporo kłopotów na lądzie.
Jak skutecznie "spacyfikowane" było środowisko żeglarskie widzimy jeszcze teraz, gdy w kilkanaście lat po zmianie systemu nadal mamy problemy z uzyskaniem takich swobód jakie mają żeglarze z sąsiednich krajów. Najsmutniejsze, że to opóźnienie, te sprzeciwy wobec liberalizacji pochodzą również od części środowiska żeglarskiego, ukształowanego przez poprzedni system.
Czasem zastanawiam się, jaką burzę mogłoby wywołać dotarcie do akt IPN dotyczących środowiska żeglarskiego ...
Edward Zając
Ci co zostali i robili coś spektakularnego albo istotnego także są "ważnymi" personami. Są różne formy niepotulności i potulności. Problemem jednak jest to, że nie pamięta się i o tych co "na miejscu" i o tych "co na wygnaniu".
Andrzej Hasip Mazurek
Robert
Piszesz:"Ci co zostali i walczyli o normalność umierają w zapomnieniu". Fakt, niewiele wiemy o tych, którzy pozostali w Polsce i walczyli o wolne żeglarstwo. Zastanawiam się nawet - walczyli czy marzyli o wolności żeglarstwa? Czy wówczas była możliwość walki wyłącznie o wolność żeglarstwa, w oderwaniu od całości zniewolenia?
W połowie lat sześćdziesiątych jedno z pism ilustrowanych zamieściło tekst potępiający żeglarzy, którzy w którymś z portów "wybrali wolność". Dość naiwny tekst propagandowy zdenerwował mnie; w wysłanym komentarzu stwierdziłem, że popieram ich postępek, że na ich miejscu zrobiłbym to samo, ponieważ w Polsce nie można swobodnie żeglować. Oczywiście podałem swoje pełne dane.
Zamieścili ten tekst, ale tak pokieraszowany przez cenzora, że zginął cały sens wypowiedzi. Dodano też odpowiedni komentarz. Wysłaną ripostę na taką manipulację też zamieszczono, ale jeszcze bardziej okaleczoną - zrobiono ze mnie naiwniaka, który nie potrafi docenić opiekuńczych walorów Państwa, które chroni mnie przed niebezpieczeństwem morskiego żeglowania. Przytoczono nawet przykład takiego rejsu uciekinierów: zimno, mokro, wiatr rwie żagle, jacht przecieka ...
Na tym skończyła się korespondencja - a jakiś czas później odwiedzili mnie dwaj smutni panowie ostrzegając przed nastęnymi takimi wystąpieniami ...
Nigdy nie miałem okazji "wybrać wolność" - nawet gdy płynęliśmy "Zewem Morza" tuż przy Gotlandii, to żaden kuterek czy motorówka nie podpłynęła dostatecznie blisko ... W pierwszy rejs zagraniczny jachtem popłynąłem dopiero w 2006 roku, na swojej HOLLY ...
Edward Zając
W 1968 lub 9 roku usłyszałem w Trzebieży od jednego z tamtejszych kapitanów ciekawą historię. Otóż podobno wkrótce po wojnie żeglarze bez przeszkód wypływali na morze. Wielu to wykorzystywało i jachtami uciekało na Zachód. Z czasem jednak Zatoka Pomorska zaczęła być kontrolowana przez małe rosyjskie patrolowce. Paru desperatów, którzy koniecznie musieli uciekać z kraju, wypłynęło jachtem uzbrojonym również w pancerfausty. Podobno doszło do spotkania z patrolowcem, który chciał dobić do burty jachtu. Pięści pancerne zrobiły swoje - zmiotły z dziobu jedyne pokładowe działko czy WKM i uszkodziły kadłub. Jacht uciekł a uszkodzony patrolowiec może doholowano, a może o własnych siłach wrócił do portu.
No i skończyło się swobodne wypływanie w morskie rejsy ... Oczywiście, trudno przypuszczać, nawet gdyby opowiedziane wydarzenie było prawdziwe, aby miało wpływ na politykę dotyczącą granic. Wiadomo, że Rokossowski po przyjeździe do Polski wprost powiedział, że przez polską granicę nawet mysz nie przejdzie ...
Opisana historia przypominała scenę z filmu "Dział Nawarony", gdy grupa komandosów płynąca kutrem "załatwia" przy pomocy granatów niemiecki patrolowiec, który dobił do ich burty. Być może więc filmowa fikcja ma swój rzeczywisty wzorzec.
Edward Zając