Nieprawdopodobne bałwaństwo, przy których wybryki naszych urzędników, funkcjonariuszy, sądów czy służb wydają się być dziecinną, niewinną zabawą. Czyli z nami nie jest tak źle. Są gorsi, dużo gorsi ! Jerzy użył delikatnego określenia "zbulwersowany". Mnie się ciśnie na klawiaturę inne słowo.
Kliknijcie tu Jurkowi - nie Australijczykom !
Kamizelki i zyjcie wiecznie !
Don Jorge
_____________________
Witajcie w Australii - to kosztuje 20 tysięcy dolarów!
Don Jorge,
Jestem zbulwersowany. Wpadło mi właśnie w ręce i cytuję poniżej tłumaczenie z żeglarskiego blogu na stronie internetowej - z przed dwóch tygodni: http://sailing.about.com/b/2008/02/05/welcome-to-australia-that-will-be-20000-please.htm
"Sąd apelacyjny w Australii podtrzymał wyrok i wielką grzywnę na którą został skazany żeglarz przez sąd pierwszej instancji. Jego przewinienie to niedopełnienie obowiązku zgłoszenia zamiaru wejścia do portu. Pierwszy wyrok był $4000 grzywna i $15000 koszty sądowe. Sąd apelalacyjny dołożył jeszcze koszt apelacji…
James Mazari, jachtsman ze Stanów Zjednoczonych był początkowo skazany przez Bundaberg Magistrates Court w lutym 2007 z dwóch paragrafów Ustawy Celnej: dział 64 'Raport zamierzonego przybycia' i dział 64 ACB 'Raporty załogowe'. Według tych przepisów kapitan statku musi zgłosić zamiar przybycia do Australii conajmniej 96 godzin wcześniej, przy pomocy faksu, emaila lub telefonicznie.
Manzari wszedł do portu Bundaberg, Australia z Noumea, stolicy Nowej Kaledonii we wrześniu 2006 a w czerwcu 2006 Australia wprowadziła to nowe prawo zobowiązujące statki wodne i powietrzne (czyli w prostym - nie prawniczym języku - samoloty) zgłosić wejście cztery do dziesięciu (!) dni wcześniej. Manzari tłumaczył, że konsulat w Noumea błędnie go poinformował o terminie 48 godzin przed wejściem i dopuszczalności zawiadomienia przez UKF-kę. Manzari zawołał celników w Bundaberg przez UKF i poinformował o swoich planach. Ale po przybyciu dowiedział się w kosztowny sposób o przekroczeniu nowego prawa. UKF - nie robi!
Prawo to było już mocno kytykowane przez środowisko żeglarskie w Australii po uprzednim skazaniu pary holenderskich żeglarzy turystycznych w podeszłym wieku. Ci zgłosili się przez radio do urzędników zbliżając się do portu Brisbane po ciężkim trzynastodniowym rejsie z Nowej Zelandii. Po przybyciu zostali poinformowani o nowym prawie i zapłacili grzywnę $2000.
Tak więc - kto się wybierasz do Australii: Nie zapomnij zabrać faksu, komputera i telefonu satelitarnego. (Albo miej przygotowane $20.000 w banknotach o małej nominacji). Ciekawe jakie grzywny zapłaciłby Kapitan James Cook w dzisiejszych czasach?"
Nie będę cytował klątw jakie kłębiły mi się w głowie po przeczytaniu tego kawałka. Refleksja po ochłonięciu jest taka, że swobodne żeglowanie zaczyna być mrzonką, bo cokolwiek się gdziekolwiek komuś uda oswobodzić - to w innym miejscu, inne władze dołożą sto razy więcej. Druga refleksja: że nasze narzekania na polskich urzędników są jakby relatywnie przesadzone bo jeszcze nigdy nie było tak źle, żeby nie mogło być gorzej. A trzecia? Że od "1984" minęło już ćwierć wieku i mądry Orwell nie mylił się ani o jotę. Big Brother działa skutecznie - ręka w rękę z opatrznościowym dlań Bin Ladenem (gdyby go nie było trzeba by go wymyślić). BB umiejętnie manewrując zastraszaniem społeczeństw kasuje nam powolutku, krok po kroku wszelkie swobody. Dla naszego bezpieczeństwa - oczywiście! Komunizm i faszyzm mają godnego następcę. Jeszcze młody ale globalny i szybko dorasta!
Zaś satysfakcja, że to właśnie Amerykanin miał okazję skosztować imigracyjnej medycyny, podobnej do swojej własnej, jest krótkotrwała... i po namyśle niemądra. Dużo by jeszcze pisać ale zostawiam pole komentatorom.
J.Knabe Londyn 24.02.08
Pozdrawiam
Jurek
b
MMVIII
W nowym, marcowym miesieczniku Voiles& Voiliers wyczytalem wlasnie, ze srednio statystcznie w podrozy dookola swiata znajduje sie okolo 20000 ( dwadziescia tysiecy) francuskich jachtow i jest to wartosc stala i nic sie specjalnego nie dzieje.... Czytalem tez niedawno - w krajowym medium - o szykanach doznawanych przez zeglarzy brytyjskich we Francji....tez bzdura. Nigdzie nie jest tak rozowo, jak lubimy sobie myslec, ale bez przesady jednak!
Lukasz Rozowy
Najpierw drobne sprostowanie: Jurek Knabe wyraźnie nie docenił geniuszu Orwella i - zasugerowany tytułem dzieła - ocenił, że od 1984 upłynęło ćwierć wieku.
Jureczku, Orwell napisał to 60 lat temu. Pierwsze wydanie - w 1949.
A teraz "do ad remu":
Mnie to w ogóle nie dziwi, bo jestem uodporniony na głupstwa i kretynizmy wymyślane przez waaadze.
Czort bierz Australijczyków. Jak się chodzi do góry nogami, to trudno myśleć logicznie.
Oto trzy przykłady z ostatnich lat, z naszej kochanej, cywilizowanej Europy:
1. Wchodzę "Zawiasem" do Ijmuiden, żeby zaliczyć Amsterdam. Ja chcę wejść do awanportu i uzgodnić, do której śluzy (jak by ktoś nie wiedział - są tam trzy), a tu słyszę, że właśnie zmieniły się przepisy i nie mogą mnie wpuścić, bo powinienem był na 48 godzin wcześniej przysłać fax z zapowiedzią mojego ETA. Bez faxu - won!
Zagadałem nieustraszony Port Control, że nie mam faxu na pokładzie, że mam młodzież (nie dodałem, że 30-40-letnią, ale w końcu przy mnie - to były małolaty), że muszę wymienić załogę szkolną w Amsterdamie, że tam czeka autobus, że obiecuję poprawę, że ja już nigdy nie naruszę przepisów Królestwa Holandii, że bardzo lubię wiatraki i tulipany, że następnym razem przyślę im 5 faksów, tararara, ble, ble, ble.
No dobrze, powiedziała waadza portowa w swej nieograniczonej łaskawości (a mogli zabić!). W drodze wyjątku - możesz wejść. Ale następnym razem....
Następnym razem to było dwa tygodnie później. Z Le Havre wysłałem fax, że się wybieram do Ijmuiden i nie było już żadnych problemów.
2. Z Amsterdamu idę do Edynburga (tzn. do Leith). Tknięty złym przeczuciem - zadzwoniłem do kumpla, który ma firmę w Londynie i poprosiłem, żeby zadzwonił do Leith i zapytał w kapitanacie, ile zapłacę za postój i czego oni chcą na wejściu. Po pół godzinie kumpel oddzwonił, że rozmawiał z samym harbour masterem. Opłata wynosi 82p za tonę DWT , ale mam zadzwonić do nich, bo potrzebne będą jakieś papiery. Dzwonię do Leith i okazuje się, że muszę przysłać do nich fax na specjalnym formularzu Jej Królewskiej Mości, bo formularzy IMO nie uznają.
No cóż, Polak potrafi. Telefon do kumpla: zadzwoń do Leith i poproś, żeby ci przysłali faksem ten cholerny formularz, a potem zadzwoń do mnie, to wypełnimy to draństwo przez telefon. Po chwili Andrzej oddzwania, że ma. Formularz liczy 4 strony. Wypełniamy to wspólnie i Andrzej wysyła bumagę z Londynu do Leith.
W Leith nie ma problemów (jak się okazało - na razie). Jest formularz - you are welcome.
Problem powstał następnego dnia, kiedy poszedłem do kapitanatu, żeby zapłacić te 83 peny za tonę - dostałem rachunek na prawie 1000 funtów.
- Zaraz, zaraz - mówię. Sprawdzałem. Stawka wynosi 82 pensy, Zawias ma 162 tony, więc na oko wychodzi mi 130 funtów.
- Zgadza się, - mówi waadza portowa, -ale za sam fakt wejścia statku do portu pobieramy 700 funtów, poza tym 40 funtów za wywóz śmieci...
- Ja nie wyrzucam śmieci.
- Nie szkodzi, ale to jest mimimum charge i tyle musisz zapłacić.
Jeszcze tam było kilkadziesiąt funciaków za coś. Razem - 992 GBP. Za dobę postoju.
Po paru godzinach kłócenia się i szantażowania (argumentowałem, że na tym zmiennym świecie są tylko 3 rzeczy stałe: śmierć, podatki i to, że ja tego nie zapłacę), przy czym najwięcej do gadania miały tu związki zawodowe(!) wykłóciłem się. Mam zapłacić 200 euro i wyp....
Zapłaciłem 200 euro i wyp... znaczy - opuściłem gościnny port udając się na z góry upatrzone pozycje, tzn. do Stavanger.
3. Szwecja, bodaj jako jedyny kraj w okolicy, strasznie się przejmuje przepisami Schengen. Wejść z zagranicy można tylko do wyznaczonych portów (dalej - hulaj dusza), a okręt wielkości Zawiasa musi 24 godziny wcześniej przysłać faksem formularz IMO (zgłoszenie wejścia) wraz z listą załogi. Ja wychodziłem, armator wysyłał i było miło. Aliści za którymś razem ja wyszedłem w niedzielę, a mój dzielny armator pewnie zapomniał, że w poniedziałek rano ma wysłać fax.
Wchodzę ci ja do Kalmaru, a tu na nabrzeżu, zwykle pustym, stoi samochód i dwóch wyszamerowanych imigrejszenów.
- Master - wlazłeś tu, a my nie mamy faksu.
- Bo pewnie mój armator się pomylił i wysłał do innego regionu (Szwedzi maja 4 regiony coast guardu).
- Ok, sprawdzimy.
Stałem dobę i polazłem do Karlskrony. Podchodzę do nabrzeża, a tu przed budynkiem Ericsona stoją te same dwa imigrejszeny, które przyjechały tu specjalnie z Kalmaru wypalając benzynę za pieniądze szwedzkich podatników.
- Master - sprawdziliśmy we wszystkich czterech regionach. Żaden fax nie przyszedł. Znamy cię, więc odpuścimy, ale następnym razem, jak wejdziesz bez faksu nałożymy karę 4500 euro.
Chłopaki, co wy mnie straszycie jakimiś tam aborygenami od kangurów;-))
Janusz Zbierajewski
PS. Wiem, wiem, Zawias to nie jotka czy insza bawarka, ale waadza wymyśla głupoty raz dla małych, raz dla dużych.
Niezmiernie poszerza się obszar wolności... ];-E
Jak mówię, że waaadza jest tylko dla siebie samej i zrobi wszystko, żeby się stołków trzymać do emerytury, a obywatelowi przyp... i ściągnąć z niego kasę, to mi nie chcą wierzyć.
Pozdrawiam,
Robert
Drogi Januszu,
Pouczające są i bardzo ciekawe Twoje doświadczenia „imigrejszynowe”. Ważne też jest, że przyjmujemy to, sądząc z zamieszczonych opinii, jako mniej więcej normalny przejaw działania administracji wszelakiej i wszędzie. Przy okazji słowo na temat „Folwarku”; otóż początkowo książka ta trafiła na listę pozycji zakazanych czyli znalazła się na indeksie, ale zgrzeszyłby ten, kto myślałby że stało się to u nas. Wcale nie, bo w kraju Autora. Wracając do administracji - swego czasu Camil Northcote Parkinson opublikował niewielkie objętością ale interesujące dziełko, omawiające ewolucję administracji, które zasłynęło jako Teoria Parkinsona (wydane u nas bodaj w połowie lat siedemdziesiątych).
Lektura opisanych przez Ciebie przygód w sposób nieodparty nasunęła mi skojarzenia z Parkinsonem.
Jako niepoprawny optymista mam wszakże nadzieję, że gdy już wejdziemy w morską część Schengen, co wymaga odpowiednich przygotowań na granicach, może coś się w tej mierze wreszcie zmieni. Zobaczymy wcześniej, jak to będzie wyglądało po wejściu w życie lotniczej część tego traktatu, co bodajże ma nastąpić w marcu, czyli wkrótce.
Pozdrawiam
Tomasz Piasecki
Zbieraj:
Napisz Książkę,
Napisz Książkę,
Napisz Książkę,
Napisz Książkę,
Napisz Książkę,
Napisz Książkę,
Napisz Książkę,
Napisz Książkę,
Napisz Książkę,
Napisz Książkę,
Napisz Książkę,
Napisz Książkę,
itd.....................
Wiem, wiem. Bo w 1984-tym to już miał być pełen porządek - więc ćwierć wieku poślizgu.. Ale i tak nieźle idzie...
A swoja drogą ludzkie paniska te Australijczyki. Patyczkują się, sądzą, jedna instancja, druga, wszystko to trwa latami, upierdliwość dla wszystkich we 'waaadzach' bo to jeszcze trzeba pielęgnować pozory, wszystko ma być zgodnie z prawem, prawa człowieka i takie tam inne głupstwa...
Ale to się zmieni. Kolesie po fachu z Commonwealth (Brytyjska Wspólnota Narodów, Kanada, Vancouver) już przetestowali ekonomiczniejsze rozwiązanie:
- "A zaszlachtować gnoja taserem z punktu, co się będzie taki włóczył po świecie i nam przeszkadzał w pracy. Trzeba było siedzieć w domu. Podróży się zachciewa!"
Coś mi się wydaje, że Amerykanie i Holendrzy nie mają witryny internetowej, która by spełniała podoną rolę co strona Jurka Kulińskiego. Wyobrażam sobie, że gdyby mieli, to w ramach wezwania do protestu tysiące żeglarzy mogłoby wysyłać faxy do portów australijskich z zawiadomieniem, że zamierzają tam wpłynąć. Po paru miesiącach sprawdzania danych z tysięcy jachtów które i tak tam by nie wpłynęły, urzędnicy sami mogliby wystąpić o zmianę przepisów.
Wybijaj klin klinem - jak mówili starożytni Słowianie.
Edward Zając
Takie egzekwowanie skądinąd pożytecznych procedur mocno mi zalatuje bolszewizmem, i to w politruckim wydaniu. Politruki za bardzo przyzwyczaili się do sposobu rozumowania narzucanego im przez Talmud. Po tych, co na Polakach prowadzili zbrodnicze eksperymenty "realnego socjalizmu" nie pozostał praktycznie uchwytny ślad - rozpłynęli się dosłownie i w zupełności. Po kilkudziesięciu latach Australijczycy też nie znajdą winnych "błędów i wypaczeń".
Pzdr!
" narzucanego im przez Talmud." - a jasne! byl tu juz gotyk w polaczeniu z czarnoczerwienia, pora wiec i na Talmud!
Lukasz Wieprzowiwaty
viTAM!
Sz. p. Tomaszu! Zapraszam na strony WWW 'El-Pais' , takoż Amnesty Inernational. Nie ma to, jak przebywać wśród wspólnych idei i przekonań.
PzdR!
Nie skorzystam ani z tego zaproszenia, ani z innych od takiego faceta jak ty, chociaz tam towarzystwo jest z pewnoscia daleko mniej beznadziejne.
Lukasz Miedzyskrajnosciami