Kapitan Mariusz Główka przysyła mi kolejną złą wiadomość. Dla mnie to żadna nowośc bo zatapialnośc polskich łódek jest powszechna od czasów "Rajek" i "Orionów". Zatapialnymi okazywały się nawet jachty dozorców technicznych. Zatapialnośc niezatapialnych łódek ma w Polsce bardzo długą historię. Dozorcy techniczni - lobbujący przywrócenie przeglądów technicznych aż się palą do zalewania wnętrz takich cacek. Nie jestem pewny czy łódka o której nizej mowa wygląda dokładnie tak, ale taki obrazek Vivy 18 Mariusz znalazł w sieci.
Kamizelki i zyjcie wiecznie !
Don Jorge
==================================
Don Jorge,
Na stronie głównej RYA (www.rya.org.uk ) znalazłem news, którego głównym bohaterem jest jacht z Polski. ( http://www.rya.org.uk/NewsAndEvents/newsroom/news/Pages/zSafetyInformation-Viva18.aspx ). Niestety niechlubnym bohaterem. Oto tłumaczenie newsa:
„RYA została powiadomiona przez Trading Standards, że łódka żaglowa Viva 18, którą wyprodukowano w Polsce w 2005 roku przez Sasanka i która została sprzedana jako niezatapialna, zatonęła.
Powstało przypuszczenie, że łódź nie była wypełniona pianką, mimo iż wykazywała to specyfikacja. Na to może wskazywać fakt, że łódź po uszkodzeniu zatonęła.
Trading Standards chciałby zwrócić uwagę wszystkim, którzy są właścicielami lub użytkownikami modelu Viva 18, aby przedsięwzieli środki ostrożności dopóki nie zostaną przeprowadzone dalsze analizy.
Łódź Viva 18 to model roku 2003, została zbudowana w roku 2005, ma numer fabryczny 011 i kod producenta SAS.”
Mariusz Główka
Robert :-(
Ale mam nadzieje, że to był tylko wypadek przy pracy.
Maciek
Maciek
Czyli w domyśle taki skrót myślowy zastosowałeś podświadomie może...:))))))
Jan
bo jak kiedyś przy szóstce Beauforta na morskiej zatoce walnął grzyba Bez 2 i nie mógł wstać, a do tego okazało się, że ma ujemną pływalność, czyli zatonął, to bardzo długo rozprawiali nad jego niebezpieczną konstrukcją, a bardzo krótko na temat tego, że na takim gówienku po morzu, przy szóstce i na całym ożaglowaniu, to się nie pływa.
Nie wiem jak to z Vivą było, ale akurat histowię z Bezem pamiętam dość dobrze - bez przeinaczeń. Krótko: jakiś idiota wypłynął (chociaż nie umiał) Bezikiem w morze przy 6B, oczywiście się wywalił, oczywiście nie potrafił podnieść, ktoś z załogi się wychłodził i utonął.
I właśnie - ichnia biurokracja, zamiast od ręki przyznać skiperowi nagrodę Darwina, zaczęła usilnie badać, czy denat utopił się zgodnie z przepisami. Wedle najlepszych komunistycznych wzorców (ktoś za to musi beknąć i dajcie człowieka, a paragraf się znajdzie) dotąd szukano aż znaleziono... nie, nie to, że Bezik (jak większosc kabinówek) po wywrotce i zalaniu wnętrza utrzymuje się na powierzchni w pozycji uniemożliwiającej powrót do pionu. Nie, to byłaby zbyt śliska sprawa.
Doszukano się otóż, że ten akurat Bezik po zarefowaniu przechylał się o przepisowe 45 stopni pod naporem wiatru 11.8m/s zamiast przepisowych 12m/s. Pewnie ktoś mu wszył refbantę o 10cm za nisko... Rezultat: producent Bezika miał kłopoty, a bezpieczeństwo pozostało bez zmian.
Typowa brudna, biznesowo-biurokratyczna rozgrywka - a zamiast robić wszystko, żeby do nas nie dotarły podobne praktyki, czyni się z niej utęskniony przejaw normalności, w zamian strasząc jakimiś mitycznymi dozorcami technicznymi, którzy nic tu nie mają do rzeczy.
No więc miłośników "normalności" w opisanym stylu pocieszę: dotarła i do nas. Już prawie rok mija od pamiętnego artykułu w "Żaglach" po sierpniowej nawałnicy, w którym tłumaczono, że jachty wywracały się, bo były robione w garażach a nie w stoczniach, że na Mazury nadaje się tylko jacht oceaniczny lub pełnomorski a każda mazurska Omega (bo ma powyżej 6m) powinna być obowiązkowo wyposażona w tratwę ratunkową. Te same "Żagle" od lat przeprowadzają testy jachtów przy wietrze 2 w skali Beauforta i skwapliwie pomijają aspekt zachowania się łódki w trudniejszych warunkach - z wyjątkiem lansowanej uparcie tezy, że im większe koromysło tym bezpieczniejsze.
Tymczasem żadne czasopismo nie zająknęło się o przyczynie zatonięcia Bavarii na Bałtyku - rozwiązaniu mocowania płetwy sterowej, które spowodowało jej obluzowanie i wyrąbanie pokaźnej dziury w dnie. O rozwiązaniu mocowania kila w tychże Bavariach (śrubami przez podkładki wprost do poszycia) też nie czytuje się w prasie. Zapewne zgodne jest ze wszystkimi normami, więc jak się urwie, znajdą winnego gdzie indziej.
Dozorcy techniczni PZŻ są tu czarnymi charakterami, za to certyfikatorzy PRS - wspaniałymi fachowcami, dbającymi o nasze bezpieczeństwo... a słyszał ktoś historię morskiego jachtu, którego dokumentację zatwierdził PRS, a w próbach okazało się, że pokład pęka bo pilers nie podpiera masztu? Otóż PRS nie poczuwał się do fuszerki i nie pozwolił na skorygowanie projektu - zażądał ponownego zatwierdzenia całości za odpowiednią opłatą.
Wszyscy tu pewnie bywali na targach żeglarskich i czytali entuzjastyczne opisy wystawianych jachtów. Kto zwrócił uwagę, że jeszcze niedawno większość jachtów reklamowanych jako "morskie" miała zejściówki typu "kacze łapy"? Że do dzisiaj ciężko znaleźć morski jacht wyposażony w porządne handrelingi wewnątrz kabiny, a żaden nie ma miejsca do siedzenia dla kuka w okolicach kambuza? Same kuchenki zresztą są najczęściej mocowane na sztywno - za to mają, nikomu niepotrzebne a niekiedy niebezpieczne dla użytkownika, zabezpieczenie przed zgaśnięciem... Do tego sztagi co prawda grube na palec, ale połączone z pokładem za pośrednictwem (w sumie) 5 sworzni szeregowo, lampy nawigacyjne typu "patrz na mnie, nie rusz mnie", celowo zmniejszone "dla bezpieczeństwa" płetwy sterowe (także w jachtach morskich!)... długo by tak wyliczać.
Jedynym, który kiedyś ośmielił się wytknąć podobne błędy konstrukcyjne, był Stefan Workert - ale co mu tam, jest na emeryturze, najwyżej przestaną go drukować. Jakoż i przestali.
W rezultacie zamiast propagowania dobrej praktyki konstruktorskiej mamy coraz głupsze biurokratyczne wymogi - i to usiłujemy przedstawić jako "normalność". I remedium na wyimaginowane zakusy "dozorców technicznych"... doprawdy, te zakusy to ostatnia rzecz, którą należałoby się martwić!
pozdrowienia
krzys
jedno jest pewne - NO BOAT IS FOOLPROOF (lub, dla innych języków, IDIOTENFEST) !
...a dozorcy techniczni z PZŻ i PRS tudzież, powinni zająć się właśnie stoczniami i produkowanym tam masowo badziewiem (jak np. przywołana przez Ciebie Bavaria, której ster i balast się urywa)...*)
Z bezikiem kiepsko wyszło (walnął grzyba i ktoś utonął), ale, że to łódka nie na morze przy wietrze 6 B, to ja wiem i nie próbuję tego przeinaczyć.
Dobra praktyka - konstruktorska i żeglarska jest nam potrzebna.
Nikt nie ma patentu na genialność i nieomylność, a do wszelkich testów (tych w Żaglach i tych gdzie indziej) należy podchodzić krytycznie i z dystansem.
Jest jeszcze coś ważnego z czym się zgadzam - biurokratyczne wymogi nie są receptą na bezpieczeństwo, ani na wolność, ani pewnie na nic... Niestety, jest ich coraz więcej, w każdej dziedzinie... :-(
Robert
*) Widziałem zatwierdzone w odpowiednich urzędach projekty domów... wszyscy podpisani mieli stosowne uprawnienia... i co? I nic... Czy według Ciebie ani architekt, ani konstruktor budowlany, ani inspektorzy od zatwierdzania, nie muszą mieć stosownych uprawnień???
PS: Być może mój kiepski angielski powoduje przeinaczenia, bo próbowałem sprawozdanie o Beziku czytać właśnie w lengłydżu...
bo jak kiedyś przy szóstce Beauforta na morskiej zatoce walnął grzyba Bez 2 i nie mógł wstać, a do tego okazało się, że ma ujemną pływalność, czyli zatonął, to bardzo długo rozprawiali nad jego niebezpieczną konstrukcją, a bardzo krótko na temat tego, że na takim gówienku po morzu, przy szóstce i na całym ożaglowaniu, to się nie pływa.
Nie wiem jak to z Vivą było, ale akurat histowię z Bezem pamiętam dość dobrze - bez przeinaczeń. Krótko: jakiś idiota wypłynął (chociaż nie umiał) Bezikiem w morze przy 6B, oczywiście się wywalił, oczywiście nie potrafił podnieść, ktoś z załogi się wychłodził i utonął.
I właśnie - ichnia biurokracja, zamiast od ręki przyznać skiperowi nagrodę Darwina, zaczęła usilnie badać, czy denat utopił się zgodnie z przepisami. Wedle najlepszych komunistycznych wzorców (ktoś za to musi beknąć i dajcie człowieka, a paragraf się znajdzie) dotąd szukano aż znaleziono... nie, nie to, że Bezik (jak większosc kabinówek) po wywrotce i zalaniu wnętrza utrzymuje się na powierzchni w pozycji uniemożliwiającej powrót do pionu. Nie, to byłaby zbyt śliska sprawa.
Doszukano się otóż, że ten akurat Bezik po zarefowaniu przechylał się o przepisowe 45 stopni pod naporem wiatru 11.8m/s zamiast przepisowych 12m/s. Pewnie ktoś mu wszył refbantę o 10cm za nisko... Rezultat: producent Bezika miał kłopoty, a bezpieczeństwo pozostało bez zmian.
Typowa brudna, biznesowo-biurokratyczna rozgrywka - a zamiast robić wszystko, żeby do nas nie dotarły podobne praktyki, czyni się z niej utęskniony przejaw normalności, w zamian strasząc jakimiś mitycznymi dozorcami technicznymi, którzy nic tu nie mają do rzeczy.
No więc miłośników "normalności" w opisanym stylu pocieszę: dotarła i do nas. Już prawie rok mija od pamiętnego artykułu w "Żaglach" po sierpniowej nawałnicy, w którym tłumaczono, że jachty wywracały się, bo były robione w garażach a nie w stoczniach, że na Mazury nadaje się tylko jacht oceaniczny lub pełnomorski a każda mazurska Omega (bo ma powyżej 6m) powinna być obowiązkowo wyposażona w tratwę ratunkową. Te same "Żagle" od lat przeprowadzają testy jachtów przy wietrze 2 w skali Beauforta i skwapliwie pomijają aspekt zachowania się łódki w trudniejszych warunkach - z wyjątkiem lansowanej uparcie tezy, że im większe koromysło tym bezpieczniejsze.
Tymczasem żadne czasopismo nie zająknęło się o przyczynie zatonięcia Bavarii na Bałtyku - rozwiązaniu mocowania płetwy sterowej, które spowodowało jej obluzowanie i wyrąbanie pokaźnej dziury w dnie. O rozwiązaniu mocowania kila w tychże Bavariach (śrubami przez podkładki wprost do poszycia) też nie czytuje się w prasie. Zapewne zgodne jest ze wszystkimi normami, więc jak się urwie, znajdą winnego gdzie indziej.
Dozorcy techniczni PZŻ są tu czarnymi charakterami, za to certyfikatorzy PRS - wspaniałymi fachowcami, dbającymi o nasze bezpieczeństwo... a słyszał ktoś historię morskiego jachtu, którego dokumentację zatwierdził PRS, a w próbach okazało się, że pokład pęka bo pilers nie podpiera masztu? Otóż PRS nie poczuwał się do fuszerki i nie pozwolił na skorygowanie projektu - zażądał ponownego zatwierdzenia całości za odpowiednią opłatą.
Wszyscy tu pewnie bywali na targach żeglarskich i czytali entuzjastyczne opisy wystawianych jachtów. Kto zwrócił uwagę, że jeszcze niedawno większość jachtów reklamowanych jako "morskie" miała zejściówki typu "kacze łapy"? Że do dzisiaj ciężko znaleźć morski jacht wyposażony w porządne handrelingi wewnątrz kabiny, a żaden nie ma miejsca do siedzenia dla kuka w okolicach kambuza? Same kuchenki zresztą są najczęściej mocowane na sztywno - za to mają, nikomu niepotrzebne a niekiedy niebezpieczne dla użytkownika, zabezpieczenie przed zgaśnięciem... Do tego sztagi co prawda grube na palec, ale połączone z pokładem za pośrednictwem (w sumie) 5 sworzni szeregowo, lampy nawigacyjne typu "patrz na mnie, nie rusz mnie", celowo zmniejszone "dla bezpieczeństwa" płetwy sterowe (także w jachtach morskich!)... długo by tak wyliczać.
Jedynym, który kiedyś ośmielił się wytknąć podobne błędy konstrukcyjne, był Stefan Workert - ale co mu tam, jest na emeryturze, najwyżej przestaną go drukować. Jakoż i przestali.
W rezultacie zamiast propagowania dobrej praktyki konstruktorskiej mamy coraz głupsze biurokratyczne wymogi - i to usiłujemy przedstawić jako "normalność". I remedium na wyimaginowane zakusy "dozorców technicznych"... doprawdy, te zakusy to ostatnia rzecz, którą należałoby się martwić!
pozdrowienia
krzys