WSZYSCY JESTEŚMY DZIEĆMI BORNHOLMU

przymiarka ?

Za peerelu (znowu ten peerel mi się czkawka odbija) był taki dowcip radiowy. Panie Rumian - pyta radiosłuchaczka Katarzyna z Gdańska - czy w Szwajcarii dało by się zaprowadzić socjalizm?
Rumian na to - droga panno Katarzyno - myślę że to możliwe, ale czy nie szkoda takiego pięknego kraju ?

Ten dowcip to pewna analogia do maila Krzysztofa, który sugeruje mi, abym porzucił marzenie o aneksji Bornholmu. Krzysztof też tam żeglarsko się urodził, to dla niego Bornholm to też taki Vaterland, ale upiera się jednak że szkoda Bornholmu.

Białki z Ronne


Wpadł mi pomysł, aby tę aneksję wprowadzić miękko, powiedzmy - ewolucyjnie. Gdybyście się tak na Bornholmie naprawdę z sercem przyłożyli prokreacyjnie, to za 20 lat będzie komu paszporty polskie rozdawać. No może tylko - "Karty Polaka".

 Z moich obserwacji (fotka nr 2) sprawa zupełnie atrakcyjna. Na fotce nr 1- jakby przymiarka :-).
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge

Obrazek z brudnopisu II wydania locyjki  Bornholmu. Tu podsuwam trasy spaceró z portów Allinge, Sandvig i Hammerhavnen
================
Drogi Jerzy,
gratuluje nowego wydania "Bornholmu". Z ksiazeczka ta mam wiele wspomnien i uwazam za najbardziej uzyteczna ze wszystkich. Zapewne to bardzo subiektywne, ale z niej sie uczylem praktyki w pierwszych samodzielnych rejsach. Towarzyszyła mi zawsze, a wlasciwie to spalem z nia w koi :-)
Jako, ze narzekasz na lenistwo korespondentow, pozwole sobie przyslac fragmenty pamietnika sprzed lat zwiazane z Bornholmem. Inne to troche bylo zeglowanie niz Twoje, ale zapewniam ze "transportowce" takze bywaja emocjonujace.
Jeszcze raz gratuluje i podziwiam pracowitosc oraz wytrwalosc w wyciaganiu Polakow z Mazur na Baltyk.

Zyj wietrznie
Krzysiek Bienkowski
-----------------------------------------------------
Ku zielonej wyspie

Po południu fale sprawiały coraz większe wymagania sternikom. Mysza nie dawała rady kontrować i jacht zwalał się z fali ciężko na boki budząc przestrach w oczach załogi. Najbardziej okrągłe oczy miała sama Mysza, która jęczała tylko cichutko swoje wieczne „przepraszam". Prosiła, przy tym łódkę najpiękniej jak umiała, aby płynęła prosto i wznosiła modły do Neptuna i Wszystkich Świętych o zmniejszenie fal.
Zdarzały się częste, niekontrolowane zwroty przez rufę. Na szczęście bom uwiązany był solidnym kontraszotem. Gdyby taki czterometrowy palant zaczął hulać nad pokładem pourywałby głowy połowie załogi. Mysza obiecywała sobie solennie, że to jej ostatni rejs. Ponadto wisiała nad nią groźba "urwania jaj ze szczególnym okrucieństwem", którą obiecałem każdemu sternikowi w przypadku gdyby jacht klapnął masztem o wodę spadając bokiem z fali. Mysza była bardzo zaniepokojona
taką perspektywą, zwłaszcza gdy usłyszała, że w warunkach morskich wszystko jest możliwe.
Pod wieczór Neptun wysłuchał wreszcie myszowych modłów. Nieco przyciszył wiatr i ujrzeliśmy przylądek Hammer Odde. Gdy znaleźliśmy się bliżej nęcił nas porcik Hammerhavn. Był on jednak przy tym kierunku wiatru chytrą pułapką. Jeśli nawet udałoby się tam wejść to wyjście z niego pod wiatr i przybojową falę, która osiągała ponad dwa metry w główkach byłoby dla nas niemożliwe. Mając to na uwadze żeglowaliśmy jeszcze prawie godzinę dłużej do zacisznego Allinge.
To sympatyczne miasteczko z jego ciasnym portem znałem na tyle dobrze, żeby bez obaw wchodzić tam nawet po ciemku. Wielkie było jednak moje zdziwienie, gdy po przejściu krótkiego kanału wejściowego ujrzałem basen wypełniony jachtami do granic przyzwoitości. Jachty duże i mniejsze, bogate i biedne stały w paczkach po trzy, a czasem cztery
spętane cumami niczym barany w zagrodzie. Na środku basenu pozostało tak mało miejsca, że duży i ciężko manewrujący na silniku jacht nie miał szans na żaden podręcznikowy manewr. Naszą sytuację uratowali rodacy z „Jagielonii", którzy przyjęli cumę dziobową na swój pokład i po kilku minutach szamotaniny skleiliśmy się burtami. - Welcome to Bornholm – rzekłem do załogi i poszedłem spać, a moje dzielne marynarstwo udało się zwiedzać „Allinge by night".
Gdy rankiem zażywszy oblucji, szykowaliśmy się na wycieczkę zaczepił mnie bosman portu. Zalał mnie potokiem słów, z których początkowo rozumiałem tylko niektóre wyrazy, ale wyczuwałem wielkie pretensje. Poprosiłem, więc aby przeszedł na angielski. Ku mojemu zdumieniu on już mówił po angielsku. Zadziwiające jak Duńczycy potrafią pokaleczyć „wspólny język". Zupełnie jak Anglicy. Bosman pokazując mi złotówkę z wywierconą dziurką, przez którą przewleczona była cienka żyłka
oświadczył, że wyjął to to z automatu dozującego wodę pod prysznicami. Dodał też, że zawsze ma kłopoty z automatami, gdy przypływają polskie jachty. Zrobiło mi się strasznie wstyd. W basenie portowym powiewały trzy polskie bandery a czwarty z jachtów właśnie wyszedł. Spytałem czy sądzi, że to ktoś z naszej załogi. Okazało się, że nikogo za rękę nie złapał i nie wie kto to mógł zrobić. Teraz ja z kolei natarłem, żeby szukał winnych gdzie indziej a nie czepiał się mojej załogi bo mamy dość koron na prysznice.
Smutne. Prysznic w Allinge jest tańszy niż w Ustce czy Mikołajkach. Dlaczego więc korona ma wciąż dla Polaków magiczną moc twardej waluty i poniżają się oni do takich czynów? Obiboki i cumy zniknęły w bakistach, żagle wypełniły się dumnie a
silnik nie zakłócał delikatnej, jedynej w swym rodzaju równowagi, którą spotkać można tylko na granicy dwóch żywiołów. Żeglowaliśmy ku perełce Bałtyku - maleńkiej Christiansoe. Ten mikroarchipelag kilku wysp i skał nadal jest pod jurysdykcją duńskiego ministerstwa obrony i ma swojego gubernatora. To niezwykłe miejsce odwiedzałem już kilkakrotnie lecz zawsze powracam tam z przyjemnością. Gdybyśmy pożeglowali wprost ku świecącej na horyzoncie latarni bylibyśmy już około północy przed portem. Nie odważyłbym się jednak wpływać między skały po ciemku przy dość silnym zachodnim wietrze. A poza tym mieliśmy do wypływania godziny stażu, których obiecałem przynajmniej sto pięćdziesiąt. Mieliśmy czas. Zamierzałem żeglować całą noc w trójkącie wyznaczonym przez latarnie Hammer Odde, Christiansoe i Svaneke.
Uznałem ten trójkąt za dość bezpieczny, gdyż duże statki raczej się tu nie zapuszczały. Rybackie kutry z pobliskiego Neksoe operują zwykle na łowiskach na wschód od Bornholmu, więc istniało niewielkie prawdopodobieństwo zaplątania się w sieci. Dokładne określenie pozycji jachtu było łatwe. W każdej, bowiem chwili widoczne były co najmniej dwie latarnie. Urządziłem, jak to określił Pierwszy: nocne manewry z nawigacji. Były one bardzo pożądane, bo jak dotychczas na zliczeniu prowadzonym przez "moich kochAAAnych oficerów" nie trafilibyśmy w Hammer Odde. Nie jestem nawet pewien czy trafilibyśmy w Wyspę. "Nic nie wiecie gdzie jesteście. Tylko ja wiem" - mogłem sobie pozwolić na bycie Szamanem Morskim dopóki najlepszy przyjaciel skippera – GPS pozostawał mi wierny w kieszeni. Pocieszające było tylko to, że wszyscy byli pełni zapału i wyrywali sobie namiernik i lornetkę z rąk.
Na ich usprawiedliwienie trzeba także dodać, że oba kompasy nie miały tabel dewiacji, którą szacowałem maksymalnie na dziesięć stopni. Gdy Aldis zbliżył się do Christiansoe odłożyliśmy się na Svaneke. Wiatr tymczasem osłabł na tyle, że zapowiadał się spokojny "nocnik". Po północy jacht wyciszył się. Załoga legła w kojach i tylko wachta czuwała w kokpicie. Księżyc oświetlał lekko pofalowane morze swym oszczędnym chłodnym blaskiem. W oddali, po prawej burcie rysowały się
kontury Wyspy rozświetlone tu i ówdzie światełkami świadczącymi o ludzkiej obecności. Wzdłuż lewej burty, w znacznej odległości, przesuwały się światła statków pędzących beznamiętnie do dalszych i bliższych portów. Ciemność powodowała, że przestrzeń była w dziwny sposób zagęszczona i tylko rytmiczne błyski świateł latarni morskich były punktami odniesienia dla odległości, prędkości i czasu. Jakże przepiękne bywają te ciepłe sierpniowe noce na Bałtyku. O ile ktoś uważa że jest ciepło i przepięknie gdy siedzi się w czapce, grubym polarze i ogrzewa dłonie o kubek gorącej herbaty. Pewien swej pozycji i spokojny o los jachtu zszedłem do kabiny aby oddać się w objęcia Morfeusza. Łagodność morza i bezpieczny akwen
uśpiły moją czujność a jej miejsce zajęła naiwna beztroska.

Obudziła mnie czyjaś obecność. Ktoś dotknął mego ramienia i powiedział: wstawaj. Pomyślałem, że to Second mnie budzi targana wątpliwościami ale nie było przy mnie nikogo. Istota, która mnie zbudziła była jednak tak realna, że niemal czułem jej dotknięcie pomimo, że oczy miałem już otwarte i rozglądałem się dookoła zdziwiony. - Czy to wyobraźnia płata mi figle, czy też dobry duszek Aldisa ostrzega mnie przed niebezpieczeństwem? - pomyślałem
W czasach "gdy żaglowce były z drewna a ludzie z żelaza" wśród żeglarzy krążyły opowieści o tajemniczych mieszkańcach morskich głębin i statkowych zakamarków oraz o dziwnych niewyjaśnionych zjawiskach. Wierzono święcie w istnienie syren, węży morskich a każdy szanujący się żaglowiec roił się nocą od skrzatów, chochlików i klabautermanów. Dziś ich miejsce zajęły GPSy, UKFki, radary, sondy i inne elektroniczne skrzaty, które dają nam złudną pewność siebie, że wszystko wiemy, widzimy i potrafimy przewidzieć.
Wstając z koi od razu poznałem ten charakterystyczny stan jachtu, który żeglarzy doprowadza wprost do szału. Głuche strzały żagli pozbawionych wiatru, łomot takielunku i chaotyczne kołysanie na martwej fali - wszystko to świadczyło o tym, że nasz nieodłączny towarzysz wiatr zrobił sobie małą przerwę w pracy. Wyszedłem na pokład, gdzie Second stała sobie radośnie dziobem pod wiatr, którego nie było. Taka "cisza w mordę" to najgorszy z możliwych kierunek wiatru. Przyzwyczajeni do baksztagowych kursów zupełnie potracili głowy gdy przestało dmuchać a tylko leciutkie powiewy nadlatywały z przeciwnego kierunku. Co gorsza, jacht stojąc w kącie martwym zaczął dryfować wprost na Christiansoe. Ustawiliśmy jacht w półwietrze i w
ślimaczym tempie zaczęliśmy oddalać się od wyspy, do której pozostała niespełna mila. Ryzyko wejścia na Osterskar - podwodne skały znajdujące się po wschodniej stronie archipelagu było całkiem realne. Gdybym pospał dłużej a Second dalej dryfowała w błogiej niewiedzy...
Ślepi. Ślepi i głusi. Tyle tylko nadaje się do zapisania z tego co wtedy mówiłem. Z wiatrem i z prądem potrafi płynąć byle kłoda drewna. Umiejętności żeglarza wychodzą na jaw dopiero w żegludze pod wiatr. Zwłaszcza słaby. Wiedziałem jednak, że pierwszy raz żeglują nocą po morzu i że to im się podoba. Wiedziałem też, że czuć wiatr i ster dopiero się uczą a nauka to niełatwa i wymagająca czasu. "Cisza ze wschodu" czyli leciutkie powiewy nie nadające się do napędzania jachtu trwały jeszcze jakiś czas, ale przed świtem rozdmuchało się na tyle, że halsując zbliżyliśmy się do Svaneke. Tu nastąpił popis umiejętności nawigacyjnych: określenie pozycji z namiarów niejednoczesnych. Nawigator, na którego imię niech opadnie
litościwa zasłona milczenia wykazał geometrycznie że jacht znajduje się na lądzie chociaż wszelkie znaki na niebie i morzu, wskazywały, że otacza nas zewsząd woda. Nie daliśmy się przekonać do geometrii nieeuklidesowej i nieco po wschodzie słońca byliśmy gotowi złożyć uszanowanie gubernatorowi Christiansoe.

Cieśnina pomiędzy dwiema zamieszkałymi wysepkami stanowi naturalny port. Dzieli się on na część południową wyposażoną w przyjazne dla jachtów nabrzeża i rzadziej odwiedzaną część północną, w której cumują mniejsze jachty, łodzie i wycieczkowe statki. Wysepki połączone są zabytkowym obrotowym mostem dzielącym cieśninę na porty północny i południowy. Wejścia południowego strzeże Snarken – podwodna skała ukazująca czasem swe zęby przy wyższej fali. W porcie otwartym z obu
stron występują niemiłe przeciągi i prądy wywołane wiatrem. W porcie jak zwykle tłok. Przymierzam się do burty dużego gaflowego kecza, ale gubernator wyznacza nam właśnie zwolnione, trudno dostępne miejsce przy kei. Samochodem bym tam zaparkował ale jak przejść ten labirynt jachtów. Jak wytłumaczyć Jego Ekscelencji, że konstruktor jachtu umieścił śrubę napędową za sterem i obrót jachtu w miejscu może się nie udać gdy wiatr i prąd spycha nas bezlitośnie na most. Kilkanaście
razy przerzuciłem bieg wstecz i wprzód, modląc się aby mechanizm to wytrzymał, zanim pierwsza cuma upadła na brzeg. Zdziwieni potomkowie Wikingów obserwowali nasze manewry z pokładów swych plastikowych żaglówek gotowi w każdej chwili chronić je odbijaczami przed drewnianym długim i wąskim szydłem okutym stalą na dziobie. Christiansoe wiele traci w sezonie wakacyjnym. W maju królowały tu ptaki, teraz ludzie. Dowożeni stateczkami z Bornholmu są wszędzie. Bogaci emeryci, obóz skautów, snobujący się bogacze mieszkający w wiekowych domkach, artyści szukający natchnienia. Żeglarze stanowią wśród tych tłumów niewielki procent.
Szukając samotności spacerowałem wśród nadbrzeżnych granitów wspaniale wygładzonych przez lodowiec. Na jednej ze skał ujrzałem młodą mewę. Nie wyglądała najlepiej pomimo, że była dość wyrośnięta. Jej młodość była jakaś zasmucona. - Nie bój się. Nie musisz uciekać skoro nie masz sił – pomyślałem sobie. Mewa była jedną z tych, którym się nie powiodło w życiu. Nie miała dość sprytu i sił by zdobyć odpowiednią ilość pożywienia. Brązowoszare pióra świadczyły o tym, że pod koniec kwietnia była jeszcze małą kuleczką szybko biegającą wśród skał. Smutno opuszczała skrzydła, jedno było chyba złamane. Powoli odchodziła w bezpieczne miejsce pomiędzy skałami.
Nie była osamotniona w swym losie. W zagłębieniach skał nad wodą leżały ciała jej rówieśniczek. Wiele brązowopiórych kształtów nie przypominających już ptaków kołysało się także w wodzie. Natura jest przewidująca w swej rozrzutności. Tylko niewielki procent w tegorocznych piskląt za dwa lata cieszyć będzie nasze oczy srebrzystobiałymi skrzydłami o ółtorametrowej rozpiętości, które ponoć niosą nadzieję na zbawienny ląd. Wróciłem na jacht pełen nostalgii i zadumy. Second wyciągała właśnie chleby które w większości były już spleśniałe.
Wieczorem odbyły się bardzo miłe śpiewanki w niezwykłej scenerii nadmorskich skał. Dekoracje spektaklu uzupełniał nisko zawieszony księżyc i doskonałe współbrzmienie gitary Pierwszego z szumem morza.

Krzysztof Bieńkowski

============================

Podobało sie opowiadanko? Jeśli TAK - kliknij tu:

Komentarze
piękne.. Aga_gagaa_ Proczka z dnia: 2008-12-03 02:02:18
I ja tam byłem... Marek Whitewhale Popiel z dnia: 2008-12-03 07:42:50
moje Christiansoe Andrzej Hasip Mazurek z dnia: 2008-12-03 11:41:13
i ja też byłem Jacek Walczyk z dnia: 2008-12-03 20:22:43
mam zdjecia z innych wizyt Andrzej Hasip Mazurek z dnia: 2008-12-04 10:33:28
Odp: i ja też byłem Krzysztof Niespał z dnia: 2008-12-05 16:20:16
Bornholm czy regaty Hewliusza Marian Janaś z dnia: 2008-12-03 21:03:14
I ja tam byłem ... Edward Zając z dnia: 2008-12-04 10:11:17