Dobrze wiecie jaką satyfakcję sprawiają mi korespondencję od tych, którzy samodzielnie odkrywają uroki naszego morza - odwazając się na bałtyckie rejsy na swych małych jachcikach. Coś mi wygląda że to nie rodzice zabrali synka na morze, ale już syn zabrał z soba rodziców. Brawo ! No i co ? Porty południowej Szwecji naprawdę zasługują na Waszą uwagę. Rejs udany mimo marnej pogody i kompromitujących ryków w Karlskronie.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
__________________
Witaj Don Jorge!
Zachęcony opublikowaniem przez Ciebie naszej zeszłorocznej relacji z bałtyckiego pływania balastowo-mieczową łódką, postanowiłem coś naskrobać i tym razem. Może z uwagi na "sezon ogórkowy" dla żeglarzy ponownie zamieścisz moje "wypociny" na swojej stronie :)
Wojtek Tata z Mamą
W załącznikach przesyłam kilka zdjęć, niestety ponownie w kiepskiej jakości...
Pozdrawiam,
Wojtek Matz
_____________________________
Przygotowania do rejsu rozpoczynamy jak zwykle już w zimie. Łódka przechodzi drobne remonty i konserwacje. Kompletujemy wyposażenie nawigacyjne: mapy, przewodniki żeglarskie i turystyczne, różnego rodzaju broszurki i darmowe wydawnictwa. Wyposażenie ratunkowe uzupełniamy o tyczkę z flagą i dwie nowe, pneumatyczne kamizelki ratunkowe z możliwością wpięcia “szelek”. Na pokładzie pojawiają się także solidne “lifeliny”
.
Trasa rejsu Jacht w Ahus
Rejs rozpoczynamy 27 lipca w Kołobrzegu. Załogę, tradycyjnie już, stanowią moi rodzice i ja. Łódkę wodujemy i taklujemy w niedzielę, przygotowujemy samochód i przyczepę do dłuższego postoju, zwiedzamy miasto wraz z okolicami i we wtorek raniutko wyruszamy na Bornholm. Pogoda wspaniała, kurs baksztagowy i już po 10 godzinach wchodzimy w główki Nexo! Basen jachtowy stosunkowo wygodny, postój między Y-boomami, woda i prąd, toalety na kod, Wi-Fi płatne... Miasto nie zachwyca, dlatego następnego dnia rano wypływamy. Odcinek króciutki, bo zamierzamy zacumować w Svaneke. To miasteczko, w przeciwieństwie do Nexo, bardzo nam się podoba. Postój ponownie między wytykami cumowniczymi w Inderhavn (Basen Wewnętrzny) i darmowy internet bezprzewodowy (kod do Wi-Fi otrzymujemy przy płaceniu za postój). Oczywiście są toalety- też na kod, prąd, woda, a dodatkowo świetlica dla żeglarzy a w niej stosy różnych folderów turystycznych o mieście i całej wyspie, w tym także mini-przewodnik żeglarski po portach Bornholmu, po polsku. A to wszystko raptem za 120 DKK za jacht do 7,99m długości... W pobliżu cumuje także mały, balastowo-mieczowy jachcik “Dione”, znany z relacji na www.kulinski.gdanskmarinecenter.com .
ASTRY w przystani Christianso. Jak by się skręcił w sobie niejaki Wojciech S. (dawny przewodnik sfory żeglarskich dręczycieli) gdyby zobaczył taką fotkę.
W czwartek pogoda w dalszym ciągu jest wspaniała, więc płyniemy do Allinge. Kilkunastomilowy odcinek pokonujemy w trzy godziny. Robimy zakupy i spacerujemy po mieście. Port jest dobrze osłonięty od falowania ze wszystkich kierunków dzięki nowemu falochronowi, a dodatkowo istnieje możliwość zamknięcia Basenu Wewnętrznego wrotami sztormowymi. Niestety, wysokie nabrzeża nie są przystosowane do postoju mniejszych jachtów, dlatego najlepiej stawać do burty jakiejś niewielkiej jednostki. Oczywiście można zatankować wodę i podłączyć się do prądu. Cena za „Gema”- 120 DKK.
W piątek kończymy zwiedzanie Bornholmu i przy pięknej pogodzie i baksztagowym wietrze ruszamy do Simrishamn w Szwecji. Dość sprawnie przecinamy Bornholmsgate i cumujemy przy nabrzeżu. Wielka marina nie robi, co prawda, takiego wrażenia jak kameralne porciki Bornholmu, ale postój jest komfortowy i bezpieczny. Tylko do łazienki strasznie daleko...
Następnego dnia pogoda wyraźnie się psuje, ale mimo to płyniemy do Ahus. Żeglujemy wzdłuż zachodniego wybrzeża Zatoki Hano. Mijamy w bezpiecznej odległości porty Baskemolla, Vik i Kivik. Długie podejście wąskim farwaterem pod wiatr pokonujemy na silniku i cumujemy w Ahus Gasthamn w ujściu rzeki Helge, przy deptaku miejskim. Woda i prąd na kei, skromne toalety na kod i niestety płatne Wi-Fi. Oglądamy miasto i robimy zdjęcia pod gorzelnią “V&S Absolut Spirits”.
Prognoza na następny dzień nie nastraja optymistycznie, ale postanawiamy zaryzykować i przeskoczyć na wyspę Hano. Odcinek krótki, wiatr z rufy, więc płyniemy na zrolowanej genule, podpierając się na wszelki wypadek silnikiem. W główki wchodzimy po kilku godzinach żeglugi w tężejącym wietrze. Trochę stresujące jest podchodzenie do nawietrznego brzegu z prędkością 6 węzłów gdy nie wiadomo do końca gdzie są te główki, jednak bez problemów cumujemy alongside do falochronu zachodniego. Przy południowym wietrze postój w tym miejscu może nie jest komfortowy, ale nie jest także specjalnie uciążliwy. Internet oczywiście w cenie postoju (130 SEK), podobnie jak toalety, woda i prąd, z którego korzystamy do zasilania laptopa i podładowania akumulatorów. Spacerujemy po wyspie, którą według różnych źródeł zamieszkuje 30-60 stałych mieszkańców, a także stado...danieli. Tych ostatnich niestety nie spotykamy, ale oglądamy cmentarz angielskich marynarzy i podziwiamy widok spod latarni morskiej na Hanobukten. Rozmawiamy także z niemieckim, starszym małżeństwem, które jest w rejsie od połowy czerwca i właśnie wraca 12-metrowym jachtem z Helsinek do domu... Ciekawe kiedy polskich emerytów będzie na to stać?
W nocy wiatr tężeje jeszcze bardziej i zmienia kierunek na zachodni. Nad ranem bryzgi skutecznie moczą wszystkich spacerujących po falochronie... Kulminacja przychodzi kolejnej nocy, kapitanat portu Hano rejestruje wiatr zachodni o sile 10B, w porywach do 11B. Nasz jacht, najmniejszy w całym porcie, szaleje na 6 cumach, zalewany od góry falami przechodzącymi przez falochron. W tym czasie trochę rysujemy burtę twardymi oponami, wiszącymi na nabrzeżu, a fale wymywają ławkę od pontonu, leżącego do góry dnem na dziobie naszego „Gema”. Rozszczelnia się także luk nad mesą i kilka razy wdzierają się do łódki małe “Niagary”. Całą noc nie śpimy. Nad ranem jedna z cum wyrywa z pokładu rufową knagę.
W Hano stoimy jeszcze jeden dzień, wiatr odkręca na północny i postój przy falochronie staje się niebezpieczny, więc przestawiamy się za zgodą bosmana wgłąb portu, do burty małego kutra rybackiego. Tutaj jest zacisznie i nawet wybieramy się na spacer, na co poprzedniego dnia nie mogliśmy sobie pozwolić. Docierają do nas sygnały, że w Polsce żeglarze też mają problemy ze sztormem...
Prognoza na 6 sierpnia jest już korzystna, więc ruszamy do Ronneby. Po kilku godzinach wchodzimy na tor prowadzący do portu handlowego i dalej, do dwóch portów jachtowych. Podejście jest co prawda długie i kręte, ale za to widoki wynagradzają konieczność ciągłej pracy żaglami. To w zasadzie pierwszy nasz kontakt ze szkierami i jesteśmy zachwyceni! Po kolejnych dwóch godzinach niespiesznej żeglugi między skałkami cumujemy w Ronneby-Ekenas Gasthamn. Wprawdzie do miasta jest stąd daleko, ale wybieramy się na spacer i po małe zakupy. Kilkukilometrowy spacer wzdłuż rzeki Ronnebyan jest ciekawą odmianą od morskiej żeglugi.
Port jachtowy w Ekenas jest raczej klubową przystanią i nie ma niestety ani bezprzewodowego internetu, ani klasycznego bosmanatu, gdzie można przeczytać prognozę pogody. Jest za to skromny sanitariat i możliwość podłączenia do wody i prądu na pomoście, oczywiście w cenie postoju, który dla naszej ośmiometrowej łódki wynosi 100 SEK. To w przeliczeniu około 35-37 PLN, czyli tyle samo, ile kosztuje postój w porcie „Korektywa” w Piaskach na Mazurach... Następnego dnia pozostajemy w porcie, ponieważ sąsiad ze szwedzkiego jachtu ostrzega nas przed zapowiadanym przez Radio Sztokholm sztormem. Eksplorujemy więc śliczne okoliczne wysepki na pontonie, a silny wiatr faktycznie przychodzi, ale dopiero w nocy...
W Ronneby przeczekujemy jeszcze jeden dzień brzydkiej pogody i wypływamy do Sandhamn. Można, co prawda tam płynąć między szkierami, ale my decydujemy się na wyjście w morze i okrążenie wysp od południa. Wydaje się nam to bezpieczniejsze, a na pływanie w szkierach przyjdzie jeszcze czas. Na podejściu do portu rozwiewa się i między główki Sandhamn wchodzimy już przy dobrych 6-70B. Cumujemy alongside przy pływającym pomoście w Basenie Północnym. Co prawda nie ma dostępu do internetu, ale są skromne toalety i prysznice, a i z prądu można skorzystać. Cena postoju jachtu do 10 metrów długości to 120 SEK+20 SEK za podłączenie do sieci 220V. Spacerujemy po Sandhamn i Torhamn i w tutejszym markecie robimy małe zakupy. Stąd już tylko “rzut beretem” do Kristianopel, jednak nie decydujemy się na wejście w Kalmarsund w obawie przed „zamurowaniem” w którymś z tamtejszych portów, a na 15 sierpnia musimy dostarczyć naszego „kuka” na prom relacji Karlskrona-Gdynia. Następnego dnia pogoda jest dość podła, więc zostajemy w porcie.
13 sierpnia przy ładnej pogodzie opływamy Torhamns Udde i wchodzimy w szkiery Karlskrony wejściem wschodnim. Żegluga między skałami przy wietrze południowo-zachodnim dostarcza wielu emocji, zwłaszcza kiedy kamienie wystają tuż przy bojach torowych... W Karlskronie cumujemy wczesnym popołudniem przy nowym pomoście wyposażonym w wytyki. Internet niestety płatny 10 SEK za godzinę, postój natomiast 140 SEK+40 SEK za prąd. W marinie Tallebryggan stoimy cztery doby, a w tym czasie nad miastem przechodzi kolejny front z bardzo silnym wiatrem.
Polskie jachty w Karlskronie to nie nowina, więc codziennie spotykamy jachty z biało-czerwoną banderą na rufie. Niektóre z nich, niestety, chwały jej nie przynoszą. Nie sądzę, żeby Szwedzi, Duńczycy, Niemcy czy Anglicy rozumieli dlaczego środek nocy jest najlepszym momentem na odgrzewanie w kokpicie “hitów” takich jak “Hej Sokoły” itp. Zresztą my też nie rozumiemy... Na szczęście to tylko przypadki, ale jednak się zdarzają. Zwiedzamy miasto, oglądamy Muzeum Morskie, Muzeum Blekinge, robimy zakupy, tankujemy wodę i paliwo, a po południu w czwartek odwozimy 1/3 naszej załogi na prom.
Czwartkowy wieczór natomiast spędzamy bardzo miło na jachcie “Bury Kocur 3”, a raniutko w piątek słuchamy prognozy wspólnie z załogą jachtu “Jaśko” z Gdańska. Życzymy sobie wzajemnie powodzenia i razem wychodzimy z mariny. Oni płyną do Władysławowa, my ruszamy na Christianso. Wychodzimy szlakiem zachodnim. Z nieukrywanym żalem mijamy lewy trawers Utklippan, niestety w tym roku nie starczy nam na nią czasu, kończą się powoli urlopy i musimy wracać do domu.
Po kilkunastu godzinach podróży cumujemy rufę do ostatniej wolnej boi pod brzegiem Frederikso. Burta w burtę z samotnym polskim żeglarzem, pływającym po Bałtyku na mocno zmodernizowanym, balastowym jachcie typu Aster 699, “Eksces” z Krakowa. Jako, że i nasz “Gem” oparty jest na konstrukcji Astra, wymieniamy się doświadczeniami z eksploatacji łódek na morzu. Następnego dnia żegnany przez nas “Eksces” wyrusza do Świnoujścia, my natomiast od rana zwiedzamy wysepki, które mimo niesprzyjającej aury oczarowują naszą okrojoną załogę. Dziwią tylko pustki przy nabrzeżach, ale myślę, że należy to tłumaczyć kiepską pogodą i końcówką sezonu żeglarskiego w Skandynawii (był już 16 sierpnia). Koło południa ruszamy do Svaneke, które bardzo nam się spodobało podczas poprzedniej wizyty.
Następnego dnia przychodzi kolejne załamanie pogody (wiatr północny, ale za to 7-80B). Rwiemy cumy w Inderhavn, więc odkładamy moment wypłynięcia. Konsultujemy także prognozy z kolejnym samotnikiem, zwiedzającym Bałtyk na balastowo-mieczowym jachcie “Tadzio”, który planuje przeskok do Ustki, a docelowo do Górek Zachodnich. Jak zresztą się później okazuje, jacht ten stacjonuje, podobnie jak nasz, nad Zalewem Zegrzyńskim. Jaki ten świat mały :)
W poniedziałek wychodzimy do Kołobrzegu. Po kilkunastu godzinach cumujemy w Basenie Łodziowym, co z naszym zanurzeniem rzędu 40cm nie jest żadnym problemem. Basen Jachtowy jest pełny po regatach “Unity Line”. Następnego dnia kładziemy maszt i stawiamy łódkę na przyczepie. We wtorek wracamy do domu i wodujemy jacht na „Oceanie Zegrzyńskim”.
W ciągu trzech tygodni przepłynęliśmy niewiele, bo tylko 400Mm, ale za to zwiedziliśmy Bornholm i porty południowej Szwecji, żeglowaliśmy wśród wysp, szkierów i skałek, no i w końcu zacumowaliśmy naszym balastowo-mieczowym jachtem w słynnym Christianso. I to mimo niespodzianek, jakie serwowała pogoda w sierpniu.
Start z Kołobrzegu zaplanowaliśmy z premedytacją, ponieważ chcieliśmy mieć jak najbliżej na Bornholm, omijając jednocześnie nasze lokalne “zawalidrogi”, czyli akweny 6, 6a i 6b. Dzięki temu ograniczyliśmy do minimum kontakt z nieosłoniętym polskim wybrzeżem, a mieliśmy więcej czasu na eksplorację przepięknych portów Bornholmu i Szwecji.
Nieocenioną pomocą nawigacyjną okazały się „Porty Południowej Szwecji”, dzięki którym mieliśmy okazję bezpiecznie zacumować w takich portach jak Ahus, Ronneby, Sandhamn, nie wspominając nawet o Karlskronie. Rejs ten zaowocował także pewnymi przemyśleniami na temat łódki, dlatego na przyszły sezon szykujemy kilka większych modyfikacji.
Podsumowując, rejs był bardzo udany i w przyszłym roku też spędzimy wakacje na naszym zimnym, ale bliskim Bałtyku. I prawdopodobnie znowu spróbujemy „zaatakować” Kalmarsund, tym razem z Górek Zachodnich. Może okażą się dla nas szczęśliwe.
Wojtek z Mamą i Tatą
____________________
Czy podobał się Wam ten news ? Jeśli tak - kliknijcie tu:
mnie też się dobrze pływało Astrem po Bałtyku. Miałem co prawda wersje 703, wiec komfort był znośny, ale z czasem zateskniłem za czyms wiekszym no i teraz mam dwupatyka:)
Gratulacje:)
Maciek
A czy to możliwe, że spotkaliśmy się w 2001 roku Zadarze w Chorwacji? Bo pamiętam Astra 703, który wypływał do Grecji, a z tego co wiem, to "Miki" pływał dużo po Śródziemnym (a wiem z www.kulinski.gdanskmarinecenter.com i z "Żagli")... :)
Pozdrawiam, Wojtek Matz, sygem@tlen.pl
Bez przygód ale z radością pomimo sztormowej pogody.
" Tadzia " spotkaliśmy we Władysławowie a potem od czasu do czasu na Zalewie Zegrzyńskim
Naszą najważniejszą pomocą nawigacyjna były "Polskie Porty Otwartego Morza " : ) .
W przyszłym roku kierunek Dania , Szwecja później choć kto wie ?
Pozdrowienia
No to widzę, że fajny rejs macie za sobą...aż się prosi o relację na www.kulinski.gdanskmarinecenter.com :) Czekamy na spotkanie na Zalewie Zegrzyńskim, a może i w Szwecji? :)
Pozdrawiam, Wojtek Matz, sygem@tlen.pl
Jaki ten swiat mały...
Z Tatą autora znamy się od chyba 1984-5 (?).
Autora z tamtych czasów niezbyt dobrze pamiętam bo chyba ... był niewielkiego wzrostu wówczas.
Ale rejs jaki i reportażyk fajny (gratuluję) , fajne tez było nasze spotkanie w Karlskronie.
Mam nadzieję spotkać sie gdzieś w SE w przyszlym sezonie.
Pzdr
Kocur
Autor jest z 1985 roku, więc, mogło go (tzn. mnie) nawet na tym świecie nie być :)
Obyśmy się spotkali w przyszłym sezonie, może być na SE, a może i gdzieś w okolicach... Kalmaru!
Pozdrawiam, Wojtek Matz, sygem@tlen.pl
Wklejam link ze zdjęciami z naszych wszystkich rejsów... Może kogoś zainteresują :)
http://picasaweb.google.pl/VoytasL
Pozdrawiam, Wojtek Matz, sygem@tlen.pl