TAK ŻEGLOWANO 70 LAT TEMU
z dnia: 2006-05-28
Mojemu klubowemu przyjacielowi Janowi "Johnny" Dziewulskiemu zawdzięczam, że było mi dane dotknąć, a nawet zeskanować plik starych, pożółkłych fotografii i dokumentów należących do jego cioci - wileńskiej żeglarki (także regatowej) Anieli Dziewulskiej, członka Akademickiego Związku Morskiego RP w Wilnie. Przy innej okazji pokażę Wam liczną flotę wcale sporych jachtów na jeziorze Troki koło Wilna. Dziś zamieszczam fragment opowiadania o rejsie bałtyckinm z zawinięciem do Kołobrzegu, który wtedy nazywał się Kolberg. Może jakieś skojarzenia ?
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
____________
(Doktor Czesław Czarnowski – „Podróże »Jurandem« do Skandynawji” – Z przedmową Gen. Mariusza Zaruskiego i autografem Kontradmirała Józefa Unruga. Wydawnictwo Stanisława Turskiego, Wilno 1938. [Pisownia oryginalna – J.K.] )
„...Niestety, wkrótce przekonaliśmy się, że ani Stolpmunde ani na Rugenwaldemunde połóżony na zachód od pierwszego, tym kursem nie wyjdziemy, gdyż fale i wiatr były tak duże, że pod żaglami, które teraz pozostały na masztach, „Jurand” miał ogromny dryf i nas znosiło na południowy zachód. Z drugiej strony kapitan obawiał się rozwinąć grot na zagrożonym maszcie. Wobec tego wzięto kurs na latarnię Funkenhagen, której światło było widać. Nie pozostawało nic innego, jak żeglować w kierunku niemieckiego portu Kolberg. O świcie wiatr nieco się zmniejszył, natomiast fala przybrała rozmiary, rzadko widywane w porze letniej na Bałtyku. Na ogromnej przestrzeni wód naukos przez całą nieomal długość Bałtyku, wichura gnała fale na setki mil i rozkołysała morze.... .... Siedmiu ludzi, z liczby dziesięciu załogi składało po kolei ofiarę Neptunowi. Mimo to nastrój był „morowy”. Szykowaliśmy siędo trudnego wejścia do Kolbergu. Wejście to, wobec fal i dużego wiatru było również niebezpieczne, jak i do wspomnianych wyżej portów. Musieliśmy zatem dobrze obmyśleć cały manewr. Zbliżaliśmy się szybko. Już było widać mola i szturm fal, rozbijających się o kamienne falochrony. Widać było, jak słupy wody wybuchały do góry. Według przepisów portowych na maszcie sygnałowym locmanów [tu pilotów – J.K.] wywiesza się czerwoną chorągiew, jeżeli statek może wejść do portu. Jeśli zaś chorągwi niema, oznacza to, że z powodu burzy wejście do portu jest trudne i niebezpieczne. Byliśmy w odległości mili od Kolbergu i szliśmy fordewindem wprost na wejściowe mola [tu - głowice falochronów – J.K ] portu, to skrywając się zupełnie wśród fal, to jadąc na ich grzbietach. Przez lornety dobrze było widać na brzegu wszystkie szczegóły i ludzi.
"JURAND" po sezonie w Jastarni - fot. A. Dziewulska Legitymacja AZM RP cioci Janka Dziewulskiego
Czerwonej flagi jednak nie było.... Czyżbyśmy byli wystawieni na niebezpieczeństwo rozbicia się przed samym molo ? Wejście, coprawda jest bardzo wąskie. Fala idzie wpoprzek wejścia.W bramie portu przy jednej głowicy mola może okazać się szczyt fali wówczas, przy drugiej głowicy wytworzy się dolina między dwiema górami wodnymi. Na domiar złego w tych warunkach powstaje wzdłuż całego wybrzeża silny prąd, przed czym ostrzega locja. Prąd może niespodziewanie przycisnąć statek do molo, fala zaś może nim rzucić o falochron i w kilka minut roztrzaskać go w kawałki. Należało ze wszystkiego tego zdać sobie sprawę przed powzięciem jakiejkolwiek decyzji. Do tej decyzji brakowało najważniejszej rzeczy: czerwonej flagi na maszcie sygnałowym pilotów.. Do molo pozostawało jakieś pół mili. Zatrwożony kapitan myślał już nad sposobem zakotwiczenia się na dwóch kotwicach w otwartym morzu, kiedy raptem Niemcy, widząc walkę „Juranda” z falami, wciągnęli na maszt sygnałowy upragnioną przez nas czerwoną chorągiew, zaś kilku ludzi pobiegło wzdłuż molo do tak zwanej winkbaki, by stamtąd kierować ruchami naszego yachtu za pomocą semafora, specjalnie w tym celu skonstruowanego. Jest to wieża z głowicą, do której przytwierdzone jest duże ramię, poruszane rękami pilota. Ramię nachyla się w prawo lub lewo, pokazując kierunek, jakiego winien się trzymać statek, wchodząc do portu. Jeżeli semafor trzymany jest prosto do góry, oznacza to, że statek idzie kierunkiem prawidłowym. Manewry „Juranda” były dobre. Semafor na winkbace stał prosto go góry. W paruset metrach przed sobą w ciasnej bramie portu widzieliśmy całą zgrozę skotłowanego żywiołu. Wchodziliśmy half-windem. Prąd i fale szły w poprzek na prawo. Sterować zatem należało ciasno do lewej głowicy. Hallo ! Wyciągnąć tam wszystkich na pokład ! By nikt nie pozostał w kajutach ! – zarządził na wszelki wypadek kapitan. W parę chwil potem wlecieliśmy do portu, szczęśliwie przechodząc spienione piekło bramy. Tym razem Niemcy przyjęli „Juranda” na ogół bardzo uprzejmie, choć czuliśmy się w Kolbergu, jak wilk w psiarni..... Jednakże Niemcy tym razem nic nam złego nie zrobili. Kierownik urzędu pilotów, żeglarz i właściciel pięknego yachtu, życzliwie rozpytywał się o szczegóły awarji i zajął się postawieniem „Juranda” w dogodne miejsce obok portu yachtowego. Po uporządkowaniu statku, zmęczeni ciężką nocą, zasnęliśmy jak zabici. Pod wieczór, zaopatrzeni w zezwolenie policji, udajemy się na ląd. Kolberg, dawniej Kołobrzeg, jest pięknym miastem, liczącym przeszło 35.ooo mieszkańców. Moc zieleni, pięknych gazonów i kwiatów. Wspaniałe hotele, śliczna plaża. Jest to jeden z uczęszczanych „badów” niemieckich”.
|