TOMASZ PIASECKI O ŻEGLARSTWIE PRZYJEMNOŚCIOWYM
z dnia: 2010-01-01
Premiera Roku 2010.
Tomasz Piasecki, człowiek w sile wieku, bywały w świecie, architekt, z dodatkowego upodobania żeglarz jest też uznanym od dawna projektantem licznych jachtów i specjalistycznego osprzętu - na przykład samosterów. Zaprojektowany przez niego 37 lat temu jacht "Petrel" do dziś cieszy się zasłużenie dobrymi ocenami. Tomasza znają czytelnicy JACHTINGU, w którym publikuje swoje techniczne artykuły poradnikowe. Obecnie pracuje nad grubą książką, ale na razie nic o niej napisać nie mogę. Przyjdzie czas.
Dziś zamieszczam artykulik, który koniecznie powinniście zapisać na twardych dyskach Waszych komputerów z przeznaczeniem podsyłania tego tekstu róznym VIP-om, od których zależy czy unikniemy "osiodłania". To tekst przystępny, logiczny, o długości nie przekraczającej granicy cierpliwości przeciętnego czytelnika. Tekst ten możecie takze wydrukować i osobiście wręczać komu trzeba, przy kazdej nadarzajacej się okazji.
Tomaszu - dziękuje!
Żyjcie wiecznie!
d'Jorge
============================
O żeglarstwie przyjemnościowym Żeglowanie dla przyjemności jest jednym z bardziej popularnych sposobów aktywnego wypoczynku. Określenia: „jachting”, „cruising”, „boating”, „recreative sailing”, „la plaisance”, „navigation de plaisance”, „żeglarstwo turystyczne”, „żeglarstwo przyjemnościowe” - dotyczą jednego i tego samego, mianowicie używania różnego rodzaju jednostek pływających, żaglowych lub motorowych, do spędzania czasu wolnego na wodzie. Pojęcie „wód” jest szerokie: dotyczy zarówno wód morskich (wewnętrznych, przybrzeżnych, morza pełnego, oceanów), jak i śródlądowych (rzek, jezior, kanałów, zalewów) gdzie można pływać na żaglach czy na silniku. Sztuka nawigacji przy pomocy żagla, bez napędu mechanicznego (lub pełniącego rolę pomocniczą), ma rzesze zwolenników i staje się, także i u nas, dziedziną rozległej działalności produkcyjnej i usługowej, która jeszcze niedawno nie istniała. Żeglowanie dla przyjemności jednostkami motorowymi dotyczy dziś nawet statków tak mało kojarzonych z wypoczynkiem jak barki rzeczne czy przybrzeżne. Jest godne podkreślenia, że nie istnieją żadne racjonalne wątpliwości, dotyczące waloru edukacyjnego rekreacji na wodzie. Dostępność i popularność żeglowania zależą od stopnia zamożności społeczeństwa i regulacji prawnych. W naszym kraju panuje daleko idące pomieszanie pojęć dotyczących żeglarstwa sportowego i przyjemnościowego, a związane z nim przepisy są obiektem ciągłej manipulacji. Jak wiadomo, jest żeglarstwo sportowe (wyczyn), przyjemnościowe, (rekreacja, turystyka) i zawodowe (nauczanie, prowadzenie rejsów, wypożyczanie sprzętu, itd.) Nas interesuje żeglarstwo przyjemnościowe. Można powiedzieć, że sport samochodowy jest w pewnym sensie podobny do sportu żeglarskiego, bo i tu i tam jest parę wybitnych jednostek. Ale korzystanie z auta na co dzień nie ma żadnego związku ze sportem; to rzesza amatorów, gdzie nikt nie wymaga od kierowcy członkostwa w związku motorowym ani specjalnych uprawnień, zależnie od tego, czy jedzie do Grójca, Getyngi czy Greenwich. W europejskim żeglarstwie rekreacyjnym jest jeszcze prościej: nie wymaga się żadnego „prawa jazdy” na łódkę. Natomiast u nas – według projektu zmian prawa o żeglarstwie rekreacyjnym – ma być na odwrót. Wsiadając na własną łódź, człowiek automatycznie stanie się sportowcem (albo zawodowcem) tak, jakby posiadanie roweru – wymagało zapisania się do związku kolarskiego a przypięcie nart – obligowało do należenia do związku narciarzy, bo niewątpliwie obie te dyscypliny to przecież sport. Jest wszakże jedna ważna różnica: to nie tylko sport, to również rekreacja, przyjemność. Omawiana komplikacja przepisów wygląda na coś nieprawdopodobnego, bo na przestrzeni ostatnich dwu lat nasz parlament właśnie uprościł przepisy o żeglowaniu. Zwolniono sterników łodzi (do pewnej wielkości) – z obowiązku posiadania patentów, a (niektóre) jednostki pływające – z urzędowych przeglądów technicznych i wydawało się, że wchodzimy na drogę do normalizacji. Zanosi się jednak na to, że zamiast ułatwienia będą powstawać utrudnienia, mimo, że doświadczenia europejskie (o których od przyjęcia Polski do UE tak pozornie chętnie i często się mówi) są zupełnie inne niż tworzona u nas praktyka prawa o żeglowaniu rekreacyjnym. Przykładowo, nie tylko obywatel, ale i zwykły rezydent, np. w Wielkiej Brytanii, czy Szwecji nie muszą mieć ani żadnych szczególnych kwalifikacji ani dokumentów, uprawniających do prowadzenia jachtów. Decydują wymiary (w jednym państwie jest to dwanaście metrów długości po pokładzie, w innym więcej, w jeszcze innym kombinacja długości i szerokości kadłuba). Prawo do swobodnego żeglowania jest tam traktowane równie naturalnie jak prawo do swobodnego chodzenia, bez obowiązku należenia do związku chodziarzy sportowych. Nasuwa się pytanie, czemu pracownicy właściwego związku sportowego nie mają nic do powiedzenia o przepisach rządzących żeglarstwem rekreacyjnym w UE ? Kwestia swobody żeglowania rekreacyjnego, jest obiektem ciągłych zmian, robionych pod hasłem „bezpieczeństwa na wodzie”. Takie hasło dobrze brzmi, a niewiele osób analizuje jego rzeczywiste znaczenie, do czego wrócimy pod koniec tego artykułu. Charakterystyczne, że szczególnie wypadki w żeglarstwie, stają się pretekstem do wołania o powrót do starych, nieznanych u sąsiadów, przepisów (szkolenie, egzaminy, badania techniczne łódek, a wszystko to – oczywiście płatne i obowiązkowe, itd). Jest to działanie wbrew zasadzie pomocniczości i nie tworzenia zbędnego prawa. Nie przypadkowo działania te prowadzi „właściwy związek sportowy”. Dzieje się tak, mimo, że jest to uważane w UE za sprzeczne z zasadą „edukacja, nie regulacja”. Kolejne pytanie – czy przepisy o rekreacji żeglarskiej winien tworzyć związek sportowy, którego zainteresowania dotyczą (chyba) wyczynu, a nie rekreacji? Żeglarstwo rekreacyjne korzysta z prywatnych środków poszczególnych osób. Wiadomo, że ludzie zwykle rozsądnie inwestują własne pieniądze i dbają o swój majątek. Ten rodzaj żeglarstwa, jest bezpieczny i nie tworzy zagrożeń. Poddanie żeglarstwa rekreacyjnego jurysdykcji stowarzyszenia sportowego budzi następne pytanie – o poprawność relacji prawno-gospodarczych takiego stanu rzeczy. Jeżeli związek miałby zajmować się żeglarstwem sportowym i rekreacyjnym, połączone zostałyby dwie formy działalności jednej instytucji: administracyjna i gospodarcza (odpłatne usługi: szkolenie, egzaminowanie, wydawanie dokumentów, badania techniczne). Partnerstwo publiczno–prywatne może oczywiście istnieć, ale jego funkcjonowanie podlega jasnym regulacjom, nie powodującym uprzywilejowanego traktowania wybranych podmiotów. Wybór organizacji, która miałaby objąć tak szeroki zakres kompetencji i działań, w tym gospodarczych, musi przebiegać w warunkach równego startu dla wszystkich zainteresowanych. Uznaną powszechnie formą wyboru partnera (w partnerstwie publiczno-prywatnym) jest przetarg na świadczenie określonych usług. Przetarg taki musi być przygotowany i przeprowadzony zgodnie z prawem, a jego wynikiem jest wyłonienie odpowiedniej instytucji, organizacji czy konsorcjum. To wymagana prawem zasada gospodarowaniu środkami publicznymi, a przymusowe daniny są środkami publicznymi. W przypadku projektu zaostrzenia prawa o żeglarstwie rekreacyjnym nic podobnego nie nastąpiło. Przyjęto arbitralnie, że jedynym reprezentantem całego środowiska żeglarzy jest „właściwy związek sportowy”. Przyjęto też, że z tym poglądem się nie dyskutuje, chociaż fakty są inne. Może zaważył czynnik ekonomiczny – jedno stowarzyszenie będzie mieć wpływy z opisanych wyżej usług, a w dodatku – bez równorzędnej konkurencji. Powstaje wrażenie, że organizacja taka monopolizuje pewien (wcale niemały) rynek. Procedura przekazania uprawnień administracyjnych stowarzyszeniu tych wątpliwości nie rozprasza. Ciekawe, jak na wspólnym rynku, będą współistniały planowane, ograniczające uprawnienia Polaków i brak uprawnień cudzoziemców, chcących pożeglować w naszym kraju? A może wydamy im nasze uprawnienia bez egzaminów i opłat, na zasadzie uznania praw nabytych? Pominięto tu niektóre intrygujące niuanse nowego projektu, jak choćby długość łodzi, którą można prowadzić bez specjalnych uprawnień. Otóż jeśli to żaglówka – długość nie może przekraczać 7.5 metra; gdy jednak idzie o motorówki, ich długość może być prawie dwa razy większa, bo aż 13 metrów. Ciekawe, dlaczego ? Na temat poruszonej już kwestii zależności między uprawnieniami a wypadkami w żeglarstwie, pouczające są materiały Komendy Głównej Policji. Znany polski kapitan przedstawił na forum internetowym dane policyjne: liczba utonięć wskutek wypadnięcia za burtę, w latach 1999–2008: 109. Liczba utonięć wskutek wpadnięcia do studni, w latach 1999–2008: 110. Czy wobec tego nie powinniśmy pilnie wprowadzić uprawnień do używania studni ? Od lat istnieje dokument Komisji Europejskiej, znany jako „Dyrektywa jachtowa”, określająca m.in. warunki, jakie winien spełniać jacht budowany na terenie UE celem wprowadzenia go do obrotu na wspólnym rynku. Jednocześnie ta sama dyrektywa stanowi, że jacht budowany przez przeciętnego Kowalskiego czy Smitha dla jego własnych potrzeb, w wyłączeniem prowadzenia działalności zarobkowej, jest traktowany znacznie łagodniej, co wyraża się m.in. zwolnieniem z badań technicznych, wymaganych od firm. Przenosząc ten przykład ze sfery techniki do sfery prawa, można powiedzieć, że omawiany projekt zmian w prawie o żeglarstwie rekreacyjnym zrównywałby wymagania stawiane wielkiej stoczni i pojedynczemu Kowalskiemu. Tylko czy aby na pewno o to chodzi ? Tomasz Piasecki
|