CZY POLSKIE ŻEGLARSTWO MORSKIE ISTNIEJE ?
z dnia: 2010-08-14
Oczywiście - nie istnieje. Od wielu lat to powtarzam i aż dziw, że do kapitana Remiszewskiego jeszcze to nie dotarło. No bo z Andrzejem, moim przyjacielem - kontakt mam stały i częsty. Swego czasu uzupełniałem wykształcenie techniczne w Szkole Głównej Planowania i Statystyki. W tejże szkole wbito mi do łysej już głowy co to jest i czym się interesuje statystyka. A więc statystystyka zajmuje się wielkościami "mierzalnymi". To, co jest grubo poniżej "błędu statystycznego" to są, używając terminu chemików - WARTOŚCI ŚLADOWE. Czasami te wartości są istotne. Na przykład łyżeczka dziegciu w beczce miodu lub pół kropelki benzenu w kanistrze alkoholu etylowego (tego do picia). Otóż jeżeli byśmy przyjęli liczebność wszystkich jachtów na Bałtyku za 100 procent, to udział floty polskich jachtów morskich szacowany jest w granicach 1 promila. A to właśnie jest owa "wartość śladowa". No i jak tu Andrzej ma codziennie spotykać polskie jachty? Nie tak przecież dawno bywało, że kolędujący po Bałtyku jacht "MILAGRO V" przez cały 6-tygodniowy rejs nie napatoczył się na inny pod polską banderą. Jaki wniosek? POLSKIE ŻEGLARSTWO MORSKIE - NIE ISTNIEJE! Bo czy "wartości śladowe"stanowią potwierdzenie istnienia? No dobrze, dobrze, ale na pociechę mamy kilkadziesiąt okręgowych związków żeglarskich. Żyjcie wiecznie! d'Jorge ====================================== Polskie żeglarstwo nie istnieje?
Drogi Don Jorge! Wiem, że w chwili gdy to piszę, na Svalbardzie gości kilka polskich jachtów, kilka dalszych na Islandii, ktoś może zapłynął na Grenlandię, że dopiero co trzy polskie dziewczyny w różny sposób i w różnym stylu opłynęły samotnie świat, a parę jachtów czai się na początek antarktycznego lata itede, itepe. To prawda. To w swoim rodzaju osiągnięcia, osobiste oraz tych, co te rejsy wspierali (Czy wśród wspierających jest związek żeglarski?). A ja sobie pływam po małym morzu. Rekreacyjnie. Prywatnie. Pływam i patrzę. I co widzę? Odwiedziłem 18 portów, w tym dwa dwukrotnie. W Svaneke spotkałem trzy polskie jachty, w Klintholm jeden. Z tych czterech jeden był ewidentnie rejsem „czarterowym” i zapewne „stażowym” - miałem już okazję wspominać o sposobie zauważenia jego załogi. Pozostałe trzy to były małe jachty prywatne. Równocześnie w każdym z tych dwudziestu odwiedzonych przeze mnie miejsc było po kilka jachtów szwedzkich, kilkanaście niemieckich, w portach duńskich także dziesiątki lub setki jachtów duńskich. Ale w każdym z nich spotkałem co najmniej kilka jachtów pod banderą Królestwa Niderlandów. Spotkałem też jacht pod banderą norweską, brytyjską, szwajcarską, fińską, nowozelandzką (sic!). A naszych, zaraz „zza płota”, jak na lekarstwo.
 od maleńkości, od maleńkości ...
.
Czy może być pocieszeniem brak Litwinów, Łotyszy, Estończyków, Rosjan? Chyba nie. Wszak albo są to niewielkie liczebnie nacje, albo mają dość daleko do Danii (w szkierach sztokholmskich Rosjan zdarzało mi się spotykać). Może warto się więc zastanowić nad przyczynami tego stanu rzeczy. Z całą pewnością co najmniej połowa polskich żeglarzy musi do Danii pokonać kawał Bałtyku. Ale tego dyskomfortu nie mają koledzy operujący w oparciu o zachodnie wybrzeże. Pewnie ci, co się zdecydują na taką „wyprawę” preferują Kopenhagę, czy Aarhus, a nie małe wysepki Morza Południowego. Pewnie też śpieszą się, oszczędzając czas i pieniądze, bo urlop krótki, a opłaty portowe do sto kilkadziesięciu koron za postój, jak by nie było niemal dwa razy tyle, co w polskich portach (i co z tego, za niebotycznie lepszy standard).
 prędzej taką banderę zobaczysz ...
.
Polskich jachtów jest ogólnie niewiele. Można to tłumaczyć historią pięćdziesięciu lat zacofania wynikającego z ustroju (choć dziś można mieć jacht morski w cenie używanego samochodu), można tłumaczyć niegościnnym wybrzeżem (choć nie cała niegościnność wynika tylko z obiektywnych geograficznych faktów). Ale też jest jeszcze jedna przyczyna: co najmniej część Twoich korespondentów prezentuje w tych portach inne bandery, niż biało-czerwona. I nie jest to spowodowane przez nikogo innego jak nasze własne państwo. Państwo, stosujące opresję prawną wobec własnych wolnych obywateli, co gorsza państwo prawa nieustannie zmiennego. Gorzej, państwo, w którym każdy jego funkcjonariusz usiłuje być władzą nad wolnym obywatelem, zamiast być do jego usług. Dopóki się to nie zmieni, to trudno liczyć na zaistnienie polskiego żeglarstwa na wodach duńskiego morza południowego. Żyj wiecznie! Andrzej Colonel Remiszewski PS. Dorwawszy sie wreszcie do internetu zauwazyłem idiotyczny bład w newsie "Tym razem daleko od Ustki", datowanym na 1 sierpnia: oczywiście nocne wrażenia dźwiękowe w Svaneke miały miejsce z 18 na 19 lipca, a nie sierpnia! PS. Opisana w "Wybranych portach Bałtyku" przystań Belitz Werft nazywa się obecnie Martin Werft, jest tak samo fajnie jak w opisie, hafenmester kasuje 10 "ojro", piwo "Fahre am Sund" jest zimne, tylko samochody na moście nadal hałasują, a wodorosty na plaży śmierdzą. Ale polskiego jachtu tradycyjnie: ani jednego.
|