MORSKIE MILE, PRAWDZIWA RADOŚĆ
z dnia: 2010-08-24


Pierwsze samodzielne wyjście na wodę, która gdzieś tam na horyzoncie dotyka nieba (lub odwrotnie) to jest przezycie. Zwłaszcza na czymą takim co ma zaledwie 20 stóp długości. Oglądałem fotki wnętrza - prawdziwy jacht, tylko zminiaturyzowany. O dzielność jednostki nie było obaw - wiele takich żegluje na Solent. Korespondencja Pawła Rachowskiego z Torunia to kolejna przynęta dla ambitniejszych z szuwarowców.
Kamizelki oczywiscie były!
Żyjcie wiecznie!
d'Jorge
-------------------------------
P.S. Wszystkich Czytelników przepraszam za niespodziewana przerwę w publikacji newsów (od czwartku ubiegłego tygodnia). Stała się rzecz straszna .... bezczelny, podstępny Turkuć Podjadek przegryzł podziemny kabel sieci lokalnej - biegnący pod moim ogrodem. Że też na takiego nie ma Kreta!
Dziś pan Tomek z firmy "Jarsat" powiesił zastępczą "linię napowietrzną". Są zaległości w korespondencj, komentarzach i newsach - proszę o cierpliwość.
______________________________________
Drogi Jerzy! – Skipera początkującego na Bałtyku cieszą małe sprawy!
W związku z tym pragnę Ciebie poinformować, że w sierpniu pomiędzy Górkami Zachodnimi, a Puckiem na Bałtyku pojawił się pewien pływający drobnoustrój o równie niepoważnej, co przystającej do niego nazwie: „4 PIWKA”. To „coś”, tylko nieco większe od porządnego biurka domowego, czy wanny jest 31 letnim angielskim jachcikiem kilowym typu „Leisure 20”. Zastanawiam się: czy to jest oldtimer?
Jurku, muszę przyznać, że Twoja organiczna praca popularyzująca żeglarstwo morskie, szczególnie zachęcająca do uprawiania żeglarstwa na własnej często niewielkiej jednostce oraz Twoje wsparcie mentalne w znacznej mierze przyczyniły się do tego, że zamieniłem żeglarstwo szuwarowo-bagienne na żeglowanie „4 PIWKAMI” po Bałtyku.

s/y "4 piwka"  we Władkowie
.
Przygotowanie jachciku, tak, by spełniał on podstawowe wymagania bezpieczeństwa i moje potrzeby kosztowało mnie dwa lata ciekawej pracy. Było co robić, jakoś się przeżyło i nawet miło to wspominam z perspektywy czasu, choć, co niektórym, podobno udaje się kupić jednostkę gotową już do pływania, nawet wyposażoną w elektronikę, locje i mapy.

 Krzysztof „Popeye” i Paweł Rachowski
.
W pierwszym oswajaniu jachciku ze słoną wodą samodzielnie wypuszczałem się z „Górek” na Zatokę, potem w dalszym żeglowaniu solidarnie towarzyszył mi Krzysztof „Popeye”. Za wyjątkiem silnika, który padł ostatniego dnia żeglowania już w samym porcie, a do którego sam miałem ograniczone zaufanie, nie wyszły żadne istotne usterki. Samo pływanie też było bardzo sympatyczne tj. zarówno Leisurkiem jak i z Krzysztofem.
Dziś mam satysfakcję z podjętych decyzji i efektów włożonej pracy. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że małe też jest piękne, a na przyszły rok planuję już dalszą morską włóczęgę.

Załączam kilka zdjątek. Serdecznie Ciebie pozdrawiam:
s.j. Paweł Rachowski 

PS.: Mam jeszcze taki postulat: dobrze by było, gdyby inni kapitanowie, podobnie jak „Popeye”, z którym pływałem, umieli tak samo dyskretnie i taktownie służyć swoja wiedzą powierzając odpowiedzialność siedzącemu za sterem. W dobie rejsów komercyjnych i składkowych chyba nie jest to praktykowane, więc, uczestnik takiego rejsu, który chciałby usamodzielnić się, nie ma jak przekonać się i uwierzyć we własne umiejętności i potem, gdy zostaje sam na sam ze sterem i jachtem, narażony jest się na dodatkowy stres.  
Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=1533