Czytelnicy SSI znają Autora - jest nim były "analityk" RA SAJ Krzysztof Klocek. Ci którzy śledzili pierwszy poważny etap bojów o swobodę morskiego żeglowania "przyjemniaczków" wiedzą, że Krzyś jest niesłychanie precyzyjny, wnikliwy, pracowity, akuratny. Natomiast ci, którym marzy się wyjście na Atlantyk - dziś otrzymują solidną dawkę pożytecznych informacji praktycznych.

Trzeba było Krzysia przepuścić przez wyżymaczkę, to znaczy przymusić do napisania niniejszego newsa. Udało się !
Krzysiu - dziękuję.
Żyj wiecznie!
d'Jorge
_______________________________
Rejs Atlantycki
- Wstęp
- Od pomysłu zaczynamy
- 7 problemów głównych czyli o przygotowaniu łodzi i ludzi
- Przygotowanie nawigacyjne
- Ruszamy powoli!
- Porty i mariny
- Warunki żeglugi
- Przepisy i formalności
- Podsumowanie
1. Wstęp
Przywołany do porządku przez niezmordowanego „przywoływacza do porządku” kpt. Kulińskiego niniejszym przelewam z głowy na papier to co wg mnie jest oczywiste i nie ma co wspominać. Było minęło. Ale może faktycznie komuś będzie się chciało przy jesienno-zimowej kawie przeczytać o tym jak z Bałtyku bez żadnych ekscesów chłopcy niewielką łodzią dotarli z Gdańska do Barcelony. Za wiele tego nie będzie, „bo chłop gadać nie musi”.
2. Od pomysłu zaczynamy
Jesień 2009 rozpoczęła się spektakularnie sztormem, który nabałaganił w gdańskich marinach a następnie standardowo przyniosła nudne, zimne wieczory na kanapie. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach wyobraźnia zastępuje rzeczywistość i w tym przypadku odległości, nieznane akweny, brak urlopu nie stanowią najmniejszych problemów. Dlaczego by nie na Atlantyk? Wpierw nieśmiało po globusie, następnie po dokładniejszej mapie. Kolejnym etapem są książki i przegląd internetu pod kątem relacji z wypraw. Wbrew pozorom nie jest łatwo w zalewie informacji wyłowić te naprawdę przydatne. Na cóż mi opowieści załogantów o pięknych zachodach słońca czy rytmie życia na dużych żaglowcach? Zauważyłem jedną zasadę. Mianowicie ci, którzy pływają dla siebie, na małych łodziach nie są zbyt wylewniJ. Na szczęście w e-kwartalniku Dobra Praktyka Jachtowa ukazał się cykliczny opis rejsu "Tango 30" przez Atlantyk jak również bardzo przydatne m.in. ze względu na wielkość łodzi okazały się opisy Atlantyckich peregrynacji „Karfi”. Na podstawie literatury (książki Pochodaja, artykuły Baranowskiego itd.) oraz opisów armatorskich doszedłem do wniosku, że pomysł zakładający, iż często wyśmiewana jako „mydelniczka” Bawaria 34 da radę na Atlantyku nie należy do grupy pomysłów since-fiction. Kropkę nad „i” postawił kpt „Zbieraj”. Tak z ciekawości poprosiłem o jakieś locje a otrzymałem od kpt Zbierajewskiego cały komplecik map pogodowych z locją i wyjścia nie było. Zapadła decyzja: płyniemy! Jeszcze nie wiadomo gdzie, kiedy i z kim ale pewne jest, że ja i Jumalu płyniemy.
3. 7 problemów głównych czyli o przygotowaniu łodzi i ludzi
Jest decyzja więc trzeba brać się za robotę. Zdefiniowałem podstawowe problemy. Przed wyjściem w morze trzeba było: przygotować odpowiednio łódź, powiadomić żonęJ i załatwić urlop, dobrać załogę, wybrać „okno pogodowe”, uzbierać pomoce nawigacyjne, opracować trasę, zabezpieczyć finanse. Bałtycka łódź przed rejsem oceanicznym wymaga kilku udoskonaleń. Oczywiście na upartego dałaby radę, ale komfort i bezpieczeństwo są na pierwszym miejscu. Konieczne było: zwiększenie zapasów paliwa (kanistry łącznie 25 l), wody słodkiej tak aby posiadać 250 l wystarczające na przejście Biskaju dla 4 osób, instalacja odbiornika Navtex, naprawa autopilota i odpowiednia ilość żagli. Pozostałe wyposażenie jest oczywiście bardzo przydatne i bez niego nie wyobrażam sobie wygodnego pływania (telefon satelitarny, ploter, radar, ster strumieniowy, dodatkowa ręczna VHF, zamrażarka na lód w kostkach itd.) ale można bez niego przeżyć. Konieczny jest przegląd wszelkich połączeń pod kątem szczelności kadłuba i nadbudówki. Niezbędny przegląd silnika i wszelkich instalacji. Ciepła woda z bojlera ogrzewanego wodą z silnika w trakcie ładowania akumulatorów na oceanie to bardzo przydatny dodatek do żeglarstwaJ. Przed wodowaniem zainwestujcie w przegląd części podwodnej i trujący antyfouling, bo na południu często z wody łódź nie wychodzi. Dlatego też nie oglądając się na żadne porady koniecznie zmieńcie olej w przekładni s-driva, ocynk na śrubie a jeśli macie wątpliwości lub kawitacja mocno nadgryza – wymieńcie śrubę. Warto zainwestować w nowe i sprawne akumulatory, sprawdzić alternator oraz zainstalować rezerwowe, ledowe oświetlenie nawigacyjne. Nie zapomnijcie oczywiście o standardowym przeglądzie silnika, olinowania, ogrzewania, bojlera, dezynfekcji instalacji wody słodkiej itp. czyli tego wszystkiego co standardowo każdy armator robi przed sezonem. Oczywiście nie płyniecie na pustynię lecz życie uczy, że w macierzystym porcie bywają kłopoty z „siło fachowo” a co dopiero poszukiwanie ich w miejscach nieznanych ze szczególnym uwzględnieniem naszych współeuropejczyków z południa;) Zawsze warto zaopatrzyć się w jedną zmianę filtrów i oleju, bo zdarza się i w morzu wymieniać. Przygotujcie sobie również dobrą skrzynkę bosmańską: narzędzia, taśmy, kleje, śrubki, podkładki i inne przydatne elementy ale bez przesady. Praktyka pokazała, że po dobrym przygotowaniu łodzi wystarcza wkrętak oraz zestaw „w śrubokręcie i scyzoryku”. Za radami praktyków wyciągnąłem wniosek, że po tych wszystkich operacjach łódź i tak wymaga sprawdzenia „bojem” przed wyjściem na szerokie wody. Co najmniej 48 a najlepiej 60 godzin w „lekko szorstkiej” pogodzie powinno obnażyć niedociągnięcia.
Przygotowanie łodzi, za które musi odpowiadać już na początku wyznaczony „inż. mechanik”, postępuje łącznie z przygotowaniem ludzi. Tak więc niezbędny jest dobór załogi. Musicie wiedzieć, że to nie jest tak jak w rejsie etapowym. Inny świat!!! Załoga ta sama, czas rozłąki z rodziną i pracą długi. Wziąłem sobie do serca rady zawarte w literaturze (m.in. A.Pochodaj, K.Bieńkowski), iż większych problemów można się spodziewać ze strony ludzi niż sprzętu. Ostatecznie przygotowałem się nawet na samotne płynięcie lecz to był tylko tajny plan awaryjny. Koniecznie trzeba dobrać ludzi, którzy znają i potrafią wdrożyć w życie słowo KOMPROMIS. Wspólna żegluga 4 facetów na 10 m2 w różnych warunkach wymaga wypracowywania kompromisów na bieżąco. Dobierając ludzi musisz ich znać, musisz wiedzieć na co każdego z nich stać i jakie ma słabsze strony tak aby w odpowiednim momencie pójść na ten kompromisJ. Oczywiście odbywają się rejsy „niekomercyjne” z łapanki ale jak czytam po forach to bywa różnie. Pierwszą zasadą było u nas: nie wychodzimy w morze jak nie będziemy mieli w 100% zagwarantowanego wolnego czasu na 45 dni. Tak więc rozpoczęliśmy od informowania żon o pomyśle. Moja rada to zaczynajcie niewinnie od wspólnego spotkania, ha ha ha. Następnie jak zobaczą, że zbieracie różne dziwne graty, gdy pojawią się mapy to z koleżankami zaczną, podejrzewać, że to na poważnie. Następnie trzeba przejść do błagania, jedyna szansa w życiu itd. Itp. One nie wierzą do końcaJ Jak już przyjdzie czas to wór na plecy, mocny uścisk płaczącej żony i w drogę. Tu musicie być twardziJ. Piszę to w skrótach i z uśmiechem ale taki był u naszej czwórki schemat. Skuteczny! Oczywiście długa nieobecność wymaga odpowiedniego przygotowania. Ja proponuję jeśli konieczne dokonać: odpowiednich badań medycznych, czasowego wymeldowania (problemem doręczenia pism i bieg terminów), udzielenia właściwych pełnomocnictw w tym notarialnych. Ja zdecydowałem się odpowiednio zabezpieczyć rodzinę nawet na wypadek zaginięcia czyli przypadku, który mógłby bardzo skomplikować trudne życie rodziny. Niezbędnym krokiem jest zapewnienie urlopu. Zapewniam was, że każdy moment na start będzie nieodpowiedni. Nam do głowy przychodziła zmiana terminu ale druga nasza zasada mówiąca o tym, że lepsze jest wrogiem dobrego zdecydowała, że na przekór wszystkiemu wystartowaliśmy w pierwotnie ustalonym dniu. Nie jest prawdą, że się nie da. W załodze trzy osoby zajmują w naszej firmie kluczowe stanowiska, mieliśmy na finiszu bardzo duży, ważny projekt. Jeśli odpowiednio wcześniej się przygotujecie zapewniam was, że wszystko jest możliwe. Planowanie, delegacja uprawnień, jasno sprecyzowane sytuacje awaryjne z planem postępowania i urlop macie pewny. No chyba, że macie świnię nie szefa ale ja taki nie byłem;). Ważnym punktem było odpowiednie przygotowanie medyczne łodzi. U nas na szczęście w załodze był strażak – ratownik, który przygotował super torbę nawet na wypadek zawału, bo wiek taki niepewnyJ Zupełnie nie musieliśmy zaprzątać sobie tym głowy ale zwróćcie na to uwagę. Warto na taki rejs wyrobić sobie karty EKUZ, w waszym oddziale NFZ, potwierdzające ubezpieczenie zdrowotne, ale jeśli nie żałujecie kilku set złotych wykupcie odpowiednią polisę. Nam wystarczyła torba Piotrka, Piotrek i karty EKUZ. Na szczęście z niczego nie korzystaliśmy. Na koniec musicie pamiętać o takich przyziemnych sprawach jak konsumpcja. Po odliczeniu: szypra-nawigatora, mechanika i bosmana-medyka zorganizowaliśmy dla pozostałych losowanie, po którym przydzieliliśmy intendentowi-zwycięzcy zaszczytny obowiązek zarządu kasą okrętową i zaopatrzeniemJ Ale nad tym szkoda się rozwodzić. Jedno warto zaznaczyć: musi być odpowiednia ilość tytoniu w tym szyprowskie zapasy skrzętnie ukryte na czarną godzinę. Choć ja nie palę wiem jak się rozwijają stosunki koleżeńskie gdy zbraknie kolegom papierosówJ
4. Przygotowanie nawigacyjne
To jest jak się wydaje temat rzeka. Ale życie weryfikuje to w sposób banalny do dwóch zadań: kiedy znaleźć najlepszą pogodę i jaką trasą się najszybciej dostać. Musicie zacząć od przestudiowania map pilotowych. Jak je dostaniecie np od Zbieraja i ustalicie odpowiedni termin to prawdopodobnie klamka zapadła;) Oczywiście konieczne jest przygotowanie stron meteo w internecie. Korzystając z 3 stron: www.dwd.de, www.weatheronline.co.uk oraz www.aemet.es jesteście w stanie bezpiecznie ustalić drogę i bezpiecznie nawigować. Do pomocy zawsze macie NAVTEX świetnie pokrywający rejon żeglugi z lokalnymi prognozami. Jest on nieodzowny na Biskaju. Niezbędne są oczywiście mapy papierowe na tzw gdyby co. Nam dzięki pomocy Andrzeja Szrubkowskiego z Jacht Klubu Stoczni Gdańskiej udało się zebrać ciężki (wagowo) pakiet pokrywający z naddatkiem całą trasę. Oczywiście w różnej skali i wieku ale wystarczającej i nie ma co być ortodoksem. Główny nacisk połóżcie na dobrej mapie do plotera. Jak się w życiu okazało, dobra mapa Navicona załatwiła hurtowo wszystkie zawiłości żeglugi na pływach po arcytrudnych wodach;) Ale niedowierzając elektronice, uzbrojeni w mapy zakupiliśmy jeden locjo-plano-poradnik wystarczający za wszystko czyli Almanach Reeds Atlantic 2010. Swoją drogą czytając polską literaturę żeglarską i anglojęzyczny poradnik wydało mi się, że znalazłem wiele podobieństw w tekścieJ Ta ciężka książka za ok. 280 zł załatwia plany portów, opisy usług i kontakty jak również załatwia kompleksowo szkolenie z planowania trasy, przygotowania dokumentów itd. Kupcie ją lub wypożyczcie już na początku! Na podstawie map pilotowych, drogowych i Almanachu zaplanujecie poszczególne przeloty i powstanie coś na kształt planu rejsu (polecam Urbańczyka „Dookoła świata bez sztormów”). Oczywiście każdy w zależności od upodobań inaczej planuje drogę, liczbę portów a więc i czas przelotów. Ja założyłem 3,8 kn na Morze Północne, na Kanał Angielski 4,5 kn, dla oceanu 5,5 kn. Ja należę do tych co z silnika korzystają bez oporów. Dlatego też rzeczywistość odbiegała od planu ale uwzględnijcie dziury w pogodzie! Całkowita, wliczając postoje w portach, średnia prędkość wyniosła 3,23 kn. W mojej ocenie na etapie planowania nie zaprzątajcie sobie głowy wbijaniem do GPS danych i wyznaczaniem „ostatecznych” punktów drogi. Na to przyjdzie czas na dzień przed wyjściem z każdego z portów. O cyrklu, ołówku i ekierkach nie wspomniałem? Trzeba zabraćJ
5. Ruszamy powoli!
Ustaliliśmy, iż najlepszy okres na drogę przez Biskaj to czerwiec. Długo jasno, morze statystycznie spokojne, wiatr powiewa z dobrego kierunku i temperatury coraz lepsze. Założyliśmy 2 tygodnie aby się do Atlantyku na spokojnie dotelepać. Dotelepać gdyż założenie jakie przyjęliśmy to wiatr od W do SWJ Aby na spokojnie plan wykonać i nie zrywać rodzinnych wakacji chcieliśmy powrócić 10 lipca. Tak więc start wyznaczyliśmy na 09 maja. Ale to do pierwszego etapu. Ruszyliśmy z Gdańska do Kołobrzegu. Zaplanowany przelot w przewidywanych warunkach (znaczy wiało 5B od Rozewia) miał na celu uwidocznienie większych niedociągnięć. Postój 2 tygodniowy w Kołobrzegu miał pozwolić na niezbędne naprawy i uzupełnienia. Na szczęście ludzie i łódź zachowały się zgodnie z przewidywaniem. Ostatnie 2 tygodnie przed wyjściem będziecie mieli wypełnione wszelkiego rodzaju zajęciami życiowymi więc żeglarskiej roboty nie uwzględniajcie w swoich planach. Sobota 29.05 rano przyjazd do Kołobrzegu, uzupełnienie wszelkich zakupów spożywczych, drobne regulacje, obiadek, lufa na szczęście i o 17.00 w drogę!
6. Porty i mariny
Jakoś wydaje mi się być zbędnym opisywanie zachodzącego słońca, szemrających fal itp. bo to każdy kto pływa widział i słyszał. Tak więc spróbuję opisać tylko te rzeczy, które subiektywnie wydały mi się inne od „chleba powszedniego”. Kołobrzeg jako wszystkim znany i lubiany, mimo wad widocznych, przy opisie pomijam. Plan rejsu zakładał szybką ucieczkę z Bałtyku. Gonieni przez prognozowany wzrost siły wiatru NE (!) znaną, przyjemną, najkrótszą trasą „pod Rugią” i „pod Fehmarnem” w strugach deszczu i na fali wjechaliśmy do fiordu Kilońskiego. Nad ranem 0400 schowani za kotwiczącym statkiem uzupełniliśmy paliwo aby na kanale mieć full. W kanał weszliśmy ok. 0700 po wywołaniu operatora na VHF i odstaniu 3 h. Zapłata w kiosku na środku 18 Euro i co ważne obsługa kiosku w osobie kolegi z Gdyni zapewnia komunikację języku polskimJ Możecie się go podpytać o szczegóły żeglugi, chętnie pogada. Pomosty pływające oczywiście bardzo śliskie. Szybkie śluzowanie i start na kanał. Tam żegluga jak na Odrze do Szczecina. Żadnych ekscesów i niesamowitych spotkań. Mijanki ze statkami bezproblemowe nawet z tymi o największym numerze jakim określane są przez załogę kanału. Żegluga spokojna, uregulowana, na silniku. Po południu ok. 1600 cumujemy w Brunsbuttel. Zrobiliśmy ok. 280 Nm. Mieścina mała, paliwo z bunkierki za promem, gazu i sklepu żeglarskiego w mieście brak. Brak węża dla uzupełnienia wody z nabrzeża. My po zaopatrzeniu się w wiadro spożywcze za 3 euro zatankowaliśmy zbiornik 150 l w 15 min. Bardzo blisko sklep Aldi. Miejsce na uzupełnienie zapasów bardzo dobre. Marina spokojna, tania płatne na bramie wejściowej ok. 9 euro/doba, bez fajerwerków, ciepła woda od 0600 -1000 i od 1700-2300, czajnik wyrzuca korki. Trochę hałasują śluzy ale głośniejsze są krukowate obsiadające wielkimi stadami pobliskie topole. Kolejnego dnia rano wyjście po uzupełnienie paliwa i oczekiwanie wraz z innymi jachtami na sygnał zezwalający na wejście do śluzy. Śluzujemy się wygodnie z innymi jachtami oraz okrętem szkolnym naszego sojusznika. W śluzie nie wolno palićJ Pojawiają się emocje. Co będzie za tą bramą? Jak wyglądają te wody pływowe? Jak się znajdziemy w tym potoku statków jadących do i z Hamburga? Po wyjściu wszystko jasne. Nic nadzwyczajnego. Prędkością na Elbie sterują przypływy i odpływy. Podobno pojawiają się straszne wiry ( o czym wywnioskowaliśmy słuchając krzyków z drewnianej łodzi pod polską banderą). Kolejnym portem Amsterdam po wejściu przez Ijmuiden, małą śluzę (położona na S brzegu) otwieraną na zawołanie i 14 milowy kanał. W Amsterdamie praktycznie jedyną mariną jest Sixhaven vis-a-vis dworca kolejowego. Tam jest jak na Mazurach. Krzaczki, woda mętna, marina bardzo spokojna. Jedyną wadą jest to, że ok. 13.00 zajmowaliśmy przedostatnie wolne miejsce dla gości. Miejsce wskazuje bosman z gwizdkiem. Bardzo dużo chętnym, na pełnych obrotach pędzi od strony Oranjesluise. Coś jak wyścig do mariny w Stralsundzie po otwarciu mostu. Internet hula po odebraniu kodu w „sterówce”, pralki i suszarki dostępne, proszek dozowany automatycznie. Bardzo łatwa komunikacja z miastem. Należy uważać na ostatni prom odchodzący ok. 0100. Uzupełnienie zakupów sprzętowych możliwe w sklepie oddalonym o 1h marszu. Tam udało mi się dostać gaz oraz pompę od WC, która zastąpiła tę która odmówiła posłuszeństwa po wyjściu z Kołobrzegu i naprawie w Brunsbuttel. Zakupy paliwa w marinie Ijmuiden przy wyjściu na morze. Marinę tę można traktować jako awaryjną np. ze względu na warunki na morzu jak i na brak miejsca lub czasu na wejście do Amsterdamu. W piękną słoneczną sobotę południową porą udajemy się w dalszą drogę przez mocno uczęszczane podejście do Rotterdamu aż do Zeebrugge gdzie wchodzimy w główki o 0700 w asyście kontenerowca 6000 TEUJ. Jest to typowy port promowy łączący kontynent z Wyspą. Wejście łatwe, prądy niezniewalają, pływy w praktyce bez znaczenia. Marina Royal Belgian Yacht Club znajduje się na końcu portu po przejściu bazy ro-pax i nabrzeża kontenerowego przed którym obserwujcie sygnalizator! Polska bandera wzbudza zainteresowanie, podejrzewają nas o przynależność brytyjskąJ Zresztą pytanie gdzie leży port macierzysty Gdańsk pojawiało się w rejsie dosyć często. Internet dostępny po odebraniu kwita. Prysznice i ciepła woda bez ograniczeń. Standard klubowy, dobry. Woda dostępna, wtyczki normalne. Cena za marinę ok. 20 euro. Paliwo w marinie przy pomoście pływającym. Jeśli chodzi o zakupy to słabo za wyjątkiem sklepu żeglarskiego przy marinie (gaz). Miasteczko nudne i puste ale koniecznie udajcie się tramwajem na S do Blankenbergi a tam przesiądźcie się na pociąg do Brugii. Koniecznie to średniowieczne miasto musicie zwiedzić! Gdy już się nacieszyliśmy Belgią 08 czerwca o 0900 w mokrym niżu opuszczamy główki kierując się blisko brzegu pod Dunkierkę omijając czynny poligon Lombarddisje. Pod wieczór robimy zwrot i udajemy się na punkt cięcia najwęższej części kanału. Nad ranem 09.06 ok. 0900 po nocnym slalomie pomiędzy poławiającymi kutrami i rejsie wzdłuż brzegów angielskich docieramy do Brighton Marina. Wejście wygodne bez zafalowania więc nie mieliśmy żadnych sygnalizowanych problemów z głębokością. Pływy bez znaczenia dla tej wielkości łodzi ze sprawnym silnikiem. Marina droga, nie można płacić w euro. Tylko funty lub karta kredytowa. Wszyscy tankują z kanistrów. Przyczyna prozaiczna. Różnica w cenie pomiędzy stacją wodną a stacją samochodową niedaleko marinyJ Warunki sanitarne najlepsze jakie spotkałem. Indywidualne boksy prysznicowo, umywalkowo, toaletowe. Internet wyłącznie płatny. W okolicy super bary, polecam full english breakfast (oczywiście z kufelkiem). Dosyć łatwa komunikacja z Trójmiastem. Taxi (10Ł), kolej 2 strony (27Ł), bus + Wizz łącznie zajmuje ok. 5 h. Zakupy możliwe w pobliżu z tym, że ceny i waluta poddają pomysł pod wątpliwość. Drobniaki zachowajcie przydadzą się na Gibraltarze! Kolejny port w planach to Brest. Ale czy dopłyniemy? Prognoza taka sobie ale z pełną świadomością decydujemy się na nadchodzący test przy W-NW 7B i fali wchodzącej z Atlantyku. W takich warunkach można wchodzić z falą pomiędzy L’Ouessant a Bretonią i kierować się najkrótszą drogą do Berestu. Gdy już dostaniecie się do redy Berestu jesteście bezpieczni. Do wyboru macie marinę sportową na szarym końcu Rade de Brest lub przeciskając się przez port wojenny staniecie u bram miasta. Marina przyjemna 27 euro, toalety i prysznice niestety w kontenerach ale czysto. Woda i prąd na nabrzeżu. Paliwo przy pomoście trzeba kupować za gotówkę w godzinach pracy mariny (0800 – 2000) lub kartą kredytową do wartości 69 euro. Internet i prognozy świetnie prezentowane dostępne w biurze. Pralki i suszarki dostępne w kontenerze. Proszek z automatu. Doskonały sklep rybny w porcie! Wszelkiego rodzaju stwory tanie i świeże a madame nauczy jak przygotować strawę;) Polecam koniecznie bar 4 wiatry gdzie pozdrówcie od nas Ciderica! Zakupy uciążliwe najlepiej z wykorzystaniem taxi. Sklep w centrum, do którego udacie się wspinając na umocnienia. Miasto takie sobie, gdy byliśmy nie padało. Taka nasza Gdynia w rozmiarze XXL. Armia i prostokątne budynki. Sklep żeglarski, gaz dostępne po przejechaniu autobusem w okolice mariny sportowej. Jako ciekawostka język bretoński. Możecie tu trochę poczekać za przyczyną pogody. My mieliśmy szczęście i 8B wywiało się na czas. Po przywitaniu naszego czwartego kolegi i przeprowadzeniu nocnych alarmów rano po zaopatrzeniu w paliwo i wodę ruszamy na budzący lęki Biskaj. Wieczorem, w dzień Pański pierwsze prawdziwe hiszpańskie dziewczyny! La Coruna. Postój miał trwać 1 dobę ale z przyczyn obiektywnych się przedłużył i zrezygnowaliśmy z wizyty w PortoJ. Następnego dnia wmistrzostwach grała Hiszpania a my w barze u Dziadków już od rana weryfikowaliśmy cóż tam oni w miseczkach popijają. Nie była to herbata! Ale do rzeczy. Wejście w każdych warunkach, pływy i prądy bez praktycznego znaczenia. Miasto piękne, marina w samym centrum za jedyne 24 euro. Konieczne wypełnienie superformularza z numerem ubezpieczenia, rejestracji i wieloma danymi. Weźcie najlepiej dokumenty łodzi i paszporty. Warunki sanitarne klubowe, dobre. Ciepło! Prąd i woda na nabrzeżu. Paliwo gościnnie w marinie przy falochronie na wyjściu. Co do zakupów to ciężko się mi wypowiedzieć ale sklepy widzieliśmy. Ceny po Anglii przyjazne np. jedna miseczka 0,5 euro, kolacja na osobę 12 euro, papierosy 3,5 euro. Jeśli będziecie chcieli coś naprawić to i tak bez szans, bo zapewne będą zajęciJ Dlatego też kolejnego dnia o poranku ruszamy do Lizbony. Aby wejść do miasta musicie podnieść się rzeką ok. 8 NM czasem pod silny prąd. Mariny leżące w małych basenach zajęte przez rezydentów. Przy pomniku w Belem jest marina ze stacją paliw. Uważajcie w wąskim wejściu na silny prąd rzeki. W tej marinie możecie podreperować silnik. Oczywiście jeśli będą mieli części co jest mało prawdopodobneJ Chętnie pomogą ale zamówić np. świec żarowych z dostawą do hiszpańskiego portu nie mogą. Volvo Penta skutecznie utrzymuje graniczne zasieki. Tag nie zawsze ładnie pachnie więc szybko kierujcie się na spoczynek. Po przejściu pod stalowym okropnie hałasującym mostem, witani rozpostartymi ramionami przez Chrystusa wchodzicie w basen mariny Alcantara. Jest to jedyna marina dla gości dostępna po otwarciu grodzącego ją mostku. Postój w Y-bomach, koszt 20 euro, woda i prąd na pontonie. Toalety i prysznice słabe. Cóż jest to kraj na P. Zaopatrzenie za pomocą tramwaju i powrót taxi. Piwo strasznie lurowate! Miasto sympatyczne. Koniecznie tramwaj E 26. Dosyć spore odległości do spacerów. Na rynku oglądaliśmy mecz przyjaźni Portugalia – Brazylia. Było wesoło! Czasami można trafić flamenco w barze przy wspomnianym mostku. Można też trafić bary z piwem za 1 euro. Nie każdy wytrzyma atmosferę i warunki. Wieczorem warto zwiedzać w grupie;). Niestety ciekawość tego „co za rogiem” goniła nas i popołudniu 26.06 opuszczamy Alcantarę kierując się wzdłuż brzegów ku ciekawej skale. Wtorek 29.06 południe. Wchodzimy do mariny Puerto America w Cadiz. Marina z wyglądu skromna, paliwo dostępne przy wysokim nabrzeżu, prąd i woda na pomoście. Cicho, spokojnie, bardzo ciepło. Portowa knajpa-kiosk oferuje co nieco do przekąszenia ale bez frykasów. Prysznice i toalety daleko. Czyste i poprawne. Internet wyłącznie przy ścianie klubu. Co ważne dostępne robaki wędkarskie z automatu całodobowoJ. Sklep z akcesoriami żeglarskimi i silnikowymi przy nabrzeżu. Opłaty i osławiony formularz do wypełnienia w Capitanerii. Trochę mówią po angielsku. Temat zakupów wymaga specjalnego omówienia. Jest to najlepszy port na zakupy jeśli ich wartość przekracza 40 euro. Udajcie się popołudniu lub rano na główny plac Kadyksu z rynkiem Mercado Central gdzie możecie zakupić ryby i owoce lub wysłać list z poczty. W Carrefour robicie zakupy wszelakiego dobra, które zostanie wam dowiezione gratis pod łódź gdy dojmiecie po zwiedzeniu całego, skompaktowanego miasteczka. Jeśli chcecie pożeglować do Afryki opuszczając wody naszej Unii wyślijcie z paszportami umyślnego do portu Gare Maritime gdzie swój posterunek posiada Policia National czy jakaś tam inna. Jak się wam uda przy pomocy wszystkich spotkanych osób odnaleźć policjanta on dokona odprawy i możecie z czystym sumieniem udać się do Tangeru. Nam niestety nie było dane. W końcu musiała przyjść jakaś marna prognoza. Tak więc udaliśmy się do Gibraltaru. Wejście spektakularne. Jedna z marin o 2100 grodzona łańcuchem a kolejna Marina Bay przy pasie startowym. Koniecznie wołacie na VHF 71, bo inaczej obraza śmiertelna u obsługi, które będzie chciał was odesłać do Hiszpanii. (Nas o 0230?:) No i macie pierwszy port z oślizgłymi linami do cumowania. Koniec cywilizacji. Cena dosyć znośna. Tu na euro nie narzekają. Kasują 16 Ł, może być euro lub karta. Wtyczkę będziecie musieli kupić za słoną cenę 10 Ł więc od razu bierzcie z Polski dużą 3 bolcową. Toalety i prysznice poprawne, bez szału. Woda na betonowym molo do którego dochodzicie dziobem (wysoko). Pływy w marinie mogą przeszkadzać. Okresowo ogromny hałas wywołany przez startujące lub lądujące odrzutowce. Do miasta blisko. Z zaopatrzenia polecam wracając ze zwiedzania zakupić alkohol i papierosy. Taniej niż w Polsce. Warto za 25 euro na głowę wynająć miejsce w busie i objechać skałę zwiedzając najważniejsze punkty enklawy. Jedyna poczta przy głównej ulicy, zapchanej przez turystów wszelakiej maści. Całość postoju zajęła nam 12 h. Paliwo dostępne przy marinie. Koniecznie pilnujcie światła białego VQ wstrzymującego ruch łodzi i statków o wysokości ponad 10m w trakcie startu lub lądowania aeroplanów. A po wyjściu godzinka, skałę tniemy „przy skórze” i jesteśmy na Śródziemnym! Tu się oddycha! Woda skacze do 20C. Im dalej tym sympatyczniej z tym, że cały czas „w twarz”. Musieliśmy zrezygnować z Tangeru, Ceuty i Almerii z Granadą. Udaliśmy się bezpośrednio do Cartageny. W piątek 02.07 ok. 1500 wchodzimy do ukrytej pomiędzy skałami byłej bazy hiszpańskiej marynarki. Marina przy nabrzeżu miejskim w zatoce osłoniętej z każdego kierunku z wyjątkiem wąskiego sektora S, opłaty w budynku klubowym oczywiście nie możecie trafić tam w godzinach sjesty! W barze Regata Nautico Club Cartagena portier sprawdza czy aby macie na sobie koszulkę. Gołe torsy tylko na koncercie w Opolu! Tutaj macie dostępny basen, dobry bar, internet oraz wszelką pomoc nautyczną. Przy pomostach dostępna woda i prąd. Paliwo w marinie po sąsiedzku z tym, ze istnieje ograniczenie kwoty przy płatności kartą. Pralki, suszarki i wszelki socjal w budynku na nabrzeżu. Proszek własny. Musicie mieć swój proszek. Czystość dobra. Cena już śródziemnomorska tj. ok. 30 euro. Miasto przeciętne. Przemysłowo- nudne. Zakupy możliwe z wykorzystaniem taxi. Ciekawostką w miejskim barze było tinto de verano z nalewaka. Chłodne, gazowane, niedrogie i wspaniałe na panujące z racji położenia miasta w kotlinie upały. W dobrym miejscu długo się nie da usiedzieć gdyż pogoda i plany gonią dalej. Tak więc kolejny etap to przeskok na Ibizę. Z racji dalszej drogi w kierunku Barcelony wybieramy zachodnie wybrzeże z portem położonym w bardzo wygodnej zatoce otwartej na W. St Antoni de Portimany jest mariną bardzo drogą 64 euro, zatłoczoną ale położoną w najbardziej imprezowej części Ibizy. Można oczywiście stanąć w zatoce na kotwicy i dopływać pontonem co jest często praktykowane a więc też musicie liczyć się z tłokiem. Nam udało się stanąć u czoła pomostu. Standardem oślizgłe liny. Prąd i woda dostępne na pomostach. Paliwo na stacji przy bazie promowej nieopodal. Sanitariaty klubowe czyste i schludne choć nie najwyższego standardu. Marina strzeżona. Przy nabrzeżu elegancka restauracja. Oczywiście po wypisaniu osławionego formularza otrzymacie bardzo bogatą wyprawkę w postaci całego pakietu potrzebnych i niepotrzebnych materiałów dotyczących wyspy, miasta i mariny. Jeśli chodzi o dokonywanie zakupów odradzam z racji cen. Na Ibizie klimat jest specyficzny. Jeśli was denerwuje dosyć hałaśliwe, wkraczające w dorosłość pokolenie Anglików przetaczające się w różnym stanie po ulicach a na dodatek nie interesuje was zabawa w drogim Paradis Club to zapłyńcie jedynie dla zaliczenia portu i po kilku godzinach rwijcie kotwicę. Ostatnimi portami były mariny Katalonii. Ogólna uwaga moja jest taka, że w takim Mataro stopień ujawniania swojej niechęci do wszelkiego co hiszpańskie jak również wyróżnianie tego co katalońskie doprowadziło do tego, że wszelkie maniakalne separatyzmy zaczęły budzić w nas niechęć. Zresztą Mataro to wielki port jachtowy z wszelkimi udogodnieniami, choć wchodzi do niego nieprzyjemne falowanie potęgowane przez wjeżdżające motorówki. Możliwość rzucenia kotwicy przed wejściem i spokojnego postoju w przypadku wiatrów od SW do E. Internet możliwy do uruchomienia po przejściu i wpisaniu was do systemu w biurze mariny. Tam dostaniecie żetony do uruchomienia pralki i suszarki. Nie zapomnijcie o własnym proszku. Elektroniczny klucz do wszelkich drzwi otrzymacie od bosmana za kaucją 25 euro z tym, że po 2300 nie dostaniecie się do pralni. Postój na oślizgłej linie za 36 euro. W pobliżu (w zależności jak daleko stoicieJ) macie piękne plaże z obowiązkowymi chiringuitos (?). Zakupy możliwe z tym, że dostawa do burty kłopotliwa ze względu na odległość. Istnieje możliwość otwarcia bramy i dojazdu pod keję. Paliwo w porcie. Bardzo łatwa komunikacja kolejką dojazdową do Barcelony lub na Costa Brava. Warto poprosić w marinie o broszurę z planami i danymi kontaktowymi wszelkich marin sportowych w Katalonii. Ostatni port jaki na nas czekał to Marina Port Vell w Barcelonie. Na jej temat znajdziecie wszystko w Internecie. Wejście łatwe ryzykowne jedynie w przypadku wejścia w asyście pędzącego kutra rybackiego (potężna fala). Ja dodam tylko, że przed sobotą warto zatelefonować i zarezerwować miejsce. Na wejściu już przy zegarze skorzystajcie z VHF a wskażą wam właściwe miejsce postoju. Dla gości cywilizacja: pontony A,B i C posiadają y-bomy! Woda dostępna na pomoście, prąd również. Niestety musicie udać się w upale przez całą długość nabrzeża do biura mariny aby tam wypełnić osławiony formularz, opłacić kaucję 20 euro za kartę, ok. 32 euro (w sezonie) lub 20 euro (poza sezonem) za postój. Tam też jest jedyne miejsce dla nabycia żetonów do pralki i suszarki jakie znajdują się w kontenerze sanitarnym. Gaz możliwy do dostania w sklepie metalowym przy sąsiednim pasażu pod numerem 27. Paliwo do dostania w marinie. Na stacji paliw można zakupić również lód w kostkachJ. Marina do cichych w sezonie nie należy. Jest to centrum miasta i sąsiedztwo turystycznych atrakcji. Poza sezonem spokojnie. No i na tym zakończę opisy Barcelony gdyż każdy może ją odkryć lecąc z Polski za relatywnie nieduże pieniążki.

Przylądek Ciepłych Gaci
7. Warunki żeglugi
Generalnie czerwiec i lipiec są chyba najłagodniejszymi miesiącami dla żeglarzy. Początek majowy rejsu był chłodny a nawet zimny na porannej wachcie lecz kierunek wiatru bardzo korzystny. W początkach czerwca trafił się nam rozległy wyż w NW Europie. Skutkował słabymi wiatrami pozwalającymi na szybką żeglugę genakerową lub silnikową najkrótszymi trasami bez utraty prędkości na walkach z falą. Dodatkowo bardzo ciepło w dzień jednak na noc przydatny był dyżurny Fladen. O Bałtyku się nie rozpisuję natomiast żegluga w Kanale Kilońskim nie sprawia żadnych trudności. Brak prądu, ruch statków i promów poprzecznych przewidywalny. Śluzowanie nie sprawia żadnych kłopotów. Po wyjściu na Elbę musicie oswoić się ze zjawiskiem okresowych spadków prędkości nad gruntemJ Są one oczywiście spowodowane pływami, które odpowiadają za pojawianie się płycizn, na które musicie zwracać uwagę. Obserwujcie wodę a zobaczycie już z daleka czyhające niebezpieczeństwa. Przy silniejszym wietrze z N przy przeciwnym prądzie na ujściu Elby powstaje duże (niewspółmierne do wiatru) i nieprzyjemne zafalowanie. Ruch wszelkiej maści statków duży a nawet bardzo duży lecz droga dobrze oznakowana a zamiary przewidywalne. Bez problemu możecie używać żagli a jedynie przy przeskoku na drugą stronę kanału radzę wspomagać się silnikiem i najlepiej płynąć z prądem gdyż statki chodzą na dużych prędkościach. Bywało, iż na GPS widzieliśmy 9 kn! Kolejnym miejscem zagęszczonego ruchu jest ujście Wezery czyli droga prowadząca do Bremenhaven, Bremę i Wilhelmshaven. Reda pełna, ruch regularny. W dalszej z racji braku zagrożeń pogodowych wybraliśmy najkrótszą, troszkę monotonną drogę wzdłuż piaszczystych Wysp Fryzyjskich. Uważajcie na przypływy i odpływy jeśli tniecie przy skórze np. w okolicach Texel. Obserwujcie wodę, bo pułapki widać jak na dłoni. I nie róbcie sobie fotografii z poławiającym rybakiem na tle pełnego morza;) Żegluga do Amsterdamu nie sprawia w mojej ocenie żadnych trudności. Akwen łatwy i przewidywalny czasami pojawiają się szybkie kutry w nocy świecące migającym pomarańczowym światłem. Również wejście do Ijmuiden nie powinno sprawiać kłopotów nawet w trudniejszych warunkach. Oczywiście trzeba kontrolować ruch współużytkowników. Jedno jest raczej pewne: na tym akwenie zawsze ktoś stoi na mostku. U was też. Śluzowanie i żegluga kanałem jak na Mazurach. Trzeba oczywiście uważać na dużych i inne jednostki, bo tu nikt stracha nie ma a na zatroskanego ojca ruchu w kapitanacie też liczyć nie możecie. Umiesz liczyć licz na siebie. Dalsza droga do Zeebruge przebiegała bez problemowo w rytm: z prądem i pod prąd. Należy wzmóc czujność w okolicach podejścia do Rotterdamu. My jechaliśmy tam wczesną nocą i przy wykorzystaniu radaru dla identyfikacji mniej czytelnych, oddalonych ale szybkich jednostek. Żadnych sytuacji stresujących. Kolejnym miejscem „zapalnym” jest podejście do Vlissingen i Antwerpii gdzie częściej spotkacie przecinające wam drogę statki. Wy patrzycie, oni patrzą żadnych problemów. Ze względu na zaczynające się pasy płycizn ciągnące się generalnie wzdłuż wybrzeża możecie zaobserwować statki tzw. choinkowe, które w kursach prostopadłych do wybrzeża wydostają się na głębsze wody. Zapewne nieobce będzie dla was spotkanie i ustąpienie drogi dla „3 czerwonych latarni”. Na wejściu do Zeebruge dosyć spory ruch promów, ro-paxów i kontenerowców. Zawsze znajdziecie miejsce aby się wślizgnąć. Jak wspominałem pływy i prądy zupełnie nie przeszkadzają. Co więcej cała filozofia liczenia, którą jako samoucy opanowywaliśmy przy pomocy Almanachu okazała się zbędna gdy odkryliśmy w naszym ploterze bardzo wygodną funkcję. Najeżdżając na zaznaczony na mapie elektronicznej punkt mogliśmy ustalić szybkość i kierunek prądów lub wysokość pływu na zadaną godzinę i datę. Ja wiem, że gdyby…. ale życie jest łatwiejsze niż nam się zdajeJ. Pewnym utrudnieniem może być przeskok przez najwęższą część kanału. Tu warto odpowiednio przygotować trasę. My wybraliśmy przeskok z prądem, pod wieczór w miejscu gdzie na środku drogi rozpościerało się spłycenie Sandettie. Oczywiście był slalom i pływanie wzdłuż burty dla przejścia za rufą ale wbrew pozorom takie mijanki są bezpieczniejsze niż spotkania na wolnym morzu. Na co warto zwrócić uwagę to zaśmiecenie szlaku! Niestety pola śmieciowe są często spotykane. Przepływając przez jedno z takich przejść nawineliśmy kawałek polipropylenowej liny, którą za pomocą brzeszczota usunąłem nurkując w kanale w Amsterdamie. Fuj! Zimno, mętnie i od razu pod prysznic. To nas nauczyło, że trzeba się pilnować przed niespodziankami a szczególnie tam gdzie silnik w użyciu jest niezbędny. Droga wzdłuż brzegów angielskich odbywa się po dobrze oznakowanym akwenie, w rytm pływów. Jedyną niedogodnością jest duży ruch statków poławiających w nocy. Oni jak gonią rybę to z drogi nie zejdąJ Zawsze w zanadrzu mają flagę Delta. Na wachtach coraz przyjemniej ale bez ciepłego sztormiaka nie dacie rady. Wychodząc na szeroki kanał czyli jego część zachodnią macie już do czynienia z mini oceanem. Ruch statków jest przewidywalny i przeskok przez ich szerokie tory nie powinien stanowić kłopotu. Dosyć spory ruch wymagający obserwacji jest w okolicach wyspy Wright. Tam ścigaliśmy się z L’Hydroptere. Na szczęście płynęli w drugą stronęJ Zdecydowaliśmy się iść na przecięcie z frontem zimnym więc przewidywany kierunek wiatru i fali uruchomił odruch szukania portów schronienia. Tak to już jest, że zapowiadane 7B z NW dla 3 osób może okazać się w rzeczywistości męczącą 8 z porywami. Po przejściu linii wysp Normandzkich na wybrzeżu francuskim nie znajdziecie żadnego portu do którego można się w miarę bezpiecznie schować. W razie czego można schować się przed falą w angielskim bucie np. na redzie Darthmouth. My zdecydowaliśmy się zweryfikować na w miarę bezpiecznym terenie z wyższą falą. Miała prognozowane 2,5 – 3 m. Jest to już inna fala niż nasza bałtycka. Bez dużych trudności i zmęczenia jechaliśmy 70-80 do fali. Gorzej jest przyjmować taką falę z rufy co nasz czekało przy spadaniu pomiędzy L’Ouessant a przylądkiem Św Mateusza. Tam też dowiecie się co to są bystrza. Oczywiście możecie czekać na odpowiednią godzinę aby pływ przeciwny nie piętrzył fali pod wiatr ale my nabraliśmy z pływami takiego doświadczenia, że wspomagając się silnikiem oszczędziliśmy 6 h. Bystrza oczywiście bywają bardzo niekomfortowe i zapewne niebezpieczne lecz mając dobry napęd z wiatru i pomoc silnika dla celów korekty drogi przeszliśmy w okresie syzygii. Oczywiście żeglując na prądach pływowych musicie liczyć się z bardzo dużym dryfem. Czasami poprawka biorąc pod uwagę prąd i wiatr musiała wynosić 30 stopni. Bez GPS żegluga trudna a w przypadkach wąskich słabo-oznakowanych przejść pomiędzy skałami przy silnych prądach w mojej ocenie niebezpieczna i niecelowa. W okolicach Berestu po przejściu frontu spotkaliśmy się z najsilniejszym wiatrem i do tego w twarz. Ale na spokojnej wodzie i blisko portu strachu nie maJ Przed wyjściem z Berestu wszyscy pilnie śledzą prognozy. Znaczy się musi być groźnie. Krótka zawierucha ale wyżowa trwała 3 dni. Przed wyjściem na Biskaj prognoza była wymarzona. Na 3 dni wiatr N-NE 4, fala 1,5 – 2m. Jak się okazuje wyż stojący w tym rejonie jest super sprzymierzeńcem żeglujących. Najwyższe wartości wiatr i fale przybierają po południu. Tej wysokości fala jest tu normą ale wręcz pomaga w szybkiej żegludze. Co prawda nie każdy ją znosi dobrze. Ciekawostką jest falowanie, które skąd by nie wiało było zawsze z NW. Prawdopodobnie było wynikiem niżów przechodzących hen daleko nad Atlantykiem. Obserwujcie prognozy na Navtexie. Ku pokrzepieniu serc, bo niebo stalowe wygląda jakby coś niedobrego miało nadejść choć barometr tam stał jak ..drut! Biskaj to ciekawy akwen. Naczytać się o nim można wiele. Ludzie reagują strachem. Nawet moja żona cały czas przypominała, że jej wuj zaginął przy Finisterre. Dlatego też ważna jest atmosfera w załodze, dobra prognoza. Na statki liczyć trudno. Mieliśmy jedno spotkanie ze statkiem, który przeszedł nam 50 m przed dziobem a następnie dopiero przy brzegach Hiszpanii. Co więcej obserwując radar w okręgu 24 nm nie widać było nic przez 3 dni. Więc na VHF nie liczcie. Jedyny kontakt to telefon satelitarny. SMS nie jest drogi a bardzo pomaga tym w domu i tym na łodzi. Około 47 stopnia pojawiły się pierwszy raz delfini. Kontakt z nimi to jest przeżycie! Coś pięknego choć potrafią swoim piskiem wystraszyć w nocy. Wejście do La Coruna wydaje się być możliwe nawet przy N sztormie. W okolicach półwyspu Iberyjskiego wiatr oczywiście zawsze rośnie przy Finisterre. Myśmy cieli przy skórze więc kontaktu ze statkami wielkiego nie mieliśmy. Przykre są jednak komunikaty na Navtexie o znalezieniu na oceanie jachtów bez załogi. Nam się trafiły 2 takie komunikaty plus jeden o wywróconej łodzi i 4 zaginionych. Brrry… Oprócz rybaków spotkaliśmy po drodze samotnika idącego kolizyjnym kontrkursem. Jak się okazało z Grecji wracał „Kulfon” ze Szczecina. Kilkusekundowe spotkanie, wesołe okrzyki i znów pustka. Ruch rybacki zwiększył się przy przejściu pomiędzy wyspą Berlenga a wybrzeżem Portugalii. Im bliżej do „narożnika” tym cieplej mimo jazdy z falą i północnym wiatrem. Czuć Afrykę ale też po głowie chodzą różne myśli gdy spotykacie wyłaniający się spomiędzy 3 metrowych fal ponton z 2 osobnikami. Na szczęście tam taka moda na wędkowanie w oddali od brzegu i na chwiejbie. Często zmieniają miejsca i wyskakują nie zauważeni. Warto dodać, że do tego momentu praktycznie żadnych sieci. Z utęsknieniem wypatrywaliśmy zamglonej skały o specyficznym kształcie. Gdy się pojawiła w całej okazałości zmiana kursu na E. Cóż za uczucie po kilku dniach fala stopniowo się wygładza choć wiatr chwilami wieje 17 m/s. Tu płynąc nie napotykamy niespodzianek jednak zbliżając się do Kadyksu mijamy coraz liczniejszą flotę statków rybackich a przed samym Kadyksem w zatoce ruchy okrętów floty USA i króla Hiszpanii. W okolicach Kadyksu w drodze do Gibraltaru spotkacie wielki poligon. Ale żołnierze wyrozumiali i blisko brzegu puszczają mimo ćwiczeń dzięki czemu nie nadrabiamy dziesiątek mil. A było to ważne, bo prognoza 5-6B „z dziury” zachęcał do jak najszybszego pokonania drogi do Gibraltaru. W tym rejonie, szczególnie w okolicach bardzo białego miasteczka, którego nazwy nie znam, pojawiają się sieci tuńczykowe. Jeśli widzicie na mapie kardynałkę zaplanujcie mijankę od strony morza. Jest bardzo prawdopodobne, że w tym rejonie ciągną się sznury sieci aż do samego brzegu! Afrykę niestety mogliśmy tylko pooglądać halsując pod krótką, nieprzyjemną falę jaka została wywołana przez szóstkowego lewantera. Na szczęście zatoka za skałą daje świetne schronienie. Tu jednak czujność nawet czekisty może nie wystarczyć. W całej zatoce przed Gibraltarem ruch bardzo duży i nie koniecznie przewidywalny. Również rozpoznanie świateł nawigacyjnych na tle statków i świateł miasta nie jest łatwe. Wspomagajcie się GPS. Gibraltar musieliśmy opuścić szybko gdyż wyż nad Anglią i pogłębiający się niż nad Marokiem zwiastowały złą prognozę. Taka też była. Morze Śródziemne, na którym mieliśmy sobie odpocząć miało się rozbełtać. Uciekaliśmy czym prędzej przed nadchodzącym E 8B (9B) na Alkoran. Niestety silnik był niezbędny aby zaostrzyć żeglugę na przyrefowanych żaglach. Po wyjściu z Cartageny mogliśmy odetchnąć i powiedzieć sobie, że plan wykonamy. Oczywiście okresowo pod wiatr ale do tego się przyzwyczailiśmy. Na wodach Balearów i wiatr i stan morza zaczął nam sprzyjać. Było tak jak marzyliśmy. Miło, ciepło, spokojnie i bez ruchu. Nawet nawinięta w drodze żyłka (!) nie zepsuła nam humorów. O wejście pod wodę tym razem był konkurs. Maska z rurką zawsze na jachcie. Akwen Balearów jak zauważyłem charakteryzuje się słabymi wiatrami z kierunków N w nocy i rozwiewaniem się w ciągu dnia ze zmianą kierunku na S. Bywa, że parkowanie w ciasnych otwartych na wiatr marinach w godzinach popołudniowych, sprawia problemy. Również o waszą łódź ktoś może się poocierać. Fala robi się wiatrowa i ma charakter zbliżony do naszej a więc potrafi u czułych spowodować wystąpienie choróbska co zaobserwowałem na szerszej próbie w okresie późniejszym. Ruch jednostek w tym rejonie nie jest duży. Nie ma również problemu z sieciami a rozłożone co kilka mil mariny powodują, że można tu uprawiać przyjemną żeglugę ale zawsze morską. O tym musicie pamiętać, że prawdziwa sól, szczególnie po większej fali, będzie stałym gościem na wszystkim co jest na pokładzie.
8. Przepisy i formalności
Dożyliśmy do czasów gdy wyszliśmy z Polskich bez niczyjego zainteresowania! Ten brak zainteresowania towarzyszył nam aż do Amsterdamu gdzie na kanale podpłynął do nas ponton z 3 funkcjonariuszami pytając o liczbę osób na pokładzie, obywatelstwo i nazwisko właściciela. Taką niespodziewaną wizytę przeżył Andrzej na wodach pomiędzy Hiszpanią a Afryką gdy ok. 0400 nad garnkiem zupy został znienacka oświetlony szperaczami przez Hiszpanów. Po obejrzeniu bandery i pomachaniu odjechali. Formalizmem jest oczywiście obowiązek wypełniania osławionego formularza, który obowiązuje w Hiszpanii, Portugali i Gibraltarze. Nie wiem czy ktoś to sprawdza ale obsługa mariny przy pierwszej wizycie zawsze prosi o wypełnienie. Ja przygotowany na podstawie Almanachu Reedsa zabrałem ubezpieczenie oraz certyfikat jachtowy. Na szczęście takie czasy, że nikt nie oglądałJ

Skipper w T-shircie - OK, załogantki w bikini - OK, ale gdzie KAMIZELKI?
9.Podsumowanie
Niezbyt dużą łodzią przepłynęliśmy 3100 Nm bez zmian załogi w 45 dni. Wypłynęliśmy bez żadnego stażu czy specjalnego szkolenia na tajemnicze wody pływowe. Przygotowaliśmy się jak umieliśmy najbardziej do jazdy po Atlantyku. I dziś możemy stwierdzić, że sternik jachtowy, który dobrze zna jacht, prowadził samodzielnie rejsy na Bałtyku na małych łodziach jest w stanie przepłynąć na ciepłe morze. Gorąco do tego namawiam a co ważne to jak najszybciej, bo zawsze pora na rozpoczęcie rejsu nie będzie dobraJ