DZIKIE ŚWINIE SĄ MĄDRZEJSZE
z dnia: 2010-11-12


Mariusz Wiącek po newsie o spotkaniu w NCŻ napisał do mnie: "Zaznajomiłem się bliżęj z tym stadem. Jak dojeżdżałem do Górek Zachodnich to wydawało mi się że mieszkają tam imprezowi ludzie, bo kilkanaście koszy było "zwandalizowanych". Po chwili odkryłem winowajców!"
Tak jest - żeglarze z Górek już się do nich przyzwyczaili. Dziki do nich także. My, tubylcy - traktujemy dziki już jako naturalne "wyposażenie" nadmorskiego lasu. Tam ludzie i dziki ryją ziemię - czego innego szukając. Dziki wyglądają na oswojone, ale przestrzegam przed spoufalaniem się.  Zawsze w takiej maciorze może się obudzić naturalny instynkt obrony swych prosiąt. Atawizm.
Dziki w Górkach to nie nowość (w górnym Sopocie - także). Wiele, wiele lat temu, jeszcze w epoce "wczesnego MILAGRO III" pożeglowałem z synkiem Marco z Górek do portu Hel. Jak dawno to było - nie pamiętam, ale wystarczy rzucić okiem na fotkę synka (w kamizelce "do it yourself"), aby zdać sobie sprawę z upływu czasu.
Rejsik zatokowy, jak rejsik - wtedy nas to jeszcze bawiło. Przybyliśmy do portu. Pełnia lata, słońce, gorąco. Postanowiliśmy się wykąpać i to w wodzie otwartego morza (że to niby bardziej czysta). Droga na plaże prowadziła przez las. Pusto, cicho. W pewnej chwili zobaczyliśmy .... nie do wiary - zbliżającą się do nas hyżo maciorę dzika z warchlaczkami. Naczytałem się kiedyś nieco o dzikach - ostrzegano, że takie spotkania mogą być groźne dla człowieka. Bez chwili wahania - osiągnęliśmy gałęzie drzew. Tak mniej więcej dwa metry nad poziom gleby.
Maciora stanęła, popatrzyła w górę. Może mi się zdawało - powachlowała uszami w zdumieniu. Trochę to trwało - chyba na coś czekała, jakby czegoś sobie po nas obiecywała. W końcu oddaliła się z dziećmi w kierunku .... miasteczka.
Odczekaliśmy nieco i ostrożnie przeszliśmy na plażę. Kąpiel nie tylko nas odświezyła, ale i wychłodziła. Zalegliśmy w opuszczonym grajdole. Oczy jakoś się zamykały, słońce przywracało naturalna temperaturę ciała.
I wtedy usłyszeliśmy głośne chrząknięcie. Rety ! Nad krawędzią grajdołu stała nasze znajoma pani dzikowa. Teraz już  wyraźnie coś od nas chciała. Bylismy jak sparaliżowani. Maciora postała, postała, pochrząkała i odeszła w kierunku innych grajdołów. Sprawa się wyjaśniła - steroryzowani letnicy bez protestów oddawali pani dzikowej swoje drugie śniadania - kanapki, jajka na twardo, kiełbaski, łakocie. Niektórym ręce tak się trzęsły, że oddawali "produkta"  w papierowym opakowaniu. Dziki nie grymasiły. Jadły wszystko w całości bez odwijania. Torebek foliowych wtedy jeszcze nie znano. I tak od grajdołu do grajdołu.
Pojęliśmy, że nawet świat zwierząt już zrozumiał, że nadchodzą  "nowe czasy".
Później, już w porcie dowiedzieliśmy się od rybaka, że maciora mieszka u Konkolów czy Kreftów w komórce.
A teraz czas na pointę:
Czy to nie dziwne, że dzikie świnie pojęły istotę "nowych czasów", a do tych domowych to jeszcze nie dotarło?
Wszelkie analogie są przypadkowe, choć pewnie zamierzone.
No cóż - znacie mnie jako z gruntu człowieka grymaśnego.
Żyjcie wiecznie!
d'Jorge

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=1589