DEBIUTANCKIE REJSY PAMIĘTA SIĘ CAŁE ŻYCIE
z dnia: 2006-09-01
Korespondencja Piotrka Kalinowskiego z dalekiego Rzeszowa utwierdziła mnie w przekonaniu, ze morskie żeglowanie kochają najbardziej ci, którym do morza najdalej. A do tego pojawiły sie wspomnienia moich pierwszych rejsów. Niby teraz wszystko idzie łatwiej, ale morze, zwłaszca nocą dostarcza nadal takich samych wrażeń. Mam dla Was opis debiutanckiego przybrzeżnego rejsu, a jednak pełnego nowych wrazeń. To nie uczestnictwo w tramwajowym rejsie "jotką" z Trzebiezy do Kopenhagi. Dlatego myślę, ze opis Piotrka przeczytają z takim samym zainteresowaniem zarówno ci, którzym dopiero marzy się słona woda, jak i starzy wyjadacze, którym przypomni ich pierwszy raz". Pozdrawiam Was wszystkich !
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
PS. Przepraszam za brutalne kompresowanie fotografii (zanikają szczegóły), ale to konieczne.
____________________

Piotrek Kalinowski - skipper
Ludzie z naszej drużyny postanowili pojechać sobie na Morze Bałtyckie i tam zmagać się z żywiołem, samymi sobą i skonfrontować swoje umiejętności z prawdziwym żeglarstwem....ponieważ jesteśmy harcerzami chcieliśmy żeby był to wyjazd harcerski,.....ale jak to bywa urzędniczy aparat ZHP zadbał o to aby spędzić nam (organizatorom) sen z powiek.....pomimo przeszkód formalnych jakie nam stworzono (przypadek???) udało nam się dojść do porozumienia zarówno między sobą, jak i z druhem Sławkiem, który czarterował nam jachty i w ten oto sposób pojechaliśmy na rejs towarzyski a nie harcerski..... Tak to bywa w świecie przyrody, że boimy się tego czego nie znamy. Tak było i tym razem, prawie każdy wybierał się na ten wyjazd z pewnymi obawami, jednak o ile uczestnicy byli pełni optymizmu, o tyle osoby ich żegnające pełne niepokoju... morze, morze, w ostatnim czasie głośno było o tym morzu....s/y "Bieszczady" i jego nieszczęśliwe spotkanie 3 stopnia z tankowcem, s/y "Rzeszowiak" i znowu tragedia.....debaty na temat stopni żeglarskich i znowu straszenie tym morzem przez twardogłowych..... i tak o to tworzenie chocholego tańca wokół morza...... ....pomimo tych wielu przeciwności które los ( i aparat urzędniczy) nam fundował, udało nam się spotkać na dworcu PKP 31 lipca w komplecie, wraz z żegnającymi nas nie pewnie rodzicami i znajomymi..... pożegnania, pożegnania mój nie wybredny żart przed odjazdem pociągu i........ odetchnąłem z ulgą - teraz już nic nas nie zatrzyma, dojedźmy do Pucka tym pociągiem, a najniebezpieczniejszą część wyjazdu mamy za sobą ( statystyka :) ) .... noc minęła w miarę szybko i już przed 08.00 staliśmy na dworcu w Pucku z pytajnikiem nad głową - gdzie teraz??? na szczęście kto pyta nie błądzi i szybko znaleźliśmy nasz port, druha Sławka i jachty na których mieliśmy pływać... krótka rozmowa z Komendantem i już mustrowaliśmy na jachty, szybko sprawnie i bez zbędnych formalności - ( zupełnie jak by to nie było w harcerstwie - hmm ciekawe dlaczego).... po sprawdzeniu wyposażenia i uzupełnieniu braków, szybko odprawiliśmy się w Bosmanacie i na wodę..... kierunek HEEEELLLLL J ,.... tylko jedna mała przeszkoda mielizna w Zatoce Puckiej ciągnąca się od Helu po Cypel Rewski z wąskim przejściem.... chwila stresu i sprawdzania czy aby na pewno dobrze płyniemy, minięcie mielizny i chwila oddechu,...niestety tylko chwila, bo ledwo minęliśmy mieliznę kanałem "głębinka" a tu na horyzoncie pojawiły się chorągiewki, wróżące tylko jedno - sieci,.... wiec cóż slalom gigant pomiędzy chorągiewkami, locje w rękę i rozszyfrowywanie które co oznaczają...... po minięciu tych przeszkód, w końcu mogliśmy cieszyć się z żeglowania...... ......wejście na Hel jest bezpieczne i dość proste do odnalezienia więc bez większych problemów przywitaliśmy się z inkasentem za port i pełni optymizmu braliśmy się za robienie obiadu,...... nasz optymizm jednak dość szybko zgasł, gdy po wizycie w bosmanacie portu zapoznaliśmy się z prognozami pogody - "na dzień następny 6-7 w porywach 8 stopni B... no fajnie fajnie ale nasze karty bezpieczeństwa dopuszczają nas do pływania do 6 B.... i cóż dzień w porcie się szykował, ..... i był,..... .....nasze jeszcze większe zaskoczenie wywołała dnia następnego wieczorem (tj. 2 dnia) prognoza - znowu 7B,.... narada kapitanów i szybka decyzja - wychodzimy o świcie do Władysławowa.... jak się umówiliśmy tak też wstałem czyli o 4 rano żeby na 0050 być na wodzie.... rzut okiem za falochron i szybka decyzja, ....czekamy.... o 0600 troche się poprawiło i nie było już na co czekać - wszyscy w szelki asekuracyjne, ubrani ciepło ( niektórzy podobno jak na morze północne J ) i wyjście z portu .... a to było wyjście ..... dziób góra....dół....góra...dół i tak w kółko, nie da się opisać ile radości mi przysporzyło to wyjście..... a później.... później było już tylko lepiej ....pogoda się poprawiła, wyszło słońce, przez chwila nawet zrobiła się flauta,.... mam wrażenie, że trochę złowieszcza,....nawet powiedziałem do swojego pierwszego "typowa cisza przed burzą" pogrzmiało na horyzoncie, ale bezpiecznie i spokojnie dopłynęliśmy do portu....... i znowu prognoza (3 dzień) na dzień następny (tj 4) 7 B a później przez 3 dni 9B, no i znowu dylemat - co robimy wracamy na Hel, płyniemy do Łeby, czy czekamy,... wstępnie postanowiliśmy, że czekamy bo sztorm może nadejść szybciej ... i faktycznie dnia 4 już w południe nie wypuszczano jachtów z portu..... W ten sposób utknęliśmy we Władysławowie na kolejne dwa dni tj. na 5 i 6 dzień wyjazdu.... co prawda prognozy były jeszcze niekorzystne na 7 dzień ale z dnia na dzień poprawiały się i już 6 wieczorem było wiadomo, że 7 najprawdopodobniej wypłyniemy - ten postój we Władysławowie kojarzy mi się z jedną szantą - "bluźnili chłopcy na swój los i morza mieli dość, znów brzmiała pieśń, żeglarska pieść czy to dzień czy noc, czy to west czy ost, w znajomym rytmie codziennych prac, gdy w żagle dmucha wiatr,...., po trzech dniach w porcie każdy z nich na morze wracać chciał, znów brzmiała pieśń,....." nooo może nikt nie bluźnił na swój los podczas pływania, raczej czuł niedosyt, ale po trzech dniach w porcie można nabawić się choroby morskiej
....wyjście z Władysławowa, ....chyba najniebezpieczniejsza część naszego wyjazdy - wyjście z portu równoległe do brzegu, duża fala dobojowa, małe silniki, i żarliwa modlitwa o to żeby się udało.... oczywiście wszystko poprzedzone obserwowaniem większych jednostek, jak się zachowują na tej fali, a bywało różnie...... pierwszy idzie Krężołek - pełny gaz, dziobem tnie fale i już jest w bezpiecznym odległości od brzegu,.....no to czas na Morenę.... daje komendę, gaz ponad start i idziemy, dziób pod fale... i rzuca nami góra ....dół, no cóż trzeba pójść pod kątem na te fale, nie chciałem tego, ale inaczej się nie da,.... jeszcze chwila i też jesteśmy na bezpiecznej wysokości..... żagle góra, widzę kątem oka, że Krężołek idzie już na samych żaglach i jakoś sobie radzi, więc odstawiam silnik.... ...następne trzy godziny to piłowanie wiatru, napływanie na większe fale, które raczej zabierały nas ze sobą,.... fale 2 metry nie robiły na nas wrażenia, ale zdarzało się, że chodziły znacznie większe, zarykuje nawet stwierdzenie, że ponad trzy metrowe, i te fale już były trochę za duże jak na nasze skorupki, ale dzielnie walczyliśmy do końca.... po trzech godzinach piłowania wiatru i poruszania się z prędkością niespełna 0,5 w i dużym dryfem, doszliśmy do wniosku, że nie przejdziemy Rozewia i trzeba obrać kurs na Hel,... tak też się stało...... ... i zaczęło się ....prawdziwe żeglowanie,..... po 2 godzinach od zmiany kursu powiało nam pomyślnie i zaczęliśmy w końcu płynąć ( ok. 5 knots)... ta prędkość powodowała, że nieznośna boczna fala zrobiła się nawet przyjemna.... do tej pory większość była zielona, a tu nagle jak ręką odjął, nawet za kanapki się wzięli..... ... nocny rejs do Helu był rewelacyjny.. światła farwateru po lewej, idące po nim statki, dobry wiatr i fala,... to wszystko sprawiło, że chyba najlepiej zapamiętamy właśnie to żeglowanie i tą część rejsu.... ....wejście do Helu nad ranem,.. szybki klar jachtu i już bierzemy się za napełnianie żołądków wszystkim co nam wpada w ręce.... później wymarzona drzemka, toaleta, i wypłynięcie do Gdyni..... .....wiatr w plecy, ładna fala, ...znowu te sieci (ale już na spokojnie teraz już wiemy - czarne - głębinowe, można po nich pływać, czerwone - na wodzie, jak w nie wpłyniemy to bosak i ściągnąć) i ostatnia przeszkoda - farawter który musimy przepłynąć - wybieramy oczywiście najkrótszą drogę,... no i oczywiście zawsze musi coś się zepsuć statek który spokojnie mijaliśmy dostał pilota,, zszedł z kotwicy i płynie na nas zbieżnym do portu,....., no cóż szybki hals jeden szybki hals drugi i już przechodziliśmy mu za rufą,.. później jeszcze przy samym porcie jeden wielki prom z dużą prędkością sobie na nas płyną, ale szybkie zrzucenie żagli i silniki pół na przód, bez problemu doprowadziły nas do basenu jachtowego..... ....nocka w Gdyni,.... do południa zwiedzanie,.... "Dar Pomorza", port,.. miasto, ... szybki obiad i do Gdańska ....... tam dwu godzinne wejście na silniku do basenu jachtowego, mijając wielkie kontenerowce, tankowce, promy, suche doki i stocznie, ..... sam basen portowy na przyzwoitym poziomie, ale wystarczyło przejść przez most z portu i już mogliśmy oddać pokłon neptunowi w centrum miasta..... oczywiście miło spędzony wieczór w tym pięknym mieście i dnia następnego powrót do Gdyni,.... bez większych przygód, no może po za burzą która straszyła piorunami.... ....z Gdyni wyjście na Hel... i znowu piękna fala, bajdewind i prawdziwe żeglowanie, sama przyjemność...... W Helu nocka i kurs Jastarnia ..... wyjście z portu na silnikach, postawienie żagli i...... cisza,... nic nie wieje.... 3 godziny w miejscu.... aż w końcu zawiało gdy się zaczęło ściemniać, ..... powolutku i bez większych problemów, dopłynęliśmy do boi wejściowej do Jastarni.... ...no i już od boi wchodzimy w namiernik .......mijamy kolejną boję wejściową po bokach tylko migają nam boje zielone i czerwone - nie oświetlone oczywiście i już jesteśmy między główkami portu,.... Dzień następny to dzień pod znakiem lenistwa,....jak już się pozbierałem to padła komenda przygotować jachty do wypłynięcia i jeszcze przed zmrokiem mijaliśmy boję wejściową,.... oczywiście żeby nie było nam zbyt dobrze, musiało zawiać i fale zrobić,....a za nami burza - idzie na nas czy nie?? grzmi, piorun.... chwila obserwacji i decyzja mija nas bokiem płyniemy dalej,.... po minięciu boi wejściowej odpadamy, szybka zmiana kursu i już pełnym bajdewindem prujemy 5-6 knotów kierując się na boję wyznaczającą wejście kanałem "Głębinka"....Mój pierwszy cały czas w nawigacyjnej wyznacza pozycje i kurs, ja zerkam to do nawigacyjnej to na kompas to na "Krężołka".... napięcie przez dłuższą chwilę, mijamy mieliznę bardzo blisko i już jesteśmy na bezpiecznej wodzie, głęboki oddech, fok w dół, obciągacz bomu do wanty i prujemy fordewindem na Puck,..... Tej nocy wychodząc z Zatoki Puckiej jeden jacht wpakował się w mieliznę którą mijaliśmy i był ściągany przez dwie łodzie motorowe – kapitan jachtowy miał problem z przejściem tego odcinka .... rutyna?? ...wejście do Pucka też ciekawe bo o ile w dzień widać i dno i boje wyznaczające wyjście o tyle w nocy nie widać ani jednego ani drugiego, a w basenie jachtowym w samym porcie są miejsca bardzo płytkie,...locje też zawodzą bo trochę nie aktualne,... ale po chwili znajdujemy właściwe światła i już jesteśmy w domu,..... Ostatni dzień to wielki klar, wypełnianie papierów,... przyjemna część to wręczanie opinii z rejsu,..... popołudniowe obijanie się - karty, siatka, obiadek,... i 2038 pociąg do Rzeszowa,...... nie powiem, nie powiem pociąg zawalony strasznie, ale oczywiście harcerz potrafi i znaleźliśmy sobie miejsca J ,... ... w Rzeszowie, czekali na nas rodzice, i znajomi,... uściski radości na peronie,... przywitanie z rodzicami i w ten o to sposób dobiegła końca nasza przygoda z morzem,....
Piotr Kalinowski
___________________________
będę wdzięczny za okazanie poparcia naszej witrynie - wystarczy kliknąć tu: 
|