CO SŁYCHAĆ W HELU
z dnia: 2011-04-13
Przed sezonem wypada przedstawiać jak to porty budzą się z zimowego snu. Niedawno
kpt. Andrzej Remiszewski meldował co w Jastarni. Czekam na zamówioną i przyrzeczoną
korespondencję Jurmaka (o przystani w fosie Twierdzy Wisłoujście). Może dostanę coś
z Ustki oraz Świnkowa?
W międzyczasie poczytajcie nostalgiczne wspomnienia kpt. Jarka Czyszka, które przemycił
na marginesie meldunku z Helu.
Żyjcie wiecznie!
Don Jorge
_______________________________
Dnie idą jakby coraz cieplejsze. Nawet jeżeli przez chwilę zawieje ostro, tak jak w zeszłym tygodniu to widać wyraźnie, że zimowy czas opowieści z mchu i paproci się kończy. Zaczyna się czas czynów by łódke przygotować do sezonu, który już tuż, tuż. A może tylko przykroić marzenia? A może marzenia i łódkę? Co tam komu po drodze. Zdaję sobie sprawę, że mnie u Jurka już jest za dużo. Za dużo opowieści, za dużo komentarzy do innych opowieści. Jurek robi co może; to mi fotografię zdechłej ryby podeśle to tam znowu jakiś gentleman'ów w czarnych garniturach i równie czarnych okularach. Ja tam jestem czuły na takie dyskretne sygnały, wiem o co chodzi. Poniższa historia trzyma się mnie już jednak od dłuższego czasu, od dłuższego czasu nie daje spokoju. Może to dlatego, że wszedłem w wiek eufemistycznie i uprzejmościowo zwany dojrzałym?
Wytyki, czyli Y-bomy jeszcze nie zamontowane
. Kiedyś jednak byłem małym chłopcem, hej. Tam na wodzie. Późnowrześniowe
popołudnie, miękkie i słoneczne, ciepłe jeszcze ciepłem niedawno minionego lata zamieniło się w noc. Jak to już o tej porze roku, po jesiennemu kontrastowo ostrą w oziębłym po zachodzie słońca powietrzu. Mieliśmy po szesnaście lat, "Nefryta" do dyspozycji i dobre dwie godziny halsowania do Helu, czyli do domu. Szliśmy gdzieś tam od Jastarni z wiatrem za cypel bo jazda była fajna, aż do miejsca gdzie rozsądek podpowiedział by sie odłożyć na wiatr bo niedziela właśnie sie skończyła a trzeba było na rano dojechać autobusem do szkoły czyli, jak dla nas trzech na tym malutkim pokładzie, do Gdańska i Gdyni. Pierwszy hals poszedł w Zatokę. W drugiej połowie lat siedemdziesiątych Trójmiasto nie było jeszcze tak iluminowane jak obecnie. Blask świateł miasta obserwowany z niskiego pokładu niknąłza horyzontem. W lewo od dziobu wzszedł wielki księżyc a pochylona tężejacym wiatrem łódka wtuliła się w smugę księżycowego na wodzie blasku. Lekki trzepot wybranych na blachę żagli, bryzg wody od nawietrznej na chwile zapalony księżycem. Rozpryśnięty w przodzie genuii, która już dolnym likiem zaczęła łapać morze. I wtedy, bez żadnego ostrzeżenia, bez żadnego hałasu prócz zwykłych odgłosów morza, tego trzepotu zagli na wyciągniętym tylnym liku, uderzeń fali w plastikowy dziób, kropel wody strząsanych z dziobowego żagla, czasem krótkiego drżenia strunowego olinowania, nic ponad to, przez smugę księżycowego blasku przemknęła czarniejsza od nocy sylwetka. Z prawa na lewo, od Gdyni w kierunku morza. Najeżona lufami, z cieniem trójnożnego masztu przed zgrabnym kominem. Potem za chwilę, kiedy zniknęła pierwsza, druga, trzecia i czwarta. Szły bez świateł w szyku torowym w jakimś sobie tylko znanym celu.
Holenderski jacht przy nabrzeżu.
. Ponieważ wszyscy wychowalismy sie w Helu i ten kawałek Zatoki był naszym kawałkiem Zatoki to wiedzieliśmy świetnie i bez słów, że te czarne sylwetki, które już zdążyły rozpłynąć się w mroku nocy to polskie trałowce radzieckiego projektu 254. Trzeba wiedzieć, ze trałowiec projektu 254 był okrętem o najładniejszej chyba w naszej marynarce sylwetce. Wzniesiona i długa dziobówka zwieńczona półwieżą armaty przeciwlotniczej 37 mm, nad tym poczwórnie sprzężone NKM, wysoki i odkryty pomost bojowy, rasowy maszt, krótki i szeroki komin za nim kolejna półwieża i niski pokład rufowy ze spienionym w kilwaterze morzem. W nocy i z profilu, bez punktów odniesienia pozwalających wymierzyć ich rzeczywisty rozmiar wygladały na małe niszczyciele.
Kuterek zadbany.
. Pochodzenie tej sylwetki jest wprost z paktu Ribentrop Mołotow, z czasów kiedy w jedną strone płynęły surowce i materiały w drugą zaś technologie. Przez chwilę mieliśmy przed soba zgrabne oręty o sylwetkach niemieckiej prowieniencji. Zamurowało nas bo ten obrazek jakby żywcem był przeniesiony z nie tak odległej wówczas historii, był obrazkiem, który przez lata prześladował komandora De Waldena, dowódcę, we wrześniu '39 kontrtorpedowca Wicher. Kawałek na północny wschód od tej naszej pozycji ujrzał dokładnie to samo, niemieckie sylwetki okrętów, w szyku torowym i z wygaszonymi swiatłami poruszajace się w blasku księżycowego swiatła. Wszystkie elementy celów były wypracowane, wystarczyło dać sygnał. Stefan De Walden sygnału nie dał, był bowiem przekonany, że osłania inne polskie okręty, a strzały zdekonspirowały by operację minowania, o której nie wiedział, że była odwołana. Był za to, po wojnie, niesłusznie prześladowany. Z trudem przełknąłem ślinę, bo wszystkie te historie raptem stanęły mi przed oczami i, nie wiedzieć czemu, w gardle. - Do zwrotu przez sztag! Rozwiało się w miedzyczasie do piątki. Łódka kołysała się coraz gwałtowniej na rozświetlonej księżycem krótkiej, ale stromej fali. Morze przybrało ten charakterystyczny nocny wygląd. Biała piana łamiacej sie fali wpadała w ten sam odcień co bladoczarne, bo oświetlone banią Księżyca niebo. Doliny pozostawały ciemne, czasem tylko eksplodowały bielą wody spływajacej z naszego małego pokładu dziobowego. Genua to już było za dużo. Trzasnelismy zwrot. Zamieszanie w kokpicie, liny sie plączą, nawietrzny szot, zanim zostanie owiniety na kabestanie, trzepocze sie gwałtownie, wali o pokład i o wanty. Sternik zapiera sie o długi rumpel, walczy przez chwile z tym martwym, a jednak żywym kawałkiem drewna.

Kuterek jeszcze nie pomalowany.
. Zagłówek materaca z koi, w ciagu dnia wyniesiony na kokpitową ławkę, wraz ze zmrokiem zapomniany i pozostawiony, teraz przypadkiem kopnięty łukiem wylatuje za burtę. nie mielismy nawet relingów. Przez chwile zapalił sie tym Ksieżycem na szczycie fali, zanurkował w ciemna doline, mignął jeszcze przez moment na kolejnym grzbiecie i na zawsze rozpłynął się w morzu. Gdyby to był któryś z nas dwaj pozostali widzieliby go przez mniej niż dziesięć sekund. Nawietrzny szot foka, zanim został wybrany, zawinął się na postawionym przy wancie bosaku. Zanim go odplataliśmy minał dobry kwadrans. Takie tam wspomnienia sprzed lat ponad trzydziestu. Byłem wczoraj w porcie w Helu. Pustki, na razie w basenie jachtowym stoja kutry a y-bomy leżą na nabrzeżu. W głębi portu stoi zółty jacht holenderski. Nie wiem na pewno, ale mysle, że mimo bandery on bardziej miejscowy niz holenderski. Ot, czasy...
Pozdrowienia - Jarek Czyszek
|