Zakarbujcie w pamięci, zapiszcie nazwę: spotykając jachcik "HOLLY" - przygotujcie się do sztormowania. Wyraźnie widać, że Edward "Gale" Zając pozazdrościł wrażeń i przeżyć słynnemu łowcy sztormów - Adlardowi Colesowi. Zanim powstanie polska wersja książki o samotnej żegludze w warunkach sztormowych - SSI publikuje jej fragmentaryczne szkice. Potraktujcie je jako "zwiastuny". Przypominam - "HOLLY" to naprawdę maleńka łódeczka, a Edward jest laureatem Nagrody "ZAGLI" w konkursie "Rejs Roku".
Żegluga bałtycka na małym jachcie jest cool (w przenośni i dosłownie), a ja czapkę przed Edwardem zdejmuję w pełni szacunku i podziwu. Ale nie zazdrości, nie zazdrosci !
Kamizelki za przykładem Edwarda - zawsze !
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
___________________________
Drogi Przyjacielu
Od kilku lat zamieszczam na Twojej stronie wiadomości o moich rejsach. Niestety, w tym roku trochę zaniedbałem tradycję. Moja HOLLY w ostatnim dniu października zakończyła morski sezon żeglarski w Ustce – dźwig przeniósł ją na ląd jako ostatni jacht. Teraz mogę spokojniej zająć się korespondencją. Na początek mój udział w Regatach o Puchar Poloneza.
W tym roku zrezygnowałem ze startu w regatach UNITY LINE. Trochę zawiniły niespodziewane bóle kręgosłupa (dzięki za radę), ale pewnie jakąś rolę odegrał też mój wstręt do ścigania się po trójkącie. Jak to kiedyś wspomniałem, jedyny trójkąt po jakim samotnie żeglowałem, miał troszkę większe wymiary: Ustka – Gotlandia – Bornholm – Ustka. Jednak na Regaty Poloneza zmobilizowałem się i popłynąłem.

Wtorek, 16 sierpnia
Start był łatwy, półwiatrem 3-4 B. Tylko „Janeczka 2” postawiła genaker; reszta płynęła na podstawowych żaglach. Wystartowałem jako jeden z pierwszych i przez parę godzin nawet nie byłem ostatni. Jednak ilość jachtów za rufą HOLLY stopniowo zmniejszała się. Część odskoczyła w bok, na prawo i lewo, ale wciąż była w zasięgu widzialności, niewiele wychodząc poza trawers. Pod wieczór wiatr cichnie. Za rufą, mniej więcej o milę, mam tylko jeden jacht, powoli zmniejszający ten dystans. Decyduję się postawić genaker, bo wiatr wreszcie się obudził. Manewr okazał się skuteczny i jacht za rufą niknie w zapadających ciemnościach. Genaker niosę jeszcze kilka godzin, aż zmieniający się kierunek wiatru i jego wzrastająca siła zmuszają do schowania tego żagla.

Środa, 17 sierpnia
Wstający nowy dzień zastaje HOLLY samotną – na horyzoncie ani jednego żagla, chociaż wieczorem mogłem doliczyć się prawie połowy startujących. Odszedłem za bardzo w prawo i mam problem z nabraniem wysokości do okrążenia Christianso. Północno – zachodni wiatr jest silny i utrudnia dostęp do wysepek. Mijam je i idę coraz wyżej. Co godzinę robię zwrot, sprawdzam i znowu wracam do nadrabiania wysokości. Gdy jestem wyżej niż północny cypel Bornholmu, fala staje się wyraźnie większa. Jednak chyba i wiatr trochę zmienił kierunek, bo po kolejnym zwrocie mogę skierować dziób HOLLY na Svaneke.
Mijam Christianso w dość dużej odległości. W miarę zbliżania się do lądu (wyspy) fala zmniejsza się, wiatr też jest coraz słabszy. Wreszcie, gdy na trawersie o 2 mile mam Svaneke, przychodzi flauta i lekka mgiełka. Zwijam żagle i nareszcie schodzę pod pokład przygotować coś gorącego – flaczki i kawa. Odpoczywam, ale o normalnym spaniu nie ma mowy – ląd zbyt blisko.
Czwartek, 18 sierpnia
Przed świtem pojawia się wiatr. Mijam światła Nekso i bez trudu utrzymuję kurs na Świnoujście, prawie półwiatrem. Szybkość niezła i mam nadzieję zdążyć na piątkowego grilla. Ta pewność niknie w miarę wzrostu siły wiatru i zmiany kierunku na mniej korzystny. Pod wieczór wiem już, że wpakowałem się w sztorm. Przez kilka godzin udaje mi się utrzymać kurs zachodni. Chcę dostać się pod osłonę Rugii i stamtąd spłynąć na metę. Jednak wiatr kręci coraz bardziej ku zachodowi, więc dziób HOLLY mierzy kolejno w przejście między Rugią a Danią, później w Sund, wreszcie prawie na północ, do Szwecji. Zmieniam hals i dziób HOLLY wskazuje na Dziwnów. Jeśli uwzględnić dryf, to i ten port jest poza możliwościami dotarcia. Przy okazji zwrotu zdobywam jeszcze jedno doświadczenie. Szot do genui miałem przymocowany szeklą zatrzaskową. Jej zawleczka zahaczyła o wantę i szot wyczepił się. Zrolowałem żagiel, ale ponowne przymocowanie szota było trudnym problemem; róg szotowy jest wyżej niż zasięg rąk. Po kilku próbach udaje mi się to, ale był to wielki wysiłek i wróciłem wypompowany. Oczywiście z szekli zatrzaskowej zrezygnowałem. Niestety, nowe szekle zatrzaskowe, te nierdzewne, są dużo gorsze od starych z brązu, których kształt i rozwiązanie przetyczki nie dają możliwości niekontrolowanego otwarcia.
Piątek, 19 sierpnia
Wszystkie te kalkulacje biorą w łeb wraz ze wzrostem siły wiatru – celem staje się przetrwanie a nie żeglowanie do określonego miejsca. Genua zrolowana do maleńkiego skrawka i płynę z wiatrem. Nie jest to bezwładny dryf – mogę zbliżyć się do polskiego wybrzeża lub oddalać się od niego. Jest bezpiecznie - przed sobą mam ponad sto mil otwartego morza i możliwość schronienia się we Władysławowie lub za Helem.
Zaczynam coraz bardziej odczuwać zmęczenie ciągłym sterowaniem. Odpoczynek może zapewnić dryfkotwa, która jednak jest w kabinie. Aby ją wydostać musiałbym puścić rumpel na minutę czy dwie. To ryzyko; pamiętam, czym skończyło się stanięcie burtą do sztormowej fali w ubiegłym sezonie – ledwie uratowałem jacht. Trzeba więc improwizować i posłużyć się tym, co jest w zasięgu rąk. W rufowej bakiście są duże odbijacze i 50 metrów nowej liny. Wiążę 3 odbijacze razem, ściśle za ucha. Po wrzuceniu do wody tworzą trójkąt stawiający znaczny opór. Przez jakiś czas obserwuję działanie tej dryfkotwy, wiążę rumpel i schodzę po prawdziwą dryfkotwę od tratwy ratunkowej. Po chwili i ona pracuje nad utrzymaniem HOLLY rufą do fal. Kąt pod którym bierzemy fale jest zbyt duży. Nie po to jednak stawałem na dryfkotwie, aby nadal siedzieć przy rumplu. Mocuję go liną, jakiś czas obserwuję i chowam się w kabinie.
Zejście do kabiny pokazało, jak bardzo jestem zmęczony. Nie mogę zmusić się do przebrania się w suche ubrania, nawet nie zdejmuję gumowców. Leżę w mokrych ciuchach wsłuchując się w świst wiatru. Niekiedy słychać uderzenie fali w burtę i wtedy widać wodę zalewającą okna nadbudówki. Zmuszam się do sprawdzenia pozycji – bezpiecznie, do lądu daleko, płynę prawie środkiem Bałtyku. Dryf ustawiony tak, aby stopniowo zbliżać się do polskiego wybrzeża.
Ze stanu apatii wyrywa mnie wyraźne stukanie – rumpel się odwiązał i lata z burty na burtę. Wyjmuję sztorcklapę i ze zdziwieniem widzę, że ławki kokpitu są suche. I w tym momencie łapię falę zalewającą kokpit i wciskającą się do kabiny. Jednak stoję w zejściówce i większość wody biorę na siebie. Szybko wiążę rumpel i ponownie barykaduję się w kabinie. Ten prysznic miał też pozytywny skutek: znika apatia i odzyskuję trochę aktywności. Przebieram się w suchą bieliznę, wkładam inne ubranie sztormowe, jeszcze raz sprawdzam pozycję. Zwykle wożę na jachcie deskę, którą w portach wkładam między odbijacze a opony. Teraz przy jej pomocy wzmacniam gródź podmasztową i pękającą w tym miejscu nadbudówkę.
Sobota, 20 sierpnia
Sobotni ranek to chyba kulminacja sztormu. Od rana świeci słońce, prześwietlając kolejne fale niczym na obrazach Ajwazowskiego. Niesamowita sceneria; w tym pięknie nie ma nawet miejsca na obawy czy strach. A fale są imponującej wielkości. Podziwiam je przez uchyloną suwklapę. W pewnej chwili słyszę od rufy głośniejszy szum załamującej się fali; HOLLY jest wyniesiona wysoko i dookoła niej jest sama biała piana do wysokości burt, niczym w wannie. Potem majestatyczne zjeżdżanie w dół i widzę oddalającą się falę z białą czupryną piany – chyba o połowę wyższą od innych fal, oświetloną jaskrawym słońcem. Byłby wspaniały widok, gdyby ktoś fotografował i filmował to z boku.
Wyciągam aparat i robię pamiątkowe fotki wiedząc, że i tak nie oddadzą one tych widoków. Robię też kilka minut filmu. Będzie dodatek do wspomnień.
Przy kolejnym wysunięciu głowy widzę duży statek stojący na moim prawym trawersie. To miłe, że się zatrzymali, ale daję znaki aby płynęli dalej, bo u mnie wszystko OK. Zapomniałem, że pewnie próbowali złapać mnie na radio, ale o tym pomyślałem dopiero gdy odpłynęli a ja wróciłem do kabiny. Zauważam, że wiatr słabnie i fale nie są tak wielkie.
Po południu mam koło 20 mil do Darłowa. Komórka poza zasięgiem, ale przez radio łapię kontakt z Kapitanatem w Darłówku. Korzystam z ich pośrednictwa, aby zawiadomili telefonicznie Krzyśka Krygiera (organizator Regat Poloneza) i Romka Kwiatkowskiego, że żyję, sztormuję i wszystko OK. Proszę też o zawiadomienie Komendy Poligonu, że w tym sztormie mogę zahaczyć o jego granice. Wszystkie moje prośby zostały spełnione – dziękuję. Na pytanie, czy płynę do Ustki odpowiadam przecząco; fale są zbyt duże i sądzę, że popłynę dalej.
Jednak po minięciu Darłowa widać wyraźnie, że sztorm wyczerpał swą siłę. Przelotny deszcz zakończony piękną tęczą jakby odebrał mu siłę. Decyduję się wyciągnąć dryfkotwy. Linka od dryfkotwy z tratwy ratunkowej jest jednak luźna i wybieram ją bez kotwicy. Prowizoryczna dryfkotwa z odbijaczy stawia duży opór i wybieram ją wolno, gdy fala podrzuci ją w moim kierunku. Na pokład wyciągam jednak nie tylko odbijacze, ale i zaplątaną w gordyjski węzeł dryfkotwę. Tnę nożem, bo odbijacze muszę odzyskać, a resztę rozplączę później.
Od Darłówka trzymam kurs tak, aby mieć miejsce na alternatywne rozwiązania: możliwość ucieczki w morze w wypadku wzrostu siły wiatru, lub wejścia do Ustki, gdyby pogoda poprawiła się. Decyzję podejmuję, gdy na trawersie mijam latarnię Jarosławiec. Po minięciu cypla fale coraz mniejsze, nawet mogę rozwinąć ¾ genui. Jedynie niekiedy pojawia się jakiś zabłąkany „dziad”, robiąc mi mały prysznic. Idę poza granicami poligonu, ale po włączeniu GPS-a widzę, że przetnę jego północno – wschodni kraniec, jak to poprzednio meldowałem.
Niedziela, 21 sierpnia

zarefowany jak trzeba...
.
Widać poświatę Ustki, gdy mam poligon za sobą i mogę skierować dziób HOLLY do swojego portu. Ze dwie mile przed główkami zwijam genuę i robię przygotowania do wejścia: sprawdzam silnik, przygotowuję cumy, zawieszam odbijacze tak, aby wystarczyło przerzucić je przez reling. Jest już po północy, niedziela, więc wątpliwe, aby ktoś mógł mi pomóc przy cumowaniu. Znowu rozwijam genuę, silnik na małych obrotach i zbliżam się do główek. Żagiel dobrze pracuje, silnik na najwyższych obrotach (to tylko 5 KM) no i bez jakichś sensacji jestem w awanporcie. Zwijam żagiel i na małych obrotach silnika płynę do Basenu Węglowego. Cumuję o 2 w nocy, w niedzielę, 21 sierpnia.

Zaimprowizowany pilers podmasztowy
.
Trochę czasu zajmuje mi porządkowanie bałaganu, Miałem zamiar resztę nocy przespać na jachcie, ale w kabinie pełno mokrych rzeczy, nawet śpiwór w hundce jest mokry. Na dodatek dyskoteka na galeonie dudni, zagłuszając konkurencyjną, zza ogrodzenia portu. Mimo zmęczenia zasnąć w tych warunkach byłoby trudno i rano czułbym się gorzej niż przed przypłynięciem. Idę do domu mijając grupki osób, będących pod wpływem napojów rozweselających. Ktoś pyta o sklep monopolowy, inny o bezpłatną dyskotekę. Bez agresji, na wesoło, ale ta powszechna „łacina” budzi skojarzenia z najgorszymi meliniarzami z mojej młodości. A pyta dziewczyna niczym z wybiegu dla modelek; skąd ten kontrast między wyglądem a słownictwem? Znowu jestem na lądzie z jego problemami...
GPS wskazuje, że w tym sezonie przepłynąłem samotnie 1155 mil; to dużo mniej, niż miałem zaplanowane. Z podsumowania sześciu lat samotnego żeglowania po Bałtyku wynika, że przepłynąłem ponad 7 tysięcy mil. Czy to nie najwyższy czas, aby wypłynąć poza nasz, Bałtyk, na szersze i bardziej słone wody?
Kilka dni bez łączności spowodowało, że organizator regat zaczął mnie szukać za pośrednictwem SAR-u i Radia Witowo. Dobrze, że nie wszczynał alarmu, ale tylko prosił o informacje. Na przyszłość trzeba będzie informować, że utrata łączności z HOLLY na 3 czy 4 dni to sytuacja normalna …
Podsumowując: pozytywem jest, że mimo sztormu dotarłem do portu bez większych problemów. Niestety, już po raz drugi nie udało mi się ukończyć Regat Poloneza. Znajomi żeglarze coraz częściej mówią, że jeśli gdzieś płynę, to na pewno będzie tam sztorm...
Pozdrowienia z Ustki
Edward Zając