MARINA GDAŃSK -TEŻ NIE IDEALNA
z dnia: 2013-06-27
Klemens Grzegorski, człowiek nie tylko żeglarsko, ale i życiowo doświadczony nie pomstuje, ale delikatnie przypomina, że w żeglarskiej stolicy kraju to i owo czasami też skrzypi. Gospodarze powinni pamiętać, że trzymamy rękę na pulsie, że wszystko widzimy. Nawet kiedy dzidżej SSI bawi (dosłownie) w żeglarskim Wrocławiu.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
____________________________________________--
Witaj Don Jorge ! Przepraszam że z opóźnieniem spełniam Twoje życzenie, ale jak pływam to komputera nie mam pod ręką, na szczęście zresztą.
A zatem było to tak. We czwartek 16 maja, wracając z Visby (b.zimnno tam było) mając na jachcie sześciu neofitów morskich i zaoszczędzoną dobę -postanowiłem wejść do gdańskiej mariny, tamże przenocować, wziąć prysznic, a następnego dnia zrobić rundę po wszystkich (bez Pucka) portach Zatoki - niech chłopaki mają trochę turystyki . Około 1900 na wysokości Twierdzy zadzwoniłem do Mariny Gdańsk, by się dowiedzieć czy mają wolne miejsce, a o ile nie, to czy czynna już jest inna marina. Parę lat tu nie byłem. Telefonu nikt nie odebrał gdyż dzwonił on w biurze mariny gdzie już nie było żadnego urzędnika – czemu się dziwić nie należało - ale że nie było żadnego bosmana ...?. Ponieważ z w miejscu nowej mariny nie było ani żywego ducha ani jakiegokolwiek jachtu - wpłynąłem do Mariny Gdańsk gdzie też nikogo nie dostrzegłem, a co gorsza nie dostrzegłem też wolnego miejsca Po jakimś czasie, kiedy robiłem rundkę - ze stróżówki energicznie wyskoczył ochroniarz i podbiegłszy do „wolnego” jego zdaniem miejsca, wskazał nam je do zacumowania. Podobno mający marinę na podglądzie jej kierownik zadzwonił z domu do ochroniarza i tenże „zadziałał”. Wcisnąłem się zatem między pomosty gdyż owo miejsce mogło nam zapewnić postój longside do głównego pomostu, tyle że stojąca przy Y-bomie motorowa „weranda” zostawiała tylko około 2,5 m szerokości, a nasz jacht ma jej 3,6m. Pomimo gestykulacji ochroniarza wycofałem się z tego miejsca i zacumowałem burtą do czoła pomostu mając z lewej Opływ Motławy, Nikt z pracowników mariny którzy o 0800 przyszli do pracy nie miał uwag co do naszego miejsca postoju, sprzedano nam bony czy żetony na prysznice po czym okazało się że woda jest tylko zimna. Powiedziano nam że w przeddzień rano, po stwierdzeniu braku ciepłej wody w prysznicach damskich, wezwano fachowców, którzy co prawda nie przywrócili paniom ciepłej wody, ale za to spowodowali ogólny jej brak. Zważ, że urzędnik następnego dnia rano sztony prysznicowe nam sprzedał, podobnie jak i żeglarzom z niemieckiego jachtu, którzy nas się pytali dlaczego sprzedano im korzystanie z pryszniców bez informowania o braku ciepłej wody. Bąknęliśmy coś o nagłej a niespodziewanej awarii i poszliśmy po zwrot prysznicowych pieniędzy. Kilka minut po 0900, gdy braliśmy wodę, urzędnik mariny poinformował nas że wchodzi pchacz z dużym, załadowanym rurami, pontonem i potrzebuje miejsca by przepłynąć na południowy koniec mariny. Istotnie, pchacz o którego planowanym wejściu –jak okazało się później- urzędnicy mariny wiedzieli od dnia poprzedniego, już wszedł i stanął nie chcąc ryzykować uszkodzenia jachtu. Dobrze że byłem na jachcie, więc zwinęliśmy wąż i bez zwłoki odeszliśmy wymieniając machnięcia rękami z szyprem pchacza który bez wątpienia był nie tylko fachowcem, ale i człowiekiem kulturalnym gdyż przepraszał nas za nie swoje winy. Stanęliśmy na miejscu zwolnionym właśnie w części dla większych jachtów koło malowanego właśnie „Conrada”, zjedliśmy śniadanie i otrzepawszy pył z butów odpłynęliśmy z tej jak nam powiedziano - prowadzonej przez MOSiR mariny. Zatem byłoby dziwne gdyby były tu inne obyczaje. Reszta dnia był piękna, a że opłynęliśmy całą zZatokę bez żadnego zwrotu, to tym szczególniej pozdrawiam Cię serdecznie
Klemens Grzegorski
|