O "SAILBOOK CUP" PISZE TEN, KTÓRY WYGRAŁ + wyniki
z dnia: 2014-07-31


Jacek Chabowski wygrał w cuglach. Od początku do końca wyraźnie prowadził, nawet zanim "Barnabie" skończyły się żagle. Impreza mi się podoba, jest ciekawa, mobilizująca i gromadzi coraz wiecej ambitniaków, ścigających się dla przyjemności i na swój rachunek. Sailbook Cup to taka nasza miniaturka "Jester". Na razie.
Piotrowi Stelmarczykowi i Krzysztofowi Krygierowi już udało się "umiędzynarodowić" organizowane przez nich regaty bałtyckie. Andrzejowi Wątrowiczowi ("Regaty Heweliusza") - niestety nie. Teraz dla Sailbook Cup 2015 bardzo trudne zadanie - pozyskać Szwedów. Szczególnie tych z Gotlandu. Dopiero wtedy będzie zabawa na wszystkie 4 fajerki. Że nie wiecie co znaczy "fajerka"? Zazdroszczę Wam. Też bym chciał mieć te głupie 50 lat mniej.
Kilkudniowe regaty to dopiero "to jest to". Ja to nazywam wprost - test prawdy. A Gotland jest super !
Jackowi Zielińskiemu gratuluję i dziękuję. Część tych podziękowań niech spłynie na jego prawą ręke - filigranową, a przedsiębiorczą Aleksandrę.
Sędzia Główny na razie się ociąga - do tej pory nie mam kompletnych wyników.
Jackowi Chabowskiemu dziękuję za analityczną ocenę imprezy.
Czy wszyscy na pokładach mieli na sobie kamizelki ?
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
------------------------------------------------------------
Drogi Don Jorge,
Obiecałem, że napiszę coś o regatach Sailbook Cup, zatem dotrzymuję słowa. Jeżeli tekst jest za długi, to proszę albo zachowaj go dla siebie albo przytnij.
Na początku zastrzeżenie, że nie będzie obiektywnie (to jest takie ułatwienie dla autora aby nie musiał pilnować równego stosunku pochwał i krytyki).

Aspekt sportowy.
Z roku na rok regaty Sailbook Cup się rozrastają i to w takim tempie, że jak tak dalej pójdzie, to w przyszłości statki handlowe na Bałtyku będą ustępowały pędzącej na Gotlandię flocie żaglowej. Ilość nie zawsze idzie w parze z jakością, ale w przypadku tych regat to zdecydowanie sztandar jakości kroczył na przedzie. Jakość startujących wynika w dużej mierze z ducha sportowego jaki nakręcał wszystkie załogi. Jestem przekonany, że w tej imprezie każdy był mocno zmotywowany i nakręcony albo jeszcze dobitniej używając dwuznacznego słowa – napalony. W długich regatach każdy ma szansę. Dowodem tego był pierwszy etap. Do Gotlandii z niemałą przewagą dotarły pierwsze trzy jachty. Tak im dobrze szło w półwietrze, że jakież było ich zdziwienie gdy wyspa przywitała ich ciszą i armią dokuczliwych owadów. Pozostali bez większego trudu dopadli lub zbliżyli się do czołówki i można by rzec, że na początku ostatniej ćwiartki mieliśmy prawie drugi, wspólny start. Dramaturgia godna hollywoodzkich scenarzystów – zabrakło tylko jachtu z amerykańską flagą.
W drugim etapie to dla kilku załóg karty zostały rozdane w ciągu pierwszych sześciu godzin. Ta część regat udowodniła, że nawet jeżeli wyścig liczony jest w dniach, to nie można sobie odpuścić żadnej minuty. Serio. Wiatr był reglamentowany i jak ktoś przeoczył jakikolwiek z podmuchów lub zmian, to później już było tylko gorzej.
Emocji sportowych nie brakowało na całej, prawie sześciuset milowej trasie.
Aspekt turystyczny.
Większość miała trochę czasu aby zobaczyć Visby i okolice. Zwiedzając ze swoją załogą to urocze miasteczko byliśmy pod wrażeniem kościołów odnowionych zachowawczo (konsultowałem to określenie ze znajomymi konserwatorami zabytków) oraz klimatycznych uliczek. Tu jednak pewne zaskoczenie - co nas najbardziej urzekło? Nie zabytki z trzynastką na początku daty wybudowania. Nie, niskie, bajkowe domki, którym nie przeszkadza stara stolarka okienna (w załodze miałem speca od okien stąd ta szczegółowa uwaga). Zabytkowych i urokliwych miasteczek, to w Europie nie brakuje. Zatem co najbardziej zapamiętaliśmy z Visby? Wiszące hamaki na bulwarze nadmorskim. Kwintesencja relaksu w czystej postaci. Bierzesz książkę, kładziesz się i z piękną „foto tapetą” w tle, przy szumie fal przenosisz się do świata wciśniętego pomiędzy okładki książki. Ile jest takich miejsc w starej, zabytkowo – kurortowej Europie? Myślę, że nie aż tak dużo. Bajka, po prostu bajka. Zwiedzajcie nowe miejsca, ale jak chcecie przy okazji odpocząć, to szukajcie właśnie takich miejsc.
Aspekt towarzyski
Nie byłem pewien czy ten wątek wydzielić z moich wywodów ale przy tej imprezie, pominąć tę kwestię, to tak jakby napisać streszczenie z mistrzostw świata w piłce nożnej i nie wspomnieć nic o finale. Spotkanie żeglarskie zaczęło się już po pierwszej godzinie po starcie. Były czasem takie chwile, że trudno było się wciąć w dialogi radiowe. Słyszałem też, że na niektórych jachtach nadawanie UKFki doprowadziło do poważnego rozładowania baterii. Każdy kto kiedyś startował w regatach z organizatorem tej imprezy wie, że wiedzie on prym w radiowych konwersacjach, rzucając co rusz jakieś zaczepki szczególnie po adresem tych, którzy go wyprzedają albo ogłaszając jakieś konkursy, w których nagrodą są wyroby wysoce akcyzowe. Zdarzyło się także, że w środku wyścigu słyszeliśmy całą procedurę startową. Na początku lekko zdziwieni dochodziliśmy o co tu chodzi ale później wszystko się wyjaśniło i kto nie pełnił żadnej odpowiedzialnej funkcji na pokładzie i był skutecznie do łódki przypięty w tej dodatkowej konkurencji mógł spróbować wystartować.
Na miejscu oprócz tradycyjnego, przypadkowego znajdowania się na pokładach lub mesach innych jachtów mogliśmy uczestniczyć w Dniu Polskim, bardzo polskim. Nie wyciągajcie pochopnych wniosków. Wstydu nie było, a rzekłbym nawet, że wśród przyzwoicie wałęsających się przy nabrzeżu skandynawskich turystów, nasze radosne biesiadowanie wzbudzało uśmiech i chyba trochę zazdrość, że można się bawić tak wesoło i swobodnie. Taki fajny klimat wspólnego spędzania czasu nie zawsze jest możliwy. Tu jednak zgromadzenie w jednym miejscu i czasie podobnie zakręconych ludzi i stworzenie ku temu odpowiednich warunków (stoliki, ławki, grill – to wszystko przypłynęło z Polski) i atmosfery doprowadziło do tego, że mimo że sobą konkurowaliśmy na wodzie, to na kei byliśmy jak jedna wielka rodzina…. sorry lepiej będzie jak powiem – załoga.
Aspekt organizacyjny
Trudny rozdział, szczególnie jak się zna organizatora na poziomie klepania po ramieniu i drobnych, wzajemnych złośliwości (radosnych oczywiście). Wyżej się już sporo rozpisałem. Między wierszami moich wypocin można sporo odnaleźć. Możliwość śledzenia wyścigu on-line w Internecie (Yellow Brick) stworzyło całkiem nie małą wirtualną trybunę kibiców (na meczach naszych wyśmienitych drużyn piłkarskich nie uzbierało się nigdy tylu kibiców).
Zatem krótko i na koniec: szacunek Panie Jacku. Można by wymieniać co się udało albo rozpisywać w sposób plotkarski co wyszło nie tak. Zawsze można poprawić to co dobre lub wyeliminować co złe i nie wolno sobie odpuszczać pracy na tym wszystkim. Jest jednak cecha charakterystyczna dla tej imprezy, którą musi organizator pielęgnować: dobra atmosfera i dobry klimat. Tego na regatach Sailbook Cup nie brakowało i oby tak było w przyszłości.
Na zakończenie zakończenia chciałbym jeszcze wspomnieć, że Jacek Z. nie jest wyspą i ma w swoim otoczeniu ludzi, którzy razem z nim tworzą tę imprezę. Ola, która niczym pszczoła krążyła wokół i albo coś przyniosła, albo coś wydała, albo stanowczo zwróciła uwagę aby przy żółtych pudełeczkach z antenką nie majstrować. Byli też ludzie, którzy zostali na brzegu i w większym lub mniejszym zakresie coś dla tej imprezy zrobili. Miło było być witanym na mecie, szczególnie gdy było to już sporo po północy.
Podsumowaniem tego artykułu niech będzie wypowiedź Oli z naszej załogi:
„czym bardziej się wysypiam i wracam do zwyczajnego trybu tym bardziej jestem pod wrażeniem całości regat.
To była naprawdę wspaniała morska przygoda.
Cała ta masa wrażeń sportowych, żeglarskich, towarzyskich .... :)
"Życie już nigdy nie będzie takie same" :))”
- pozdrawiam
Jacek Chabowski
s/y "Polled 2"
=======================================================
 

SailBook Cup 2014 dobiegł końca.
W niedzielę ostatnie jachty spłynęły na metę w Sopocie.
Po przeliczeniu czasów zwycięzcą regat SailBook Cup 2014 został kapitan Jacek Chabowski s/y "Polled 2".
Drugie miejsce wywalczył organizator kpt. Jacek Zieliński na s/y "Quick Livener".
Trzecie w ORC przypadło kpt. Wiesławowi Krupskiemu na s/y "Four Winds".
---------------------------
W klasie KWR zwyciężył kapitan Robert Niewiński na s/y "Endorphine",
drugi był Łukasz Politański na jachcie "Facil", trzecie miejsce zajął Ryszard Drzymalski s/y "Konsal"
--------------------------.
W grupie OPEN zwycięzca był tylko jeden – kpt. Michał Weselak i jacht "Wanda". Jako jedyny samotnik przebył całą trasę, okazał się najwytrwalszy i najlepiej przygotowany.
------------------------------
Wręczenie pucharów i nagród odbędzie się przy okazji Uroczystego Zakończenia Pucharu Bałtyku Południowego 2014.
O terminie dowiecie się z SSI oraz SAILBOOK.
Gratulacje zwycięzcom i zaproszenie my na kolejną, piątą już edycję SailBook Cup 2015 I BIEG
----------------------------------
Sędzia Główny - Bogusław Kibort (foto)
Sędzia-Sekretarz - Ryszard Rakowski
Nadzór organizacyno-informacyjny - Aleksandra Warecka
Żródło: witryna SAILBOOK
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
PRYWATA
Jeden z Czytelników SSI bezskutecznie poszukuje książki: Jacek Czajewski - Manewrowanie dużymi żaglowcami
Może ktoś się już nacieszył i odstąpi ?
Wiadomość proszę przesłac do mnie.
Zyjcie wiecznie !
Don Jorge
Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=2543