ŻEGLARSTWO A KOMUNIZM INACZEJ
z dnia: 2007-01-21
Trudno jest napisać wstęp do tej korespondencji. Po prostu brak mi kompetencji, aby dokonać analizy przedstawionych argumentów. Z Autorem poniższego tekstu spotykam się u mnie przy kielichu dość systematycznie. Dobrze, ze nie mieszkam w bloku (akustyka !), bo sąsiedzi niechybnie zatefonowali by po policję. Autor jest osobą publiczną, w naszym środowisku powszechnie znany. Artykuł dyskusyjny podpisał pseudonimem, ale i tak wiecie kto to taki :-) Zresztą nie chodzi o personalia, ale o analizę. W tekscie wymieniono nazwę "Conradinum". Historię ma długą, ale w latach powojennych, przez jakieś pierwsze 15 lat była to szkoła niezwykła. Porównywalna z szkołą Wawelberga i Rotwanda.
W dyskusjach z Autorem często wracamy do lektury "Faraona". Po latach - przeczytajcie ja od nowa. Koniecznie ! Jakze pomaga zrozumieć co się dzieje dookoła. Fotografia obrazu "Śąd Ostateczny" nie znalazła się w tym newsie bez powodu. Wytłuszczenia w tekscie - moje. Fotografia - Autora.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
____________
 Wielce Szanowny Don Jorge ! Obyś Żył Wiecznie !
Kolega Zbigniew Klimczak na Twojej stronie internetowej wypowiedział się subiektywnie na temat „żeglarstwo a komunizm”. Wynurzenia autora przeczytałem z mieszanymi uczuciami. Jak można się na ten temat wypowiadać nie znając istoty komunizmu? Jeśli niewiele wie o niej Autor, który przeżył życie w tym systemie, to tym mniej na ten temat wie podstawowa „masa” Szanownych Czytelników Twojej, Obyś Żył Wiecznie! - strony. Przedstawię Ci co na ten temat wykładają Mędrcy ze świątyni Seta w Memfis. Otóż historię Świata dzielą jak niżej. Czasy przed pogańskie, w których „ludzie” – o ile można tak ich nazwać – nie rozróżniali dobra i zła, żyli bez boga i bez moralności, żyli jak zwierzęta i wespół z nimi. Jak stadka surykatek. Czasy pogańskie, gdy ludzie już się odseparowali od zwierząt, już znali dobro i zło, czcili wielu bogów i kierowali się moralnością „Kalego”. Epokę judeochrześcijańską, gdy ludzie uznawali jednego Boga, wierzyli, że posiadają duszę i kierowali się moralnością opartą na dekalogu. Człowiek tu posiada wolną wolę Jest istotą wolną w ramach ograniczonych dekalogiem. Sam decyduje o sobie, sam za siebie odpowiada. Posiada własne dobra materialne (sam dba o swój byt) i ma własne sumienie. Gdy nadmiernie przekroczy dekalog dusza jego jest skazana na potępienie i idzie do czyśćca, lub na wieczność do piekła. Epokę komunizmu opierającego się o ideologię marksistowską, która wykluczyła istnienie Boga (a tym samym duszy), zakładała wspólną własność, a w moralności kierowała się „moralnością socjalistyczną”. Nowo tworzącą się epokę, tzw. „Nową Lewicę” (nie mylić z marksizmem), która relatywizuje pojęcie dobra i zła, odrzuca pojęcie Boga i duszy, i odrzuca jakąkolwiek moralność.
Paradoksy historii. W wyniku porozumienia Wielkiej Trójki, w Jałcie walcząca Polska została przekazana jako łup wojenny, jako trofeum byłemu ZSRR. Tymczasem kolaborująca z Niemcami Francja niezasłużenie wyszła z wojny jako mocarstwo! Była radość końca wojny, ale i gorzkie owoce zwycięstwa. Zwycięzca traktował łup jak swoje, przekształcając go na swój wzór i podobieństwo – sam znajdował się już pod wpływem ideologii marksistowskiej. Więc zlikwidowano całą własność prywatną. Wszystkie przedsiębiorstwa i organizacje miały rajcę bytu tylko o tyle, o ile o ile były przedłużeniem i ramieniem Partii. Począwszy od wojska, milicji, administracji, dyrekcji przedsiębiorstw, związków zawodowych, spółdzielni rzemieślniczych, poprzez związki sportowe, Ligę Kobiet, Koła Gospodyń Wiejskich na PCK kończąc. Chłopów zrzeszono w „kołchozy” – czyli spółdzielnie produkcyjne, i przemieniono w „robotników rolnych”, aby mogli zmieścić się w pojęciu „komunizm”. Komunizm znosił także ostatnią własność jakim było własne sumienie. Dlatego likwidacji podlegała tradycyjna – oparta na dekalogu – moralność. Miała ją zastąpić „moralność socjalistyczna”, nad którą czuwała i nią zarządzała Partia. W myśl tej moralności wszystko było dobre, co było dobre dla, lub w imię Partii. Gdy osoba sprzeniewierzyła się (lub była podejrzana) „moralności socjalistycznej” szła na reedukację (w Kraju Rad do „Gułagu”). Aby to wszystko kontrolować i tym wszystkim zarządzać ustanowiono odpowiedni aparat nadzorczy, wykonawczy i represyjny. Na złą służbę wciągano intelektualistów, dziennikarzy, artystów, pisarzy i poetów. Jedynymi, których nie można było ugryźć w prosty sposób i nimi „zarządzać” były związki wyznaniowe, w tym największy – kościół katolicki. Opierający się na dekalogu – ze swej natury był wrogiem ideologicznym. Był „anachroniczny”, był „niepostępowy”, był „reliktem” przeszłości, synonimem „starego”, był „wsteczny”, był „ciemnogrodem” – to tylko kilka z epitetów. W zaistniałej sytuacji nie można powiedzieć, że był wrogiem Nr 1 – był po prostu jedynym realnym wrogiem! Najlepiej byłoby go wyciąć i wyrównać jak to uczyniono w Kraju Rad. Jak to czyniono w Niemczech hitlerowskich i Hiszpanii republikańskiej. W ostateczności okiełznać jak to zrobiono w ChRL.
W zderzeniu ze Światem pojawiły się próby modyfikacji pod hasłami: - „Trzeciej drogi do socjalizmu”. Brak logiki. Efekt taki jak budowanej obecnie autostrady w poznańskim. Oba końce „nitek” nie mogą się „styknąć”. - „Socjalizm tak, wypaczenia nie”. Zupełny brak logiki. Przecież socjalizm, to jedno wielkie wypaczenie. - „Socjalizmu z ludzką twarzą”. Ludzką twarz mają też krwiożercze harpie i co z tego? (przy okazji, a co zrobić z tą nieludzką). Nie tylko kraje za „żelazna kurtyną” znalazły się pod wpływem ideologii marksistowskiej. We Francji wpływy komunistów były olbrzymie. Cztery lata po wojnie śpiewali wyzwolicielom: „Ami, ami, ami go home! Idź precz opuść już nasz dom!” i marzyli o przyłączeniu się do „bratniego związku, który ogarnie ludzki ród”. Wpływy te były olbrzymie w Italii i tylko zdecydowana postawa Stanów Zjednoczonych zabraniających wejścia im do rządu stawiła tamę komunistom. W Hiszpanii (wcześniej), Grecji i Chinach na tym tle doszło do wojen domowych. Słuchając Mędrców z Memfis widzisz, Obyś Żył Wiecznie ! - , że kwestia „żeglarstwo a komunizm” została postawiona niewłaściwie. Nie można porównywać, przeciwstawiać jedno drugiemu. Przecież we Francji, czy Italii gdzie wpływy komunistyczne były i jeszcze są duże żeglarstwo się rozwijało. Rozwijało się też w byłym ZSRR i NRD. Sportowcy tych krajów trzymani w „stajniach” zdobywali większość medali na Olimpiadach i Mistrzostwach, czym namacalnie dokumentowali wyższość socjalizmu nad kapitalizmem. Płacili systemowi swoiste „royalty”.
U nas po wojnie zachowało się quasi-żeglarstwo. Podstawową komórką „żeglarską” był „klub”. Klub był erzacem „spółdzielni produkcyjnej”. Podobnie jak ona posiadał jachty, które były własnością wspólną ergo niczyją. Spełniony był pierwszy warunek socjalizmu! Członkowie klubu właściwie nie byli par excellence żeglarzami, byli „użytkownikami jachtów” utrzymywanych z dotacji (budżetu) ewentualnie przez większe zakłady produkcyjne. Przykład: Yacht Kluby Stal przy Stoczni im. Komuny Paryskiej, przy stoczni im. Lenina, przy Stoczni Północnej, a w Śremie Klub „Odlewnik” dobrze prosperował przy miejscowej odlewni żeliwa (s/y „Odlewnik” – był jednostką flagową). System ten degenerował ludzi, bo jak zawsze mi tłumaczyłeś: „Prawdziwym żeglarzem jest tylko właściciel jachtu. On żegluje na własną odpowiedzialność. Ryzykuje całym swym mieniem. Wszyscy inni „wożą” się na plecach klubów, kolegów i firm czarterowych”
. Znam to z autopsji. Jako p.o. komandora stoczniowego klubu kupiłem za stoczniowe pieniądze kilka dużych jachtów. Miałem też kłopoty z „ortodoksyjnymi dołami”, które sprzeciwiały się przyjmowania do klubu ludzi „z miasta” (nauczycieli, lekarzy), bo przecież Yacht Klub utrzymuje stocznia! Kluby musiały też spełniać drugi warunek socjalizmu, musiały świadczyć „usługi” na jego rzecz w tzw. „nadbudowie” (ideologii) ergo włączać się w rząd dusz, ergo przyczyniać się do podnoszenia „świadomości mas”! Najbardziej spektakularnym przedsięwzięciem tych czasów było obowiązkowe uczestnictwo w corocznych pochodach pierwszomajowych (te szturmówki na wietrze!). Nie były to wcale żarty. W 1959 roku zostałem wyrzucony z „Conradinum” za „nie udział” w pochodzie pierwszomajowym. Musieli przyjechać Rodzice. Pokajać się za niesfornego synalka. Obiecać poprawę, - że nigdy więcej! Po czterech dniach zostałem przyjęty ponownie. Gdyby tego nie uczynili dyrektor szkoły byłby w nie lada kłopocie, bo jak mówił „na boku” całe „teatrum” musiało się odbyć; inaczej musiałby meldować wyżej. Dlatego to, do większości z 80 kilometrów teczek zgromadzonych w IPN podchodzę z dużym dystansem. Nie tak dawno jeden z „żeglarzy” publicznie zarzucił mi, że z „definicji” musiałem być „TW” (to takie teraz „modne”). Niestety nie ma mnie nawet na liście „OZI”.
Obym był złym prorokiem. Przyjdzie jeszcze pora na „lustrację” środowiska żeglarskiego (lepiej zawczasu przyznajcie się sami!), które często wypływając za granicę z „definicji” musiało współpracować z „esbecją”. Było biednie - Naród lizał powojenne rany. Głęboko myli się kol. Klimczuk pisząc o odwilży 1956 roku. To nie była odwilż, lecz ostra walka Narodu prowadzona na granicy masakry (Poznań, Budapeszt). Walka przyniosła wyłom w systemie: - odwołano marszałka b. ZSRR skierowanego na polski „front” - z polskiego „frontu” wycofano 10 tys. oficerów radzieckich pilnujących wojska, - pierwszym sekretarzem został Gomułka o „odchyleniach prawicowo-nacjonalistycznych” - wypuszczono z internowania kardynała Wyszyńskiego - ponad 100 tys. „wrogów ludu” opuściło więzienia - kilkaset tysięcy Rodaków wróciło z terenów b. ZRRR; niektórzy z łagrów - wymieniono wielu ministrów i działaczy - rozwiązano wraży Urząd Bezpieczeństwa - rehabilitowano niesłusznie oskarżanych i więzionych - rozwiązano Związek Młodzieży Polskiej - odstąpiono od zbyt nachalnej indoktrynacji - odstąpiono od przymusowej kolektywizacji chłopów - zmniejszono ograniczenia tyczące handlu prywatnego - zmniejszono ograniczenia tyczące prywatnego rzemiosła - b. ZSRR zobowiązał się do płacenia za węgiel - wyrażono zgodę na powstawanie „quasi-własności” (np. Spółdzielnie Mieszkaniowe) - wyrażono zgodę na powstanie „quasi-samorządów”, np. organizacje sportowe uzyskały osobowość prawną. Naród ugiął się jak trzciny na wietrze. Gdyby wpływ na rozwój wypadków miały obecne watażki, jak nic mielibyśmy kolejne powstanie, kolejne krwawe „powstanie październikowe”. Tym razem rozeszło się po kościach.
Godzi się przypomnieć, że w 1957 roku, w Gdyni miał miejsce jedyny owych czasów spontaniczny pochód pierwszomajowy, w tym mieście. Na tej fali żeglarze wzięli sprawy w swoje ręce. Reaktywował się Polski Związek Żeglarski będący federacją Związków Okręgowych stając się organizacją samorządu żeglarskiego. Nie miało to nic wspólnego z „przygotowaniem kadr dla floty handlowej i wojennej”. Reaktywizację prowadzili „przedwojenni żeglarze” wywodzący swój etos z trzech różnych krajów, z tradycji powstawania Państwa, z wojny bolszewickiej i konsolidowania się po zaborach. Stąd przywiązanie do imponderabiliów. Związek uzyskał pewną suwerenność. Oczywiście suwerenność ta była ograniczona łaskawością sponsora, którym w dalszym ciągu było - jak wyżej - ideologicznie marksistowskie, socjalistyczne państwo, właściciel jachtów, sypiący czasem groszem (ale nie za darmo) i rozdający przywileje, dyplomy, odznaczenia, paszporty (ale nie za darmo). Związek mógł o tyle działać, o ile był „ramieniem i przedłużeniem” samozwańczej sił przewodniej narodu ergo Partii. Kto płaci ten zamawia muzykę! W tym świetle należy rozpatrywać ówczesne meandry żeglarskiej polityki.
Tu dygresja, czyli jak mówią Rosjanie „liriczeskije otstupljenije”. Wiadomo pieniędzy nigdy dość. Mając określoną kwotę postanowiłem obrócić ją na kupno jachtów dużych. Natomiast zaapelowałem o budowę własnym sumptem jachtów małych (r. 1973). Miała powstać „spółdzielnia” budująca jednakowe jachty typu „Karolinka”. Pomysł zasadzał się na tym by własnym sumptem, własną pracą i najprostszym modelem każdy doszedł do własnego (!) „volkswagena” („garbusa”), do własnego jachtu. Zgłosiło się 35 entuzjastów, tyle jachcików miało powstać! Sprawy ruszyły. Niestety kolega podstawił mi nogę. Nie, żeby z zawiści. Był dobrym, miłym, uczynnym kolegą. Nikogo, nawet muchy, by nie skrzywdził. Nic złego nie mogę o nim powiedzieć. Tylko nie wyobrażał sobie, aby w klubie były prywatne jachty! Każdy będzie robił co zechce – uzasadniał - nie mógł tego ogarnąć; nie mógł sobie wyobrazić. Takie głębokie piętno na nim i wielu innych wypaliła, ta ideologia!
Mówiąc o PZŻ możemy mieć na myśli ogół yachtmenów, albo jego strukturę organizacyjną. Struktura powstaje w ten sposób, że „oracze morza” delegują z klubów swych przedstawicieli do Okręgów. Z nich zostają wybrani przedstawiciele na Walne Zebranie PZŻ, które wybiera władze statutowe i Prezesa. Zatem przynajmniej w teorii struktura i władza najwyższa wyrastają z „mas”. „Taka będzie Rzeczpospolita, jakie dzieci chowanie”. Oczywiście w czasach, o których mowa Związek musiał Minotaurowi składać daninę. Delegaci na zjazdy zdawali sobie z tego sprawę i starali się chować pod „kryszę” („dach” - to już ze współczesnej praktyki rosyjskich mafii). Dlatego na Prezesa powoływano jakąś prominentną personę z Partii, lub Rządu (nie koniecznie żeglarza), która podnosiła wiarygodność Związku wobec „socjalistycznej Ojczyzny” i przy okazji mogła coś „załatwić”. Bo wtedy wszystko się załatwiało: „przydziały”, „talony”, „odznaczenia” (a gdy były trzy, to była podstawa o ubieganie się o czwarte, które mogło już być „chlebowym?”) itp., a od zawsze wiadomo, że: „Pokorne cielę dwie matki ssie”. To i ssało.
Dlatego „komunizm nie był dla ówczesnych żeglarzy jeszcze jednym wyzwaniem”, ani do realizacji „szczytnych celów socjalizmu”, ani do walki „na ubitej ziemi”. Każdy ówczesny żeglarski sukces lepiej, lub gorzej starano się wykorzystać „w nadbudowie”. Poszło na to sporo wazeliny. Natomiast dzisiaj każdy ten sukces można przedstawić jako „pójście na współpracę”. Kolega, inżynier, zresztą żeglarz, budował Port Północny (co byśmy bez tego portu i rafinerii dzisiaj robili strach pomyśleć). Na zakończenie budowy sam Pierwszy Sekretarz wpinał mu w klapę Krzyż Zasługi! Czyż żyjąc i pracując był „Architektami zła”? Czy dzisiaj ma być infamis? Mimo przeciwności per saldo żeglarstwo miało szczęście. W ramach RWPG Polska otrzymała specjalizację w dziedzinie budowy jachtów. Zasługa to nie jakichś „gnomów”, ale tu i tam usadowionych miłośników morza i żeglowania. Dzięki temu jachty stały się bardziej dostępne (dla klubów). Stocznie, porty i gospodarka morska uzasadniały popieranie żeglarstwa, a trudności, ograniczenia i obostrzenia były udziałem wszystkich. Dzisiejsze budownictwo jachtowe wyrasta z tych korzeni.
W Polskim Związku Żeglarskim ścierały się dwie tendencje jedna bardziej konformistyczna, druga bardziej buńczuczna. Uważam, że była to zdrowa sytuacja zapewniająca stabilność i pewien postęp. Irytację budzili różnej maści „nadgorliwcy”. Także ortodoksyjni zwolennicy „Prawdy”, jak i nieustępliwi „Strażnicy Przepisu”. Dawał także znać o sobie „centralizm warszawski”.
W miarę upływu czasu system „gnił”, ale również „deprawował się PZŻ”. Kostniał. Zamiast być żeglarskim samorządem przepoczwarzał się w biurokratycznego, autokratycznego nadzorcę. Wszystko to działo się niestety za przyzwoleniem „mas żeglarskich”. Szło nowe. Zmieniało się otoczenie zewnętrzne.
Upadek „socjalizmu” zaskoczył. Zaskoczył żeglarzy i ich organizację. Tak, nie było gładko. Lata 1990 i 91 to spadek gospodarki o 16% w porównaniu do 1989 roku (głosy po co nam to było). Dopiero w połowie 1995 osiągnięto stan gospodarki z 1989 roku. Lata 1996-2000, to lata dźwigania się w górę, lata 2001-02 były praktycznie okresem stagnacji. Dopiero lata 2003-06 ponownie przyniosły widoczny postęp.
W życiu publicznym pojawiła się nostalgia za PRL, która obecnie objawia się w postaci widma, widziadła, mary, przywidzenia ergo „PRL-bis”. Wrócił kult biedy. Jego cechą jest pogarda, dla bogactwa – prominenci szczycą się tym, że niczego nie mają. Stawia się biednych kontra bogaci. Każde bogactwo jest wysoce podejrzane. Tak naprawdę należałoby je odebrać i rozdać. Stąd horrendalnie wysoka akcyza na jachty zniesiona dopiero w połowie 2002 roku! Stąd opór przeciwko prywatyzacji. Państwowym (niczyim) miło jest nieodpowiedzialnie zarządzać („dziel i rządź”). Objawia się zawłaszczaniem administracji przez „naszych” i „zaufanych”. W moralności znowu wszystko jest dobre co jest dla, lub w imię „Partii”. Syci się jadem. „Nadbudowa” (ideologia) wymaga, atmosfery pościgu w mediach publicznych, lub zależnych. Wszędzie czai się wróg. Panuje nieodparta chętka do ingerencji w struktury Kościoła i próbami wykorzystania go, dla partykularnych celów.
Nowy system nie dawał jachtów i nie wymagał werbalnego poklasku. Niegdyś jachting i „białoportkowcy” byli synonimem elity i „kapitalizmu”, teraz na odwrót „jacht” stał się symbolem „komunistycznego dobrobytu”. Jakaż przewrotność! Chociaż wazeliny nigdy dość. Niedawno na pokład jachtu wciągano tamtą Pierwszą Damę, teraz wciąga się tą.
Żeglarze (bo przecież oni są władni i kompetentni) i ich Związek nie uporali się z balastem przeszłości. Były wybory, były okazje. Nie chcą przyjąć do wiadomości, że „prawdziwym żeglarzem jest właściciel jachtu”. Związek uwłaszczył się na biurokratycznym aparacie dawnej „władzy”. PZŻ stał się „fantomem” dawnego Związku i kreuje „nową władzę” opartą o „siłę przepisu”. Żeglarski etos zastąpiono potężną wiarą w „układ” i ludzi, którzy „dużo mogą”. Efektem będzie zejście polskiej bandery „do podziemia”; będzie niebawem wisiała, tylko jako gościnna (?).
Nie podoba mi się pomysł pisania „kontr historii” polskiego żeglarstwa. Tworzenia „My” i „Oni”. Jego Historia jest jedna. To prawda widziała ona niejedno, na swej drodze miała chwile lepsze i gorsze, miała wzloty i upadki, miała miałkość i podłość, ale jest tylko jedna. Jedna w całej swej złożoności i pobocznych nurtach. Takie „kontrowanie” wpisuje się niestety w modną dzisiaj swoistą „rewolucję kulturalną” i mogłoby być wykorzystywane przez współczesnych hunwejbinów, dla niegodziwych celów.
Obyś Żył Wiecznie ! Ramzes XXI
______________________________
witryna mocna - mocą Korespondentów - podziękowanie tu:
|