MAŁYM JACHTEM NA BAŁTYK
z dnia: 2007-01-25


Jak nie nacisne, nie zawstydzę, nie pogrożę, to PT Korespondenci popadają w stan błogiego lenistwa. Najwyżej ten lub inny napisze kilka słów komentarza pod jakimś tam newsem. No to trzeba było zatrąbić. Powiedzmy - rożkiem mgłowym. Że co, że teraz wszyscy używają już ciśnieniowych tyfoników ? Dobra, dobra - na razie rożek wystarczył. Obudził (zaintersowany pewnie powie - zachęcił lub ośmielił) naszego człowieka w Ustce - Edwarda Zająca. No i mamy opisik rejsu mała łódką po Bałtyku. Edwardowi dziękuję, Was zapraszam do lektury i oglądania fotek.

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

_____________

Drogi Jurku
Narzekasz, że nie nadsyłamy opisu rejsów. Miałem gotowe, ale kiedyś przez brak wiedzy komputerowej skasowałem wszystko z pulpitu, łącznie z prawie wszystkimi zdjęciami z rejsów. Piszę od nowa, ale zastanawiam się, czy warto...
 

Rejs próbny                                                                 Wendtorf


Pływam jachcikiem, którego zakup kosztował mniej więcej tyle, co opisywany tygodniowy czarter “Bavarki” na ciepłych wodach. “Holly” została solidnie zbudowana w 1976 roku w angielskiej stoczni. Jego sylwetka wzbudza zaufanie i świadczy o dużej dzielności morskiej. Zobaczyłem go, gdy stał przy kei w marinie Wendtorf koło Kilonii. Jachcik był zaniedbany, ze śladami pleśni w kabinie, zenzą pełną wody i plamami zielonych alg na pokładzie i drewnianych częściach. Właściciele mieli już inny jacht i tam przenieśli cenniejsze wyposażenie. Został komplet żagli, chyba z tego samego rocznika co jacht, kotwica z liną, parę cum, odbijacze, bosak, pagaje. Stary silnik Evinrude 6 KM, który nie zawsze palił wtedy, gdy to było potrzebne. Światła pozycyjne nie działały; normalnie działało rufowe a silnikowe paliło się po włączeniu echosondy. Z wyposażenia ratunkowo – sygnalizacyjnego miałem kupioną w Realu kamizelkę i potężny, akumulatorowy reflektor. “Nawigację” przywiozłem z Polski – przewodniki żeglarskie, dwa GPS-y, laptop z mapami elektronicznymi i kilka map papierowych.

[1] Poniedziałek, 5. 06. Od 10 do 16 odbywamy próbny rejs po Zatoce Kilońskiej.
Wiatr 2-3, żeglowanie przyjemne i szybkie. Wejście do mariny Wendtorf oznaczone dobrze, ale znaleźć swoje miejsce wśród 850 bazujących tam jachtów było dość trudne. Niesamowity upał. Do późnych godzin nocnych staram się doprowadzić jacht do jakiegoś porządku. Polała się pierwsza krew – w zenzie oprócz wody było szkło.
Wtorek, 6. 06. Rano otrzymuję umowę i polisę ubezpieczeniową. Jeszcze trochę zakupów, płacę bosmanowi za postój i koło 11 wypływam. Idąc do bosmana wziąłem patent i książeczkę żeglarską, ale tu nikogo nie obchodzi ani wyposażenie jachtu, ani czy mam jakiś patent i gdzie płynę.

Wiatr 2-3 B, czasem mocniejszy szkwalik. Płynę w kierunku Fehmarn. Tam zadecyduję, którędy popłynę do Ustki. Koledzy doradzali, aby płynąć przy wybrzeżach niemieckich, ale mam większą ochotę na Danię i Szwecję. Parę mil od Wendtorf pakuję się w poligon. Oglądałem na mapie jego granice, ale płynę za innymi jachtami niemieckimi. Widzę, jak przede mną okręt strażniczy zawraca kolejne jachty. Podpływa i do mnie i coś mówią przez megafon.. Pokazuję, że nie słyszę, ale posłusznie włączam silnik i uciekam w lewo. Po jakiejś godzinie silnik stop i płynę na samych żaglach. Pod wieczór, gdy widzę w oddali most Fehmarn, wiatr całkiem cichnie. Mija mnie wiele jachtów na silnikach.W końcu i ja uruchamiam te konie mechaniczne, przechodzę pod imponującym mostem (20 m. wysokości) i płynę w prawo, do mariny Grossenbrode Fahre. Szybko cumuję i wyskakuję z kamerą i aparatem fotograficznym. Zdążyłem uchwycić zachód słońca pod mostem.
Środa, 7. 06. Zdecydowałem się płynąć przez Danię i Szwecję, więc wstaję o wschodzie słońca. Znowu zdjęcia, film. Ani wieczorem, ani rano nie udaje mi się złapać bosmana. Nigdzie nie ma szyldu. Ktoś informuje, że bosman będzie po 10 i życzy dobrej drogi. Niestety, kłopoty z uruchomieniem silnika sprawiają, że wypływam dopiero o siódmej. Wiatr 3-4 B, więc szybko opływam Fehmarn i kieruję się na Gedser na wyspie Falster. Już o 15 mijam przylądek i dalej płynę wzdłuż wyspy. Przed wieczorem, mijając labirynt rybackich sieci, wpływam do małego porciku Hesnes. Idylla: domki kryte strzechą, kilka jachtów, łodzie rybackie i łabędzie gniazdujące blisko kei, podobnie jak w Grossenbrode.
Czwartek, 8.06. Rano robię trochę zakupów w sklepiku i wysyłam widokówki. Dziwne: gdy w sklepie byłem sam, mogłem płacić euro. Gdy przyszli miejscowi, już tylko koronami.
Wypływam po 10. Przy słabnącym wietrze płynę po cięciwie kierując się na cypel wyspy Moon. Za cyplem całkiem cicho i tylko fala większa. Na silniku zawracam do Klintholm. Duża marina przy ośrodku wczasowym. Część jachtów cumuje prawie przy progu domów. Kryty basen, wycieczki statkiem pod cyplowe klify. Nieźle zaopatrzony sklep i świeże warzywa w przydrożnym straganie. Samoobsługa – bierzesz towar a należność wrzucasz do pudełka.
Piątek, 8.06. Wstaję o 4, robię wzmocnione śniadanie. Wpływa "Dar Natury” z Trzebieży, jedyny polski jacht spotkany w czasie rejsu. Krótka pogawędka i o 5 wypływam. Dwie godziny idę na silniku. Za cyplem jest trochę wiatru. Decyduję się płynąć w kierunku Ystad. Moja trasa przecina “autostradę” prowadzącą do Sundu, więc jest trochę emocji przy jej mijaniu. Statki płyną niczym w konwoju. Pod wieczór wiatr znowu cichnie i muszę pomóc sobie silnikiem. Zorientowałem się już, dlaczego wszyscy tak wcześnie wpływają do portu – boją się, że zabraknie miejsc. Opływam keje raz i drugi - wszystkie miejsca pozajmowane. Ale już z niemieckiego jachtu pokazują, aby przybić do ich burty. Na zewnętrznym jachcie francuskim też ktoś pokazuje miejsce obok. Podpływam, bo stąd bliżej wyjścia i wychodząc o świcie nie narobię hałasu.
Sobota, 9.06. Wstaję o 4, ale wokół gęsta mgła, która utrzymuje się cały dzień. Uczynny Szwed zawozi mnie po paliwo. Zwiedzam miasto, fotografuję, filmuję. W rynku spotykam tę załogę niemiecką, która zapraszała mnie do burty. Próbują mi wytłumaczyć, że ojciec jednego z nich urodził się w Postominie koło Ustki. Nie przypominam sobie, abym spotkał ich w którymś porcie i tłumaczył, że jestem Polakiem z Ustki (płynę pod niemiecką banderą a mówię w tym języku bardziej przy pomocy rąk). Ale skądś wiedzą, nie tylko oni, że na tym jachciku płynie Polak z Ustki. Nawet podają polskie nazwy miejscowości, a nie ich starą, niemiecką nazwę.
Niedziela, 10.06. O świcie wypływam. Lekkie zamglenie, wiatr słabiutki, płynę na silniku 4 godziny. Znowu emocje przy przecinaniu bornholmskiej autostrady. Jakiś jacht niemiecki pomagający sobie silnikiem i autopilotem, pakuje mi się przed dziób. Mijam go tuż za rufą i nagle machanie rąk (z piwem) zgromadzonej przy stoliku w kokpicie załogi. Słyszę głośno, prawie po polsku: dzień dobry, Edward. Odpowiadam, prawie po niemiecku, i też macham ręką. Pokazują, że pali mi się światło na maszcie. Fakt, echosonda jest włączona, ale skąd oni mnie znają?
 

Grossenbrode - Fahre  (prawie pod mostem)                                         Wpływam do Ustki !

    
Po prawej burcie wielokrotnie mija mnie szybki katamaran pływający między Ystad a Ronne na Bornholmie. To jakby potwierdzenie, że płynę we właściwym kierunku. Dzisiaj również wiatr cichnie przed wieczorem i muszę pomagać sobie silnikiem. Wpływam do mariny Norrekas. Jest wieczór, do Ronne kilka kilometrów. Prysznic i idę spać.
Poniedziałek, 11.06. Słabiutki wiatr i od 7 płynę na silniku. Zaraz po wyjściu z portu widzę jakiś dozorowiec, który zaczyna wolno płynąć w moim kierunku. Kie licho, o co mu chodzi? Rozglądam się wokół i naturalnie – zapomniałem o banderze. Szybko ją stawiam i okręt zawraca. Tracę sporo czasu i paliwa aby ominąć flotę wojenną, tworzącą jakąś zaporę wokół Ronne. Dopiero po południu mogę płynąć w kierunku Ustki. Wiatr czasem budzi się, czasem zasypia. Ławica Słupska niczym zarastające jezioro pokryte kolorowymi plamami. Przed zachodem słońca wiatr znika i kołyszę się na leniwie oddychającym morzu. Piękny zachód słońca zostawia długo utrzymującą się poświatę. Później niesamowity wschód czerwonego księżyca w pełni. Spać w taką noc to grzech ...
Wtorek, 12. 06 Przed świtem wreszcie trochę wiatru. Płynę wzdłuż poligonu i nawet trochę wpłynąłem w jego granice. Sprawdzam pozycję i uciekam na silniku tym bardziej, że słychać dobrze zabawę w wojnę i pojawił się okręt dozorujący. Koło południa robię zwrot w kierunku Ustki. Przed 15 jestem w Basenie Węglowym. Podpływam do znajomego jachtu i wołam: Roman, nie śpij, przypłynąłem. Z “Romusia” wychyla się znajoma, brodata twarz – witaj w Ustce!

Edward Zając
redakcja@ziemiaustecka.pl

__________________________

finiszujemy na VI etapie - tu rzut na taśmę:

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=264