ŻEGLUJEMY TAM GDZIE ZATOCZEK. PRZESMYKÓW i OTWIERANYCH MOSTÓW WIELE
z dnia: 2015-07-23


Andrzej Colonel Remiszewski wybrał się w rejsik ... kontrolny. Za zadanie postawił sobie skontrolować czy locyjka "PORTY NIEMIEC WSCHODNICH" (wyd. 2008) jest jeszcze w miarę aktualna. Odetchnąłem - Andrzej orzekł, że jest. A więc drodzy Mazuranci - zbierajcie się. Do września zdążycie. Na zapleczu Rugii - wody osłonięte, zielono, uprzejmie i niedrogo. Co więcej - traktować Was będą tam sympatycznie o ile nie zaczniecie głośno balangować. Dziś pierwszy odcinek wrazeń Andrzeja.

Kamizelki !
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
.
----------------------------
PS. Do fotografii Andrzeja raz jeszcze dodaję mapkę orientacyjną.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
„TEQUILA” W PORTACH NIEMIEC WSCHODNICH

Wcześniej było kilka podejść do tego rejsu. Zaczęło się utratą masztu, w kolejnym roku remont instalacji wydechowej silnika, potem polska część Zalewu okazała się tak gościnna i absorbująca, że plan zrealizowaliśmy dopiero w tym roku. Oto krótka relacja. W drugiej części zamieszczę trochę informacji o portach Niemiec wschodnich.
Zaczęliśmy w Warnemuende. Wcześniej przyjaciele przeprowadzili jacht z Pucka, odwiedzając po drodze Karlskronę, Bornholm i Rugię. Były pewne obawy związane z faktem, że jacht trafiał tam w ostatnim dniu Warnemuender Woche ale okazało się, że problemu z wolnym miejscem nie ma.
Do mariny Hohe Duene dotarliśmy w południe. Poprzednicy byli już spakowani, na jachcie strat żadnych, zamontowaliśmy tylko „magiczną skrzynkę”: uszkodzoną dwa tygodnie wcześniej ładowarkę do akumulatorów i pożegnaliśmy się. Bardzo pomocny okazał się wózek do przewozu bagażu na parking, który udostępnia bosman. Popołudnie i wieczór w Warnemuende były sympatyczne. Tłum wczasowiczów, żeglarze z zakończonych regat, znakomite jedzenie („tradycyjna niemiecka potrawa z ziemniakami i kapustą” okazała się zwykłą golonką!), a na koniec niespodzianka: świetny koncert chóru gospel ze Schwerina.
Rejs rozpoczął się w niedzielę. Miało już wiać znacznie słabiej, najwyżej do piątki i w zasadzie z baksztagu. Trasa jak na jeden dzień dość długa: z Warnemuende, dookoła Darsser Ort, wzdłuż wyspy Hidensee na zalewy za Zingst, trzeba było zmobilizować się do wczesnej pobudki. Prawie się udało: wyszliśmy chwilę po pół do dziewiątej. Ostateczny cel zmienialiśmy w ciągu dnia, ostatecznie wybierając Barhoeft. Jazda była fajna, niestety kołysania boczne podczas jazdy fordewindem i baksztagiem, a potem krótka przybojowa fala na podejściu do Gellen Strom zmusiły nasze panie do oddania hołdu Neptunowi. Sparaliżowało to też ambitne plany zrobienia obiadu na morzu, jedliśmy eintopf po jedenastogodzinnej żegludze, po 2000.
Barhoeft okazał się fajnym potem. Bosman zaczął od pokazania miejsca postoju i pomocy przy cumach, potem był jeszcze "meine polnische Freund" W sklepiku opisanym przez Jurka Kulińskiego, obok gorących bułeczek, można napić się kawy, gorącej czekolady i zjeść "kleine fruechstueck". Warto wspiąć się na wieżę widokową parku narodowego (200 m od portu). Zapłacenie 1 Euro i pokonanie 102 stopni zwraca się efektownym widokiem.
Następnego dnia, skoro świt w południe, ruszamy do Stralsundu. Już po chwili zmieniamy decyzję. Postanawiamy odwiedzić rozlewiska Rugii, ostatecznie jako miejsce noclegu wybieramy Breege. Ruch jachtów, motorówek, promów i białej floty spory, na brzegach co raz to jakaś kolorowa wioseczka i przystań. Można by tu spędzić ładne kilka dni, niestety urlopy nie są z gumy, a portfele to nie worki bez dna. Sporo jachtów duńskich, czasem szwedzkich, był jeden pod czerwoną banderą z białym krzyżem, Polaków usłyszeliśmy tylko z jakiejś lokalnej, czarterowej "bawarki".
Postój w Breege komfortowy, choć ciut za dużo turystów - pasażerów intensywnie kursujących statków linii - Ralswiek-Breege-Hiddensee. W porcie cztery fajne knajpki, każda o innym charakterze. Niestety daliśmy się zmylić opisowi Jurka Kulińskiego: do plaży od strony pełnego morza jest faktycznie od granicy miejscowości kilkaset metrów ale od portu dwa kilometry!
No i ostrzeżenie: torów wodnych trzeba trzymać się naprawdę dokładnie. Głębokości torów są cztero- a nawet sześciometrowe ale dosłownie metr na zewnątrz linii bojek zdarzyło nam się przytrzeć przy zanurzeniu 1,5 m. Gorzej było kolejnego dnia, będąc jeszcze na torze siedliśmy, przechylanie jachtu nic nie dawało, już podchodził do nas większy jacht pod identyczną, niebieską banderą z żółtym krzyżem, gdy ruszyliśmy. Okazało się, że "coś" trzymało ster. Zielsko jak na Dziwnie?
Kolejny dzień to wreszcie Stralsund. Warto odwiedzić to miasto i warto mieć więcej czasu. Urok starych uliczek, wspaniale zabytki, przede wszystkim ceglany, niemiecki gotyk, uliczne rzeźby, stary port. Przywrócony do pierwotnej nazwy "Gorch Fock", znany wielu polskim żeglarzom jako "Towariszcz", a raczej "towariszcz motoriszcz". Knajpki. Dla hobbystów muzea. Namawiam.
Ruszamy w drogę. Cel Greifswald. Wstrzeliwujemy się dokładnie w otwarcie mostu w Wieck. Na samym początku dwa relikty: żaglowiec "Greif" - ten z kolei znany polskim żeglarzom jako "Wilhelm Pieck", a zaraz za mostem będący nieustannie solą w oku Jurka Kulińskiego kuter "Kalinin". Tu cała załoga przyłącza się do Jurka, uradziliśmy, że warto by zrobić happening polegający na przemalowaniu nazwy na "Adolf Eichmann" na przykład. (do młodszych Czytelników: nie będę brukał tego tekstu wyjaśnianiem kim byli właściciele niesławnej pamięci nazwisk powyżej, odsyłam do Wikipedii). Za to obok supernowoczesne wrota sztormowe w końcowej fazie budowy. Warto się przyglądać panowie projektanci kanału przez Mierzeję Wiślaną.
Sam Greifswald fascynujący. Znów urokliwe uliczki i wspaniały gotyk. No i z racji, że to miasto uniwersyteckie, wreszcie sporo młodzieży, luzu i zabawy na ulicach i trawnikach. Przed Uniwersytetem wyniosły pomnik burmistrza Rubenowa, uznawanego za dobroczyńcę Uniwersytetu, z jednej strony postać i Trzy Korony szwedzkie, z drugiej postać i koronowany orzeł. Dopiero w Wikipedii doczytałem się: "W czterech niszach pomnika stoją rzeźby postaci ze sfery władzy, które uznane są za dobroczyńców uniwersytetu: książę wołogoski z dynastii Gryfitów Warcisław IX, książę pomorski Bogusław XIV z dynastii Gryfitów, król Szwecji Fryderyk I i król Prus Fryderyk Wilhelm III. Pod postaciami umieszczone są herby, kolejno Greifswaldu, Pomorza, Szwecji i Prus".
W knajpce obsługuje nas kelnerka Polka. Z drugim mężem, Polakiem ze Szwecji przenieśli się ze Świnoujścia, kupili za grosze przepięknie położoną posesję nad morzem (dokładnie nad Greifswalder Bodden), żyją spokojnie, nieco sennie, jak w wiejskim zakątku. A do rodziny jak z Wejherowa do Gdańska.
Następny cel to Wolgast i wejście w Pianę. Po drodze jednak odwiedzamy Peenemuende. Część z nas wizytuje muzeum w budynku po byłej elektrowni ośrodka rakietowego Hitlera. Mnie dostatecznie zadowolił widok odstawionych jako muzea okrętów rakietowych: poradzieckiego podwodnego U461 i poenerdowskiej korwety. Postój niby płatny ale nikt opłaty nie pobiera, toaleta niby nieczynna ale dostępna, piwo na statku - barze najlepszym akcentem tego miejsca.
Wolgast to kolejne urocze miasteczko. Z powodu liczby mieszkańców i dominującego nad nim gotyckiego kościoła kojarzy się najbardziej naszym Puckiem. Może tak jest tylko wieczorem ale było sennie, pusto i spokojnie. W kościele trafiamy wprost na koncert bluesa pomieszanego z gospel w wykonaniu solisty akompaniującego sobie na elektrycznym pianinie. Dodatkowo atmosferę "robi" postój wewnątrz malej ale wciąż czynnej stoczni jachtowo-kutrowej, granie żab w szuwarach koło pomostów, nadpróchniałe deski tychże pomostów (choć trzeba przyznać, że w ciągu dwóch lat ich część wymieniono na nowe). Taka trochę podróż w czasie, o 300 i o 40 lat
Dzień najtrudniejszy: musimy przejść oba mosty zwodzone i dopłynąć do Zalewu. Oznacza to wyjście na wodę o barbarzyńskiej godzinie 0730. Cel jeszcze nie wybrany, mam ochotę na Usedom, którego jeszcze nie znam.
Wszystko idzie sprawnie. Na początek 4,5 węzła na silniku przeciw dość słabemu wiatrowi pozwala nam zajrzeć na moment do uroczego baseniku w Rankwitz, potem już jazda z wiatrem na foku, Przejście Zecheriner Bruecke praktycznie z marszu, jesteśmy punktualni jak Pendolino.
Mamy więc czas na krótką wizytę w Karnin, tyle co zjedzenie "wursta" i zrobienie kilku "selfie". Na szczęście jeszcze nie znam relacji kolegi z Sailforum o ataku szalonych kotów z posesji obok przystani i doskonałej obojętności służb - i policji i pogotowia ratunkowego. Za to podoba nam się informacja turystyczna - po polsku. Podejmujemy decyzję: Usedom dla nas ryzykownie płytki, cel Monkebuede. Turystyczna, niegdyś rybacka, wioska, zadbana, urokliwa, cicha i spokojna. Postój można powiedzieć komfortowy. Obok portu fajna plaża, restauracja, z drugiej strony basenu mała stocznia. W Monkebuede latem zdarzają się koncerty, widzieliśmy plakaty jakieś orkiestry dętej i "Śpiewaków z Monkebuede". No i dojazd z Polski samochodem łatwy i szybki.
Kolejny dzień to dwugodzinny skok do Ueckermuende. Za to możemy długo spać, powoli się wybierać w drogę. Ueckermuende to świetne miejsce. Myślę, że doskonałe także jako port rezydencki dla armatorów z Zalewu. Dojazd podobny jak do Kamienia Pomorskiego, czy Trzebieży (która i tak jest w upadku, o czym być może napiszę, gdy tam dopłynę), dużą ilość miejsc i wszelkie serwisy pod ręką - szkoda, że koło Gdyni nie ma takiej alternatywy. Miasto zadbane, choć jak wszystkie odwiedzone nieco puste. Gdyby nie turyści... Co charakterystyczne dla całego wybrzeża, to wiek żeglarzy i turystów - średni i "późniejszy średni". Po wpłynięciu do Polski jeszcze Nowe Warpno robi podobne wrażenie, potem Polska to ruch, biznes i życie. Nawet maleńka Stepnica wydaje się rojna i gwarna za dnia. Po za plażą, knajpami, są sklepy, usługi, pracuje przetwórnia ryb, gdzieś buduje się nowa droga, w porcie trwa budowa, obok portu powstaje jakaś duża hala przemysłowa. W parku grupa młodzieży z krajowych warsztatów teatralnych, na boiskach szkolnych grają i biegają dzieciaki. Ten kontrast to widomy przejaw Ostflucht. Oni mają pieniądze ale brak im chyba ludzi i woli. Choć to subiektywne odczucie wakacyjnego gościa.
Wracając do Ueckermende: bardzo ciekawa wydaje się część portu powyżej mostu zwodzonego w centrum miasta. Most jest otwierany kilka razy dziennie (rozkład na budce na wjeździe, niestety zdjęcie nie wyszło i nie mam zapisanych godzin). Dla rezydentów to pewnie żaden problem.
Na rynku kilka knajpek, w tym lokalny browarek produkujący i sprzedający na miejscu. No i kelnerka Polka, tym razem studentka germanistyki ze Szczecina, dorabiająca w czasie wakacji i szlifująca język. Dalej dziwaczny "schloss" sklejony z potężnym nowoczesnym ratuszem. Sporo interesujących kamieniczek, które przetrwały zawieruchy dziejowe. Pouczająca była lista właścicieli jednej z ich, położonej na rynku, wymalowana chronologicznie na elewacji, z dziurą na lata 1949 - 1990.
O przystani w Koenscher Kanal, którą "odkryliśmy", piszę w drugiej części. Tam nie napisałem o dość frywolnych "prywatnych" dekoracjach i pozostałościach ożywionych balang przy domku Hafenmeistra. Ilość pustych butelek po winie może zaimponować. Niespodziewana atrakcją, po za wizytami łabędzi i kaczek, było "coś" w wodzie. To coś kilka razy na godzinę wyskakiwało z pluskiem na powierzchnię, nigdy jednak nie zdołaliśmy dojrzeć co to. teorie były różne: od drapieżnej ryby, poprzez "hul Robak na wodę" aż po Potwora z Uecker Ness. A nocą koncert ptasi: klaskanie, trele, gwizdy, śpiewy. W centrum miasta!
Ostatni dzień do szybki przeskok do Nowego Warpna. Kończymy w rzęsistej ulewie, żegnającej kończącą urlopy załogę. Porcik przedziwny, wart osobnego opisania, więc tu przemilczę.
Na zachętę trochę fotek zrobionych telefonem, przepraszam za jakość.
No i czas na refleksję. Wybrzeże warte odwiedzenia. Blisko, generalnie odsłonięte od sztormów, z dobrymi prognozami i gęsto rozmieszczonymi marinami. Ceny strawne. Ludzie życzliwi, nie spotkałem się, teraz i dwa lata temu, z ani jedną sytuacją nieprzyjemną. Miałem takie subiektywne odczucie, że im bardziej na wschód, tym mniej solidnie traktowano swe obowiązki ale uśmiechu i chęci pomocy nigdzie nie brakowało. Były natomiast przypadki absolutnej nieumiejętności poprawnego obsłużenia czytnika karty płatniczej. Reliktów minionego ustroju prawie nie widać, pamięć o poległych w czasie wojny jest kultywowana dyskretnie.
NAMAWIAM!

Zdjęcia:
Zdjęcie 1 Komu w Gdańsku przeszkadza pływanie na żaglach?
Zdjęcie 2 "Tequila" w Hohe Duene
Zdjęcie 3 Imigranci przybędą do Warnemuende?
Zdjęcie 4 Zza Zingst widać Bałtyk (wieża w Barhoeft)
Zdjęcie 5 Oceaneum w Stralsundzie
Zdjęcie 6 Przewodnik miejski w Stralsundzie
Zdjęcie 7 "Gorsza Foka" w Stralsundzie
Zdjęcie 8 Lepszy "Gryf" w Greifswaldzie (Wieck)
Zdjęcie 9 Wrota sztormowe w Wieck
Zdjęcie 10 Panienka z okienka wabi żeglarzy przybyłych do miasta Gryfa...
Zdjęcie 11 ...a z tyłu ma niespodziankę, czy to ty, tatusiu?
Zdjęcie 12 Kto to stoi przez Uniwersytetem Greifswaldzkim?
Zdjęcie 13 Kościół dominuje nad Wolgastem
Zdjęcie 14 Czego trzeba zejmanowi - wiedzą w Ueckermuende
Zdjęcie 15 Za mostem na Uecker

Żyjcie wiecznie!

Andrzej w kamizelce Colonel Remiszewski

Tekst zawiera wyłącznie osobiste i prywatne obserwacje autora

 artykułu

 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=2788