O ODLUDNYCH JESZCZE REJONACH NASZEGO MORZA
z dnia: 2019-09-12


 

Michała Kozłowskiego – miłośnika i eksperta od odludnych wysp, wysepek, przesmyków i zatoczek północnego

Bałtyku nie mam co Wam przedstawiać. Co roku SSI publikuje Jego wspaniałe, szczegółowe, fachowe artykuły o żegludze

w rejonach gdzie diabeł mówi dobranoc. Za czasów ZSSR – dosłownie. Michał na tropach diabła. Pasjonujące,

Zazdroszczę Michałowi bo temat pobieżnie kiedyś poznałem. Colonel – zagorzały zapadnik (franc.) bawi się w

peregrynację cywilizowanego zachodniego Bałtyku. SSI ma całe nasze morze na oku.

Michałowi bardzo dziękuje. Żal tylko, że pisuje do SSI tak rzadko. A pisać może i powinien nie tylko o rejsach bo

znane mi są Jego kompetencje.

Dziękuję za zapewnienie dotyczące kamizelek

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

-----------------------------------------

Don Jorge

Koniec wakacji to czas na relacje z rejsów, niedawno zakończyłem swój.
Miałem już nie płynąć do Estonii, ale mnie zauroczyła i kilka miejsc jeszcze chciałem zobaczyć. Rejs tradycyjnie rozpoczęliśmy od transportu jachtu z Jadwisina do Górek Zachodnich. Popłynąłem razem z kolegą Tadeuszem, moim jachtem Mazu 2, typ Odys 28. Pierwszy etap był już niemal nudny, bo znów do Vandburga na Gotlandii nas zawiało. W porcie się trochę popsuło, toalety zamknięte i potrzebna karta, gdy dostaliśmy kartę to prysznic nie działał. Przepłynęliśmy na Łotwę do Ventspils i tu jak zwykle sympatycznie, powstaje nowa marina obok i jest tam duży dźwig samojezdny. Mieliśmy tutaj kontrolę dokumentów, na jacht pogranicznicy nie wchodzili. Miasto zadbane i warte pospacerowania, szeroka piaszczysta plaża, ładny park z kotwicami

  .

Trasa                                                                     Załoga: Tadeusz, Michał - skipper, Stanisław:                                                                  

.

Kolejne odwiedzone miejsce to już Estonia, stanęliśmy na Saremie w nowo zbudowanym porcie Kõiguste. Jest w głębi zatoki i schowany za cyplem, całkowicie ochrania to od fal. Port ma wszelkie udogodnienia i może przyjąć kilkadziesiąt jachtów, lecz byliśmy jedynymi gośćmi. Opłata 20 z prysznicem. Bosman odebrał cumy, uwędził rybki i upiekł chleb dla nas. Okolicę zwiedziłem, ale innych atrakcji oprócz odludzia nie stwierdziłem. Pewnie warto było pojechać rowerem, bosman nawet chciał pożyczyć. Rano pioruny waliły niedaleko, więc opóźniliśmy wypłynięcie. Na morzu zatrzymali nas Estończycy i dopytywali o cel podróży, nawet zdziwiłem się, że znali tę wyspę.


Harilaid

.


Harilaid - wraki

.


Wyspa Harilaid

.

Kolejne miejsce miałem od dawna zaplanowane, to wyspa Harilaid. To maleńka wyspa pomiędzy wyspami Hiumą a Vormsi. Wyspa jest bezludna, kiedyś była na niej baza radziecka. Pozostały budynki, maszty, resztki pomostów, wraki. Dnia zabrakło i zakotwiczyliśmy o zmroku. Godzinę wcześniej dzwonił kolega i słysząc, że jeszcze płynę mówił, że w Warszawie już jest noc to jak możemy jeszcze coś widzieć. To efekt płynięcia na północ, noce się robią krótsze. Kotwiczenie przy wrakach wystających z wody jest emocjonujące, dobrze, że wiatr nie był zbyt silny. Chwilę później zapadła czarna noc\ to godzina 23\ Wiatr ucichł i rozniosło się zawodzenie fok, taki koncert słyszałem po raz pierwszy, ale zapamiętam na długo. W pobliżu na dużej płyciźnie z głazami jest rezerwat. Fok musiało być wiele, bo głosy dochodziły z kilku stron. Dopiero o świcie mogłem się rozejrzeć, lecz wśród kamieni już ich nie dostrzegłem. Pewnie było zbyt daleko. Rano ruszyłem pontonem na podbój wyspy. Falochron nie nadaje się do cumowania, obok wystają resztki okrętów. Na wyspie mieszkają tylko ptaki, na okolicznych skałach jest ich pełno, są bardzo płochliwe. Ktoś wykorzystuje wyspę na strzelnicę, bo widać wiele miejsc, które były tarczą. Są ślady po ogniskach i grillach. Warto zaplanować tu wieczór na wyspie a z pewnością zostanie na długo w pamięci. Pogoda musi być stabilna, bo kotwicowisko niepewne. Trochę drzew, ale głównie jałowce i dzika róża. Budynki mają jeszcze dachy. Wieżyczka obserwacyjna ma niestety już spróchniałe szczeble i poręcze, więc lepiej nie wchodzić. Później podpłynął rib straży granicznej i wysadził gości na wyspę. Przycumowali do naszej burty i poprosili o dokumenty jachtu i nasze. W poprzednich latach nigdy dokumentów nie okazywałem a to była kolejna kontrola w tym roku.


Osmussaare - przystań

.


Północny cypel wyspy Osmussaare

.

Następne miejsce to również odludzie. Wyspa Osmussaare od dawna budziła moją ciekawość, na relacje cumowania polskimi jachtami nie trafiłem. W poprzednich latach do wyspy próbowałem podpłynąć dwukrotnie, dotychczas trafiałem na silniejsze wiatry i falę. Mapy i opisy nie rozwiewały wątpliwości o głębokościach na podejściu, więc byłem ostrożny. Motorówki przywożące turystów z Dirhami cumują do pomostu, one nie mają dużego zanurzenia. Teraz sprawdziłem osobiście, na podejściu są trzy bramki z pławami i głębokości były powyżej 2m. Pod koniec echosonda trochę straszyła, bo pokazała głębokości koło 1, 4m, faktycznie były to chyba rośliny. Zacumowałem do pomostu bez ocierania się o dno. Na zawrócenie łódki już głębokości zabrakło \ zan. 1,4m\  Pomost porządny, miejsc starczy dla 6 łodzi, tylko raczej z mniejszym zanurzeniem. W zatoce dogodne miejsce do kotwiczenia, wykorzystywane było od wieków. Na podejściu sam piasek, tylko trochę głazów po bokach. Gdyby głębokości nie pozwoliły zacumować to planowałem tu zakotwiczyć i popłynąć pontonem. Przy porcie jest domek z sauną, można wynająć, bo są podane telefony. Można zamówić transport do latarni, ale to grzech zwiedzać taką wyspę samochodem. Prądu i wody brak, śmieci nie wolno zostawiać, toalety skromne, za postój nie płaciliśmy. Wyspa obrośnięta dziką różą, jałowcami i jarzębiną, trochę sosny. W kilku miejscach dla gości są porobione ławki, grille i toalety.  Na wyspie przed wojną mieszkało 130 osób, później Rosjanie wszystkich wysiedlili. Przywieziono dwa tysiące robotników i rozpoczęto budowę umocnień. Po mieszkańcach pozostały tylko resztki domów i kościoła. Idąc z portu mijamy dzwonnicę z cmentarzykiem. Kościół nie przetrwał wojny i odbudowano tylko dzwonnicę. Wzdłuż zachodniego brzegu ładny widok na kamieniste plaże pełne ptaków. Dalej zadbany pomnik i grób poległych w 1941 Rosjan. Niedaleko jest bunkier dowództwa obrony, niestety wejścia do podziemi nie znalazłem. Wszędzie były powalone drzewa i krzaki, jakby specjalnie chcieli ukryć wejście. Są pozostałości kilku stanowisk baterii kalibru do 180mm i koszarów. Po wojsku została tylko czynna stacja radarowa, budynki obok zrujnowane, wszystko otoczone nowym płotem z drutem kolczastym. Na północnym końcu wyspy jest latarnia z zabudowaniami. Kilkumetrowy klif wapienny uniemożliwia zejście do wody, to znakomity punkt widokowy na otwarte morze.

Podczas pierwszej wojny światowej w pobliżu wyspy Osmussaare wszedł na mieliznę krążownik „Magdeburg”. Okrętu się nie udało uratować i w obawie przed przejęciem przez Rosjan został wysadzony. Wybuch był przedwczesny i zabił 15 członków załogi, reszta została ewakuowana. Poległych pochowano w Gdańsku. Okręt „Schleswig Holstein” wpłynął do Gdańska, w 1939  pod pretekstem, aby uczcić pamięć ofiar „Magdeburga”...
„Schleswig Holstein” zatonął w Gdyni w grudniu 1944 po bombardowaniu. Po podniesieniu z dna w 1946 został wypełniony łupami wojennymi i przetransportowany do Tallina. Remont był nie opłacalny. Został osadzony na mieliźnie koło wyspy Osmussaare i wykorzystywany, jako cel do ostrzału. Obecnie zatopiony, z wody nie wystaje. Tak historia zatoczyła koło. Spotkanie człowieka na tej wyspie to wydarzenie. Wszędzie po wyspie chodzą tylko owce. Gdy doszliśmy do latarni przyłączył się do nas piesek, trudno w to uwierzyć, ale oprowadził nas po wyspie jak wytrawny przewodnik. W kilku miejscach zbaczał z drogi, po chwili wracał i znów zbaczał. Po powrocie sprawdziłem gdzie nas chciał zabrać i wróciłem na te miejsce, bo pies miał rację. Przegapiłem bunkier i stanowisko baterii. Wieczorem usiadłem na klifie, wpatrując się w puste morze słuchałem plusku fal. Dla takich chwil warto odwiedzać miejsca z dala od utartych szlaków.


Wyspa Vaike-Pakri

.

Wpłynęliśmy do pobliskiego portu Dirhami, to wygodne miejsce do postoju i warto tu wpływać. Zatankowaliśmy paliwo i popłynęliśmy dalej, bo port ten poznałem  już wcześniej. Na noc zakotwiczyłem przy wyspie Väike-Pakri. Tutaj stałem dwa razy, ale miejsce jest tego warte. Poprzednio zwiedziłem dokładnie tę wyspę i mnie zauroczyła. Teraz poszedłem na sąsiednią, bo tu są dwie wyspy połączone mostkiem. Suur-Pakri jest bezludna i była wykorzystywana przez Rosjan, jako poligon, pozostałości wszędzie się walały. Ani jednej osoby nie spotkałem, tylko byki się pasły. Wróciłem zmordowany, lecz uszczęśliwiony. Widok wioski na Väike-Pakri trudno opisać, trzeba zobaczyć.

Następnego dnia popłynęliśmy do Tallina do portu Pirita. Przyjechał trzeci załogant Stanisław i musieliśmy uzupełnić zapasy.  Autobusy kursują często opłata kartą w autobusie, powrót taksówką 10EUR. Zwiedzanie starówki, niestety kościół św. Olafa jest remontowany i wejść na wieżę nie można. Wieża była najwyższą w Europie w XV wieku. Kolejny port był oddalony o kilka mil. Wpłynęliśmy do portu na wyspie Naissaar a tu zaskoczenie, port jest w trakcie dużego remontu i chwilowo odradzam wchodzenie. Do głowy by mi nie przyszło by płacić za postój na placu budowy, niestety bosmanka poprosiła o 25. Biją nowe larseny i zmieniają całą obudowę falochronu z nawierzchnią. Pogłębiarka pracowała w torze podejściowym. Po zakończeniu prac będzie to doskonały port dobrze osłonięty od wiatru i fal.  Natrafiłem na informacje, że port był umocniony zdemontowanymi płytami z krążownika „Magdeburg”. Szukałem ich w złomie z rozbiórki, lecz nie znalazłem. Nawet tory kolejki są naprawiane, więc zostanie uruchomiona dalsza linia wąskotorowa. Jest mnóstwo umocnień i była tu fabryka bomb. Wyspę opisywałem w poprzednich latach, więc teraz pominę. Obeszliśmy wyspę i popłynęliśmy dalej. Miałem jeszcze w planach zakotwiczyć do kilku małych wysp estońskich, niestety prognozy pogody nie dawały nadziei na delikatne wiatry w najbliższych dniach. Zmieniłem kierunek podróży, bo zakotwiczyć i tak by się nie dało. Wyspy pominięte to: Keri, Aksi, Rammu, Mohni i Vaindloo, może ktoś inny zwiedzi i opisze. Trochę szkoda, bo rejs po samych takich wyspach byłby zupełnie odmienny od normalnie opisywanych. To Bałtyk na wyciągnięcie ręki a taki nieznany. Ten etap był dłuższy i bardziej kłopotliwy. Po nocy spędzonej w morzu i przyjęciu wielu burz zacumowaliśmy w Finlandii na półwyspie Hanko.


Hanko

.

Marina Hanko robi wrażenie, bo skały dookoła. Miejsc wolnych jest wiele. Część mariny jest na wyspie i na ląd trzeba płynąć promem. Są dwa wejścia do portu, zatem można wybierać zależnie od kierunku wiatru. Postój 25 razem z prysznicami. Na zwiedzanie warto zarezerwować trzy godziny. Kolejnym portem bardziej wymagającym była wyspa Utö. To zlepek kilku wysp z portem wewnątrz. Sporą część zajmuje wojsko i widać wieżyczki baterii. Na podejściu podnosiły ciśnienie wystające z wody skały i rozbijające się na nich fale. Port widać dopiero po kilku zakrętach i wpływanie trzyma w napięciu. Bliżej jest port gościnny a dalej przy falochronie miał być darmowy. Darmowy obecnie kosztuje 20. Prąd jest, toalety skromne. Do wyspy przypływa prom. Dwadzieścia mil na południe od wyspy leży na dnie prom „Estonia” i obok pancernik „Ilmarinen”.


Port Karehamn

.

Następne odwiedzone miejsce to stolica Alandów Mariehamn \30\. Tu już byłem, ale łatwo nie było, bo wejście nocne z silnym wiatrem. W porcie po zacumowaniu wiatromierz wskazywał 10m/s. Dużo wolnych miejsc w porcie. Zwiedzanie muzeum z „Pomernem” obowiązkowe. Przy muzeum tablica z nazwiskami zaginionych na morzu bardzo smutna, większość zaginionych miała koło 20 lat.

Następne odwiedzone miejsce to wyspa Fårö, odległość 150 mil i wiatry niesprzyjające mocno nas zmęczyły. Stanęliśmy w Lauterhorn. Zwiedziliśmy skały okoliczne. Gdy ktoś szuka miejsc odludnych to trudno o lepsze. W pobliskim zabytkowym domku przy drodze jest księga pamiątkowa i są wpisy po polsku. Toalety dostępne, prysznic wymaga monet 5 koronowych, postój 150 koron. W jednym z domków ogólnie dostępna biblioteka, pewnie ludzie zostawiają książki i przewodniki. Pojawił się automat do opłat, lecz skrzynka z kopertami również czynna. Popłynęliśmy do Visby, tu pełno wolnych miejsc dla gości. Polacy pewnie często tu bywają, bo flaga wisi stale. Zwiedzanie zamku i zakupy. Stacja paliw jest w sąsiednim basenie, trzeba zamawiać w marinie i wtedy bosmanka idzie tankować. Spacer w nocy po uliczkach Visby to duża przyjemność. Kolejną do odwiedzania mieliśmy wyspę Oland, port Kårehamn. Na Olandi od wschodu jest mało portów, więc ten warto zapamiętać. Port dla dwudziestu jachtów a stały cztery, było kilkadziesiąt kamperów. Podejście oznakowane i głębokości przekraczały 3m. W porcie trochę strach, gdy zobaczyłem dno, lecz to zasługa czystej wody, głębokości ponad 2,5m. Slip z wózkiem do wyjmowania kutrów. Prysznice na monety 5 kr, postój 110 koron- to najtańszy port z tegorocznych, bo często płaciliśmy 25. Kawiarniosmażalnia na miejscu i cisza absolutna pomimo wielu gości z kamperów. Siedzą oni na fotelach między kamperami ściśniętymi jak śledzie i milczą, trudno zrozumieć jaką mają z tego przyjemność. Ja bym gdzieś stanął na odludziu a do portu przyjechał tylko zatankować i wykąpać się. W pobliżu portu jest plaża z pomostem dla kąpiących i piaskiem. W nocy było słychać stada gęsi. Wiatr zupełnie ustał to na silniku popłynęliśmy do Polski. Pierwsze mile płynęliśmy w gęstej mgle, taką widoczność pierwszy raz spotkałem. Dobrze, że do statków daleko było. Zacumowaliśmy we Władysławowie i poszliśmy prosto na zupkę rybną i dorsza. Przepłynęliśmy do Helu i znów nadrabiamy zaległości w rybkach. Kolejny odwiedzony port to Jastarnia, tu niestety prosto na dźwig i powrót do Warszawy. Dźwig w Jastarni kosztował tylko 90zł a w Górkach Zachodnich 300. Cały rejs trwał 30 dni, przepłynęliśmy 1200 mil. Odwiedziliśmy 11 wysp. Wiatry w tym roku były niestety niezbyt korzystne, najczęściej wiatr w twarz i halsówka lub brak wiatru, wiele burz, ale ciężkich sztormów nie było. W Estonii tradycyjnie brak jachtów.

Kamizelki ratunkowe i szelki były stale wykorzystywane.

Michał Kozłowski

 

 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3532