WYŻSZOŚĆ NASZEGO MORZA NAD ŚRÓDZIEMNYM TO AKSJOMAT
z dnia: 2021-10-05


O ile werdykt o wyższości Świąt Wielkiej Nocy nad Świętami Boźego Narodzenia j

est nadal procedowany(nowomowa), to sprawa wyższości Naszego Morza (Mari Nostro)

nad Śródziemnym ma już status aksjomatu.Ale i aksjomat można podeprzeć dodatkowymi

argumentami, zwłaszcza gdy chodzi o atrakcyjność północnychzakamarków Bałtyku, który

zaciekle broni się przed degenerującą cywilizacją.

Michał Kozłowski to wytrwały i wytrawny badacz tamtych stron.  Howgh !

W imieniu Czytelników i Skrytoczytaczy SSI bardzo dziękuję za kolejny raport.

Żyjcie wiecznie!

Don Jorge

--------------------------------------------------

Drogi Don Jorge,

W tym roku z planami wakacyjnymi czekałem niemal do ostatniej chwili. Bałem się niespodzianki, pamiętałem ubiegłoroczne problemy z zamykaniem granic. Ostatecznie za cel rejsu wybraliśmy Rygę. Popłynąłem podobnie jak w poprzednim roku razem z moim kolegą Tadeuszem Stecem. Jacht to sprawdzony na Bałtyku Odys 28 „MAZU”. Rozpoczęliśmy od nocnego transportu jachtu z Jadwisina do Górek Zachodnich.


Szybkie wodowanie i taklowanie, drugiego sierpnia o godzinie 13 już mijaliśmy główki portu. Gdy minęliśmy Hel wywołała nas Straż Graniczna. Zadali kilka typowych pytań, skąd, dokąd i dziękuję. Wiatry dopisywały, bo mieliśmy baksztag 5-7B, trochę tylko fale urosły.

Po dobie płynięcia już cumowaliśmy w Kłajpedzie. Tu wszystko bez zmian, cena 20 e za cumowanie i prysznice. Maseczek nie widziałem nigdzie. Zwiedziliśmy Starówkę i pospacerowaliśmy wzdłuż kanału. Następnego dnia ruszyliśmy do Lipawy. Po przekroczeniu granicy łotewskiej przyszedł sms z informacją o obowiązku zarejestrowania się w systemie covid na dwa dni przed przekroczeniem granicy. Dotyczy to również zaszczepionych i za brak będą kary. Rejestracja była łatwa i na skrzynkę pocztową przyszedł kod. Nikt się później o niego nie pytał. Pogoda nadal dopisywała to kolację już jedliśmy w marinie.


Lipawa

.

W Lipawie, zrobiono nowe pomosty z y bomami. Bosmanat i sanitariaty są w nowiutkim pawilonie przy samych pomostach. Mogli by z Władysławowa przyjechać i pooglądać. Osiemnaście euro i wszystko w cenie. Mieliśmy daleki plan wycieczki, więc zamówiliśmy taksówkę. Objechaliśmy miasto i równocześnie zyskaliśmy sympatycznego przewodnika. Zwiedziliśmy całą Karostę, większość starych budynków się rozpada. Część jest otoczona nowym płotem z tablicami „teren wojskowy”. Kilka budynków jest odrestaurowywanych. Zwiedziliśmy cerkiew w Karoście. Na skwerze przy wejściu jest pomnik poległych w bitwie pod Cuszimą. To największa klęska floty rosyjskiej. Utracono większość okrętów i tysiące marynarzy, przy znikomych stratach japońskich. W opisach przebiegu bitwy natrafiłem na ciekawą informację. Wśród oficerów był Polak. Podczas narady przeciwstawił się poddaniu okrętów. Chciał walczyć do końca i później okręty zatopić. Za swoją postawę został odznaczony orderem św. Jerzego. Stał się bohaterem narodowym Rosji. Opisano to w powieści Cuszima, dzięki temu oficer zyskał rozgłos. Po wielu latach trafił do Katynia i był jednym z nielicznych, którzy uniknęli śmierci. Prawdopodobnie za dawne zasługi trafił tylko do niewoli. Byliśmy na obrotowym moście Eiffla, niestety jest rzadko otwierany. Chodząc po bazarze zobaczyłem suszone ryby. Kupiłem dwie, choć Tadzio odradzał. Po zdjęciu skóry z łuskami oczekiwałem mięska. Była warstwa zasuszonych ości z mięsem grubości 1mm. Głębiej były tylko suszone wnętrzności ryby, mogli chociaż wypatroszyć. To chyba tylko dla kota jedzenie, trafiło do kosza przy gromkim śmiechu Tadzia. Na plaży wiatr przywiał pełno zgniłego zielska, pryzmy uniemożliwiały dojście do wody. Nie chcieliśmy dalej czekać na wiatr korzystny i ruszyliśmy na silniku.


Karosta - muzeum

.


Karosta - ujeżdżalnia

.



Saarema - szpyrk

..

W nocy wpłynęliśmy do portu Mõntu na Saremie. Był nabieżnik, ale poza tym cały port zupełnie ciemny. Nabrzeże dopiero zobaczyłem po oświetleniu latarką. Port nowy, z y bomami i wszystko w cenie 18 e. Staliśmy sami i dopiero zadnia dopłynęły trzy jachty. W głównym basenie stały trzy kutry rybackie. Do zwiedzania okolicy potrzebny jest rower. Na przylądku Sõrve jest latarnia, na którą można wejść, obok jest restauracja. Przylądek jest  uroczy i warto go zobaczyć. Daleko w morze wychodzi jęzor lądu usypanego z drobnych kamieni. W okolicy pełno pozostałości po wojnach. W budynkach po bazie radzieckiej urządzono muzeum.


Montu - marina.

.


Montu

.

Kolejnym planowanym miejscem była wyspa Ruhnu. Pogoda mocno się zmieniała, ciut przed podejściem zalała nas ściana deszczu. Po kilku minutach deszcz zmalał i odzyskałem widoczność, można było bezpiecznie wpłynąć. Bosman czekał na pomoście by odebrać cumy. Opłata 15 e i wszystko w cenie. Bandera polska zaraz zawisła na maszcie w marinie. Poszedłem zwiedzić latarnię Eiffla, niestety jest w remoncie i zasłaniają ją rusztowania i siatki. Zabytkowy drewniany kościół musiał osłodzić spacer do rusztowań. Można w porcie wypożyczyć rowery. Po wyspie kursują też pojazdy wożące turystów i to chyba najlepszy sposób zobaczenia wszystkiego. Płynąc do kolejnego portu znowu nękały nas burze.

Słońce wyszło dopiero na podejściu do Mersrags. To małe łotewskie miasto. Port w głębi ujścia rzeczki, są pomosty i bojki. Marina jest na terenie jakiejś zrujnowanej stoczni remontowej. Gdyby jacht wymagał napraw to warto tu stanąć. Jedna toaleta i jeden prysznic wystarczają na tutejszy tłok. Zwiedziłem miasto, ale nic ciekawego nie dostrzegłem. Sklep, kawiarnia i kościół luterański. Trochę dalej jest jezioro ze stanowiskami do oglądania rzadkich gatunków ptaków. Na brzegu morza widziałem jakieś duże białe ptaki, wyglądały jak żurawie, tylko brodziły w wodzie.  Atrakcji było niewiele to popłynęliśmy dalej. Wiatr słaby i przeciwny, więc cały dzień płynęliśmy na silniku. Wpływając do Rygi po prawej stronie toru jest port ze stacją paliw, zatankowaliśmy do pełna. Widać było kilka portów jachtowych, ale zacumowaliśmy w porcie Andriejosta. Port normalnie działa choć czytałem, że podupadł. Do starówki blisko. Staliśmy dwa dni, więc był czas na spacery. Degustowaliśmy też miejscowy trunek, to balsam ryski. Ziół w smaku pełno, sam balsam trochę wykrzywia twarz, z colą już lepiej smakuje.


Mersrags

.

O świcie ruszyliśmy w stronę półwyspu Kolka. Słoneczny dzień, szkoda tylko, że bez wiatru. W nocy na podejściu do Ventspils było już 15m/s. W porcie przy główkach stał statek i mocno świeciły jego światła rufowe. Wrażenie było, jakby właśnie wchodził jakiś kolos. Zajęliśmy ostatnie wolne miejsce z boją przy pomoście. Rozwiało się i staliśmy dwa dni. Wiatr mocno szarpał jachtem, więc założyliśmy wiele dodatkowych lin. Na pozostałych jachtach również dodano kolejne cumy. Bosman przychodził i pomagał naciągać liny od boi cumowniczych. Postój 25 e i wszystko w cenie. Miasto zadbane i warto pospacerować, szczególnie park z kotwicami robi wrażenie. Obok kapitanatu jest ciekawa wystawa znaków nawigacyjnych, stoją ustawione na lądzie z tablicami z opisem przeznaczenia. Można zobaczyć jak niewielka jest część wystająca z wody. Wiatr miał słabnąć to o świcie ruszyliśmy w stronę Gotlandii.


Windawa

.

W nocy zacumowaliśmy w Vandburgu. Stały dwa jachty rezydentów a cała reszta portu dla nas. Nie ma już bosmana pobierającego opłaty. Trzeba rejestrować się na stronie sieci portów i opłacić. Kłopot tylko jest tu z zasięgiem to łatwo nie jest. Po zapłaceniu otrzymujemy kod do sejfu z kartami do prysznica i toalety. Przy kranie z wężem i w toaletach były napisy, że woda nie nadaje się do picia. Staliśmy dwa dni, bo Bałtyk się rozhuśtał. Był czas na zwiedzenie okolicznych skałek. Znudzeni, nie czekając na zmianę kierunku wiatru ruszyliśmy w stronę Olandii.

Doba płynięcia pod wiatr i fale zakończona cumowaniem w Grönhögen. Toaleta i prysznice w cenie portu 200 SEK. Zatankowaliśmy tu paliwo i wodę. Port niemal pusty, to pewnie końcówka sezonu. Rano ruszyliśmy w stronę Polski. Niebieskie niebo, tylko wiatr po staremu od dziobu. Po drodze wpłynęliśmy na krótki postój na Utklippan. Przykro by było przepływać obok tak uroczego miejsca i nie wstąpić. Zjedliśmy obiad przy stole na lądzie i popłynęliśmy dalej.

Do Łeby wpłynęliśmy następnego dnia wieczorem. Zdążyliśmy jeszcze na rybkę smażoną do Rybaka. W marinie w Łebie wszystko po staremu, to wygodny port. Sporo wolnych miejsc przy pomostach. Trochę się rozwiało i do portu niestety wchodził rozkołys. Pozwiedzaliśmy wydmy, nasyciliśmy się smażonymi rybkami i popłynęliśmy dalej. Kolejnym odwiedzonym portem był Hel. Tu również było sporo wolnych miejsc. Przepłynęliśmy do Kuźnicy, niestety jest tu problem ze znalezieniem miejsca do cumowania. Wszystkie stanowiska zajmują kutry. Ceny w restauracjach niższe niż w pozostałych portach. Ostatni odcinek to już Jastarnia i przygotowanie jachtu do transportu lądowego.

Odwiedziliśmy: Litwę, Łotwę, Estonię i Szwecję. W żadnym z tych krajów nie proszono nas o dokumenty, jedyna rozmowa z pogranicznikami odbyła się w Polsce. Przepłynęliśmy około 1000 mil. Wiatry niestety nie sprzyjały. Kamizelki i szelki stale były w użyciu.

Pozdrawiam Michał

 

 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3817