ŚPIEW SYREN
z dnia: 2022-11-12


Treść artykułu

 

Eugeniusz Gienia Moczydłowski prezentuje książkę,

o której pisze: „przeczytałem -  nie bardzo wierząc, że

to ktoś na serio napisał”. No cóż – wygląda na to że mój

Przyjaciel Gienia (El Viejo) nie nadąża. Zupełnie tak jak ja.

A więc mój przypisek: kilka lat temu zobaczyłem na targach

„Wiatr w Woda” jacht nie tylko szkaradny, ale o absurdalnych

liniach teoretycznych kadłuba. O zgrozo – na tabliczce

informacyjnej  zobaczyłem nazwisko uznanego i cenionego

konstruktora.

Odszukałem go niezwłocznie i zapytałem co go skłoniło do

popełnienia  tej szkarady a na dodatek z gruszką dziobową.

Konstruktor posmutniał i bezradnie rozłożył ręce –

Don Jorge, takie są prawa tych czasów. Łódka ma być

oryginalna, nietuzinkowa, musi przykuwać wzrok spacerowiczów

pomostowych. Podobnie jest z książkami i nie tylko. Zwłaszcza

z damską modą i samochodami.

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

PS. Przyjaciele mi wróżą, że umrę na łupież.

=============================================

Drogi Don Jorge, 

Mam nadzieje, że ten barbarzyński świat Cię nie załamuje i trzymasz rumpel dalej pewna ręką. Przesyłam Ci kawałek, może też Ci przypadnie, bo mnie dość wpieniło. Musiałem naskrobać, choć pilne roboty czekają, a koniec coraz bliżej. 
Trzymaj się caliente i tranquilo

Twój zawsze oddany

El Viejo

----------------------------------------------------------------------------

Przyjaciel z Australii, który za młodu zbudował swój jacht i ciekawie żeglował po Pacyfiku, przysłał mi z nabożnym przesłaniem książkę: Ernest K. Gann - „Śpiew syren”, przełożył Maciej Roszkowski, Lotnicza Oficyna Wydawnicza – Jacek Janiga, Warszawa, 2013, s.392.

             

Zaraz po przeczytaniu, miałem ja przekazać wspólnemu przyjacielowi, by, jak rozumiem, też zachłystnął się tą perłą marynistyki żeglarskiej. Przeczytałem do końca nie bardzo wierząc, że to ktoś na serio napisał. Chciałem się  też dowiedzieć, czy 392 strony wypełniają tylko takie diamenty, jak dwa poniższe cytaty. Okazało się, że jednak na kilku ostatnich stronach są rysunki takielunku i to jedyny wyjątek od ducha literatury, który powtarzam, z niedowierzaniem, poniżej prezentuję.

.

Nie mogłem  nie zadać pytania po co ten Gann napisał te bajki. Bo oczywiście to tylko, lub aż, czysta licentia poetica. Ktokolwiek żeglował, musi dojść do wniosku, że gdyby opisane żeglarstwo się wydarzyło naprawdę, to pan Gann by zginął w pierwszym rejsie i miał ogromne szanse na zagładę siebie i innych „świetnych żeglarzy” w każdym z opisanych w tej bajce barwnych wyczynów. Wiemy z niezliczonej ilości przykładów, że morze zadaje śmiertelne ciosy doskonale przygotowanym statkom, prowadzonym przez kompetentnych i doświadczonych marynarzy.

.;

Tymczasem w tym  „Śpiewie syren” mamy nieustający opis błędów, lekkomyślności, niekompetencji i totalnej wręcz nieodpowiedzialności. Nie mogę wydusić z tej książki tego, co Autor chciał nam przekazać. Ogólne przesłanie jest chyba takie: Autor przez całe żeglarskie życie szukał do żeglugi wraków, albo tak przerabiał np. głównego bohatera - szkuner „Albatros” by było, niebezpiecznie, ryzykownie, głupio, dyletancko, a mimo tego, wszystko zawsze kończy się szczęśliwie wesołym oberkiem i zawsze romantycznie.

.

Żeby można było napisać taką dziwaczną książkę: przepis jak na pewno nie należy uprawiać żeglarstwa.  Czy rzecz w tym,  by zaprezentować, że pan Gann jest tak heroicznie dzielny, że żadne błędy nie są dlań jakąś przeszkodą w uprawianiu ulubionej rozrywki? Czy może z zasady nie należy się przejmować stanem sprzętu, na którym żeglujemy, gdyż wystarcza,  że się jest swoiście „świetnym żeglarzem” i ma się takich samych do pomocy. 

.

Nie mniej niż sama książka zadziwia mnie uznanie żeglarzy, którzy całym swoim żeglarskim życiem stanowią całkowite zaprzeczenie bajdurzenia pana Ganna. Prawdopodobnie chodzi im o to, że książka jest obszernym kompendium: jak żeglować nie należy, albo że jest to pouczająca parodia dobrej praktyki morskiej.  Taki żeglarski wic.  Poczytajmy:

.

„Racoon”. Była to moja pierwsza łódka, którą nabyłem za własne pieniądze i z tego powodu kochałem ją znacznie bardziej niż inne. (…) Moje podniecenie było ogromne, tak że nie sprawdziłem w jakim stanie jest osprzęt i czy jest jakaś pompa do osuszania zęzy. (…) Cały pierwszy tydzień spędziłem na doprowadzeniu do porządku różnych szczegółów osprzętu. Wkrótce jednak, jak to bywa w okolicach Przylądka Cod, pogoda stała się burzliwa. (...) Po wyklarowaniu na plaży pożeglowaliśmy z wiatrem i zaczęliśmy tańczyć na połyskujących falach. Wiatr wiał świeży, wesoły i zacząłem śpiewać o Trixie – lekkomyślnej dziewce z Bostonu. Byłem tak zachwycony „Racoonem” i świetlistym dniem, że zapomniałem o czasie i odległości, aż ląd zginął za horyzontem. W końcu zdecydowałem na zwrot i powrót. Po chwili znów żeglowaliśmy w smudze słonecznego światła. Podsumowałem przegląd barwnych przygód Trixie, ale gdy ujrzałem jak cała krawędź pokładu oddziela się od burty, mój głos osłabł. s. 47, 48.

.

Bigelow, który później był I oficerem na „Albatrosie”, przyłączył się do mnie i przyprowadził ze sobą brata bliźniaka, o którym dla wygody myślałem jako o Bigelow nr 2. Obaj byli świetnymi żeglarzami i obaj byli zafascynowani grotem Henrietty. Miał on kształt zadu hipopotama i mniej więcej ten sam kolor. Do bomu przymocowano go linką przewleczoną wzdłuż liku, głowica dowiązana była do fału kawałkiem sznurka, a przedni lik luźno przyczepiono do masztu postrzępionymi kawałkami sizalu. Maszt podtrzymywały dwie zardzewiałe stalówki, które prowadziły do jufersów napinanych talrepami z parszywej linki wykonanej z niemożliwego do ustalenia materiału. Gdy „Henrietta”  była w drodze, a zwłaszcza, gdy karaibska bryza narastała do siły świeżego wiatru, obserwowaliśmy osprzęt z niepokojem i obawami, że w pewnym momencie wszystko zwali się na dół. s. 238.

.           

Na szczęście inny przyjaciel przysłał mi namiary na dwie inne książki także o świetnych żeglarzach, które załączam i bardzo polecam uwadze. Powinny zostać przetłumaczone. Żeglarstwo się zmieniło radykalnie w ostatnich dekadach. To co kiedyś było wyprawą, wielką przygodą, jest obecnie powszechnie dostępne w ramach komercyjnych ofert, lub jest sposobem na spędzanie czasu inaczej, bo w ciasnej łódce. Łącznie z eksploracją Arktyki i Antarktyki, rejsów dookoła Przylądka Horn. Rejs dookoła świata jest niezauważalny. Nawet Krzysztof Baranowski nie może zaimponować nowymi pomysłami. Nie bardzo wiadomo za co i komu przyznawać Srebrny Sekstant. Pozostaje historia – ta dawna, nieznana w kraju, jak trzyletnie zimowanie „Frama” na wyspie Elesmere, czy niedawna epopeja francuskiej „Tary”, dryfującej przez Basen Centralny Arktyki śladami pionierskiej wyprawy Nansena na „Framie”.  To przynajmniej świetna, prawdziwa i pouczająca lektura.

El Viejo

 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3966