MAŁŻEŃSKI REJS BAŁTYCKI Z AWARIAMI
z dnia: 2025-09-24


Wszystko dobre co się dobrze kończy - mówiła moja Babcia Zosia. O taki finał oczywiście łatwiej gdy skipper od dawna żegluje na własnym jachcie i do tego ma dwie prawe ręce do napraw. Tu relacja z rutynowego bałtyckiego rejsu małżeństwa Teresy i Wiesława Cybulskich.

Żeglują na pięknym, średniej wielkości szwedzkim jachcie typu Albin Ballad. Szwedzkich jachtów pod polską banderą na Bałtyku jest sporo. Polacy docenili ich bezdyskusyjne walory – solidność konstrukcji, piękne, nie podlegające zmieniającym się modom na kształty, dzielność, no i atrakcyjne ceny. Szwedzi doceniają dobre, fachowe rozeznanie Polaków i cieszą się, że ich jachty na emerytury trafiają w dobre ręce.

Żyjcie wiecznie!

Don Jorge

==============================

Rejs awaryjny.
Tytuł tej relacji jest cokolwiek wieloznaczny, bo co może znaczyć "rejs
awaryjny”? Manewr awaryjny? Wyjście awaryjne? Hamowanie awaryjne?
Kotwiczenie awaryjne? Nie, nie... nic z tych rzeczy, co innego mam na myśli.
To rejs w czasie, podczas którego wyjątkowo prześladowały nas drobne awarie. Wprawdzie myślę, że jestem dość dobrze przygotowany do usuwania różnych usterek na jachcie... lecz w tym roku ich wachlarz był dość szeroki. Ale zacznijmy od początku. W tym roku planowaliśmy rejs w szkiery zachodniej Szwecji (plan „A”) lub szkiery wschodniej Szwecji, Alandy i południowo zachodnia Finlandia (plan „B”). Od 24 lipca do 17 sierpnia to przeszło trzy tygodnie - dość dużo czasu aby się tam poszwendać. Przygotowanie było perfekcyjne. Nowe mapy i przewodniki pokupowane, w miarę dokładne plany różnych alternatywnych tras zrobione... a więc w drogę.

.
Wyruszyliśmy z Gdyni w czwartek 24 lipca o 2020. Załoga jak zwykle
dwuosobowa: Teresa i ja. Jacht s/y „Free.Dom”, szwedzki typu Albin Ballad, LOA 9m.

/

Na początek rejsu wiatr słaby, północny. Podpieramy się silnikiem, aby o
przyzwoitej porze dotrzeć do Władysławowa. W piątek od rana musiałem
jeszcze trochę popracować, więc było to dość istotne. We Władysławowie
jesteśmy o 0300. Miejsc w Y-bomach nie ma... o nie, nie, jest jeszcze jedno, ostatnie! Trzeba mieć szczęście
. Rano Teresa sprawdza pogodę. Wszystkie kilkudniowe prognozy mówią, że trudno nam będzie szybko dotrzeć powyżej Göteborga, więc decydujemy się naplan B. Po zamknięciu mojego „biura” przygotowujemy się do wyjścia. Jeszcze raz sprawdzam jacht przed startem... a tu zonk! W komorze silnikowej jest trochę wody... hmm, trochę? Ponad litr. Już jakiś czas wcześniej zauważyłem, że podczas jazdy na silniku zaczęła przepuszczać dławica, ale w krótkich rejsach nie było tego dużo, więc postanowiłem, że wymienię dławicę po wyciągnięciu jachtu na zimę. Od wczoraj, od startu z Gdyni, na silniku jechaliśmy prawie 7 godzin i zebrało się jej więcej. W szkierach dość często używa się silnika, dlatego musiałem szybko coś wykombinować aby w prosty sposób usuwać tę wodę. Wypompowywanie ręczną pompką jest trochę kłopotliwe, toteż pomysł na tymczasowe zastosowanie prostej samochodowej pompki do spryskiwaczy był naprawdę trafny. Pojechałem do sklepu motoryzacyjnego we Władysławowie i pytam czy mają jakąś pompkę do spryskiwaczy... a facet mówi z przejęciem:

- No mam, do „Poloneza”, z kompletnym zestawem rurek, plastikowym workiem na płyn, przewodami do podłączenia, wspornikami, śrubkami, itd... 50 zł. Bierze pan?
- Super, biorę!!
- Panie! 25 lat leżało to na półce. Już kilka razy zastanawiałem się czy nie
wywalić, bo zajmuje miejsce... ale wiara, że kupi to jakiś klient była
większa. I co? Na wszystko w końcu znajdzie się chętny!!

W parę minut zainstalowałem tę pompkę w komorze silnikowej, zadziałała jak trzeba... więc w ruszamy!!

.

Z Władysławowa wyszliśmy w piątek o 1730. Wiatr w rufę, słabiutki czyli
początkowo znów jazda na silniku. Później wiatr zmienił kierunek na SW do W i wzrastał stopniowo do 10 m/s. W przystani Nabbelund, (57
° 20¢ 53¢¢ N, 17° 05¢ 26¢¢ E) w zatoce Grankulavik na północy Olandii, zacumowaliśmy w niedzielę o 0300. Wejście do tej zatoki nocą trochę podnosi poziom adrenaliny. Silną latarką taktyczną musiałem oświetlać czerwone i zielone bojki torowe (mają odblaskowe paski), no a samo końcowe podejście do przystani to już na pamięć – byliśmy tu kilka razy. O 1200 wypływamy w kierunku Vastervik, a o 1830 stajemy w ślicznej przystani klubowej na wyspie Mjödö (57° 46¢ 51¢¢ N, 16° 41¢ 41¢¢ E).
W zatoczce parę jachtów stoi na kotwicach.
W poniedziałek, 28 lipca, od rana trochę pracy, trochę spacerów po skałkach, trochę kąpieli (woda 22...23
°C) i wychodzimy o 1210 do następnej przystani, którą znaleźliśmy w naszych, nowych przewodnikach. Stugvik na wyspie Stora Alö (58° 06¢ 58¢¢ N, 16° 49¢ 03¢¢ E). Stajemy dziobem do pomostu z rufą na bojce. W zatoczce dużo jachtów stoi na kotwicach lub przy bojkach SXK. Jest to przystań klubowa z bardzo bogatym zapleczem. Tu odbywają się coroczne spotkania klubowiczów w święto Midsommar 22 czerwca. Są długie stoły biesiadne, ogromny grill, placyk do zabaw dla dzieci, jest nawet duży drewniany podest – pewnie przygotowany na tańce. (zdj.3) W nocy przyszła kilkugodzinna ulewa z bardzo silnym wiatrem NW. Dobrze, że wieczorem odsunęliśmy się dziobem od pomostu, bo ten wiatr tak napierał na jacht, że aż bojka rufowa zanurzała się całkowicie pod wodę. Rano, we wtorek, wiało jeszcze dość mocno z W ale po południu wypływamy dalej na północ. Mijamy urocze zatoczki i wysepki (niektóre zamieszkałe)...czyli mówiąc po prostu zachwycające krajobrazy szkierowe, które tak lubimy. Syrenkę ze zdjęcia znają na pewno wszyscy, którzy choć raz płynęli tą trasą. Celem dzisiejszego etapu jest zatoczka na wyspie Håskö, z dużym kotwicowiskiem, przystanią jachtową oraz fajnymi miejscami przy skałach.

   

.

Po drodze zajeżdżamy do Fyrudden (58° 11¢ 29¢¢ N, 16° 51¢ 05¢¢ E) aby uzupełnić zapasy wody i paliwa. Wieje fajnie z W i SW więc płyniemy na żaglach. W
czasie rozwijania foka druga awaria. Coś się zablokowało w połowie
rozwiniętego żagla i musiałem pójść na dziób, by ręcznie pomóc rozrolować do końca. Myślałem, że problemem jest źle nawinięta linka ale nie. Linka była OK. Przy zwijaniu foka też były problemy. Postanowiłem obejrzeć roler na postoju. Tymczasem, o 2025, dopłynęliśmy do wyspy Håskö. Wejście do zatoczki jest dość wąskie ale jest to bardzo bezpieczne miejsce do cumowania. Zasłonięte od fal z każdego kierunku (58
° 15¢ 06¢¢ N, 16° 54¢ 44¢¢ E). Stanęliśmy przy skale z rufą na kotwicy. Rano rozebrałem roler, obejrzałem dokładnie, przesmarowałem łożyska... wygląda, że wszystko jest OK. Zobaczymy. Później okazało się, że nadal od czasu do czasu się blokuje... hmmm... chyba roler do wymiany.
Poszliśmy zwiedzić port rybacki. Ciekawe miejsce. Obejrzeliśmy działający chyba jeszcze tartak, w otwartej szopie ekspozycję narzędzi rybackich, kolekcję rogów łosi, porozwieszane sieci a obok szopy malutki sklepik. O!! Nie wszyscy odpoczywają tak jak my, niektórzy pracują
O 1450 wypływamy z zatoczki i rekomendowanym szlakiem podążamy na wysepkę Risö. Tylko 12 mil. Stajemy przy skale na długich cumach dziobowych i kotwicy z rufy. Miejsce bardzo urokliwe, woda cieplutka (23°C) więc zostajemy tutaj na dwa dni (58° 24¢ 31¢¢ N, 16° 53¢ 40¢¢ E).
W piątek, 1 sierpnia, startujemy o 1045 i płyniemy na zakupy do pobliskiego Arkösund (58
° 29¢ 19¢¢ N, 16° 56¢ 37¢¢ E). Arkösund znamy i lubimy. Ładna, malutka miejscowość wypoczynkowa. Opłata portowa z energią elektryczną 350 SEK. Pieczemy chleb, uzupełniamy wodę i w sobotę rano wyruszamy z postanowieniem dotarcia na Alandy. Do wyspy Kökar jest 150 mil. Wiatr S do SE, 7 do 9 m/s, a więc fajna jazda z niezłą prędkością 6 do 7 kn. W niedzielę przed południem widać już pierwsze wysepki archipelagu alandzkiego. Płynąc do przystani Karlby (59° 55¢ 10¢¢ N, 20° 54¢ 38¢¢ E) odwiedzamy po drodze, tylko na godzinkę, wysepkę Källskär. Byliśmy już tutaj dwa razy, w 2007 i 2008 roku. Naprawdę warto zajrzeć na tę wysepkę, chociażby po to aby zobaczyć udostępnioną do zwiedzania posiadłość nieżyjącego już barona Gorana Akerhielma. Ekscentryczny baron kupił część tej wyspy i w latach 60-tych wybudował dom oraz założył fantastyczny ogród w stylu..

śródziemnomorskim (59° 52¢ 18¢¢ N, 20° 54¢ 17¢¢ E).

   

.


Do spokojnej przystani Karlby docieramy o 1540. Opłata 32 EUR. W cenie prąd, woda, prysznice, sauna. Obok restauracja i hotel. Z Karlby można wybrać się na wycieczkę rowerową szlakiem prowadzącym do labiryntów skalnych oraz punktów widokowych z panoramą na niemalże całą wyspę Kökar. Następną zatoczką, do której planowaliśmy popłynąć była zatoka Byviken na wyspie Björkö (59
° 54¢ 25¢¢ N, 21° 40¢ 42¢¢ E) z uroczymi miejscami do cumowania przy wysokich skałach, ale pogoda pozmieniała nam plany. Prognozowany południowy i południowo-zachodni sztorm, który miał trwać odponiedziałku wieczór do czwartku zniechęcił nas do zatoczki Byviken, gdyż nie jest ona osłonięta od wiatru i fal z tych kierunków. Wybraliśmy wyspę Utö (59°46¢ 56¢¢ N, 21° 22¢ 15¢¢ E). Wprawdzie byliśmy już tam w 2008 roku lecz nie zdążyliśmy wtedy zwiedzić wszystkiego. Wejście jest wąskie ale bardzo dobrze oznakowane. Cumuje się na kotwicy i dziobem do wysokiego pomostu. Od niedawna jest jeszcze nowa, przystań blisko hotelu, ale przy spodziewanych silnych wiatrach nie wyglądała na spokojną. Utö to wyspa, na której nadal stoją armaty, są bunkry, instalacje antenowe, radary... jeszcze dwadzieścia lat temu potrzebna była specjalna przepustka rządowa aby można było ją odwiedzić. Dzisiaj, stojące tam jeszcze, żółte tablice informujące o tych nakazach, podtrzymują ściski stolarskie i poplątane sznurki. Stateczki wycieczkowe przywożą tu codziennie wielu turystów. Na wyspie jest muzeum, kościół, cmentarz, poczta, kawiarenka, dobrze zaopatrzony sklep, hotel, punkt informacji turystycznej z obsługą przystani, no i może ze dwadzieścia domów. Dla jachtów opłata portowa wynosi 20 EUR, w tym prąd. Wody na kei nie ma, gdyż w ogóle na wyspie z wodą jest krucho. Można kupić wodę w sklepie, 2 EUR za 10 litrów. Toalety... ach lepiej nie mówmy o tym.

.
Hulający sztorm przytrzymał nas tu aż do czwartku, więc zwiedziliśmy
wszystko co się dało. Przemaszerowaliśmy wyspę z zachodu na wschód i z
północy na południe. Fantastycznie wyglądały na południowym wybrzeżu
ogromne, strzelające w górę fontanny wody z rozbijających się o skały fal.
Latarnię morską zwiedziliśmy już przy poprzedniej wizycie. Wtedy była tam
również stacja pilotów. Od jakiegoś czasu wejście na latarnię jest możliwe tylko z przewodnikiem w zorganizowanych, zapowiedzianych wcześniej grupach, chociaż raz do roku, w jedno z najważniejszych w Finlandii świąt – Juhannus (przesilenie letnie), latarnia jest otwarta dla wszystkich. Trzy dni postoju na Utö spowodowały, że musieliśmy odpuścić dalszą jazdę na północny-wschód i planować już powrót. Krótko i długoterminowe prognozy zapowiadały dość silne wiatry południowe i południowo zachodnie, więc wiadomo było, że halsowanie pod wysoką falę nas nie minie.

.


Wypłynęliśmy o 1709 (czwartek, 7 sierpnia) z planem dotarcia na wyspę Storön, na której stoi latarnia Svenska Högarna. Wiatr SW, 10 -11 m/s, porywy do 13 m/s. Fala regularna 2 m, od czasu do czasu 3 – 4 m. Odległość w linii prostej niby nie taka duża, 60 mil, ale z halsowaniem zrobiło się ponad 90 mil. Po 2300 prędkość wiatru oraz fale stopniowo się zmniejszały lecz początkowe, większe fale były powodem następnej awarii. W czasie korzystania z WC bujnęło jakoś tak mocniej i ułamał się zawias od deski sedesowej. Niby nic wielkiego ale pewna uciążliwość przy używaniu tegoż się pojawiła. Tymczasowy (awaryjny
) zawias dorobiłem z paska grubej blachy, na następnym postoju.

.

Na wyspę Storön (59° 26¢ 39¢¢ N, 19° 30¢ 31¢¢ E) przypłynęliśmy w piątek o 1030. Niewielka zatoczka z małym drewnianym pomostem i kilkoma miejscami przy skałach pomieści maksymalnie 10 jednostek, pod warunkiem, że część z nich stanie burta w burtę. Dobrze, że byliśmy tu tak wcześnie rano, bo przy pomoście było jeszcze pusto. Później, po południu zaczęły się pojawiać jachty oraz jachty motorowe i wieczorem zrobiło się nawet dość trudno o miejsce. Przemaszerowaliśmy wyspę dookoła. Jest bardzo urozmaicona. Skaliste ścieżki, zatoczki, małe jeziorka. Na latarnię niestety wejść nie można. Obok latarni jest mały domek INFORMATIONSBOD (informacja turystyczna) – można się wpisać do księgi pamiątkowej W sobotę o 1040 startujemy do znanej już nam przystani naturalnej na wyspie Runmarö (59° 16¢ 15¢¢ N, 18° 43¢ 32¢¢ E), około 40 mil. Wiatr S do SW około 9 m/s, a więc oczywiście halsowanie. Na miejscu jesteśmy o 19:50. Wszystkie miejsca przy kei są zajęte. W zatoczce mnóstwo jachtów stoi na kotwicy i przy bojach SXK. Nic dziwnego. To jest przedostatni weekend przed końcem wakacji w Szwecji. Stajemy też na kotwicy. Rzucam ciężką, ołowianą kotwicę grzybkową, którą często używamy w szkierowych zatoczkach... ale ta nie trzyma. Na dnie są niewielkie kamienie zmieszane z gliną, więc grzybkowa nie ma jak się zagłębić. Zmieniam kotwicę na Bruce’a i ta trzyma dobrze. Piękny, spokojny, ciepły wieczór. Ryby naokoło skaczą jak oszalałe... ale ja nie wędkarz, niech sobie skaczą

.
Następnym portem jest Nynäshamn, około 35 mil w linii prostej. Było dużo halsowania po drodze ale prawie cały etap na żaglach. Mnóstwo jachtów dookoła. To tutaj, w pobliżu Sztokholmu, są najczęściej odwiedzane przez
Szwedów przystanie i porty naturalne. Oczywiście oprócz szwedzkich mijamy również wiele jachtów niemieckich, duńskich i holenderskich (upsss... niderlandzkich). Jachtów polskich w czasie całego rejsu spotkaliśmy... dwa. W Nynäshamn (58
° 53¢ 51¢¢ N, 17° 56¢ 46¢¢ E), cumujemy o 17:45 obok jachtu pod banderą niemiecką ale z załogą polską. Sympatyczne małżeństwo z małą córeczką. Mają problem z silnikiem. Do oleju silnikowego dostaje się woda. Pewnie padła uszczelka pod głowicą. Widać, że skipper zna się na rzeczy, więc pewno da sobie radę. Opłata za postój 350 SEK + 60 SEK za prąd. W cenie woda, toalety, prysznice, sauna. Duży, dobrze zaopatrzony sklep ICA - 30 minut na piechotę.


.


W poniedziałek, 11 sierpnia, 35 milowy etap do Oxelösund (58
° 39¢ 47¢¢ N, 17°06¢ 11¢¢ E). Postój w marinie miejskiej 250 SEK – w tym prąd, woda, toalety, prysznice. We wtorek wychodzimy o 8:00. Jedziemy dalej na południe. Wiatr SW 5 – 8 m/s, czasami słabnie do 2 m/s, więc podpieramy się wtedy silnikiem. O 1803 stajemy na kotwicy i dziobem do skał przy wyspie Trässö, (57° 57¢ 11¢¢ N, 16° 47¢ 15¢¢ E). Wieczorem wiatr cichnie zupełnie. Siedzimy w kokpicie i liczymy spadające gwiazdy – właśnie dwunastego i trzynastego sierpnia przypada maksimum perseidów. 
Rano, o 09:30 startujemy do przedostatniego etapu naszego tegorocznego rejsu. Celem jest przystań Nabbelund, w zatoce Grankulavik, ta sama przystań, w której byliśmy 27 lipca. Odległość - około 45 mil. Po drodze odwiedziliśmy zatoczkę „Pod Krasnalem” przy wyspie Spårö (57
° 43¢ 00¢¢ N, 16° 43¢ 49¢¢ E) z krótkim postojem na obiad i o 14:02 wyszliśmy w morze. Wiatr S, początkowo 4 – 5 m/s, ścichł prawie zupełnie, więc znowu silnik. Ładna pogoda, cieplutko, atmosfera na jachcie znakomita mimo, że to już powrót do domu... ale ja słyszę, że silnik od czasu do czasu zwalnia, potem znów wchodzi na obroty, znów zwalnia... Oj, coś z paliwem. Patrzę czy filtr nie jest zapowietrzony... a po chwili silnik gaśnie i nie daje się już uruchomić. Sprawdzam – paliwo nie dochodzi do filtra. Cholera, żeby tylko nie pompa paliwa, nie mam jak jej tutaj naprawić. Okazuje się jednak, że zatkany jest przewód paliwowy ze zbiornika. Kurcze, pewnie glony. Na środku morza trudno by mi było rozebrać i przeczyścić całą linię paliwową, więc zastosowałem szybsze i proste rozwiązanie. Podłączyłem rurką igielitową10-litrowy, zapasowy kanister bezpośrednio do pompy paliwa. OK.!! Działa! Jedziemy! Postanowiłem, że całą linię paliwową przeczyszczę w Nabbelund. A tu nagle po godzinie pracy silnik
znowu zgasł. Co jest? Kanister pusty... po godzinie? Ach, no jasne, zapomniałem o przewodzie powrotnym. Znalazłem jeszcze jedną rurkęigielitową i wpuściłem powrót do następnego zapasowego kanistra. OK.!!
Działa! Jedziemy! Po dwudziestu minutach postanowiłem sprawdzić czy wszystko jest OK... patrzę, a tu wykładzina w mesie cała w oleju napędowym. Kurcze!! Co znowu?!? Okazało się, że oryginalny, gumowy, zbrojony wężyk powrotny, podłączony do ostatniego wtryskiwacza, jest pęknięty i leje się z niego pod silnik i na podłogę. No tak, po prostu oryginalny, 20-letni wężyk był szczelny dostatecznie, gdy nikt nim nie ruszał. Ja, podczas podłączania „awaryjnej” rurki igielitowej, musiałem go trochę powyginać toteż popękał,
czego nie zauważyłem. Później sprawdziłem - ten gumowy, oryginalny wężyk był miejscami tak stwardniały, że łamał się jak patyk. Tymczasową, „awaryjną” rurkę igielitową podłączyłem bezpośrednio do króćca wtryskiwacza i tak dojechaliśmy szczęśliwie do przystani o 2235 (wejście znowu po ciemku
).
Do 3-ej w nocy czyściłem i sprawdzałem cały układ paliwowy. Glony (ciemnobrunatne gluty) zatkały zawór odcinający na przewodzie paliwowym. Pierwszy raz mi się przytrafiło coś takiego. Od dawna do ochrony układu paliwowego przed mikroorganizmami stosuję Fuel Set FCC. Co jakiś czas wlewam do zbiornika dawkę. Skąd więc się wzięły glony? Czyżby szwedzkie paliwo było bardziej podatne na rozwój drobnoustrojów niż polskie? Może ma więcej biokomponentów?
Teresa posprzątała wszystko i szybko wyprała wykładzinę, ale smrodu oleju napędowego nie dało się usunąć. Później w domu praliśmy wykładzinę jeszcze klika razy, ale cały czas czuć ten charakterystyczny zapach (smród). Wykładzina do wymiany!!
W czwartek, 14 sierpnia, o 1420 wypływamy z Nabbelund już do domu. Wieje słabo z S. Początkowo halsujemy ale po zmroku wiatr cichnie jeszcze bardziej, więc włączamy silnik. Około 3-ej w nocy zauważam, że miga kontrolka ładowania. Co? Następna awaria? Szybko sprawdzam... pasek klinowy roztrzepany zupełnie.
- Teresa, obudź się, wstań szybciutko!
- Co się stało?
- Pasek klinowy pękł.
- I co teraz?
- Jak to co? Ściągaj rajstopy.

Pewnie niektórzy pamiętają, że kiedyś znana była taka porada motoryzacyjna, jakoby pasek klinowy można było zastąpić damskimi rajstopami czy pończochami. Nie wierzcie w to. Kiedyś to się nazywało bzdurą a teraz fejkiem. Na szczęście mam zapasowe paski klinowe. Wymiana trwała kilka minut. OK.!
Jedziemy dalej! Południowy cypel Olandii mijamy rano, po 9-ej. Wiatr rośnie i zmienia się na zachodni. 8 – 10 m/s. Super jazda, 6 do 7 kn. Początkowo chcieliśmy jeszcze zapłynąć do Łeby ale gdy wiatr skręcił na SSW i nie dało się płynąć tak ostro, postanowiliśmy jechać prosto do domu... jednak w Gdyni zacumowaliśmy dopiero w niedzielę o 1710, bo poszwendaliśmy się jeszcze trochę po Zatoce. Co to był za rejs? Super, super!! Mimo nękających nas awarii. A do tych wszystkich wymienionych powyżej dołączają się jeszcze: urwana guma
napinająca szprycbudę, zerwane dwie struny w gitarze (mimo, że zawsze starałem się grać cichutko) i termos, który wypadł za burtę i pożeglował dalej sam.
Co w przyszłym roku? Jak zwykle popłyniemy tam, gdzie jest pięknie!!
Teresa i Wiesiek Cybulscy,

s/y „Free.Dom”.

 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=4256