PONIEWAŻ WALCA PRZEMIAN...
z dnia: 2006-03-30


Bywalcom grupy dyskusyjnej pl.rec.żeglarstwo oraz załogom żaglowca :"Generał Zaruski"  kapitana Jarka Czyszka nie mam co przedstawiać. Czytelnikom mojego okienka wyjaśniam że autorowi dzisiejszej pogadanki bałtyckiej nie jest też obce morskie żeglowanie na małym jachcie. Przez pewien czas był on nawet armatorem słynnego "nefryciny" MOJA MARIA na którym kiedyś kpt Tomasz Chodnik (wówczas sternik jachtowy) ośmieszył stan gotowości bojowej białomorskiej marynarki wojennej w Murmańsku. Jarek jest urodzonym wojownikiem. Jako kapitan pewnie bez zachwytu obserwował jak to sternicy jachtowi na swych wspaniałych laminatowych wydmuszkach wypuszczają się na coraz dalsze morskie wyprawy. Co innego stan ducha, a co innego realne spojrzenie na nowe czasy. Z przysłanej dziś korespondencji wyłowiłem znamienne zdanie PONIEWAŻ WALCA NIE DA SIĘ ZATRZYMAĆ, TO ....MOŻE WINIEN JESTEM POCZĄTKUJACYM KILKA DOBRYCH RAD. Od kilkunastu miesięcy leci w ZAGLACH mój serialik poradnikowy o bałtyckim żeglowanku. Z zadowoleniem witam sprzymierzeńca. Dziękuję za już, proszę o następne odcinki. W następnym Jarek chce poruszyć temat najbardziej ryzykowny. W moim serialu odcinek ten nosi tytuł KOBIETA NA JACHCIE.

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

_______________________________

 

Drogi Don Jorge,
słoneczko marcowe przygrzewa łechcząc ciepełkiem kocie grzbiety, lód na
Zatoce koło Pucka wygląda tak jakby za chwilę miał się całkiem rozpuścić,
pora pomyśleć o sezonie żeglarskim. Jak wszyscy wiemy sytuacja kompetencyjna
w polskim jachtingu jest niewyraźna. Jedni mówią o anarchii, inni o złotej
wolności. Ani to pewnie anarchia, ani złota wolność, można się natomiast
spodziewać, że tłumy morskich gringo ruszą latem spróbować swych sił na
Bałtyku.

- I, o to chodzi, o to chodzi - powie liberał
- Jezus Maria - skłaniając oczy ku niebu westchnie konserwatysta.

 

 

Ponieważ walca przemian nie da się jednak zatrzymać, to może nawet taki
beton jak ja winien jest kilka dobrych rad dla początkujących. Może
posłuchają, może nie posłuchają. Ja w każdym razie będę zasypiał spokojniej.
Sięgając do zasobów internetu  i własnych doświadczeń; o czym początkujący
na Bałtyku skipper powinien wiedzieć.
Powinien wiedzieć że;

-Jednoosobowe pływanie po morzu wymaga kwalifikacji, których początkujący
skipper raczej nie posiada. Lepiej się za to zabrać już dysponując
doświadczeniem jakiś poprzednich rejsów.

- Jacht wielkości siedmiu/ośmiu metrów jest bardzo małą łodzią do pływania
po morzu, które nawet w letnim wydaniu brutalnie zweryfikuje wszystkie
niedoróbki konstrukcji i wykonania. Niewielki jacht na morzu będzie się bez
przerwy kołysał w sposób utrudniający życie. Niektóre czynności takie jak
np. gotowanie mogą okazać się niemożliwe już przy umiarkowanych stanach
morza 3-4 st. B. Może się okazać, że jedynym miejscem do spania jest np.
podłoga pod stołem w mesie a jedynym pożywieniem zupka w termosie, ktorą
troskliwie przygotowaliśmy przed wypłynięciem, że na łódce nie ma ani jednej
suchej rzeczy a benzyna z kanistra w achterpiku właśnie się wylała do zęzy
dodając swoje akcenty zapachowe do nie pranych skarpetek, mokrych swetrow i
innych zapachów. Przy okazji jest to sygnał, że nasza podróż może się bardzo
szybko skończyć już przy pierwszej próbie zapalenia kuchenki.
W ostatecznym rozrachunku nie musi to być tragedią zważywszy na perspektywę
rozwodu zaraz po zawinięciu do pierwszego portu - jeżeli byliśmy tak
nieroztropni by zabrać w tę podróż małżonkę obiecując jej przy tym wakacje
na jachcie, a nie wspominając o prozie życia jachtowego bo sami mieliśmy o nim
marne pojęcie. Wieloletnie doświadczenie mazurskie nic nam tutaj nie pomoże,

bo to jest doświadczenie z innej nieco bajki. Należy się z tym liczyć, że jeśli
zaplanujemy przeloty dłuższe niz kilka, góra, kilkanaście godzin z rodziną w morzu

to możemy zostać bez konta w banku, mebli i samochodu. Jedynie z kuchenką

gazową w pustym mieszkaniu. Ponieważ i tak nie wiemy co z nią zrobić to

kuchenka jako dorobek życiowy  się nie liczy. Jedyny plus - teściowa znika na

zawsze z naszego życia.
Zatem startujemy ze Świnoujścia bo do Bornholmu mamy najwyżej dwanaście
godzin.

- Że żeglugę na wiatr małym jachtem po morzu należy pozostawić regatowcom.
Początkujący Skipper powinien wiedzieć, (najlepiej tylko z lektury, której
jednak nie powinien lekceważyć) że po godzinie żeglugi baidewindem załogę
taką można wykręcać z wody niczym prześcieradło po pralce Frania. (pewien
komfort, chociaż nie tak znowu wielki, daje pianka podobna do tej dla
nurków. Ubranko drogie i nie dla każdej figury twarzowe. Prócz tego po dwu
dobach grzybica gwarantowana, nie wspominając o trudnościach natury
fizjologicznej - to dlatego wypożyczanie pianek cieszy się tak małą
popularnością w szkółkach windsurfingu). W związku z tym prawdziwy turysta
pływa co najwyżej półwiatrami. Zatem Świnoujście - Nekso. Po Bałtyku
pływamy zawsze odwrotnie do ruchu wskazówek zegara. Ci, którzy pływają inaczej mają
wprawdzie więcej morskich opowieści do opowiadania i znacznie więcej
przepływanych godzin na liczniku ale to musimy wybrać przed rejsem -
spędzamy urlop z rodziną w uroczych kafejkach Allinge, przy kalmarach w
potrawce i włoskim winie, czy trzecią dobę z rzędu rzygamy mielonką
turystyczną na zimno. Z jachtu w drodze po morzu nie da się wysiąść.
Niektórzy próbowali, ostatnio, zdaje się, ci na „Rzeszowiaku”...

- Że od czasu upowszechnienia GPSu nawigacja morska z wiedzy tajemnej
przeszła w dziedzinę wiedzy dla każdego. Należy się tylko
zaopatrzyć w kilka kompletów bateryjek do urządzenia. W domu należy z
instrukcją obsługi przećwiczyć guzikologię i powprowadzać kilka
waytpointow. Punkty bierzemy ze Spisu Świateł, należy przy tym przewidzieć,
że droga z Nekso do Ronne wiedzie dookola Bornholmu, w związku z tym warto
oprócz punktów podejściowych do portów wklepać jeszcze kilka miejsc
pośrednich, które później  obowiązkowo zostawimy po lewej burcie.

- Że statki po prawej burcie mają swiatło zielone, a po lewej czerwone. Na
rufie i na maszcie białe. Jak statek jest duży to ma dwa maszty i dwa
światła, po jednym na maszt. Na morzu obowiązuje pierwszeństwo dla tych z
prawej strony. Pływając w okolicach Bornholmu praktycznie ciągle będziemy
zahaczać o systemy rozgraniczania ruchu. W związku z tym należy przyjąć, że

bycie żaglowcem nie daje nam  korzyści. Bycie małym żaglowcem nie daje nam

w ogóle żadnych korzyści. Małego nie widać, mały w starciu z dużym tonie bezgłośnie.
Zatem trzeba być czujnym i cały czas wiedzieć ile tych statków dookoła jest,
w którym kierunku płyną i ile z nich chce nas właśnie rozjechać. Jak statek
ma dużo różnokolorowych świateł, natychmiast robimy zwrot i oddalamy się w
kierunku - OD, jak najdalej. Sytuacja jest złożona i mogłaby się rozwinąć w

krytyczną zanim byśmy zdołali odszukać właściwą kombinację wśród
setki barwnych tablic zawartych w podręcznym skrócie przepisów (tym
bardziej, że książkę trzeba odszukać w tym bałaganie panującym we wnętrzu
jachtu, który cały czas się kołysze tak jak to zostało opisane wyżej. )

- Że za pomocą każdego radiotelefonu wezwiemy pomoc włączając go na kanał
16. Należy nacisnąć guzik na mikrotelefonie powtórzyć dwa razy MAYDAY (co
nie jest zbitką angielskiego o dniu naszego benefisu ale skrótem z jakiegoś
starobretońskiego POMOCY - nieważne, i tak każdy zrozumie) i następnie
należy głośno i wyraźnie odczytać z wyświetlacza GPSu to co on tam pokazuje.
Zaczynamy od górnej linijki, czyli najpierw szerokość a potem dolną czyli
długość geograficzną. Najlepiej  czynić to w wymowie angielskiej czytając po
kolei cyfry. Czyli fajf for tu siks ziro lan eit fajf tre, co będzie
oznaczało 54 stopnie 26 minut  Nord, 18 stopni 53 minuty East. Gadając przez

radiotelefon możemy sobie zaoszczędzić Nord i East, wiadomo, że nie jesteśmy

na Księżycu a UKFka ma zasięg ledwie horyzontalny.  Nowsze i przepisowe radiotelefony

zgodne z konwencją o ratowaniu życia mają w eksponowanym miejscu na panelu czerwony
przycisk. Należy go nacisnąć i już wezwaliśmy kogo trzeba. Trzeba przy tym
pamiętać, że jak już ten guzik naciśniemy to nas namierzą niczym pajak muche
i nic nie pomoże. Przyślą łódź hybrydową, helikopter, łódź podwodną - co tam
będą mieli pod ręką, i jak się nie będziemy chcieli przesiąść, bo guzik
nacineliśmy przypadkiem przy okazji szukania suchych kalesonów (część
garderoby bardzo przydatna do letniego żeglowania po Bałtyku, w formie
suchej nie występująca na małym jachcie)   to nas zdejmą siłą, albo obciążą
kosztami. Zatem na ten wypadek mając radiotelefon z DSC lepiej się uważnie
zapoznać z instrukcją, a jeszcze lepiej skończyć odpowiedni kursik sygnowany
na koniec właściwym papierem kompetencyjnym. Nikt nam potem nie zarzuci, że
nacisnęliśmy guzik bez kompetencji.

To tyle mniej więcej, trzeba wiedzieć.
Oczywiście nie zaszkodzi zapoznanie się uprzednie z mapą morską, sztuka
zaznaczenia na niej pozycji, umiejętność posługiwania się spisem świateł i
stoperem, jakaś skompresowana wiedza medyczna etc itp, słowem popływać kilka
razy przedtem w charakterze linociąga zanim się sami na morze wybierzemy.

Jeżeli chodzi o skok jakościowy to skipper jest zawsze sam. Sam podejmuje
decyzje, sam je wykonuje i jak się pomyli to ta decyzja będzie pomyłką.
Morze to nie pole minowe, ale tez nie planty. Pomyłka jest pomyłką i
zazwyczaj nie da się jej cofnąć.

Pozdrowienia - Jarek Czyszek

_______________
Żona na jachcie wymaga osobnego omówienia, i o tym w następnym odcinku.

 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=45