JAK ZOSTAĆ PRAWDZIWYM KAPITANEM JACHTOWYM ?
z dnia: 2007-09-18


Mariusz Główka dostarczył ilustrowany raport o tym jak został prawdziwym kapitanem jachtowym. Takim, którego patent ceniony jest na całym świecie. To news szczególnie aktualny i pouczający. Myślę, że niejednemu/ej z Was moze się przydać.

Zamieszczam krótką relację Mariusza z przyjemnoscią jako podkład do nieustajacej dyskusji o szkoleniach, egzaminowaniu, certyfikowaniu ... Bardzo dziękuje Yachmasterowi RYA Mariuszowi. Przesyłam gratulacje. To cenny news. Więcej szczegółow na Jesiennym Kongresie SIZ w Pucku (12-14 października)

Tu klik dla Mariusza 

Zakładajcie kamizelki i zyjcie wiecznie !

Don Jorge

=======================

Drogi Don Jorge,

Pochwalę się jak zostałem Yachtmasterem RYA.
Na początku grudnia 2006 rozpoczęło się szkolenie teoretyczne, prowadzone przez Darka Suchomskiego, tego, co szkoli z SRC w systemie RYA. Przez zimę kształciliśmy się i na koniec zdaliśmy coś w rodzaju egzaminu. W międzyczasie zamówiłem z RYA kilka mądrych książek i dalej się dokształcałem, aż do lata. Podczas kursu zimowego zostały ustalone daty trzytygodniowego rejsu, na którym mieliśmy ćwiczyć i zrobić resztę mil na pływach. Rejs był zaplanowany od 26 sierpnia do 15 września.
Ostatecznie na rejs zdecydowaliśmy się we dwóch spośród tych, co ćwiczyli teorię zimą, t.zn. ja i mój kolega, Marek. Pływaliśmy we trzech, bo był jeszcze z nami skiper Tymek, który bodajże dwa lata temu zrobił Yachtmastera.
   

Wyszliśmy z Londynu i żeglowaliśmy po Kanale Angielskim u południowych wybrzeży Anglii. Zgodnie z filozofią RYA nie wychodziliśmy na tydzień w morze (u nas mają być rejsy pełnomorskie), tylko wchodziliśmy do różnych portów o różnych porach dnia i nocy. Stawaliśmy na kotwicy na noc i liczyliśmy, czy nie obudzimy się z kilem na dnie. Oczywiście było to związane z praktyką żeglowania na pływach.

Mieliśmy kilka przejść nocnych, w tym dwa w pobliżu Dover, gdzie ruch promów jest jak w Warszawie na Marszałkowskiej. Ogólnie na całym południowym wybrzeżu ruch promów jest bardzo duży i trzeba naprawdę uważać i w dzień i w nocy. Ćwiczyliśmy też na Solent, gdzie w weekend jest na wodzie gęsto od jachtów, gęściej niż na Bełdanach w środku sezonu J, a oprócz tego promy wychodzące z Portsmouth i Southampton na kontynent i promy lokalne na wyspę Wight: zwykłe, wodoloty i poduszkowiec, który zaaa…. suwa naprawdę szybko. No i dodatkowo, żeby było ciekawiej na Solent nie ma określonego czasu wysokiej wody, liczy się od niskiej, bo w wielu miejscach występują dwa maksima. Na koniec trzeciego tygodnia był zaplanowany egzamin.

Pływaliśmy jachtem regatowym 45 stopowym „Scaramouche”. W środku dość siermiężny, ale pływał znakomicie. Niestety w trzecim tygodniu pływania padł na nim silnik. Akurat szliśmy z Brighton do Dover i mieliśmy zaplanowane nocne wejście do portu. Nie wyszło, musieliśmy wrócić do Brighton i był problem, bo nie mieliśmy na czym zdawać egzaminu. Szczęśliwie Tymek uruchomił swoich znajomych i dzięki niemu znalazł się jacht – katamaran 39 stopowy. Żaden z nas do tej pory nie pływał katamaranem, ale nie było wyjścia. Wyszliśmy z mariny w Londynie na Tamizę o 0100, przez noc przeszliśmy na silnikach do ujścia Tamizy, a w południe pojawił się na pokładzie egzaminator.

Egzamin trwał około doby, zgodnie z zasadami panującymi w RYA, doba na dwóch egzaminowanych. Celem egzaminu jest poznanie szeroko pojętych umiejętności kandydata w kontekście nie tylko opanowanej wiedzy związanej z nawigacją i samym prowadzeniem jachtu, ale również dowodzeniem i co ważne troską o załogę i odpowiedzialnością za nią. Czyli to co normalnie robimy jako skiper, plus często zadawane pytania o jakieś konkretne sprawy typu zachowanie jachtu w danych warunkach, mijane oznakowanie, manewry i t.p.


Nasz egzaminator wybrał sobie ujście Tamizy jako miejsce egzaminu, co nas zdziwiło. Później okazało się dlaczego. Po zapadnięciu zmroku poprosił o opracowanie pilotażu po Medway, dopływie Tamizy. No i jechaliśmy po światłach po krętej, ale rozlanej na kilka mil Medway uważając na wpływające tam kontenerowce i inne statki. Otoczenie jest portowo-przemysłowe i świateł na brzegu jest mnóstwo. Oczy bolały od wypatrywania tych właściwych. Z kolei rano była gęsta mgła, co jak później się dowiedzieliśmy, nie jest rzadkie w tym miejscu. I było żeglowanie we mgle, mając świadomość, że tu jest ruch statków. Egzaminator na zmianę wyznaczał na kilka godzin mnie, albo Marka jako skiperów. W międzyczasie stawaliśmy na kotwicy, albo na boi i rozwiązywaliśmy zadania nawigacyjne na mapach, rozmawialiśmy o pogodzie, o przepisach i t.p.

Egzaminatorzy RYA kładą duży nacisk na bezpieczeństwo i wiem, że nasze decyzje były obserwowane też pod tym kątem. Wypadliśmy dobrze. Ok. 1000 następnego dnia egzaminator pogratulował nam zdanego egzaminu i osiągnięcia stopnia Yachtmastera. Rejs skończyliśmy w pobliżu Portsmouth, gdzie mieliśmy doprowadzić katamaran. Przysługa, za przysługę. My mieliśmy jacht na egzamin, a właściciel miał go dostarczonego we wskazane miejsce.

Jeszcze przed rejsem Marek wpadł na pomysł, że do Polski wrócimy przez … Lizbonę. W niedzielę 16 września świętowaliśmy w Lizbonie nasze osiągnięcie, degustując porto w kolejnych knajpkach.
Teraz czekamy na dokumenty z RYA.

Mariusz 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=541