JAK CYBULSCY RATOWALI ZAŁOGĘ KATAMARANA
z dnia: 2007-10-18
W newsie o jesiiennym kongresie SIZ w Pucku pisałem o wreczeniu Nagrody Kapitana z Jakem - Wiesławowi Cybulskiemu, skipperowi s/y "Free.Dom". Zamiesciłem fotografie laureata i pytałem - a gdzie Teresa? Wyraziłem zrozumienie dla trudnej decyzji Papy, no bo jak tu kobiecie wstawiac chocby jedno jajo?
Przyrzekłem też, ze zamieszcze news "techniczny", czyli jak to było. Do gratulacji dołączam uznanie, ze wyławianie człowieka nie przeprowadzano nie tak, jak to mnie egzaminowano, nie zadnymi doktorskimi "manewrami monachijskiemu", ale normalnie, to znaczy - niezawodnym, choć przez egzaminatorów pogardzanym sposobem.
tu klik dla Teresy ! 
Kamizelki (kombinezony) i zyjcie wiecznie !
Don Jorge
________________
W sobotę 06.10.07 około południa, jak co weekend, wypłynęliśmy naszym Free.Dom’em na Zatokę. Ja chciałem płynąć do Kuźnicy, Teresa do Jastarni więc po długiej, najeżonej argumentami dyskusji stanęło...jedziemy na Hel. Wiał północny wiatr, 3-4 B, fala była nieduża, max. półmetrowa. W odległości niecałej mili mijaliśmy lewą burtą bramkę podejściową do gdyńskiego portu, gdy zauważyłem coś granatowego na wodzie, jakieś 2-3 kable od nas, 30° od kursu po prawej burcie. Z tej odległości i przy tej fali trudno było stwierdzić co to jest. Zmieniliśmy kurs aby podpłynąć bliżej. Patrząc przez lornetkę, po chwili powiedziałem do Teresy, że to chyba jest człowiek.

Teresa
Podeszliśmy do niego. Ubrany w pływający kombinezon leżał na plecach, nie widział nas bo podchodziliśmy od strony jego głowy. Gdy nas zauważył krzyknął: „Wypadłem z jachtu, wyciągnijcie mnie”. Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie. Odpaliłem silnik, zrolowałem genuę aby Teresa nie musiała się szarpać z dwoma żaglami gdy ja będę się zajmował ratowanym, opuściłem drabinkę rufową i wyrzuciłem za rufę, długą ponad 30 metrowa, pływającą cumę. Zawsze ją wożę podwieszoną na koszu rufowym – w lecie służy jako zabezpieczenie w czasie kąpieli.

W tym samym czasie Teresa zrobiła ciasne kółeczko, cuma wleczona za jachtem zacieśniła jeszcze swoją cyrkulację, ratowany żeglarz bez trudu chwycił linę (na szczęście był przytomny i sprawny choć zmarznięty) i po chwili już stał na drabince rufowej. Cała ta akcja trwała minutę (sprawdziłem później wieczorem zapisany na GPS-ie track). W tym momencie nie wiedzieliśmy jeszcze, że w dużo dramatyczniejszej chyba sytuacji jest drugi żeglarz, który był na katamaranie. „Musimy dogonić tamten jacht”- krzyknął uratowany, „Tam dryfuje mój kolega”. A więc szybko stawiam genuę, silnik cała naprzód i z prędkością 6,5 kn zaczęliśmy gonić znajdujący się grubo ponad milę od nas, dryfujący mały katamaran.
Nie było czasu aby wypytywać co i jak się stało, gdyż w tej chwili wydawało się nam, że statek, który stał na redzie, ruszył w kierunku toru podejściowego do Gdyni, i akurat w rejon gdzie mieliśmy dogonić dryfujący jacht. Skoczyłem do UKF-ki, wywołałem kapitanat Gdynia (ch12), podałem informację, że jesteśmy w akcji ratowania dryfującego jachtu i zapytałem czy statek, który widzimy rzeczywiście schodzi z kotwicowiska. Kapitan poprosił o określenie naszej pozycji względem boi GW. Podałem, że jesteśmy około mili na południowy wschód od bramki podejściowej do portu. Dopiero później pomyślałem, że mogłem również podać naszą pozycję - z display’a UKF-ki (co robią nerwy?!?). Tymczasem Teresa odczytała przez lornetkę nazwę statku. Z kapitanatu dostałem informację, że statek ten stoi na kotwicy. Równocześnie usłyszałem z kokpitu: „Widzę kulę, jest na kotwicy”. Po kilkunastu minutach byliśmy w pobliżu katamaranu. Był to chyba mały Hobie. Dryfujący żeglarz znajdował się między kadłubami pod siatką i trzymał się za przednią rurę łączącą kadłuby. Jacht dryfował z prędkością ok. 2 kn i woda wpychała żeglarza pod spód – nie miał siły aby wciągnąć się na siatkę. Podeszliśmy bliżej i gdy byliśmy burta w burtę niecały metr od siebie, pierwszy żeglarz przeskoczył z naszej burty na katamaran i pomógł drugiemu wydostać się z wody. Zrobiliśmy jeszcze dwa kółka w pobliżu, zapytałem czy potrzebują jakiejś pomocy, odrzekli że wszystko jest w porządku, zmienili hals i popłynęli w stronę Gdyni. My popłynęliśmy na Hel. Co się właściwie wydarzyło? W czasie stawiania katamaranu po wywrotce, jeden z żeglarzy wypadł za burtę a drugi wpadł pod siatkę. Postawiony jacht z zaknagowanym grotem, który zaczął pracować, ustawił się samosterownie i oddalił się szybko od wypadniętego. W momencie gdy wyłowiliśmy pierwszego żeglarza byliśmy ponad milę od katamaranu, a więc przebywali już oni w wodzie prawie 45 minut. Nasza akcja trwała niecałe 15 minut. Temperatura wody tego dnia wynosiła 13-14 °C. W takiej wodzie człowiek może wytrzymać 1-2 godzin. Przed hipotermią uratowały ich ocieplane pianką kombinezony pływające. Najważniejszy wniosek z tej akcji ratunkowej jest właściwie apelem do wszystkich. Rozglądajmy się po wodzie, wypatrujmy pływających obiektów, podpływajmy do nich – to może być potrzebujący pomocy człowiek.
Wiesiek Cybulski
|